31 sty 2016

Zrozumieć Uczucia Rozdział 15 cz.2

Rozdział dedykowany Anonimkowi który nie chce wyjawić swojej tożsamości ale szanuję to ;)  oraz Carmelos Xd. Z góry przepraszam z wszystkie błędy.Reszta notki na końcu.  Miłego czytania !

Beta: Lee Hyomi 
Alex
Po wyjeździe Setha poszedłem do Sally by się z nią pożegnać, później odwiedziłem jeszcze Eddiego, a następnie zabrawszy walizkę z pokoju wyszedłem przed szkołę, gdzie czekałem na Rogera. Wyciągnąłem telefon z zamiarem przejrzenia portalów społecznościowych, jednak nim to nastąpiło poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem Dyrektora.
- Dobry wieczór, przestraszył mnie pan. - Powiedziałem od razu.
- Przepraszam chłopcze. - Odpowiedział zachrypniętym głosem. Przyjrzałem mu się, na twarzy miał kilkudniowy zarost, oczy lekko przekrwione, a pod nimi sińce, usta miał spierzchnięte, a włosy były w całkowitym nieładzie. Miał na sobie pomięte ubrania, które wydawały się być zakładane w pośpiechu. Czyżby przejął się tym, że Phil znalazł się w szpitalu? Wciąż w głowie miałem słowa Daniela i już nie patrzyłem na niego tak jak wcześniej. Teraz widziałem potwora, który nie zasługuje na takiego syna jakim był Phil. 
- Alex. - Zaczął dziwnym tonem. - Podejrzewam, że wiesz jak się sprawy mają, domyślam się też, iż masz pojęcie jakie są moje stosunki z synem… Ale to nie jest tak, że ja go nie kocham... - Po co mi to mówił? Co, poczuł wyrzuty sumienia? Chyba trochę za późno. 
- Niech mi się pan nie tłumaczy. - Powiedziałem, ale on tylko pokręcił głową i kontynuował.
- Mam ochotę się komuś wyżalić, a ty jesteś przyjacielem mojego syna, więc będziesz musiał mnie wysłuchać. - Westchnąłem, bo naprawdę nie chciałem zagłębiać się w tę sprawę. - Moja była żona, a matka Phila oskarżała mnie o zdradę, czego oczywiście nie robiłem. Ciągle pracuję, nawet nie mam czasu w spokoju napić się kawy. Do niej po prostu nie docierały żadne tłumaczenia. Rok temu zakończyła się nasza sprawa rozwodowa. – Mówił, a w jego głosie słychać było żal. - Phil stanął po jej stronie, zawsze miałem z nim dobry kontakt, dlatego bardzo mnie zdziwiło to jak się zachował. W szkole mijał mnie bez słowa, rozsiewał plotki na mój temat. – Czy Phil mógł być tak podły? Jakoś nie bardzo w to wierzyłem, ale słuchałem dalej. Kiedyś zapytam o to Daniela, on dużo wie i na pewno powie mi jaka jest prawda. - Pewnego dnia, kiedy wracałem z drukarni, spotkałem go, stał ze swoim kolegą z pokoju w towarzystwie dilera . Wiedziałem, że jego lokator bierze, ale nie sądziłem, że wciągnie w to Phila. Wysyłałem syna na odwyk, ale uciekł po tygodniu. W trosce o jego bezpieczeństwo wywaliłem ze szkoły tamtego chłopaka, a jemu przydzieliłem inne lokum. Robiłem to dla jego dobra, ale on zdemolował to pomieszczenie i kazał je przemalować. Zmienił je w więzienie oskarżając mnie o to, że sam umieściłem go w takim pokoju. Jak to kiedyś powiedział: ,,Dostałem go za karę". Rozmawiałem z jego matką, myślałem, że może ona przemówi mu do rozumu, ale się pomyliłem. Zawsze o niego dbałem, nie chciałem, żeby stała się mu krzywda. Żył jak król, niczego mu nie brakowało. Kocham go najmocniej na świecie, oddałbym dla niego życie, tylko że on, gdyby miał taką okazję wbiłby mi nóż w plecy. Nie wiem dlaczego tak się zmienił, może to przez te narkotyki... – Przerwał, a ja poczułem wyrzuty sumienia, bo kto niby dostarczał mu te prochy? Gdybym tylko wcześniej skojarzył fakty nie robiłbym tego, zaś to, że wiedząc nie przerwałem to inna sprawa. - Alex? Pomożesz mi go z tego wyciągnąć? - Zapytał. Nie musiałem się długo zastanawiać. Niby dlaczego miałbym nie pomóc? 
- Phil jest moim przyjacielem i również chciałbym, żeby z tego wyszedł. Pomogę. - Odpowiedziałem, a na twarzy Pana Halla pojawił się cień uśmiechu. Bez żadnych uprzedzeń mężczyzna zamknął mnie w swoim ojcowskim uścisku, który w mojej głowie otworzył szufladę wspomnień. Przypomniał mi się tata i wszystko co było związane z jego osobą. Oczy zaczęły mnie piec, ale mimo to dzielnie się trzymałem. 
- Dziękuję, Phila otaczają sami dobrzy ludzie. - Westchnął głośno. - Wesołych świąt Alex. - Powiedział puszczając mnie z zamiarem odejścia.
- Proszę pana! - Zatrzymałem go, kiedy już przekraczał próg. Odwrócił twarz w moją stronę. - Niech go pan odwiedzi i wyjaśni mu wszystko, może to coś zmieni. Szczera rozmowa potrafi zdziałać cuda. - Pokiwał głową.
- Jeszcze raz dziękuję. Na pewno tak zrobię. - Powiedziawszy to zniknął w ciemnym, szkolnym korytarzu.

***                                                                                                                   

- Młody! - Dobiegł mnie uradowany głos Paula. Odstawiłem torbę na chodnik i podbiegłem do brata. Uścisnąłem go mocno i cmoknąłem w policzek, tak po bratersku. Zaśmiał się szczerze tuląc mnie jeszcze mocniej. Naprawdę za nim tęskniłem. Zawsze byliśmy razem, nawet jeden dzień osobno był dla nas dniem straconym i pełnym smutku. - Urosłeś. – Powiedział. Rzeczywiście, miał rację, jeszcze trzy tygodnie temu sięgałem mu do ramion, a teraz byłem niemal jego wzrostu. Odsuwając się potarmosiłem jego ciemne, krótko ścięte włosy. Spojrzałem na willę Rogera, która od mojego wyjazdu nic się nie zmieniła. Ogromny plac przed domem pokrywał teraz śniegowy puch, którego niestety w Los Angeles nie było. Budynek był ogromny, pokryty śnieżną farbą, która świetnie komponował się z czarnymi framugami okien i tego samego koloru dachówkami. W środku znajdowało się prawie trzydzieści pomieszczeń! Zawsze zastanawiałem się po co Rogerowi tyle pokoi, pytałem go nawet kilka razy, ale on nigdy nie chciał powiedzieć. Twierdził, że to rodzinna tajemnica. 
- Cieszę się, że spędzimy razem dwa tygodnie. - Powiedziałem do Paula.
- Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo. - Myślę, że dla osób, które nie miały pojęcia o naszym pokrewieństwie taki tekst brzmiałby bardzo dziwnie. 
- Chłopcy chodźcie do domu, Anastasia zrobiła kolację. - Odezwał się Roger, który wprowadził już samochód do garażu i ,,zaszedł" nas od tyłu. Właśnie, Ana! Jego gosposia. Wspaniała kobieta. Miała prawie siedemdziesiąt lat, była taką typową babcią, która kocha i rozpieszcza swoje wnuki. W tym przypadku akurat przybrane, mimo to zawsze darzyła mnie i Paula takim babcinym uczuciem. Jak na komendę mój brzuch wydał z siebie donośny dźwięk informujący wszystkich, że kolacja jest jak najbardziej wskazana. Na twarzach otaczającej mnie dwójki pojawiły się wielkie uśmiechy.
- Bardzo śmieszne! - Sarknąłem uśmiechając się jednak. Weszliśmy po trzech stopniach prowadzących do dużych, dębowych drzwi. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg od razu na szyi zawisła mi staruszka. Kobieta miała na sobie białą bluzkę, a na niej czarną marynarkę i w tym samym kolorze spódnicę do kolan, siwe włosy spięła w koczek z tyłu głowy. 
- O boże, tak dawno cię nie widziałam. - Odsunęła się trochę, ale nadal trzymała ręce na moich ramionach. - Wyrosłeś. - Stwierdziła.
- To samo mu powiedziałem. - Wtrącił brat.
- Tęskniłem za tobą, brakowało mi twoich obiadów, nie narzekam, ale tam w szkole gotują okropnie. - Zacząłem jej słodzić oglądając jak na jej twarzy pojawia się uśmiech. 
- W takim razie chodź. - Złapała mnie za rękę i zaprowadziła do jadalni. Omiotłem spojrzeniem pomieszczenie, w jego kątach stały szafki z porcelaną, zaś na środku ogromny stół, który mieścił prawie dwadzieścia osób, z tym, że teraz siedziały tam tylko dwie. 
- Gdzie mama? - Zwróciłem się do Paula, ten tylko wzruszył ramionami i sięgnął po dzbanek z herbatą. - Roger? - Spytałem podejrzliwie. Mężczyzna zareagował tak samo.
- Wyszła gdzieś rano i jeszcze nie wróciła. - Odpowiedział. 
- Nic nowego. - Dorzucił Paul. ~Aha. No to fajnie, że tak się sprawy mają.~ Pomyślałem i kręcąc głową z niedowierzaniem usiadłem obok brata. Zapowiadały się boskie, pełne niespodzianek święta.

***

Po kolacji prawie do godziny trzeciej nad ranem rozmawiałem z Paulem, wcześniej siedział z nami jeszcze Roger, ale koło pierwszej stwierdził, że zostawi nas samych i pójdzie spać. Jakoś tak niechcący chlapnąłem bratu, że nasz kuzyn jest dilerem, a potem poleciało z górki. Powiedziałem mu wszytko, bez wyjątku. Nawet to, że nie zaliczyłem żadnej dziewczyny. Wysłuchał mnie spokojnie, a kiedy w końcu skończyłem zastanowił się chwilę.  
- Wiesz Alex... Wydaje mi się, że masz wielbiciela. - Skomentował.
- No brawo Einsteinie! – Rzuciłem co brat skwitował cichym chichotem. - Tyle to i ja wiem gamoniu. Co mam z tym zrobić? - Spytałem.
- Myślę, że powinieneś się poważnie zastanowić nad swoją orientacją.
- Czy ty sugerujesz, że jestem lachociągiem?! - Warknąłem, podirytowany.
- Nie, ale myślę... - Zaczął. Naprawdę mnie zdenerwował! Nie mogę być gejem, nie podnieca mnie seks analny i wkładanie komukolwiek, czegokolwiek w dupę!         
- Za dużo myślisz! - Przerwałem mu w połowie zdania. - Nie jestem gejem i nigdy nim nie będę. Zmieniłem o nich zdanie, nie jestem już nietolerancyjnym skurwielem, ale nie stałem się pedałem! – Dorzuciłem wściekle i nie czekając na jego komentarz wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami.
- To się jeszcze okaże, braciszku. - Usłyszałem jego stłumiony głos.    



Rozdział 16

~~~~~~~~ 
Witajcie! Pierwszy raz od ponad dwóch tygodni wyrobiłam się z rozdziałem na czas. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim ,którzy komentują moje wypociny! To mnie cholernie motywuje i daje niezłego kopa!Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, choć trochę mało się w nim dziej, był dość długi jak na mnie,ale obiecuję, że kolejny będzie jeszcze dłuższy i jeszcze ciekawszy! ~Himana   

26 sty 2016

Z Popiołów cz.11 (1/2)

XI.
- Wow!
Krzyknął Will i natychmiast zaczął rozglądać się po mieszkaniu, upuszczając trzymaną w dłoni małą walizkę. Nie spodziewał się zapewne, że jego nowy dom będzie tak duży i przestronny. Ryan z uśmiechem patrzył na to jak jego młodszy brat jeszcze przez chwilę stoi nieruchomo, a następnie biegiem zaczyna zaglądać do wszystkich pomieszczeń.
Mieszkanie nie było jeszcze do końca odremontowane, właściwie pieniędzy starczyło im jeszcze na kupienie części mebli do pokoju Willa. Znajomy Nathana zabrał do siebie większość wyposażenia, jedynie salon i łazienka pozostały nietknięte. A skoro Nath i Ryan byli jak na razie spłukani, to zapowiadalo się na to, że przez kilka następnych dni wylądują na jednej kanapie w salonie...
To nie tak, że taki obrót spraw nie podobał się brunetowi. Wręcz przeciwnie... chyba ekscytował się nim aż za bardzo. Bał się, że Nathan zacznie coś podejrzewać.Od dłuższego czasu z niepokojem obserwował, jak jego myśli i ciało reagowało na kasztanowłosego. Ryan ostatnio miał dość dużo czasu, by to przemyśleć.
Zaczęło się od niewinnej fascynacji. Wyglądem, zachowaniem i przede wszystkim talentem wokalisty. Potem Nathan stał się kimś, komu Ryan w końcu mógł powierzyć swoje sekrety, powoli odkrywać przed nim swoją przeszłość i swoje demony. Stał się jego przyjacielem, w niewiarygodnie szybkim czasie zdobywając zaufanie bruneta. Jednak w tym samym czasie w jego podświadomości pojawiło się też coś innego... coś czego Ryan nie czuł nigdy wcześniej.
Bał się tego. Chciał uciec od tego uczucia. Ono nie było normalne. Myśli Ryana nie były normalne. Tak nie zachowuje się normalny mężczyzna. Nie myśli o drugim facecie dniem i nocą. Nie ekscytuje się na jego widok. Nie pragnie go.
Ostatnie dni próbował sobie poukładać życie. I czasami, wieczorami, pisał na pomiętych kartkach. To co czuje, co pamięta, czego chce... jakoś podświadomie chciał z tego stworzyć coś na kształt piosenki. Miał dziesiątki takich karteczek, zapisanych od góry do dołu nieskładnym bełkotem. Gdyby tylko próbował je uporządkować... może napisałby coś mającego sens? Może tak jak Nathan mółby spróbować opisać swoje uczucia i wspomnienia, robiąc z tego pewnego rodzaju terapię...
Może.
Mimo tego Ryan i tak czuł się cudownie. Przecież miał już własny kąt. Miejsce, które bez żadncyh zastanowień mógł nazwać domem. W powietrzu nie czuć było wspomnień, dawnego strachu i stęchlizny, a to przecież zniewalało Ryana od lat i sprawiało, że nigdy nie mógł myśleć o mieszkaniu na Water Street..
Nareszcie mógł się odciąć od tamtych dni, które spędzał w ciasnej, brudnej i napiszkowanej złem klitce.
Salon był piękny. Miał ściany w kolorze soczystej zieleni, a na idealnym jego środku stał telewizor, przed nim zaś aksamitna, czarna sofa i mały, uroczy stolik. W rogu pomieszczenia znajdowała się duża szafka na książki z ciemnego drewna. Ryan już sobie wyobrażał, jak nieziemsko będzie wyglądał salon, gdy tylko dokupią jeszcze kilka mebli.
Nathan z głośnym westchnięciem usiadł na kanapie.
- Tu jest cudownie, co nie?
Brunet skinął głową z uśmiechem i zajął miejsce obok przyjaciela. Nath nagle oparł się głową o ramię Ryana. Po ciele te drugiego przebiegły dreszcze.
- No świetnie... szkoda tylko, że będziemy kisić się na tej ciasnej sofie.
Kasztanowłosy zaśmiał się głośno swoim perlistym śmiechem.
- Nie mów, że nie podoba ci się ta wizja...
Powiedział niezwykle uwodzicielskim głosem Nath, po czym znów zachichotał, dając do zrozumienia, że to żart.
- Czerwienisz się.
Dodał jeszcze, zwracając wzrok na twarz Ryana, na szczęście nie zwracając uwagi na to, że ciało jego przyjaciela reaguje na ten podtekst również w inny sposób.
- Ryan! Nathan! Ale tu jest super!
Kasztanowłosy natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł do pokoju Willa. Ryan odetchnął z ulgą i spróbował się uspokoić.
Mało brakowało. Naprawdę mało. Tak niewiele... nigdy wcześniej chyba nie czuł tak ogromnego wstydu i zażenowania. Nie potrafił się pohamować. Zachowywał się jak jakieś zwierzę!
Po chwili z pokoju chłopca usłyszał chichoty i za chwilę wybiegli z niego kolejno Will i goniący go Nathan. Jego młodszy brat śmiał się i biegał po całym mieszkaniu, próbując uciec przed kasztanowłosym. W końcu Nathan dopadł go i zaczął łaskotać chichotającego Willa.
Ryan przyglądał się temu z delikatnym uśmiechem. Naprawdę nigdy jeszcze nie widział brata tak szczęśliwym. Nathan sprawdzał się o wiele lepiej w roli "kogoś-na-wzór-rodzica" niż on, faktyczny członek rodziny blondynka.
Brunet obiecał sobie w duchu, że nad tym popracuje.
- Powodzenia w kradnięciu mi brata, Nath.
Powiedział ironicznie Ryan i prychnął.
- Jakim znowu kradnięciu?
Kasztanowłosy poczochrał Willa po głowie i kazał mu iść się rozpakować, po czym znów usiadł obok swojego przyjaciela.
- Fajny z niego dzieciak... naprawdę.
Powiedział Nath i przeczesał dłonią włosy, przy okazji znów odgarniając z czoła ten niesforny kosmyk.
- A, tak przy okazji, moja mama zaprosiła nas na obiad.
Ryan pomyślał, że się przesłyszał.
- Co proszę?
- No normalnie, zaprosiła nas na obiad. 
Brunet pytająco uniósł brwi. Naprawdę się tego nie spodziewał. A prawdę mówiąc, w głębi duszy nawet niezbyt odpowiadało mu to spotkanie... mimo że słyszał o rzekomej przemianie matki Nathana, dalej był do niej strasznie zrażony. Przecież olewała swojego syna po całości, tylko dlatego że w jej życiu pojawił się jakiś zapatrzony w siebie facet. Taką była w opowieściach Nathana i taką została w pamięci Ryana.
- Po co?
- Może chce cię poznać? Halo, mieszkamy razem, a ona nigdy nawet nie widziała cię na oczy. Jest po prostu ciekawa.
Ryan posłał mu spojrzenie pełne niepewności. W sumie... znał tę kobietę tylko z opowieści Natha. Może kasztanowłosy trochę przesadzał? Na pewno był strasznie sfrustrowany tym, że matka nie poświęca mu tyle czasu, co wcześniej... brunet nie powinien jej tak surowo oceniać, dopóki nie ujrzy jej na własne oczy. Ale znając nieufność Ryana, to raczej ciężko będzie go przekonać.
Ciekawe co Nathan opowiadał o nim w domu...
- Wiem, wiem co sobie myślisz, napierdalałem na nią przy każdej okazji, ale odkąd Victor odszedł... naprawdę się zmieniła. Jest taka jak dawniej.
Taka jak dawniej? Czyli jaka?
- A poza tym... wiesz, pogadałem z nią trochę. Strasznie było jej wstyd, że mnie tak potraktowała, ale poopowiadała mi trochę o przeszłości... chyba jako dzieciak trochę za bardzo idealizowałem ojca.
Ryan pamiętał ojca Nathana ze zdjęcia w salonie. Wysoki, uśmiechnięty mężczyzna z pokaźnym wąsem. Wyglądał na sympatycznego i sprawiał o wiele lepsze wrażenie niż Charlotte, kasztanowłosa, piegowata piękność w kwiecistej sukience i dużym, słomianym kapeluszu.
- Mój ojciec był trochę starszy od matki, a ona nie była nawet pełnoletnia, kiedy go poznała. Tata grał wtedy w jakimś zespole. I śpiewał na letnim festiwalu. Tam go zobaczyła. Potem namawiał ją, żeby z nim została. Mówił, że on będzie gwiazdą i będzie nosił ją na rękach, zamieszkają w jakimś ładnym domku nad brzegiem oceanu... a mama była naprawdę bardzo młoda. I naiwna.
Ryan przypomniał sobie pianino stojące w rogu salonu, jedyny niezakurzony mebel. Więc ojciec Nathana tak naprawdę spełniał swoje młodzieńcze marzenie. Ciekawe, czy to po nim kasztanowłosy miał taki talent.
- Czemu mu się nie udało?
- Przez jakiś czas, było okej... ale wtedy mama zaszła. Dziadkowie się wściekli, że ich córka zmarnuje sobie życie z jakimś wiejskim muzykantem. Mój ojciec musiał jakoś utrzymać siebie i matkę. No więc takim oto sposobem został typową biurwą. Urzędasem. I potem urodziłem się ja.
Nath westchnął. Był dziwnie przygaszony, a w oczach miał smutek. Ryan dobrze wiedział jak to jest, kiedy z trudem wraca się do przeszłości.
- Tata był strasznie zajęty... dla mnie zawsze znalazł kilka chwil, które moglibyśmy spędzić razem. Dla mamy już nie.
Ryan milczał. Na myśl od razu przyszło mu jego wczesne dzieciństwo. Kiedy w domu był niewidzialny. Żadne z rodziców z nim nie rozmawiało, nie zajmowało się nim. Nie mieli dla niego czasu... albo nie chcieli mieć dla niego czasu. Był dla domowników niczym duch. On słyszał każde słowo z ich rozmowy, ale oni nigdy nie odpowiadali na jego pytania ani nie reagowali na prośby.
- Nigdy nie było widać po niej, że jest smutna albo przygnębiona. Zawsze była energiczna, pełna werwy i dowcipna. Ale... teraz tak sobie myślę... siedzieć całymi dniami w domu... to ciągłe sprzątanie, gotowanie, pilnowanie rozwydrzonego bachora... ani chwili dla siebie... i najgorsze, że nikogo to nie obchodzi... ani twojego zasranego dzieciaka, ani męża.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
- To... o której mamy przyjść na ten obiad?
_____
Hejka!
Jeju, wiem, że to przeokropnie krótki rozdział i do tego jeszcze znów podzielony na dwie połówki, ale miałam dużo pracy i nie dałam rady się wyrobić w odpowiednim czasie... przepraszam. Mam nadzieję jednak, że wam się podoba, gdyż czegoś można się z tego urywka dowiedzieć.
Jeszcze raz przepraszam/♥
~Chandelier

25 sty 2016

Zrozumieć Uczucia Rozdział 15 cz.1

Witam! To, że dziś go dodałam to zasługa Lee Hyomi która miłymi słowami zmotywowała mnie do pisania! Bardzo Ci dziękuję, to na prawdę dla mnie dużo znaczy. Dlatego rozdział jest dedykowany dla ciebie :*

p.s Zapraszam was bardzo serdecznie na naszą stronę na facebooku, tam zawsze znajdziecie informacje o opóźnieniach czy innych blogowych sprawach! (TU)

Beta: Lee Hyomi 
~~~~~~~~
 Alex
Zszokowany spojrzałem na matkę Czarnego, która teraz wraz z mężem stała obok mnie. Za nimi z kolei znajdował się Seth i rękami wyczyniał prawdziwe cuda. Wymachiwał nimi na wszystkie możliwe strony, pokazywał coś, a na końcu składał je w błagalnym geście. 
- Tak to ja. – Odparłem i coś mi mówiło, że będę tego żałował. 
- Jak ci się układa z moim synem? On bardzo dużo o tobie opowiada. Widać, że mu na tobie zależy. - Paplała jego matka, a ja ze zdziwienia aż usiadłem na łóżku. W głowie powoli rodził mi się chytry plan, który zresztą postanowiłem wprowadzić w życie. 
- Bardzo dobrze, ale od kilku dni się buntuje, gdy próbuję go zaciągnąć do łóżka. Nie wiem, może państwo przemówią mu do rozsądku. - Odpowiedziałem uśmiechając się cwaniacko. Całej rodzinie McLannów uśmiechy od razu spełzły z twarzy. Torebka, którą kobieta trzymała w ręce upadła na podłogę z cichym brzdękiem. 
- Żartujesz kochaneczku? - Zapytała. Starałem się zachować kamienny wyraz twarzy, jednak nie było to takie proste, ponieważ w myślach konałem ze śmiechu.
- Nie, nie żartuję. - Odparłem zachowując powagę. Czarny zaśmiał się nerwowo tym samym zwracając na siebie uwagę swoich rodziców.
- Nie wspomniałem wam, że Alex to kawalarz? To tylko dowcip. - Zapewnił rodziców. Brzmiał bardzo przekonująco, ale McLannowie spojrzeli na mnie oczekując potwierdzenia.
- No właśnie. - Zacząłem, robiąc im nadzieję, jednak plan był całkiem inny. - Już mi się oddał.
- Alex! - Krzyknął oburzony Seth. - Zamknij się, bo nic takiego nie miało miejsca.
- Możliwe, że nie pamiętasz... Przecież byłeś kompletnie pijany. Tak, zapomniałem. Obchodziliśmy wtedy tydzień naszego związku i Seth przyniósł jakieś drogie wino. A potem zaciągnął mnie na imprezę. Mówiłem mu, żeby nie pi...
- ALEX ZAMKNIJ SIĘ DO JASNEJ CHOLERY! - Krzyknął, a w pokoju zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli zaszokowani na tę jedną osobę. - Chodź ze mną. - Powiedział kierując się już w stronę łazienki. Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąwszy się do rodziców Czarnego poszedłem za nim. Kiedy już znaleźliśmy się w pomieszczeniu zamknął drzwi i złapawszy mnie za koszulkę przycisnął do ściany. Jak na takie chuchro miał dosyć sporo siły. - W co ty do kurwy nędzy grasz?! - Wysyczał mi prosto w twarz. 
- Ja? Czasami w Minecrafta, Cs'a, La... - Zacząłem wyliczać, ale Seth zatkał mi usta ręką i nie pozwolił dokończyć. 
- Nie żartuj, dobrze wiesz o co mi chodzi. Co, aż tak bardzo chcesz mi dopiec?
- Nie, skądże KOCHANIE! - Ostatnie słowo niemalże wykrzyczałem tak ironicznie jak tylko potrafiłem. Obdarzyłem go kpiącym uśmiechem i spróbowałem się wyrwać z jego uścisku. 
- Alex... - Zaczął błagalnym tonem. - Proszę, zachowuj się tak jakbyś był moim chłopakiem. Wyjaśnię ci to, obiecuję. - Zdecydowanie poluźnił uścisk, ale nadal trzymał moją koszulkę.
- No to słucham, wyjaśniaj mi. Ja mam czas.
- Ja nie mam! – Warknął. - Daniel dał mi twój numer, niebawem do ciebie zadzwonię. -Powiedziawszy to wyszedł.

***
Dwie godziny wysłuchiwałem jaki to Seth jest chudy, jaki wysoki, a jaki podobny do wujka Maxa od strony ciotki Clary, która z kolei jest siostrą Marty. To jeszcze byłem w stanie przeżyć ,ale kiedy skończyli swój wywód na jego temat dobrali się do mnie. Gdyby nie to, że Czarny nie mógł się uporać z zasunięciem torby to żadnemu z nas nie daliby spokoju!
- No synuś, pożegnaj się z zięciem i jedziemy! - Powiedziała matka Setha. Ten tylko wzruszył ramionami i podszedł do mnie. Cofnąłem się kilka kroków, bo byłem niemal pewny, że zaraz się na mnie rzuci i zacznie całować. Chyba bym go zamordował. Na szczęście moje obawy się nie spełniły, bo on tylko przytulił się po przyjacielsku.
- Ej, liczyłem na jakiegoś super gorącego buziaka, w końcu nie będziecie się widzieć dwa tygodnie. - Skomentował ojciec Dziwaka.
- Żegnaliśmy się wcześniej. - Próbowałem ratować sytuację, ale widziałem, że do nich to nie dociera.
- No już, bo nie uwierzymy, że jesteście razem. - Dorzuciła kobieta.
- Trochę prywatności! - Niby żartem, niby serio wtrącił Seth. Jego rodzice w tym samym momencie przewrócili oczami. Już zdążyłem zauważyć, że do wszystkiego podchodzą na luzie i wszystko ich bawi, szczerze mówiąc zazdrościłem tego Sethowi. Nie żebym narzekał, bo przed śniecią taty w domu zawsze panowała radosna atmosfera, ale przyznam szczerze, że teraz mi tego brakowało.
- Chociaż całus. - Nie odpuszczała kobieta. To powoli zaczynało się robić nieznośne, bo serio nie podniecała mnie myśl całowania się z chłopakiem.
- Mamoooo, przestań, nie mamy zamiaru obściskiwać się przy świadkach.
- O boże no! Po kim ty taki uparty jesteś? - Zapytała go wzdychając teatralnie.
- Odpowiedź chyba nasuwa się sama. - Rzucił z przekąsem wystawiając jej język i krzyżując ręce na piersi. Wraz z ojcem Czarnego oglądaliśmy tę scenkę, a uśmiechy nie schodziły nam z twarzy. To dziwne, ale oni nie zachowywali się jak matka z synem tylko jak dobrzy przyjaciele. Przekomarzali się jeszcze kilka minut, kiedy w końcu Pan McLann powiedział, że muszą jechać.
- To my wyjdziemy, a wy się tu żegnajcie jak należy. Odwiedź kiedyś teściów. - Powiedziawszy to kobieta podeszła do mnie i zamknęła mnie w swoim matczynym uścisku. Zdziwiony odwzajemniłem go.
- Dobrze mamo. - Pani McLann ukazała szereg śnieżnobiałych zębów i opuściła pomieszczenie. Tata chłopaka uścisnął mi dłoń na pożegnanie po czym wyszedł za żoną. Między nami zapanowała cisza. Nie ukrywam, że byłem na niego zły. Wrobił mnie w coś, co w ogóle nie ma miejsca i myśli, że będzie moim najlepszym przyjacielem.
- Zadzwonię. - Rzucił i odwróciwszy się na pięcie, podszedł do drzwi. Już chwytał za klamkę, kiedy nie patrząc mi w twarz powiedział jeszcze. - Wesołych świąt Alex.  

18 sty 2016

Z Popiołów cz.10 (2/2)

X.
Minęły trzy dni od tamtego dnia. Dni pełne planowania, szczęścia i ekscytacji. Ryan od dawna nie czuł takiej radości. Cała szarość i monotonia, cały strach przed przyszłością zespołu straciły na znaczeniu w obliczu tego, co zaproponował mu Nathan. Brunet zdawał się zapomnieć o swoich obawach, o strachu przed Ślepym Tygrysem, o umowie i o Danielu. Czuł się jakby powstał z martwych.
W końcu wyniesie się z tej cholernej klitki. Starej, ciasnej i brudnej. W końcu przebywając w swoim mieszkaniu nie będzie bał się o swoje życie, o życie swojego brata. Będzie budził się poczucia winy, bez ciężaru wspomnień. Wszystko rysowało się tak pięknie.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Ryan dopłacił resztę sumy, jakiej Nathan potrzebował, by kupić mieszkanie. A zostało mu jeszcze na tyle pieniędzy, by zadbać o Willa. Tak więc dzisiejszy jesienny, pochmurny dzień, on i Will przeznaczyli na wybór mebli do pokoju malca.
Jego młodszy brat niedowierzał w to, że będzie w końcu miał własny pokój. Swoje miejsce, swój kąt. Ryan widział, jak cieszy się z tych wieści. Jak natychmiast ożywa. Dotąd Will był ciągle spokojny, posłuszny i nieśmiały. Teraz w końcu zaczął zachowywać się jak jego równieśnicy. Szalał i śmiał się niemalże bez przerwy.
Skończyli już wybierać meble, a Ryan obiecał je odebrać jak tylko wejdzie w posiadanie mieszkania. Wyszli ze sklepu meblowego w dobrych humorach.
- To co, smyku? Gorąca czekolada z tej okazji?
Zapytał Ryan, otulając się szalikiem. Było cholernie zimno.
- Taaak!
~*~
Siedzieli w "Dianie", przytulnej, małej kawiarence i popijali gorącą czekoladę. Will szczególnie cieszył się z tego faktu. Wcześniej Ryan nigdy nie kupował mu zbyt wielu słodyczy, ani też rzeczy z wyżej półki. Nie zabierał niemalże nigdzie.
I to nie dlatego, że nie chciał. Po prostu nie miał na tyle pieniędzy, by zapewnić młodszemu bratu coś lepszego niż chleb z cukrem i stare zabawki. Teraz jednak nadchodziły lepsze czasy. Will w końcu będzie miał dzieciństwo jak większość dzieciaków w jego wieku.
Brunet westchnął głęboko i rozejrzal się po kawiarence. Ściany w miłym dla oka, jasnobrązowym kolorze. Białe mebelki w angielskim stylu. Unoszący się w powietrzu przyjemny zapach kawy. Plotujące przy cieście starsze panie. Było tutaj tak zacisznie, tak przytulnie... Ryan mógłby tu tak siedzieć i siedzieć.
Wtem ktoś przykuł jego wzrok. Zamyślona blada twarzyczka, smutne szare oczy. Kaskady ciemnych włosów opadające na wąskie ramiona. To Clarice. Ryan poznal ją niemalże od razu.
Brunet zazwyczaj myślał o niej jako o poważnej snobce bez poczucia humoru. Ale teraz, gdy tak spojrzał na nią, wyglądającą przez okno... nie przypominała dawnej siebie. Na twarzy miała wymalowane zmartwienie. Oczami tęskno przyglądała się widocznej za brudną szyba ulicy. Jakby w totalnej beznadziei szukała kogoś.
Wyglądała... inaczej.
Spostrzegła go. Na początku spłoszyła się. Może go nie poznała. I spłonęła rumieńcem. Ale po chwili z ukrycia przyjrzała mu się bliżej. I wtedy wstała. Powolnym krokiem osoby będącej ponad wszystkimi podeszła do stolika jego i Willa.
- Witaj Ryan.
Powiedziała przyjacielsko i usiadła naprzeciwko bruneta.
- Cześć Clarice.
Ryan uśmiechnął się szeroko. Nie miał nic do Clary. Nawet ją lubił... była dość ciekawą osobą w dobie kolorowych i rozwiązłych dziewczyn.
- Długo się nie widzieliśmy, nieprawdaż? Co u ciebie?
Rzeczywiście, długo się nie widzieli... Ryan mógł śmiało stwierdzić, że w tym czasie coś się z niej zmieniło. Na jej dotąd nieskazitelnej twarzy pojawiły się dziwne cienie. Oczy miała podkrążone. Nie była już tym ciemnowłosym, dumnym aniołem. Trochę... zbrzydła.
- Świetnie, a u ciebie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Po staremu.
Zapadła chwila dziwnej ciszy. Ryan spróbował naprowadzić ich bezpłodną rozmowę na jakiś temat, byleby to niezręczne milczenie się skończyło.
- Niedługo wznawiamy koncerty, wiesz? Pewnie wiesz... może przyjdziesz?
- Oczywiście. O ile wyłączycie z repertuaru "Cold-Hearted Bitch".
Clarice mówiła to niby z dozą dystansu, ale jednak w jej głosie słychać było pewną żałość... wyrzut. Ta piosenka naprawdę musiała złamać jej serce. Pamiętał jak bardzo roztrzęsiona była, gdy rozmawiała z kasztanowłosym po koncercie. Tego, co Nathan zrobił, nie dało się usprawiedliwić.
Ale Ryan wciąż zastanawiał się... o co im poszło? Dlaczego Nath napisał tą piosenkę? Dlaczego kiedyś Clarice uderzyła go w twarz? O co się kłócili?
Wtem spojrzenia dziewczyny i jego młodszego brata spotkały się.
- Cześć mały... jak masz na imię?
Oblicze Clarice drastycznie się zmieniło. Nagle jej posągową twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Spojrzazła na Willa z czułością w oczach.
- Will... znaczy się William.
Odparł nieśmiało malec przyglądając się Clarice z rezerwą. Nie był jeszcze na tyle otwarty, by zaufać kompletnie obcej osobie.
- William... Will... jak ślicznie. Ja jestem Clarice. Ryan to twój brat?
Szarość zniknęła z jej twarzy. Clarice wyglądała na szczęśliwą... mówiła do Willa takim aksamitnym tonem... cudownie było patrzeć, jak taka dumna osoba, nagle okazuje ciepłe uczucia. I to zupełnie obcemu dzieciakowi.
- Tak...
Nagle Clarice roześmiała się.
- Cały jesteś w czekoladzie! Poczekaj chwilkę...
Pogrzebała w torebce i wyciągnęła z niej chusteczkę. Z matczyna troskliwością przetarła delikatnie po policzkach chlopca. Will zaczerwienił się, zmieszany, ale po chwili uśmiechnął się.
- Dziękuję pani.
Powiedział i zwrócił wzrok w stronę Ryana, jakby szukając pochwały za swoją grzeczność i uprzejmość.
- Mów mi po imieniu. Powiedz mi... lubisz słodkości?
Malec natychmiast ożywił się.
- Jasne!
- Ja też! Uwielbiam! Mogłabym jeść je całymi dniami... a co najbardziej lubisz jeść?
Clarice przeżywała rozmowę z jego młodszym bratem jak mała dziewczynka. Emocjalnie i z ekscytacją w głosie. Zupełnie jak nie ona.
- Lubię lody truskawkowe... ale jem je tylko raz w roku.
- A co powiesz na duża porcję lodów truskawkowych... teraz?
Ryan zdziwił się. Czy ona właśnie chciała kupić coś jego bratu? Nie wiedział kompletnie co o tym myśleć... spróbował to rozpatrzeć jak obiektywny opiekun prawny blondynka. Pozwolić, czy nie pozwolić?
- Chciałbym...! Ale...
Will spojrzal na Ryana w poszukiwaniu pomocy. Nie wiedział, czy posłuchać głosu rozsądku, czy też pozwolić sobie na grzeszną słodkość.
- Jeżeli "ciocia Clarice" chce się wykosztować... to okej.
Ryan wiedział, że to zła decyzja. Że daje niewłaściwy przykład Willowi. Ale nie mógł po prostu mu na to nie pozwolić. Malec od tak dawna dostawał od życia w kość. Niech ma coś z życia.
Clarice ucieszyła się i podała Willowi kilka monet.
- Trzy porcje.
Will pokiwał głową i już miał pobiec do lady, kiedy brunetka dodała:
- I nie spiesz się.
O co mogło jej chodzić? Ryan nie wiedział. Jednak wyglądało na to, że chciała o czymś z nim porozmawiać. Na osobności.
- Słuchaj Ryan... chcę z tobą o czymś porozmawiać. Wiem, że jesteś teraz blisko z Nathanem. Podobno kupujecie mieszkanie...
Westchnęła głęboko, tak jakby żałowała, że to nie ona jest tą osobą, która ma zamieszkać z kasztanowłosym.
- Między mną a Nathanielem nie układa się... od dawna. Na początku było kolorowo, tak pięknie mi wszystko obiecywał... byłam głupia, że się na to nabrałam.
Czyżby zaczynały się wynurzenia? Ryan z jednej strony nie miał ochoty na babskie romantyzowanie zwykłych gestów, ale z drugiej był zaintrygowany... przecież chodziło o Nathana. I ten jego dziwny związek z Clarice. W końcu mógł się dowiedzieć więcej na temat tego, co połączyło tak dwójkę odmiennych ludzi... i co ich rozdzieliło.
- Nathan zaczął zachowywać się dziwnie po tym, jak do was dołączył. Pisał coraz więcej. Muzyka pochłonęła go całkowicie. Kiedy byłam u niego w domu ciągle natykałam się na urywki piosenek, kawałki tekstów... i doszłam do wniosku, że on ma kogoś...
Chwila moment... co?
Ryan nie potrafił takiego zrozumieć. Kasztanowłosy nie wyglądał na człowieka, lubiącego grać na dwa fronty. Mimo wszystko wydawał się być wiernym Clarice... mimo że z ich związku zostały już tylko zgliszcza.
A poza tym... to niemożliwe... Nathan nie mógłby być takim chujem. On i zdrada? Coś zupełnie niedorzecznego. Ryan czuł, że go idealizuje. Ale nie mieściło mu się to w głowie. On był zbyt cudowny, zbyt perfekcyjny by tak się zachować.
- On pisał naprawdę dziwne teksty... coś o tym, że nie wie czym jest "to uczucie" które nim zawładnęło. Dlaczego to robi... i czy to miłość. Pisał o kimś cudownie pięknym i tajemniczym... i o tym, że nie może "tego" czuć, ale to robi... 
Widać było ból na twarzy Clarice i Ryanowi zrobiło jej się szkoda. Co prawda, to prawda... Nathan może i nie pałał do niej jakoś szczególnie ogromnym uczuciem. Ale ona mimo faktu bycia chłodną i sukowatą... chyba naprawdę czuła coś do niego.
- Myślałam, że poznał jakąś dziewczynę. On w tekstach zawsze inspiruje się sobą i tym co czuje. Zrobiłam mu awanturę... krzyczeliśmy na siebie... mówił, że histeryzuję... Boże... a ja... ja go uderzyłam... i potem już wszystko zaczęło się walić.
Musiała mówić o tej sytuacji, którą widział Ryan. Więc to o to się wtedy kłócili. Postanowił nie mówić jej, że wie. Po co miałby jej to obwieszczać? Nie wiedzial, co mogłaby sobie o tym pomyśleć...
Widzial łzy w jej oczach. Było mu tak cholernie przykro. Ale wciąż nie mógł uwierzyć, że Nathan mógłby ją zdradzić, Nie... to niemożliwe.
- Ryan, wiem, że jesteś z nim blisko. Proszę cię... spróbuj... dowiedzieć się, czy on kogoś ma. Proszę. Ja wiem... nie znamy się za dobrze i nie powinnam cię prosić o taką przysługę, ale... na miłość boską, chcę po prostu wiedzieć, czy on rzeczywiście mnie zdradza! Bo jeśli tak... to chcę to ukrócić. Wyjść z tego bagna. 
Brunet nie był pewny czy powinien się w to pakować i węszyć w prywatnych sprawach swojego przyjaciela. Ale spojrzał w smutne oczy Clarice i zdecydował... czegokolwiek nie zrobi, nie może jej odmówić. Po prostu nie może. Ona potrzebowała pomocy.
- Jasne, Clarice. Pomogę ci.
Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy.
- Dziękuję Ryan... dziękuję, że pomagasz tej zimnej suce.
Powiedziała, znów nasycając swoje słowa pełnym wyrzutów jadem.
- Hej, Clarice... nie mów tak. Nathan był po prostu rozbity. To go nie usprawiedliwia, ale... nie przejmuj się już tym. Nie jesteś zimna.
Ryan próbował ją jakoś pocieszyć i uśmiechnął się do niej ciepło. Zasłguiwała na to.
- Naprawdę?
Wyszeptała.
- Cudownie obchodzisz się z dziećmi. Naprawdę cudownie.
Clarice zmieszała się i zaczerwieniona, spuściła wzrok.
- Chciałabym mieć kiedyś dużą rodzinę... Nathan też chciał. Myślałam... że nie mogłam trafić lepiej... ale myliłam się.
Powiedziała ze smutkiem w głosie. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż pojawił się Will z trzema porcjami lodów. Rozmowa utknęła w martwym punkcie.
~*~
- Jonathan Anders tutaj?
Ryan znów znajdował się w tym szpitalu. Znów powrócił między te sterylne, białe ściany, tak mocno przypominające mu o cioci Ellen. Nie chciał tu wracać. Ale wiedział, że musi.
Wytyczył sobie jasny cel. Nie da już demonom przeszłości męczyć jego cudownej teraźniejszości. Postanowił skończyć ze swoimi obawami raz na zawsze. Rozliczyć się ze swoimi wspomnieniami. Skoro wkracza w nowe życie, musi spalić za sobą mosty.
A jedyna drogą do tego był wuj. Śmierdzący, wiecznie pijany i opryskliwy. Jednak to on mógł pomóc mu odnaleźć rodziców. Ludzi, którzy wyrządzili mu taką krzywdę. Zostawili go. Porzucili jak psa. Jego i Willa, wtedy przecież jeszcze niemowlaka.
To przez nich wyrósł na zamkniętego w sobie introwertyka. Przez nich zawsze był inny niż wszyscy. Skrzywiony. Nienawidzący ryzyka. Wiecznie przestraszony. Tylko po to, by wyrosnąć na mężczyznę bojącego się swoich uczuć.
Był już zmęczony. Miał dosyć ciągłego strachu. Koszmarów. Strachu przed samym sobą i przed wspomnieniami. Nie mógł pozwolić na to, by ta fobia ciągnęła się za nim przez całe życie, niczym złowrogi cień.
Wszedł do sali wuja. Odetchnął. Nie może być tak źle. Po prostu nie może. Przecież sobie poradzi...
Wuj wciąż leżał na swoim szpitalnym łóżku, choć teraz wydawał się być o wiele żywszym... jego twarz nabrała kolorów. Nie był już podłączony do kroplówki, która podtrzymywała go przy życiu.
Znów żadnych kwiatów. Żadnego śladu obecności rodziny, przyjaciół. Nikt nie pamiętał o starym pijaczynie.
Wuj rzucił mu nieprzychylne spojrzenie.
- To znowu ty... czego tu chcesz?
Warknął, z trudem się podnosząc. Ryan z trudem hamował rosnące w nim obrzydzenie, kumulującą się w nim nienawiść. To była jego ostatnia szansa. Jedyna deska ratunku. Nie mógł zawieść, nie mógł tego spierdolić.
Usiadł na krześle obok łóżka szpitanego i odetchnął głęboko, by się uspokoić.
- Posłuchaj... musimy porozmawiać. Chcę ci coś zaproponować.
Zaczął brunet. Musiał być bezpośredni. Widział, że kończy mu się czas, a wuj już jest poirytowany tym, że do jego sali wszedł "ten szczeniak", Kiedy jednak usłyszał o propozycji, zainteresował się. Agresja ustąpiła miejsca zaciekawieniu.
- Mów.
Odparł wuj, zachrypniętym tonem pełnym dystansu.
- Przeprowadzam się. Do kumpla. Oddam ci mieszkanie. W niezmienionym stanie. Do tego dorzucę ci trochę gotówki. Na lepszy start. Nie będziemy już sobie wchodzić w drogę. Ale musisz coś dla mnie zrobić.
Ryan wiedział, że wuj zrobi wszystko, byleby tylko odzyskać swoją ciasną klitkę, w której będzie mógł chlać do woli. Na pewno miał dosyć życia na ulicy. Widział w oczach pijaka zaintrygowanie. Teraz zatańczy tak, jak tylko Ryan mu zagra...
- Moi rodzice. Opowiesz mi... o moich rodzicach. Powiesz mi jak ich znaleźć.
Brunet starał się mówić stanowczym tonem, jednak nie potrafił powstrzymać drżenia głosu. Gdy mówił o swoich rodzicach, odzywało się w nim jego odwieczne pragnienie miłości. Chciał być kochany. Chyba jak każde porzucone dziecko, przerzucane z rąk do rąk. Odnalazł w cioci Ellen kogoś na kształt matki, a wtedy okrutny los mu ją zabrał... nie potrafił o tym mówić, jak o pogodzie albo o wyniku meczu.
Wuj Joe uniósł brwi w zdziwieniu. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się, że Ryan będzie chciał odnaleźć ludzi, których przecież powinien pamiętać jak przez mgłę. Ale po chwili zaśmiał się kpiąco. Jego śmiech echem rozbrzmiewał po pustej sali jeszcze przez długi czas.
- Chcesz ich odnaleźć? Proszę bardzo. Powiem ci wszystko co wiem, szczeniaku. Ale nie licz na to, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. To wyrachowani ludzie. Biznesmeni, których obchodzą tylko pieniądze. Nie będą chcieli cię z powrotem. Twoja matka nie żałuje tego, że zostawiła cię u mnie i Elli.
Ryan chciał w to nie wierzyć i uznać to za zwykłą złośliwą uwagę ze strony wuja, ale w głębi duszy wiedział, że ma rację. Jego matka na pewno tego nie żałuje. W końcu teraz była wolna. Nie miała przy sobie dwóch gównojadów, którymi musiała się zajmować. Żyć, nie umierać.
- Tak... twoja matka. Śmieszna osóbka. Will wygląda zupełnie tak jak ona. Tyle że on ma w spojrzeniu iskierki. A jej oczy tęskniły za rozumem. Eva, w przeciwieństwie do Ellen, zawsze chciała żyć w luksusie. Mieć dużo pieniędzy, przystojnego męża i żeby skakać po chuju bez ograniczeń. Jak widać... dwa razy jej nie wyszło. Jej i Markowi.
Ryan jakoś przełknął tą wredną aluzję do tego, że był wpadką. Pragnął słyszeć więcej.
- Ella zawsze chciała mieć rodzinę. I dzieci. Ale niestety, nie mogła... nie mogliśmy...
Wuj westchnął i sięgnął do kieszeni starej kurtki wiszącej na oparciu łóżka. Wyjął z niej wyświechtany portfel. Delikatnym ruchem wyciągnął z niego pogniecione zdjęcie. Pogładził je z troskliwością.
- Na początku jeszcze jakoś się tobą zajmowała. Często cię tu przywoziła i zostawiała, ale w jakimś sensie coś dla niej znaczyłeś. A Mark... nawet nie uznawał cię za syna. Wątpię, żebyś więcej niż kilka razy widział go na oczy. Pojawial się w domu wtedy, kiedy ciebie nie było. Nie chciał mieć z tobą nic wspólnego.
Istotnie, Ryan nie pamiętal ojca prawie w ogóle. A z matką posiadał wiele wspomnień. Krótkich i zatartych, lecz wciąż wspomnień. Gdy zamknął oczy widział jej powiewające blond włosy i powalający uśmiech. Nie raz o niej śnił.
- Nie było tak źle, dopóki byłeś w miarę mały... ale potem zacząłeś rozumieć coraz więcej. Chciałeś z nimi rozmawiać, pytać ich o różne rzeczy, spędzać z nimi czas. Im nie to było w głowie. Nie potrzebowali cię, chociaż ty potrzebowałeś ich. Przeszkadzałeś im. Dla nich liczył się luksus, młodość, zabawa. A nie jakiś bachor z przypadku.
Ryan spojrzał na zdjęcie, które trzymał wuj. Przedstawialo ono jego i ciocię Ellen w czasach młodości. Przytulali się na tle jednej z kawiarenek. Niska i korpulentna Ellen oraz wysoki i niesamowicie przystojny Joe. Zupełne przeciwieństwo starszego siebie.
Właściwie gdyby wuj nie sięgnął po alkohol wciąż mógłby wyglądać świetnie. W jego twarzy zniszczonej przez niemiłosiernie płynący czas, dalej gdzieniegdzie można było doszukać się śladów dawnego Joe'go z przeszłości.
- A potem... urodził się Will. W tym czasie mieli już firmę. To był dla nich szczyt wszystkiego. Więc... oddali cię. I Willa. Bez żadnych skrupułów. Ostatni raz ich wtedy widziałem. Dzwonili od czasu do czasu, ale nigdy nie pytali się o was. A po smierci Elli... nie odezwali się już. Kutasiarze nawet nie przyjechali na jej pogrzeb...
Wuj zacisnał pięści. Widać było po nim jak bardzo był wściekły i pełen żalu. Przez chwilę nawet Ryan pomyślał, że może jego alkoholizm... może on rzeczywiście tak kochał ciocię, że nie wyobrażał sobie życia bez niej. I dlatego wpadł w to bagno.
- Nigdy nie traktowałem cię jak syna. Nie jesteś moim dzieciakiem. A ja nie jestem twoim ojcem. Ale mimo wszystko... rodzice nie powinni tak traktować swoich dzieci. To ludzie puści. Eva i Mark. Kretyni, dla których liczą się pieniądze i wygodnictwo... dam ci dobra radę mały. Nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. To zamknięty rozdział. Nic już nie wskórasz.
Brunet wiedział, że wuj ma rację. Ale nie chciał zwątpić. Musiał chociaż spróbować! Chciał choćby przez chwilę usłyszeć głos matki lub ojca... chciał się dowiedzieć... dlaczego?
- Nie potrzebuję rad. Jak ich znaleźć?
Odparł oschle Ryan.
- Mieli firmę zajmującą się sukniami ślubnymi... Markeva? Tak, Markeva. Z siedzibą główną bodajże w Chicago. Są dość znanymi projektantami...
Ryan nigdy w życiu nie pomyślałby, że jego ojciec i matka zajmowaliby się projektowaniem sukni ślubnych. No ale cóż... nie wiedział o nich wielu rzeczy. Będzie miał czas, by to wszystko przemyśleć i poukładać sobie w głowie.
Brunet wstał i odwrócił się. Zbyt dużo myśli, zbyt wiele osądów. Historia, którą opowiedział mu wuj, choć chaotyczna i złożona jedynie z urywków, usatysfakcjonowała Ryana. Dotąd nie wiedział zbyt wiele o rodzicach. Polegał właściwie na szczątkowych informacjach od cioci i swoich zatartych wspomnieniach.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję... jak tylko wyjdziesz ze szpitala, od razu idź do mieszkania. Nas już tam  nie będzie. Pieniądze położę na blacie w kuchni. Okej?
Joe skinął głową, dalej ściskając w dłoni zdjęcie przedstawiające jego i ciocię.
- Powodzenia ty głupi smarkaczu.
Z jednej strony zabrzmiało to ostro, lecz z drugiej... pieszczotliwie.
- Dzięki... wujku. 
Ostatnie słowo z ledwością przeszło Ryanowi przez gardło. Nie wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego zapałał nagle taką sympatią i współczuciem wobec wuja. Przecież to kawał skurwysyna. Dlaczego Ryan nie pamiętał tych wszystkich lat, które spędził na żłopaniu piwa w salonie? Dlaczego nie pamiętał tego, jak chciał pobić Willa? Dlaczego nie pamiętał chwil, w których mu groził?
Wyszedł z sali, trzaskając drzwiami.
_____
Hejka!
A więc rozdział jest już cały, jeszcze nie poprawiony, ale powinnam się z tym uwinąć w ciągu następnego tygodnia. ;-;
Zaczęłam pracować nad nowym opowiadaniem, a poza tym to w wolnych chwilach rysuję portrety postaci "Z Popiołów". Skończyłam już jeden i niebawem go wstawię, reszta to tylko projekty. :D
Napiszę też kilka one-shotów. I zacznę poprawiać poprzednie rozdziały "Z Popiołów", bo szczerze mówiąc myślę, że są... chujowe. Tak po prostu.
I nie wiem czy nie przenieść publikacji rozdziałów na środę. Ale nad tym się jeszcze zastanowię.
Miłego dnia Feniksy! ♥
~Chandelier


Zrozumieć Uczucia Rozdział 14

Beta: Lee Hyomi 
Alex
 Od feralnych wydarzeń związanych z Philem minął tydzień, jego stan znacznie się polepszył, ale lekarze nadal nie pozwalali mu opuścić szpitala. Daniel przesiadywał u niego dzień w dzień całą dobę, no prawie, wpadał tylko się przebrać i zdać relacje mi i Sethowi. Nadal nie mogłem uwierzyć, że Dresiarz chciał popełnić samobójstwo. Dlaczego? Przecież bycie ojcem, nie ważne w jakim wieku i z kim, jest piękne. Każdy mężczyzna w głębi duszy marzy o takim małym dziecku, które by się kręciło koło nogi, gadało jak najęte, czasem płakało, budziło w nocy, a potem wyrosło na przystojnego mężczyznę, lub piękną kobietę i ludzie mówiliby „Jakie podobne do ojca”. Każdy facet chce być dumny ze swoich dzieci i każdy wbrew pozorom chce je posiadać. Nie wszyscy na takich wyglądają, ale nawet typowy Seba z pod bloku marzy o małym Brajanku.
  Za każdym razem, kiedy o tym myślałem, zastanawiałem  się co musiał czuć Daniel, kiedy zobaczył swojego ukochanego w takim stanie. Przecież to musiał być dla niego ogromny ból. Co dziwne, po tym wydarzeniu wcale nie zachowywał się tak źle. Uśmiechał się, był  normalny. Niektórzy naprawdę świetnie grają. Tak jak Seth. Omijałem go szerokim łukiem, spałem i przebywałem w pokoju Daniela. Dał mi klucz, bo jak to stwierdził:   
- Świat potrzebuje mnie gdzie indziej.
Miałem porozmawiać z metalo-pedałem, ale nadal nie miałem na to ani siły, ani chęci. Od tej feralnej imprezy całkowicie olałem szkołę i przesiadywałem w azylu Danielsa. Z tego co było mi wiadomo Adam i Eddie też jakoś nie mogli się pozbierać, chociaż do wczoraj chodzili na lekcje.
  Niezmiernie się cieszyłem, kiedy dostałem wiadomość od Paula, w której pisał, że zostałem zwolniony z lekcji i mogłem wracać do domu na prawie dwa tygodnie. Przerwa świąteczna to coś co zarazem lubię, ale i nienawidzę. Nieprzerwanie już od dwóch lat, tuż przed rozpoczęciem nowego roku obchodzę tę cholerną rocznicę, za każdym razem wracam do tego okropnego zdarzenia. Zawsze pamiętam, choć matka od roku nawet nie zapaliła jebanego znicza. Tak, właśnie wtedy zmarł mój ukochany tata. Jedyny mężczyzna, którego kochałem, który był dla mnie wzorem do naśladowania, mą wyrocznią. W głębi duszy nadal nie mogłem pogodzić się z tym, że go nie ma, że już go nie zobaczę... Dobra dość, bo się jeszcze poryczę i tym sposobem złamałbym kolejną złotą zasadę mojego taty ,,ludzie odchodzą, nic tego nie zmieni, dlatego nie należy po nich rozpaczać, to nie zwróci im życia. Rób co możesz aby ta osoba była z ciebie dumna, nawet po śmierci".
   Najwyższy czas się ogarnąć! Zwlokłem się z Danielowego łóżka i złożyłem pościel. Zebrałem kilka papierków leżących na podłodze po czym wyrzuciłem je do kosza. Skoro Daniel dał mi kredyt zaufania i pozwolił przebywać w jego lokum, to pasowało zwrócić go w takim stanie, w jakim się go dostało.
   Rozejrzałem się jeszcze po pomieszczeniu, które swoją drogą bardzo przypominało pokój, który sam zamieszkuję. Odwróciłem się na pięcie i zamknąwszy za sobą drzwi wyszedłem na korytarz. Ruszyłem schodami do góry, bo żeby wrócić do siebie musiałem pokonać dwa piętra. Będąc już prawie na samej górze usłyszałem dziewczęcy pisk.
- Puść mnie! Kurwa mać! Zostaw! – Krzyczała jakaś dziewczyna. Wychyliłem się zza rogu i dostrzegłem chłopaka, który jedną ręką przypierał laskę do ściany, a drugą ściskał jej szczękę.
- Mówiłem, zamknij ryj! - Warknął i uderzył ją otwartą ręką w twarz. Wtedy nie wytrzymałem. Nie pozwolę traktować tak żadnej, nawet obcej kobiety! Szybkim krokiem dopadłem tego skurwiela i wykręciwszy mu rękę do tyłu jednym płynnym ruchem go powaliłem. Stojąc tak nad nim zwróciłem się do oszołomionej dziewczyny.
- Zmykaj.. I uważaj na siebie. - Puściłem jej oczko zaraz jednak wracając do chłopaka. – Słuchaj, ty gnoju! Nie wiem co ci zrobiła, ale wiem co ty jej zrobiłeś i wiedz, że jeśli jeszcze raz zobaczę coś takiego to nie skończy się na wykręceniu ręki! - Aby przypieczętować to co powiedziałem stanąłem mu jeszcze na dłoni i puściwszy go odwróciłem się. Na wprost mnie stał... Seth, który uśmiechał się dziwnie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Kiedy tylko napotkałem jego wzrok zaczął bić brawo.
- Gratulacje, udało ci się w niesłusznej sprawie pobić normalnego chłopaka i przy okazji obronić dziwkę, w której byli już prawie wszyscy. - Na jego twarzy kolejny raz zagościł kpiący uśmiech.
- Gówno mnie obchodzi, czy jest dziwką, czy też nie. Kobiet się tak nie traktuje! - Warknąłem do niego ruszając przed siebie. Słyszałem, że za mną idzie, dlatego kiedy zatrzymałem się przed drzwiami ,,naszego" pokoju i nacisnąwszy klamkę odkryłem, że jest otwarty, nie odwracając się do niego powiedziałem z wyrzutem. - Dlaczego nie zamykasz drzwi na klucz, kiedy wychodzisz? Może mam w tam coś cennego, a nigdy nie wiadomo co komuś może przyjść do głowy!
- Zachowujesz się jak baba w ciąży, księżniczko. - Odpowiedział, a kiedy odwróciłem się z zamiarem zamordowania go.. Prychnął i znów się odezwał z ironią wyczuwalną na kilometr. – Co? Znów mnie uderzysz? Czy załatwisz tak jak tamtego pedała na korytarzu? – Aż krew się we mnie zagotowała.
- Teraz będziesz mi to wypominał? Należało ci się, nie zapominaj o tym! - Wysyczałem mu prosto w twarz. Nie czekając na rozwój wydarzeń skierowałem się w stronę sypialni, a kiedy tam wszedłem ujrzałem obraz nędzy i rozpaczy, którego całkowicie nie spodziewałbym się po Czarnym. Na podłodze leżały butelki po piwie, ubrania, szkolna torba, kilka książek i moja pościel. To akurat zdziwiło mnie najbardziej. Czy on w czasie mojej nieobecności spał w moim łóżku? Odpowiedź nasuwała się sama sądząc po tym, że jego leżała nienaruszona. Mam nadzieję, że nie robił sobie dobrze leżąc na moim prześcieradle. – Nawet nie myśl, że będę po tobie sprzątał! Mieszkam tu tak samo jak ty i oczekuje od ciebie tego samego, co ty ode mnie! Wychodzę. Masz dokładnie pięć minut na ogarnięcie tego syfu. Jeśli wrócę i nie będzie tu czysto, to wierz mi, wszystko wyląduje za oknem! - Jak powiedziałem tak też zrobiłem. Przechodząc obok niego kolejny już raz usłyszałem prychnięcie. Trzasnąłem tylko drzwiami i bez zastanowienia zapukałem do mojego sąsiada. Po chwili usłyszałem przytłumiony głos Adama, mówiący, żebym wszedł co też uczyniłem. Chłopak siedział na krześle i czytał książkę.
- Ooo.. Kogo to przywiało! Co cię do mnie sprowadza przyjacielu? – Spytał z sarkazmem, którego udałem, że nie słyszę.
- Jesteś sam? - Przytaknął. - Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie i pomyślałem, że przyjdę się pożegnać. - Uśmiechnąłem się lekko, podszedłem do niego i przytuliłem tak po przyjacielsku.
- Czemu aż na dwa tygodnie? – Zapytał, kiedy się od niego odsunąłem.
- Wiesz, rodzina i te sprawy. - Odparłem mało sensownie, ale nie chciałem o tym opowiadać, tym bardziej, że nie zajęłoby mi to pięciu minut.
- Aaa, rozumiem. Ja jadę tylko na cztery dni. - Dorzucił robiąc smutną minę. - Wiesz co z Philem?
- Żyje.
- No ha, ha, ha, ale zabawne. – Odparł z przekąsem co mnie niezmiernie rozbawiło. - Serio się pytam.
- A ja ci serio odpowiadam. - Droczyłem się z nim, bo wiedziałem, że nie jest z tych co to zaraz mają focha. To dziwne, że osoby tęższe zwykle mają większy dystans to siebie i świata.
- Zdzielę cię zaraz. Mów co wiesz.
- Jeśli dziś nic mu nie będzie, to święta spędzi w domu.
- Nie można było tak od razu? – Uśmiechnął się. Zerknąłem przelotnie na zegarek wiszący na ścianie.
- Nie. Dobra, słuchaj brachu, muszę lecieć. Nie jestem jeszcze spakowany. - Adam tylko kiwnął głową na znak, że rozumie. - Do zobaczenia, wesołych. - Pożegnałem się, było mi trochę głupio, że tak szybko stamtąd wyszedłem, ale nie chciałem dawać Czarnemu dodatkowych minut na sprzątanie.
Kiedy wszedłem do sypialni, Seth siedział na podłodze i uśmiechał się dziwnie. Nigdzie nie dostrzegłem żadnej ze znajdujących się tam wcześniej rzeczy. Wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się idealne.
- Wepchnąłeś to do szafy? – Zapytałem, a on tylko kiwnął potwierdzająco głową. Westchnąłem głośno, ale mimo to uśmiechnąłem się, bo przypomniało mi się, gdy ja również tak robiłem, kiedy mama kazała posprzątać pokój. Wyminąłem go i wyciągnąwszy walizkę zacząłem powoli pakować swoje rzeczy. Kolejne dziesięć minut minęło nam w ciszy, on siedział i przyglądał się każdemu mojemu ruchowi, a ja składałem ubrania i wkładałem je do torby. Ten dziwny stan przerwało pukanie do drzwi.
- Otworzę. - Powiedział Czarny wstając.
- Kochanie! Dawno cię nie widzieliśmy! – Usłyszałem kobiecy głos.
- Mamo, tato. Co wy tu robicie? - ~Oho rodzina dziwaków w komplecie~ pomyślałem uśmiechając się pod nosem.
- Przyjechaliśmy po ciebie. Pakuj się, jedziemy do babci na święta. - Stukot obcasów dał mi do zrozumienia, że kobieta właśnie weszła do pokoju. Spojrzałem w stronę wejścia, w którym stała już baba z czarnymi włosami mniej więcej takiej długości jak moje. Nie była wysoka, ale za to nieprzeciętnie chuda. Wyglądała młodo.
- Dzień dobry. - Przywitałem się grzecznie, na co ona tylko skinęła głową.

 - To ten twój chłopak, o którym nam opowiadałeś? - Zwróciła się do Dziwaka. - Opis się zgadza. - Mruczała pod nosem przybliżając się nieprzerwanie. Zdziwiony patrzyłem to na nią, to na Setha. -Masz na imię Alex, kochaniutki?
Rozdział 15 cz.1                                                  

11 sty 2016

Z Popiołów cz.10 (1/2)

O BOŻE
Wiem jak długo mnie tu nie było.
I żałuję, okropnie żałuję, że opuściłam ten blog tak bez słowa.
No ale coż, oceny i inne okoliczności zmusiły mnie to zaprzestania na jakiś czas pisania. Miałam ogólny kryzys twórczy.
Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Jutro rozbuduję opisy i dodam dalszą część rozdziału... jestem już zbyt zmęczona na to, by pisać więcej. Ale jak na razie i tak jest dość dużo akcji... chłopcy postanawiają w końcu wziąć sprawy w swoje ręce, Daniel trochę świruje i Nathan składa Ryanowi propozycję nie do odrzucenia.
Bardzo proszę o komentarze, zarówno pod moimi rozdziałami jak i Himany, motywują one do dalszej pracy. Jeżeli lubicie czytać nasze opowiadania i chcecie by ukazywały się dalej - komentujcie. Bądźcie aktywnymi czytelnikami.
Pozdrawiam~♥
~Chandelier
_____
X.
Ze swoimi potencjalnymi "ochroniarzami" spotkać mieli się w dość znanym w Blackwood klubie nocnym, Miłosnym Gnieździe. Nie była to jednak zbyt dobra sława. "Miłosne Gniazdo" stało się miejscem schadzek najbardziej niebezpiecznych ludzi z całej okolicy. Często dochodziło tu do krwawych w skutkach zamieszek i bójek. Mimo wszystko jednak klubowi największą popularność przynosiły... striptizerki. Według wielu najpiękniejsze i najbardziej pociągające. Trudno było się z nimi nie zgodzić. Większość młodych mężczyzn z Blackwood chciała choć raz zabawić się w ich towarzystwie.
Ryan czuł wiszące w powietrzu napięcie. Przez całą drogę do klubu, zespół milczał. Im bliżej miejsca spotkania byli, tym szybciej ich obawy i wątpliwości narastały. Jedynie Daniel wyglądał na niewzruszonego. Na twarzy jednak malował mu się dziwny, tajemniczy uśmieszek... wciąż wyglądał na przeżutego i wyplutego przez ostatnie wydarzenia. Mimo wszystko wyglądało na to, że część niego odżyła.
- Daniel... wygląda trochę przerażająco.
Szepnął cicho Pete i spojrzał porozumiewawczo na Ryana.
- Taa... wyliże się z tego.
Odparł brunet. Chciał wierzyć w swoje słowa. Ale rozsądek podpowiadał mu, że krzywda, jaką wyrządził Danielowi Pierce, rana, która została po tym wydarzeniu, nigdy go końca się nie zagoi.
Gniew Daniela po sprawie z trawką zdążył niemal całkowicie zniknąć. I mimo iż wciąż obrażał on ich byłego wokalistę, to chyba wszyscy domyślili się już, że brakowało mu go. Jego dawnego przyjaciela.
Jednak to, co Pierce zrobił teraz, kwalifikowało się do win niewybaczalnych. Ryan był pewien, że w momencie w którym przy głowie Daniela znalazła lufa pistoletu, coś w nim pękło.
Znaleźli się pod "Miłosnym Gniazdem" i Ryan w duchu przyznał, że jest to jeden z najładniejszych i najnowocześniejszych budynków w Blackwood. Choć... czy to aby na pewno dobrze, że najbardziej atrakcyjnym wizualnie miejscem w ich mieście był nocny klub dla lubieżnych panienek i członków gangów?
Na drodze chłopców jednak stanął wysoki i napakowany ochroniarz. Nie wyglądał na takiego, z którym warto zadrzeć.
- Chwila! Proszę pokazać mi swoje karty klienta.
Daniel, mimo faktu bycia sporo niższym i szczuplejszym od mężczyzny, posłał mu zagadkowy uśmiech.
- Zaprosił nas tutaj Ślepy Tygrys.
Ochroniarz pobladł i bez słowa odszedł od drzwi do klubu. Ślepy Tygrys, osoba z którą mieli się spotkać, musiała być ważną i budzącą szacunek personą. Niestety Ryan nie wiedział nic więcej o tym, co ich czeka. Próby rozmów na ten temat z Danem zawsze kończyły się słowami "Zobaczycie, jak już tam będziemy".
Weszli do klubu i natychmiast uderzył ich klimat tego miejsca. Miłosne Gniazdo wyglądało bardzo nowocześnie i było pełne przepychu. Ryan czuł, jakby wszedł do nowojorskiego klubu dla VIP'ów. Wszystkie pomieszczenia utrzymane były w kolorystyce fioletu i szarości. Dookoła wypasione fotele i stoliki dla gości, parkiety do tańca i sceny, na których występowaly striptizerki. Roiło się tutaj od podejrzanie wyglądających typów i wyzywająco ubranych panienek. Całe pomieszczenie było zamglone, co potęgowało atmosferę tajemniczości i niezwykłości.
- Wow.
Wydusił z siebie Hunter, który na pewno nigdy wcześniej nie był w podobnym miejscu. Jego katolicka rodzina od zawsze trzymała go pod kloszem. Reszta zespołu rozglądała się z niemniejszym zainteresowaniem i zachwytem.
- Patrz Nathan, cycki!
Prychnął Gerard, głową wskazując na tańczącą na rurze blondowłosą dziewczynę. Miała na sobie jedynie figi i szpilki, a poza tym też sporą widownię składającą się głównie z naprutych, wrzeszczących młodzików.
- Bardzo śmieszne, Gery. Pierwsze w twoim życiu?
Odparł Nath, nawet nie odwracając się w stronę striptizerki.
- Moje nie, ale twoje na pewno tak, patrząc na cnotliwość Clarice.
Gerard strasznie uczepił się dziewczyny Nathana. Dokuczał kasztanowłosemu na każdym kroku, chociaż tak naprawdę wokalista nie zalazł mu ani razu za skórę. A jeszcze dziwniejsze było to, że Nathan nigdy nie bronił Clary. Ostatnio unikał jej tematu. Mimo że oficjalnie nie zerwali, Ryan podejrzewał, iż między nimi nie jest w porządku. Zresztą... kiedy było tam dobrze?
- Uważaj tylko, żeby Kathy się nie dowiedziała, Gery. Jak się dowie, że traktujesz kobiety jako chodzące cycki, nie wiem czy już więcej razy pokaże ci "co niesamowitego umie robić ze swoim ciałem".
Wtrącił Ryan, bo nie mógł znieść już tego panoszenia się młodszego bliźniaka. Złośliwy prostak. Zawsze wpychający się tam gdzie nie trzeba, wiecznie uszczypliwy. Nath odwrócił się do bruneta i uśmiechnął się do niego.
Ryan znów poczuł się dziwnie, tak jak za każdym razem kiedy przyglądał się kasztanowłosemu, słyszał dźwięk jego głosu lub stał blisko niego. Przygryzł wargę. Bał się, że znowu się to stanie. Że cialo nie posłucha rozumu.
Daniel prowadził ich przez pomieszczenie. Wyminęli kilka stolików i podeszli do barku, przy którym klienci zamawiali alkohol. Przy ladzie siedziało kilku zalanych w trupa mięśniaków, połowa z nich nie kontaktowała, a druga połowa wchłaniała kolejną porcję alkoholu.
- W czym mogę panom pomóc?
Zapytała stojąca za ladą hostessa.
- Daniel Dawkins. Jestem umówiony ze Ślepym Tygrysem.
Powiedział cicho blondyn, tak, by żaden z pijanych mężczyzn nie dosłyszał jego słów. Żaden mięsień na twarzy hostessy nie drgnął. Wydawała się być niewzruszona. Wyszła zza lady i udała się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Chłopcy ruszyli za nią.
Kobieta przeprowadziła ich przez szeroki korytarz pełen drzwi. Nie mówiła nic. Prowadziła ich, utrzymując na twarzy ewidentnie wymuszony uśmiech.
Ryan poczuł dłoń na swoim ramieniu.
- Boję się trochę.
Powiedział Nathan, przygryzając wargę. Wyglądał tak, jakby wstydził się wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Ty? Na pewno nie ten wielki i nieustraszony Nathan.
Kasztanowłosy szeroko się uśmiechnął.
- Przestań.
Zdążyli zamienić ze sobą jedynie tych kilka słów, gdyż Dan zaczął ich uciszać. Znajdowali się już na końcu korytarza. Hostessa zapukała do drzwi i uchyliła je lekko.
- Przyszedł pan Dawkins i jego przyjaciele. Wpuścić ich?
Zapytała aksamitnym tonem. Po chwili otworzyła drzwi szerzej i gestem zaprosiła zespół do środka.
Gdy Ryan znalazł się w pomieszczeniu od razu uderzył go zapach kadzidełek. Rozejrzał się i widok dwóch napakowanych murzynów nie napawal go optymizmem. Nie żeby miał coś przeciwko czarnym, nie był rasistą. Po prostu nie przekonywały go pistolety wystające z kieszeń ich luźnych dżinsów.
Brunetowi zdawało się, że wylądował w zupełnie innym miejscu. Powitały ich obite boazerią ściany, trochę już wiekowe meble i grająca subtelnie w tle muzyka klasyczna. Pokój nie miał w sobie nic, co mogłoby im przypomnieć o tym, że znajdują się w Miłosnym Gnieździe.
- Danny... witaj. Minęło tyle czasu...
Odezwał się ktoś, ukryty za parawanem. Po chwili ich oczom ukazał się szczupły mężczyzna w średnim wieku, prowadzony jak dziecko przez kolejnych dwóch mięśniaków. Usiadł w wygodnym, szkarłatnym fotelu i uśmiechnął się szeroko.
Nie takiego widoku spodziewał się Ryan. Nie wyglądał jak typowy mafioso. Nie było w nim przerażającego lub budzącego respekt. Wyglądał bardziej na niedołężnego, uschniętego starucha.
- Przypuszczam, że wyrosłeś, Daniel.
Ryan przyjrzał mu się uważnie. Miał szpakowate włosy i eleganckie ubranie. Uwagę bruneta jednak przykuły najbardziej jego oczy. Były dziwnie. Tak jakby przydymione, zamglone. Wyglądały jak dwie, błękitne kule.
Mężczyzna był niewidomy.
- Witaj, Ślepy Tygrysie.
Daniel złożył mu pełen szacunku ukłon. Hunter chciał zrobić to samo, ale Gerard szturchnął go z całej siły. Dawkins kazał im stać na uboczu i nie robić absolutnie nic. Jeszcze tego brakowało, żeby Hunter ośmieszył ich przed jakimś mafiosem.
- Co u ciebie, Dan? Co u twojej uroczej matki i u Aarona?
Zapytał Ślepy Tygrys. Ryana zdziwiło trochę to, że ktoś taki jest znajomym rodziny Dana. Nie wyobrażał sobie tego gangstera na popołudniowej herbatce u Dawkinsów i gawędzącego z Ursulą o pogodzie.
- W domu wszystko w porządku. U mamy też. Aaron... wyjechał niedawno. Szuka pracy.
- Pożycz mu szczęścia ode mnie. Cudowny chłopak.
Blondyn brzmiał cholernie poważnie. Zupełnie nie jak on. W wirze ostatnich wydarzeń zgubili tego ironicznego, pokręconego i uszczypliwego Dana.
Chociaż Ryan nie dziwił mu się. Byli w dość niecodziennej i trochę mrożącej krew w żyłach sytuacji. Najpierw Pierce, a teraz mafia... to nie szło w dobrym kierunku.
Ślepy Tygrys ciężko westchnął.
- Tak bardzo chciałbym ujrzeć, jak teraz wyglądasz, Daniel. Pamiętam cię jako takiego malutkiego szkraba... a teraz jesteś tylko zlepkiem bezkształtnych plam. Zresztą, tak jak wszystko.
Mężczyzna brzmiał żałośnie i rozpaczliwie, ale Ryan wietrzył w tym jakiś podstęp. Czuł się jak w środku jakiegoś dziwnego przedstawienia, a Ślepy Tygrys grał w nim główną rolę. Chciał, by mu zaufali.
Ale Ryan nie potrafił. Gangsterzy nie są bezpiecznymi ludźmi, to chyba oczywiste. Nie wolno im wierzyć. I to pewne, że jedyne czego od nich chcą, to posluszeństwa i pieniędzy. Już sobie wyobrażał, ile będą musieli zapłacić za to całe "postraszenie" Pierce'a i jego bandy.
Nawet sam nie wiedział kiedy zwrócił wzrok w stronę kasztanowłosego. Chyba weszło mu to już w nawyk. Po prostu lubił obserwować Nathana, ale jedynie z ukrycia. Wstydził się swoich myśli, swoich reakcji i odczuć. Brzydził się nimi. Nathan nie mógł o tym wiedzieć
Ich spojrzenia spotkały się. Na krótką chwilę. I chociaż Ryan odruchowo spuścił wzrok, to zdążył dostrzec w błękitnych oczach kasztanowłosego niepewność i strach.
- Ale koniec z tym... to nie pora na wspominki. Przyszliście tutaj rozmawiać o interesach... służę wam pomocą.
Ślepy Tygrys wskazał na kilka wygodnych foteli, a sam rozgościł się przy ogromnym biurku. Zespół niepewnie zajął swoje miejsca, podczas gdy mężczyzna zwrócił się do jednego ze swoich goryli.
- Doug, czy Lula skończyła już występ?
Gangster pokiwał głową.
- Prawdopodobnie.
- Świetnie. Pójdź po nią.
Doug rzucił zwięzłe "dobrze" i wyszedł z pomieszczenia.
- Daniel, moim podwładnym opisałeś swoją prośbę bardzo krótko i lakonicznie. Rozwiń swą myśl proszę i sprecyzuj, czego ode mnie wymagasz. Nie chcę, by doszło między nami do nieporozumień...
Ślepy Tygrys miał głos pełen wyrozumiałości i uroku. Uśmiechał się sympatycznie do grupy. Ryan znowu poczuł się jak obserwator jakiegoś teatralnego przedstawienia. Nieufność bruneta zaczęła przejmować nad nim kontrolę. Przecież ta cała chęć pomocy była tylko wielką iluzją.
I ten dobrotliwy, fałszywy uśmieszek... Ryan z chęcią starłby go z twarzy staruszka.
- Pierce Charms, nasz dawny wokalista, sabotuje nasze działania. Nie daje nam spokoju i niby robi to "w imię zemsty" za wyrzucenie go ze składu. Ostatnio kompletnie zrujnował nam występ. Przyszedł ze swoimi kumplami, groził nam pistoletem, a jego przyjaciele pobili dotkliwie Pete'a. Nie graliśmy tego wieczoru. Jeżeli to się powtórzy, to zniszczy nam karierę. 
Powiedział Dan bezwyrazowym tonem. Nie przeklnął przy tym ani razu. Imponujące.
- To bardzo smutna historia... jaka jest wasza prośba?
Ryan w duchu przyznał, że Ślepy Tygrys świetnie udawał współczucie.
- Potrzebujemy tylko ochrony. I żeby trochę ich zastraszyć. Ale psychicznie. Ojciec Pierce'a to policjant. Mielibyśmy... przejebane, gdyby włos spadł z głowy Pierce'owi albo jednemu z jego kumpli.
W tym momencie drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła striptizerka, którą Ryan widział, kiedy wchodzili do Miłosnego Gniazda. Ale tym razem ubrana od stóp do głów. Obrzuciła zespół nieprzychylnym spojrzeniem zniewalająco błękitnych oczu.
Była... naprawdę piękna. Ale dla Ryana pod czysto estetycznym względem. Jej puszyste blond włosy opadały falami na wąskie ramiona. Usta miała pełne, pomalowane krwistoczerwoną szminką, a figurę - idealną. Trudno przejść obojętnie obok takiej urody.
- W samą porę Lula. To są "From Ashes". Zajmiesz się ich sprawą.
Powiedział Ślepy Tygrys, po czym znów zwrócił się do Daniela.
- Dobrze, a więc załatwione. Moi chłopcy będą zawsze blisko was przed koncertem i dopilnują, by nikt nie przeszkodził wam w występie.
Wtem do rozmowy włączył się Nathan.
- A ile pieniędzy żąda pan za tą "przysługę"?
Dan rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, a Ślepy Tygrys uśmiechnął się do niego jak do pyskatego dzieciaka.
- Jedną trzecią zapłaty, które otrzymacie za koncert. Lula zajmie się ich odbieraniem. Prawda?
Blondynka skinęła głową.
- Oczywiście, szefie.
Miała strasznie ochrypnięty, ale przy tym i niezwykle seksowny głos.
- Wspaniale. Dan, przed każdym występem przekażesz Luli informację, gdzie i o której godzinie ma przysłać chłopców. Rozumiemy się?
Daniel przytaknął. Wyglądał na zmęczonego tym spotkaniem.
- I pamiętajcie... nawet nie próbujcie nas oszukiwać. Bo jeżeli się ośmielicie... nie zostanie z was nic. Zetrzemy was na pył. Ale zanim to zrobimy, na waszych oczach wykończymy wszystkich waszych bliskich, waszych przyjaciół, ludzi którzy wiele dla was znaczą. I idealnie zatrzemy po sobie ślady.
W tym momencie Ślepy Tygrys przestał być niedołężnym staruszkiem. W jednej chwili stał się przerażający. Ten spokojny ton głosu i bielusieńki uśmiech... jakby mówił o najnormalniejszej w świecie rzeczy. Nie o tym, że wyrżnie im rodziny, jak tylko zrobią coś, co mu się nie spodoba. I jeszcze te puste, bezwyrazowe oczy. Najbardziej niepokojące w postaci tego drobnego mężczyzny.
Ryan chciał krzyczeć, żeby przestali. Co oni robili? W co się właśnie wpierdalali? W bagno, z którego mogą nie wyjść cało. Brunet nie wyobrażał sobie, żeby ten skurwysyn wybił ich jak psy. Nie mógł stracić swojego brata, swoich przyjaciół. Nie mógl stracić Natha.
Chciał stąd uciec. I to jak najszybciej.
~*~
- Nie mogę uwierzyć, że pozwolił nam zagrać w Miłosnym Gnieździe!
Ekscytował się Hunter, tak jakby w ogóle nie dostrzegając w co się właśnie wpakowali. Chyba jedynie on wyszedł z klubu w miarę dobrym humorze.
Ryan czuł się jak totalne gówno. Powinien powstrzymać Dana. Ale nie potrafił. Nie miał w sobie na tyle odwagi, by przeciwstawić się blondynowi. Przecież mógł coś zrobić...
A co do Daniela... wszystkim wydawało się, że po spotkaniu ze Ślepym Tygrysem wróci do siebie. Będzie tak samo sarkastyczny, wiecznie marudzący, ale i... żywy. Teraz nie odezwał się do nich ani słowem. Wyglądał tak samo żałośnie jak w ciągu kilku ostatnich dni. Jakby był pusty w środku.
Zespół szedł w milczeniu. Każdy był pogrążony we własnych przemyśleniach i odczuciach. A może po prostu bali się odezwać?
- Chłopaki... skoro wszystko wraca na dobrą drogę tooo... może pójdziemy na pizzę?
Zagadnął nieśmiało Pete.
- Jasne! Chodźmy świętować to, że mamy układ z pierdolonymi gangsterami, którzy w każdej chwili mogą wybić nas, nasze rodziny i Bogu ducha winnych ludzi, którzy im się nawiną! Jeeej, impreza!
Wykrzyczał głośno Gerard. Przechodzące akurat staruszki spojrzały się na niego jak na wariata. Podobnie Daniel, ale nie skomoentował tego. Westchnął jedynie ciężko.
- Chodźmy...
~*~
Trzeba przyznać, że pizza była świetnym pomysłem.
Problemy, smutki i rozterki zespołu zniknęły w tej chwili, jak tylko na stole pojawiło się zimne piwo, podane oczywiście przez seksowne kelnerki. Chłopcy śmiali się, żartowali, opowiadali anegdoty, komplementowali wygląd dziewczyn pracujących w pizzeri i planowali, co już zrobią, jak będą sławni. Nastrój udzielił się wszystkim.
Wszystkim oprócz Daniela, który siedział zasępiony i przyglądał się swojemu kawałkowi pizzy, jakby to w nim była zawarta tajemnica powstania wszechświata. Nathan i Ryan rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie.
- Dan... dobrze się czujesz?
Zapytał Nath z troską w głosie. I nie była ona ani trochę udawana. Kasztanowłosy naprawdę martwił się stanem Dawkinsa. Przecież kiedyś byli ze sobą naprawdę blisko.
- A wyglądam jakbym dobrze się czuł?
Zapytał blondyn niesamowicie... delikatnym głosem. Wcześniej albo się darł, albo mówił głosem pełnym jadu. Teraz brzmiał na zmęczonego. I bardzo, bardzo smutnego.
- Nie żeby coś, Danny, ale martwimy się. Myśleliśmy, że jak tylko zalatwimy tą sprawę z Piercem to wrócisz do siebie. Stary, co jest?
Dołączył się do rozmowy Gerard
- Wszystko. Jest. W. Porządku. Nie tak łatwo jest pozbierać się po... tym.
Powiedział już trochę bardziej zirytowany Dan, zaciskając dłoń na kuflu. Chyba trafili na jego drażliwy punkt.
- "Tym"? Masz na myśli sprawę z Piercem? Stary, wszyscy przeszliśmy ją tak samo! Tylko ty ją tak cholernie długo rozpamiętujesz!
Wytknął blondynowi Pete.
- Ja to już chyba wiem o co chodzi... brakuje ci Pierce'a, co?
Na słowa starszego bliźniaka oczy Daniela zapłoniły się wściekle.
- Co powiedziałeś?
Wysyczał. Apatyczność, melancholia i smutek zniknęły w jednej chwily, zastąpione gniewem i złością.
Gerard, widząc że odkrył słabość Dawkinsa, kontynuował swój wywód, utrzymując na twarzy swój wredny uśmieszek.
- Czemu nie pozwoliłeś im zrobić żadnej krzywdy? Dan? Boisz się tego, że jakiś gliniarz będzie na nas wściekły, czy raczej tego, że Pierce'owi może stać się krzywda?
Ryan pomyślał, że coś w tym było. Jakieś ziarenko prawdy. Sięgnął pamięcią do tamtych dni, gdy to Charms był jednym z nich. On i Daniel... choć ciągle wkurwieni na siebie, zawsze razem. Nie potrafili jednego dnia przeżyć w zgodzie, bez spięć, wyzwisk i kłótni. Ale mimo tych wszystkich problemów, było między nimi coś... dziwnego. Co ciągnęło ich do siebie i fascynowało.
- Ty debilu... to nie tylko "gliniarz"! Nie wyobrażasz sobie, kurwiu, jakie znajomości ma ojciec Pierce'a... gdyby tylko chciał, to znalazłby na nas wszystkich jakieś kruczki! Byleby nas tylko zamknąć w pierdolonym pierdlu!
Odwarknął blondyn, zaciskając pięści.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, Dan. Przeżywasz tą całą sytuację tak mocno dlatego, że Pierce finalnie wbił ci nóż w plecy. To już nie są dziecinne sprzeczki i napierdalanie na siebie... Daniel, obudź się! Omal ci nie odstrzelił tego pustego łba! Jak długo jeszcze...
To stało się tak szybko. Dan nagle rzucił się ze wściekłością na Gerarda. Przeskoczył okrągły stoliczek, zrzucając z niego kufle i talerze, które rozbiły się z hukiem o podłogę. Nikt nie zdążył zareagować w porę.
- Zamknij się ty jebany kutasiarzu!
Nathan nie zdążył powstrzymać Dawkinsa przed wymierzeniem solidnego ciosu starszemu bliźniakowi. Ryan czuł jak i w nim rośnie gniew. Podszedł do kolegów i z calej siły uderzył Daniela w policzek.
- Przestańcie!
Blondyn potrzepał głową jakby wyrwany ze zwierzęcego szału. Minęło parę chwil. Odskoczył od Gerarda i cofnął się kilka kroków do tyłu z przerażeniem w oczach. Spojrzał na swoje drżące ręce.
- O Boże... Gery... przepraszam... Jezu, Gery, tak cholernie cię przepraszam!
Ryan miał tego dosyć. Napięcia, kłótni, gniewu... było zupełnie tak jak za czasów Pierce'a. Przecież miało być tak pięknie! Mieli cudownego wokalistę piszącego piękne teksty. Mogli wystąpić w najlepszym klubie nocnym w całej okolicy. Mają szansę na sławę... a teraz znów poróżnił ich ten wyperfumowany skurwysyn Pierce!
- Uspokójcie się! 
Gerard prychnął z poirytowaniem.
- To on zaczął...
- Chłopaki, przecież pamiętacie nasze marzenia. Mieliśmy być sławni... mieliśmy grać najlepsze hity w całej Ameryce... dlaczego kłócicie się o jakiegoś nieistotnego pojebańca?! Jesteśmy zespołem! Jebanym "From Ashes!" A przede wszystkim... a przede wszystkim, kurwa, przyjaciółmi! Musimy trzymać się razem!
Wykrzyczał Ryan. Mógł powiedzieć jeszcze wiele więcej. Jak bardzo cieszy się z tego, że mają Nathana. Jak bardzo żałuje tego, że dziś pozwolili obcym ludziom mieszać się w swoje życie. Jak bardzo się boi, że stracą siebie nawzajem...
Spojrzał po twarzach swoich przyjaciół. Pete i Hunter siedzieli wciśnięci w fotele ze strachem w oczach. Gerard przygryzał wargę i masował obolałe ramię. Daniel wciąż nie wybudził się z dziwnego amoku i przyglądał się swoim dłoniom, niedowierzając, co one przed chwilą zrobiły.
A Nathan spoglądał na Ryana jedynie ze smutkiem w swoich szarych oczach.
Brunet musiał wyjść i to wszystko przemyśleć. A przede wszystkim odpocząć od problemów i kłótni. Tak więc chwycił swoją kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
~*~
- Ryan! Czekaj!
To Nathan. Wybiegl za nim z pizzeri. Serce Ryana zabiło trochę szybciej, gdy tylko go usłyszał, a po chwili ujrzał. Jego rozwiane, kaszatnowe włosy. I to jak szybko biegł. Na złamanie karku.
Wokalista podszedł do Ryana i odgarnął z czoła niesforny kosmyk włosów.
- Nie chce mi się tam gnić z tymi idiotami... chodźmy do domu.
Ryan nie powiedział nic. Zwyczajnie nie miał siły na jakiekolwiek słowa
W milczeniu kroczyli szarymi, rozwalonymi chodnikami. Mijali porośnięte bluszczem ogrodzenia i zaniedbane budynki. Jeszcze tak niedawno też szli tą ścieżką. Ryan pamiętał, jakby to było wczoraj. Dopadła go nostalgia.
Nie wiedzieli wtedy o sobie nic. Ryan uważał Nathana za spedalonego krzykacza, a i on pewnie nie miał o nim zbyt pochlebnego zdania. Brunet nie podejrzewał, że w tak szybkim czasie staną się sobie bardzo bliscy. Nie spodziewał się, że tak przywiąże się do wyszczekanego wokalisty.
Od czasu do czasu rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę Nathana. Nie mógł się powstrzymać. Musiał na niego spojrzeć. Choć przez chwilkę. Choć na sekundę.
W pewnym momencie zorientował się, że kasztanowłosemu chyba leży coś na sercu. Był trochę niespokojny. Wyglądał jakby miał zamiar mu coś wyznać, powiedzieć, lecz coś go blokowało i sprawiało, że nie potrafił z siebie wydobyć ani jednego słowa.
I nie mylił się.
- Ryan... mam do ciebie sprawę.
Zaczął niepewnie Nath.
- Mów, nie krępuj się.
Odparł Ryan przyjacielskim tonem. Chciał go zachęcić.
- Wiem w jakich warunkach mieszkacie ty i Will... przecież tam nocowałem. Ryan... przemyślałem sobie kilka spraw. Zastanawiałem się nad tym naprawdę długo. I... zdecydowałem.
Brunet nie rozumiał z tego za wiele. Nad czym Nath się tak zastanawiał? Jedyne, czego Ryan był pewien, to ekscytacja i zarazem niepewność w chwiejnym głosie przyjaciela.
- Posłuchaj Ryan... mój znajomy ma do sprzedaży mieszkanie tutaj w Blackwood. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka. Myślałem, że moglibyśmy...
Serce Ryana przyśpieszyło gwałtownie. O cholera. O kurwa. Nie tego się spodziewał. Przecież chyba nie chodziło mu o...
- Cholera, czemu się z tym tak pierdolę... myślałem, że moglibyśmy razem zamieszkać. Ja, ty i Will. 
Brunetowi zaparło dech w piersiach. Nie wiedział co mówić. Nie wiedział co myśleć. Nic. Kompletna pustka. Totalne zaskoczenie.
Przez chwile jeszcze myślał, że to żart, ale nie... to niemożliwe. Nathan nie mógłby żartować z takiej rzeczy. To była prawda. Najcudowniejsza, najpiękniejsza, najprawdziwsza prawda!
- Ryan, mam większą ilość pieniędzy. Poza tym, to nie tak... ja też muszę się w końcu wyprowadzić od matki. A przecież teraz urodziła się Lilian. Będę tylko przeszkadzał w domu.
- Nathan... jesteś cudowny.
Ryan był oniemiały. I zarazem cholernie szczęśliwy. Pełen wdzięczności tak ogromnej, że nie wiedział nawet jak mógłby ją wyrazić. Bo zwykłe "dziękuję" na pewno by nie wystarczyły.
Objął wątłego kasztanowłosego i przytulił do siebie. To jedyne, na co było go stać. Ten jeden uścisk wyrażał wszystko to, co Ryan czuł w tej chwili. Szczęście, wzruszenie, wdzięczność, ekscytację i strach. Jak on to powie Willowi? Co zrobi z tamtym mieszkaniem? Jak będzie wyglądało... mieszkanie z osobą na sam widok której ciało i myśli Ryana odmawiały mu posłuszeństwa?
Nie chciał, by Nathan widział jego załzawione oczy.
- Och... czy to oznacza zgodę?
Zaśmiał się Nath, odwzajemniając uścisk. Jego włosy ładnie pachniały.
- Zobaczysz Ryan... jeszcze wyjdziemy na prostą.