26 sty 2016

Z Popiołów cz.11 (1/2)

XI.
- Wow!
Krzyknął Will i natychmiast zaczął rozglądać się po mieszkaniu, upuszczając trzymaną w dłoni małą walizkę. Nie spodziewał się zapewne, że jego nowy dom będzie tak duży i przestronny. Ryan z uśmiechem patrzył na to jak jego młodszy brat jeszcze przez chwilę stoi nieruchomo, a następnie biegiem zaczyna zaglądać do wszystkich pomieszczeń.
Mieszkanie nie było jeszcze do końca odremontowane, właściwie pieniędzy starczyło im jeszcze na kupienie części mebli do pokoju Willa. Znajomy Nathana zabrał do siebie większość wyposażenia, jedynie salon i łazienka pozostały nietknięte. A skoro Nath i Ryan byli jak na razie spłukani, to zapowiadalo się na to, że przez kilka następnych dni wylądują na jednej kanapie w salonie...
To nie tak, że taki obrót spraw nie podobał się brunetowi. Wręcz przeciwnie... chyba ekscytował się nim aż za bardzo. Bał się, że Nathan zacznie coś podejrzewać.Od dłuższego czasu z niepokojem obserwował, jak jego myśli i ciało reagowało na kasztanowłosego. Ryan ostatnio miał dość dużo czasu, by to przemyśleć.
Zaczęło się od niewinnej fascynacji. Wyglądem, zachowaniem i przede wszystkim talentem wokalisty. Potem Nathan stał się kimś, komu Ryan w końcu mógł powierzyć swoje sekrety, powoli odkrywać przed nim swoją przeszłość i swoje demony. Stał się jego przyjacielem, w niewiarygodnie szybkim czasie zdobywając zaufanie bruneta. Jednak w tym samym czasie w jego podświadomości pojawiło się też coś innego... coś czego Ryan nie czuł nigdy wcześniej.
Bał się tego. Chciał uciec od tego uczucia. Ono nie było normalne. Myśli Ryana nie były normalne. Tak nie zachowuje się normalny mężczyzna. Nie myśli o drugim facecie dniem i nocą. Nie ekscytuje się na jego widok. Nie pragnie go.
Ostatnie dni próbował sobie poukładać życie. I czasami, wieczorami, pisał na pomiętych kartkach. To co czuje, co pamięta, czego chce... jakoś podświadomie chciał z tego stworzyć coś na kształt piosenki. Miał dziesiątki takich karteczek, zapisanych od góry do dołu nieskładnym bełkotem. Gdyby tylko próbował je uporządkować... może napisałby coś mającego sens? Może tak jak Nathan mółby spróbować opisać swoje uczucia i wspomnienia, robiąc z tego pewnego rodzaju terapię...
Może.
Mimo tego Ryan i tak czuł się cudownie. Przecież miał już własny kąt. Miejsce, które bez żadncyh zastanowień mógł nazwać domem. W powietrzu nie czuć było wspomnień, dawnego strachu i stęchlizny, a to przecież zniewalało Ryana od lat i sprawiało, że nigdy nie mógł myśleć o mieszkaniu na Water Street..
Nareszcie mógł się odciąć od tamtych dni, które spędzał w ciasnej, brudnej i napiszkowanej złem klitce.
Salon był piękny. Miał ściany w kolorze soczystej zieleni, a na idealnym jego środku stał telewizor, przed nim zaś aksamitna, czarna sofa i mały, uroczy stolik. W rogu pomieszczenia znajdowała się duża szafka na książki z ciemnego drewna. Ryan już sobie wyobrażał, jak nieziemsko będzie wyglądał salon, gdy tylko dokupią jeszcze kilka mebli.
Nathan z głośnym westchnięciem usiadł na kanapie.
- Tu jest cudownie, co nie?
Brunet skinął głową z uśmiechem i zajął miejsce obok przyjaciela. Nath nagle oparł się głową o ramię Ryana. Po ciele te drugiego przebiegły dreszcze.
- No świetnie... szkoda tylko, że będziemy kisić się na tej ciasnej sofie.
Kasztanowłosy zaśmiał się głośno swoim perlistym śmiechem.
- Nie mów, że nie podoba ci się ta wizja...
Powiedział niezwykle uwodzicielskim głosem Nath, po czym znów zachichotał, dając do zrozumienia, że to żart.
- Czerwienisz się.
Dodał jeszcze, zwracając wzrok na twarz Ryana, na szczęście nie zwracając uwagi na to, że ciało jego przyjaciela reaguje na ten podtekst również w inny sposób.
- Ryan! Nathan! Ale tu jest super!
Kasztanowłosy natychmiast zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł do pokoju Willa. Ryan odetchnął z ulgą i spróbował się uspokoić.
Mało brakowało. Naprawdę mało. Tak niewiele... nigdy wcześniej chyba nie czuł tak ogromnego wstydu i zażenowania. Nie potrafił się pohamować. Zachowywał się jak jakieś zwierzę!
Po chwili z pokoju chłopca usłyszał chichoty i za chwilę wybiegli z niego kolejno Will i goniący go Nathan. Jego młodszy brat śmiał się i biegał po całym mieszkaniu, próbując uciec przed kasztanowłosym. W końcu Nathan dopadł go i zaczął łaskotać chichotającego Willa.
Ryan przyglądał się temu z delikatnym uśmiechem. Naprawdę nigdy jeszcze nie widział brata tak szczęśliwym. Nathan sprawdzał się o wiele lepiej w roli "kogoś-na-wzór-rodzica" niż on, faktyczny członek rodziny blondynka.
Brunet obiecał sobie w duchu, że nad tym popracuje.
- Powodzenia w kradnięciu mi brata, Nath.
Powiedział ironicznie Ryan i prychnął.
- Jakim znowu kradnięciu?
Kasztanowłosy poczochrał Willa po głowie i kazał mu iść się rozpakować, po czym znów usiadł obok swojego przyjaciela.
- Fajny z niego dzieciak... naprawdę.
Powiedział Nath i przeczesał dłonią włosy, przy okazji znów odgarniając z czoła ten niesforny kosmyk.
- A, tak przy okazji, moja mama zaprosiła nas na obiad.
Ryan pomyślał, że się przesłyszał.
- Co proszę?
- No normalnie, zaprosiła nas na obiad. 
Brunet pytająco uniósł brwi. Naprawdę się tego nie spodziewał. A prawdę mówiąc, w głębi duszy nawet niezbyt odpowiadało mu to spotkanie... mimo że słyszał o rzekomej przemianie matki Nathana, dalej był do niej strasznie zrażony. Przecież olewała swojego syna po całości, tylko dlatego że w jej życiu pojawił się jakiś zapatrzony w siebie facet. Taką była w opowieściach Nathana i taką została w pamięci Ryana.
- Po co?
- Może chce cię poznać? Halo, mieszkamy razem, a ona nigdy nawet nie widziała cię na oczy. Jest po prostu ciekawa.
Ryan posłał mu spojrzenie pełne niepewności. W sumie... znał tę kobietę tylko z opowieści Natha. Może kasztanowłosy trochę przesadzał? Na pewno był strasznie sfrustrowany tym, że matka nie poświęca mu tyle czasu, co wcześniej... brunet nie powinien jej tak surowo oceniać, dopóki nie ujrzy jej na własne oczy. Ale znając nieufność Ryana, to raczej ciężko będzie go przekonać.
Ciekawe co Nathan opowiadał o nim w domu...
- Wiem, wiem co sobie myślisz, napierdalałem na nią przy każdej okazji, ale odkąd Victor odszedł... naprawdę się zmieniła. Jest taka jak dawniej.
Taka jak dawniej? Czyli jaka?
- A poza tym... wiesz, pogadałem z nią trochę. Strasznie było jej wstyd, że mnie tak potraktowała, ale poopowiadała mi trochę o przeszłości... chyba jako dzieciak trochę za bardzo idealizowałem ojca.
Ryan pamiętał ojca Nathana ze zdjęcia w salonie. Wysoki, uśmiechnięty mężczyzna z pokaźnym wąsem. Wyglądał na sympatycznego i sprawiał o wiele lepsze wrażenie niż Charlotte, kasztanowłosa, piegowata piękność w kwiecistej sukience i dużym, słomianym kapeluszu.
- Mój ojciec był trochę starszy od matki, a ona nie była nawet pełnoletnia, kiedy go poznała. Tata grał wtedy w jakimś zespole. I śpiewał na letnim festiwalu. Tam go zobaczyła. Potem namawiał ją, żeby z nim została. Mówił, że on będzie gwiazdą i będzie nosił ją na rękach, zamieszkają w jakimś ładnym domku nad brzegiem oceanu... a mama była naprawdę bardzo młoda. I naiwna.
Ryan przypomniał sobie pianino stojące w rogu salonu, jedyny niezakurzony mebel. Więc ojciec Nathana tak naprawdę spełniał swoje młodzieńcze marzenie. Ciekawe, czy to po nim kasztanowłosy miał taki talent.
- Czemu mu się nie udało?
- Przez jakiś czas, było okej... ale wtedy mama zaszła. Dziadkowie się wściekli, że ich córka zmarnuje sobie życie z jakimś wiejskim muzykantem. Mój ojciec musiał jakoś utrzymać siebie i matkę. No więc takim oto sposobem został typową biurwą. Urzędasem. I potem urodziłem się ja.
Nath westchnął. Był dziwnie przygaszony, a w oczach miał smutek. Ryan dobrze wiedział jak to jest, kiedy z trudem wraca się do przeszłości.
- Tata był strasznie zajęty... dla mnie zawsze znalazł kilka chwil, które moglibyśmy spędzić razem. Dla mamy już nie.
Ryan milczał. Na myśl od razu przyszło mu jego wczesne dzieciństwo. Kiedy w domu był niewidzialny. Żadne z rodziców z nim nie rozmawiało, nie zajmowało się nim. Nie mieli dla niego czasu... albo nie chcieli mieć dla niego czasu. Był dla domowników niczym duch. On słyszał każde słowo z ich rozmowy, ale oni nigdy nie odpowiadali na jego pytania ani nie reagowali na prośby.
- Nigdy nie było widać po niej, że jest smutna albo przygnębiona. Zawsze była energiczna, pełna werwy i dowcipna. Ale... teraz tak sobie myślę... siedzieć całymi dniami w domu... to ciągłe sprzątanie, gotowanie, pilnowanie rozwydrzonego bachora... ani chwili dla siebie... i najgorsze, że nikogo to nie obchodzi... ani twojego zasranego dzieciaka, ani męża.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
- To... o której mamy przyjść na ten obiad?
_____
Hejka!
Jeju, wiem, że to przeokropnie krótki rozdział i do tego jeszcze znów podzielony na dwie połówki, ale miałam dużo pracy i nie dałam rady się wyrobić w odpowiednim czasie... przepraszam. Mam nadzieję jednak, że wam się podoba, gdyż czegoś można się z tego urywka dowiedzieć.
Jeszcze raz przepraszam/♥
~Chandelier

1 komentarz:

  1. Nie zauważyłam tego rozdziału ;-; Cóż.. Tak to jest jak się czyta tylko to do czego jest link w podstronie..
    A tak na temat to interesuje mnie jak to dalej będzie wyglądać. Chłopcy już żyją jak para. Jeszcze tylko niech nią oficjalnie zostaną, bo jak widać ciągnie ich ku sobie i będę w niebie XD

    Weny życzę i czekam na kolejny rozdział >^.^<

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.