11 sty 2016

Z Popiołów cz.10 (1/2)

O BOŻE
Wiem jak długo mnie tu nie było.
I żałuję, okropnie żałuję, że opuściłam ten blog tak bez słowa.
No ale coż, oceny i inne okoliczności zmusiły mnie to zaprzestania na jakiś czas pisania. Miałam ogólny kryzys twórczy.
Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Jutro rozbuduję opisy i dodam dalszą część rozdziału... jestem już zbyt zmęczona na to, by pisać więcej. Ale jak na razie i tak jest dość dużo akcji... chłopcy postanawiają w końcu wziąć sprawy w swoje ręce, Daniel trochę świruje i Nathan składa Ryanowi propozycję nie do odrzucenia.
Bardzo proszę o komentarze, zarówno pod moimi rozdziałami jak i Himany, motywują one do dalszej pracy. Jeżeli lubicie czytać nasze opowiadania i chcecie by ukazywały się dalej - komentujcie. Bądźcie aktywnymi czytelnikami.
Pozdrawiam~♥
~Chandelier
_____
X.
Ze swoimi potencjalnymi "ochroniarzami" spotkać mieli się w dość znanym w Blackwood klubie nocnym, Miłosnym Gnieździe. Nie była to jednak zbyt dobra sława. "Miłosne Gniazdo" stało się miejscem schadzek najbardziej niebezpiecznych ludzi z całej okolicy. Często dochodziło tu do krwawych w skutkach zamieszek i bójek. Mimo wszystko jednak klubowi największą popularność przynosiły... striptizerki. Według wielu najpiękniejsze i najbardziej pociągające. Trudno było się z nimi nie zgodzić. Większość młodych mężczyzn z Blackwood chciała choć raz zabawić się w ich towarzystwie.
Ryan czuł wiszące w powietrzu napięcie. Przez całą drogę do klubu, zespół milczał. Im bliżej miejsca spotkania byli, tym szybciej ich obawy i wątpliwości narastały. Jedynie Daniel wyglądał na niewzruszonego. Na twarzy jednak malował mu się dziwny, tajemniczy uśmieszek... wciąż wyglądał na przeżutego i wyplutego przez ostatnie wydarzenia. Mimo wszystko wyglądało na to, że część niego odżyła.
- Daniel... wygląda trochę przerażająco.
Szepnął cicho Pete i spojrzał porozumiewawczo na Ryana.
- Taa... wyliże się z tego.
Odparł brunet. Chciał wierzyć w swoje słowa. Ale rozsądek podpowiadał mu, że krzywda, jaką wyrządził Danielowi Pierce, rana, która została po tym wydarzeniu, nigdy go końca się nie zagoi.
Gniew Daniela po sprawie z trawką zdążył niemal całkowicie zniknąć. I mimo iż wciąż obrażał on ich byłego wokalistę, to chyba wszyscy domyślili się już, że brakowało mu go. Jego dawnego przyjaciela.
Jednak to, co Pierce zrobił teraz, kwalifikowało się do win niewybaczalnych. Ryan był pewien, że w momencie w którym przy głowie Daniela znalazła lufa pistoletu, coś w nim pękło.
Znaleźli się pod "Miłosnym Gniazdem" i Ryan w duchu przyznał, że jest to jeden z najładniejszych i najnowocześniejszych budynków w Blackwood. Choć... czy to aby na pewno dobrze, że najbardziej atrakcyjnym wizualnie miejscem w ich mieście był nocny klub dla lubieżnych panienek i członków gangów?
Na drodze chłopców jednak stanął wysoki i napakowany ochroniarz. Nie wyglądał na takiego, z którym warto zadrzeć.
- Chwila! Proszę pokazać mi swoje karty klienta.
Daniel, mimo faktu bycia sporo niższym i szczuplejszym od mężczyzny, posłał mu zagadkowy uśmiech.
- Zaprosił nas tutaj Ślepy Tygrys.
Ochroniarz pobladł i bez słowa odszedł od drzwi do klubu. Ślepy Tygrys, osoba z którą mieli się spotkać, musiała być ważną i budzącą szacunek personą. Niestety Ryan nie wiedział nic więcej o tym, co ich czeka. Próby rozmów na ten temat z Danem zawsze kończyły się słowami "Zobaczycie, jak już tam będziemy".
Weszli do klubu i natychmiast uderzył ich klimat tego miejsca. Miłosne Gniazdo wyglądało bardzo nowocześnie i było pełne przepychu. Ryan czuł, jakby wszedł do nowojorskiego klubu dla VIP'ów. Wszystkie pomieszczenia utrzymane były w kolorystyce fioletu i szarości. Dookoła wypasione fotele i stoliki dla gości, parkiety do tańca i sceny, na których występowaly striptizerki. Roiło się tutaj od podejrzanie wyglądających typów i wyzywająco ubranych panienek. Całe pomieszczenie było zamglone, co potęgowało atmosferę tajemniczości i niezwykłości.
- Wow.
Wydusił z siebie Hunter, który na pewno nigdy wcześniej nie był w podobnym miejscu. Jego katolicka rodzina od zawsze trzymała go pod kloszem. Reszta zespołu rozglądała się z niemniejszym zainteresowaniem i zachwytem.
- Patrz Nathan, cycki!
Prychnął Gerard, głową wskazując na tańczącą na rurze blondowłosą dziewczynę. Miała na sobie jedynie figi i szpilki, a poza tym też sporą widownię składającą się głównie z naprutych, wrzeszczących młodzików.
- Bardzo śmieszne, Gery. Pierwsze w twoim życiu?
Odparł Nath, nawet nie odwracając się w stronę striptizerki.
- Moje nie, ale twoje na pewno tak, patrząc na cnotliwość Clarice.
Gerard strasznie uczepił się dziewczyny Nathana. Dokuczał kasztanowłosemu na każdym kroku, chociaż tak naprawdę wokalista nie zalazł mu ani razu za skórę. A jeszcze dziwniejsze było to, że Nathan nigdy nie bronił Clary. Ostatnio unikał jej tematu. Mimo że oficjalnie nie zerwali, Ryan podejrzewał, iż między nimi nie jest w porządku. Zresztą... kiedy było tam dobrze?
- Uważaj tylko, żeby Kathy się nie dowiedziała, Gery. Jak się dowie, że traktujesz kobiety jako chodzące cycki, nie wiem czy już więcej razy pokaże ci "co niesamowitego umie robić ze swoim ciałem".
Wtrącił Ryan, bo nie mógł znieść już tego panoszenia się młodszego bliźniaka. Złośliwy prostak. Zawsze wpychający się tam gdzie nie trzeba, wiecznie uszczypliwy. Nath odwrócił się do bruneta i uśmiechnął się do niego.
Ryan znów poczuł się dziwnie, tak jak za każdym razem kiedy przyglądał się kasztanowłosemu, słyszał dźwięk jego głosu lub stał blisko niego. Przygryzł wargę. Bał się, że znowu się to stanie. Że cialo nie posłucha rozumu.
Daniel prowadził ich przez pomieszczenie. Wyminęli kilka stolików i podeszli do barku, przy którym klienci zamawiali alkohol. Przy ladzie siedziało kilku zalanych w trupa mięśniaków, połowa z nich nie kontaktowała, a druga połowa wchłaniała kolejną porcję alkoholu.
- W czym mogę panom pomóc?
Zapytała stojąca za ladą hostessa.
- Daniel Dawkins. Jestem umówiony ze Ślepym Tygrysem.
Powiedział cicho blondyn, tak, by żaden z pijanych mężczyzn nie dosłyszał jego słów. Żaden mięsień na twarzy hostessy nie drgnął. Wydawała się być niewzruszona. Wyszła zza lady i udała się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro. Chłopcy ruszyli za nią.
Kobieta przeprowadziła ich przez szeroki korytarz pełen drzwi. Nie mówiła nic. Prowadziła ich, utrzymując na twarzy ewidentnie wymuszony uśmiech.
Ryan poczuł dłoń na swoim ramieniu.
- Boję się trochę.
Powiedział Nathan, przygryzając wargę. Wyglądał tak, jakby wstydził się wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Ty? Na pewno nie ten wielki i nieustraszony Nathan.
Kasztanowłosy szeroko się uśmiechnął.
- Przestań.
Zdążyli zamienić ze sobą jedynie tych kilka słów, gdyż Dan zaczął ich uciszać. Znajdowali się już na końcu korytarza. Hostessa zapukała do drzwi i uchyliła je lekko.
- Przyszedł pan Dawkins i jego przyjaciele. Wpuścić ich?
Zapytała aksamitnym tonem. Po chwili otworzyła drzwi szerzej i gestem zaprosiła zespół do środka.
Gdy Ryan znalazł się w pomieszczeniu od razu uderzył go zapach kadzidełek. Rozejrzał się i widok dwóch napakowanych murzynów nie napawal go optymizmem. Nie żeby miał coś przeciwko czarnym, nie był rasistą. Po prostu nie przekonywały go pistolety wystające z kieszeń ich luźnych dżinsów.
Brunetowi zdawało się, że wylądował w zupełnie innym miejscu. Powitały ich obite boazerią ściany, trochę już wiekowe meble i grająca subtelnie w tle muzyka klasyczna. Pokój nie miał w sobie nic, co mogłoby im przypomnieć o tym, że znajdują się w Miłosnym Gnieździe.
- Danny... witaj. Minęło tyle czasu...
Odezwał się ktoś, ukryty za parawanem. Po chwili ich oczom ukazał się szczupły mężczyzna w średnim wieku, prowadzony jak dziecko przez kolejnych dwóch mięśniaków. Usiadł w wygodnym, szkarłatnym fotelu i uśmiechnął się szeroko.
Nie takiego widoku spodziewał się Ryan. Nie wyglądał jak typowy mafioso. Nie było w nim przerażającego lub budzącego respekt. Wyglądał bardziej na niedołężnego, uschniętego starucha.
- Przypuszczam, że wyrosłeś, Daniel.
Ryan przyjrzał mu się uważnie. Miał szpakowate włosy i eleganckie ubranie. Uwagę bruneta jednak przykuły najbardziej jego oczy. Były dziwnie. Tak jakby przydymione, zamglone. Wyglądały jak dwie, błękitne kule.
Mężczyzna był niewidomy.
- Witaj, Ślepy Tygrysie.
Daniel złożył mu pełen szacunku ukłon. Hunter chciał zrobić to samo, ale Gerard szturchnął go z całej siły. Dawkins kazał im stać na uboczu i nie robić absolutnie nic. Jeszcze tego brakowało, żeby Hunter ośmieszył ich przed jakimś mafiosem.
- Co u ciebie, Dan? Co u twojej uroczej matki i u Aarona?
Zapytał Ślepy Tygrys. Ryana zdziwiło trochę to, że ktoś taki jest znajomym rodziny Dana. Nie wyobrażał sobie tego gangstera na popołudniowej herbatce u Dawkinsów i gawędzącego z Ursulą o pogodzie.
- W domu wszystko w porządku. U mamy też. Aaron... wyjechał niedawno. Szuka pracy.
- Pożycz mu szczęścia ode mnie. Cudowny chłopak.
Blondyn brzmiał cholernie poważnie. Zupełnie nie jak on. W wirze ostatnich wydarzeń zgubili tego ironicznego, pokręconego i uszczypliwego Dana.
Chociaż Ryan nie dziwił mu się. Byli w dość niecodziennej i trochę mrożącej krew w żyłach sytuacji. Najpierw Pierce, a teraz mafia... to nie szło w dobrym kierunku.
Ślepy Tygrys ciężko westchnął.
- Tak bardzo chciałbym ujrzeć, jak teraz wyglądasz, Daniel. Pamiętam cię jako takiego malutkiego szkraba... a teraz jesteś tylko zlepkiem bezkształtnych plam. Zresztą, tak jak wszystko.
Mężczyzna brzmiał żałośnie i rozpaczliwie, ale Ryan wietrzył w tym jakiś podstęp. Czuł się jak w środku jakiegoś dziwnego przedstawienia, a Ślepy Tygrys grał w nim główną rolę. Chciał, by mu zaufali.
Ale Ryan nie potrafił. Gangsterzy nie są bezpiecznymi ludźmi, to chyba oczywiste. Nie wolno im wierzyć. I to pewne, że jedyne czego od nich chcą, to posluszeństwa i pieniędzy. Już sobie wyobrażał, ile będą musieli zapłacić za to całe "postraszenie" Pierce'a i jego bandy.
Nawet sam nie wiedział kiedy zwrócił wzrok w stronę kasztanowłosego. Chyba weszło mu to już w nawyk. Po prostu lubił obserwować Nathana, ale jedynie z ukrycia. Wstydził się swoich myśli, swoich reakcji i odczuć. Brzydził się nimi. Nathan nie mógł o tym wiedzieć
Ich spojrzenia spotkały się. Na krótką chwilę. I chociaż Ryan odruchowo spuścił wzrok, to zdążył dostrzec w błękitnych oczach kasztanowłosego niepewność i strach.
- Ale koniec z tym... to nie pora na wspominki. Przyszliście tutaj rozmawiać o interesach... służę wam pomocą.
Ślepy Tygrys wskazał na kilka wygodnych foteli, a sam rozgościł się przy ogromnym biurku. Zespół niepewnie zajął swoje miejsca, podczas gdy mężczyzna zwrócił się do jednego ze swoich goryli.
- Doug, czy Lula skończyła już występ?
Gangster pokiwał głową.
- Prawdopodobnie.
- Świetnie. Pójdź po nią.
Doug rzucił zwięzłe "dobrze" i wyszedł z pomieszczenia.
- Daniel, moim podwładnym opisałeś swoją prośbę bardzo krótko i lakonicznie. Rozwiń swą myśl proszę i sprecyzuj, czego ode mnie wymagasz. Nie chcę, by doszło między nami do nieporozumień...
Ślepy Tygrys miał głos pełen wyrozumiałości i uroku. Uśmiechał się sympatycznie do grupy. Ryan znowu poczuł się jak obserwator jakiegoś teatralnego przedstawienia. Nieufność bruneta zaczęła przejmować nad nim kontrolę. Przecież ta cała chęć pomocy była tylko wielką iluzją.
I ten dobrotliwy, fałszywy uśmieszek... Ryan z chęcią starłby go z twarzy staruszka.
- Pierce Charms, nasz dawny wokalista, sabotuje nasze działania. Nie daje nam spokoju i niby robi to "w imię zemsty" za wyrzucenie go ze składu. Ostatnio kompletnie zrujnował nam występ. Przyszedł ze swoimi kumplami, groził nam pistoletem, a jego przyjaciele pobili dotkliwie Pete'a. Nie graliśmy tego wieczoru. Jeżeli to się powtórzy, to zniszczy nam karierę. 
Powiedział Dan bezwyrazowym tonem. Nie przeklnął przy tym ani razu. Imponujące.
- To bardzo smutna historia... jaka jest wasza prośba?
Ryan w duchu przyznał, że Ślepy Tygrys świetnie udawał współczucie.
- Potrzebujemy tylko ochrony. I żeby trochę ich zastraszyć. Ale psychicznie. Ojciec Pierce'a to policjant. Mielibyśmy... przejebane, gdyby włos spadł z głowy Pierce'owi albo jednemu z jego kumpli.
W tym momencie drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszła striptizerka, którą Ryan widział, kiedy wchodzili do Miłosnego Gniazda. Ale tym razem ubrana od stóp do głów. Obrzuciła zespół nieprzychylnym spojrzeniem zniewalająco błękitnych oczu.
Była... naprawdę piękna. Ale dla Ryana pod czysto estetycznym względem. Jej puszyste blond włosy opadały falami na wąskie ramiona. Usta miała pełne, pomalowane krwistoczerwoną szminką, a figurę - idealną. Trudno przejść obojętnie obok takiej urody.
- W samą porę Lula. To są "From Ashes". Zajmiesz się ich sprawą.
Powiedział Ślepy Tygrys, po czym znów zwrócił się do Daniela.
- Dobrze, a więc załatwione. Moi chłopcy będą zawsze blisko was przed koncertem i dopilnują, by nikt nie przeszkodził wam w występie.
Wtem do rozmowy włączył się Nathan.
- A ile pieniędzy żąda pan za tą "przysługę"?
Dan rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, a Ślepy Tygrys uśmiechnął się do niego jak do pyskatego dzieciaka.
- Jedną trzecią zapłaty, które otrzymacie za koncert. Lula zajmie się ich odbieraniem. Prawda?
Blondynka skinęła głową.
- Oczywiście, szefie.
Miała strasznie ochrypnięty, ale przy tym i niezwykle seksowny głos.
- Wspaniale. Dan, przed każdym występem przekażesz Luli informację, gdzie i o której godzinie ma przysłać chłopców. Rozumiemy się?
Daniel przytaknął. Wyglądał na zmęczonego tym spotkaniem.
- I pamiętajcie... nawet nie próbujcie nas oszukiwać. Bo jeżeli się ośmielicie... nie zostanie z was nic. Zetrzemy was na pył. Ale zanim to zrobimy, na waszych oczach wykończymy wszystkich waszych bliskich, waszych przyjaciół, ludzi którzy wiele dla was znaczą. I idealnie zatrzemy po sobie ślady.
W tym momencie Ślepy Tygrys przestał być niedołężnym staruszkiem. W jednej chwili stał się przerażający. Ten spokojny ton głosu i bielusieńki uśmiech... jakby mówił o najnormalniejszej w świecie rzeczy. Nie o tym, że wyrżnie im rodziny, jak tylko zrobią coś, co mu się nie spodoba. I jeszcze te puste, bezwyrazowe oczy. Najbardziej niepokojące w postaci tego drobnego mężczyzny.
Ryan chciał krzyczeć, żeby przestali. Co oni robili? W co się właśnie wpierdalali? W bagno, z którego mogą nie wyjść cało. Brunet nie wyobrażał sobie, żeby ten skurwysyn wybił ich jak psy. Nie mógł stracić swojego brata, swoich przyjaciół. Nie mógl stracić Natha.
Chciał stąd uciec. I to jak najszybciej.
~*~
- Nie mogę uwierzyć, że pozwolił nam zagrać w Miłosnym Gnieździe!
Ekscytował się Hunter, tak jakby w ogóle nie dostrzegając w co się właśnie wpakowali. Chyba jedynie on wyszedł z klubu w miarę dobrym humorze.
Ryan czuł się jak totalne gówno. Powinien powstrzymać Dana. Ale nie potrafił. Nie miał w sobie na tyle odwagi, by przeciwstawić się blondynowi. Przecież mógł coś zrobić...
A co do Daniela... wszystkim wydawało się, że po spotkaniu ze Ślepym Tygrysem wróci do siebie. Będzie tak samo sarkastyczny, wiecznie marudzący, ale i... żywy. Teraz nie odezwał się do nich ani słowem. Wyglądał tak samo żałośnie jak w ciągu kilku ostatnich dni. Jakby był pusty w środku.
Zespół szedł w milczeniu. Każdy był pogrążony we własnych przemyśleniach i odczuciach. A może po prostu bali się odezwać?
- Chłopaki... skoro wszystko wraca na dobrą drogę tooo... może pójdziemy na pizzę?
Zagadnął nieśmiało Pete.
- Jasne! Chodźmy świętować to, że mamy układ z pierdolonymi gangsterami, którzy w każdej chwili mogą wybić nas, nasze rodziny i Bogu ducha winnych ludzi, którzy im się nawiną! Jeeej, impreza!
Wykrzyczał głośno Gerard. Przechodzące akurat staruszki spojrzały się na niego jak na wariata. Podobnie Daniel, ale nie skomoentował tego. Westchnął jedynie ciężko.
- Chodźmy...
~*~
Trzeba przyznać, że pizza była świetnym pomysłem.
Problemy, smutki i rozterki zespołu zniknęły w tej chwili, jak tylko na stole pojawiło się zimne piwo, podane oczywiście przez seksowne kelnerki. Chłopcy śmiali się, żartowali, opowiadali anegdoty, komplementowali wygląd dziewczyn pracujących w pizzeri i planowali, co już zrobią, jak będą sławni. Nastrój udzielił się wszystkim.
Wszystkim oprócz Daniela, który siedział zasępiony i przyglądał się swojemu kawałkowi pizzy, jakby to w nim była zawarta tajemnica powstania wszechświata. Nathan i Ryan rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenie.
- Dan... dobrze się czujesz?
Zapytał Nath z troską w głosie. I nie była ona ani trochę udawana. Kasztanowłosy naprawdę martwił się stanem Dawkinsa. Przecież kiedyś byli ze sobą naprawdę blisko.
- A wyglądam jakbym dobrze się czuł?
Zapytał blondyn niesamowicie... delikatnym głosem. Wcześniej albo się darł, albo mówił głosem pełnym jadu. Teraz brzmiał na zmęczonego. I bardzo, bardzo smutnego.
- Nie żeby coś, Danny, ale martwimy się. Myśleliśmy, że jak tylko zalatwimy tą sprawę z Piercem to wrócisz do siebie. Stary, co jest?
Dołączył się do rozmowy Gerard
- Wszystko. Jest. W. Porządku. Nie tak łatwo jest pozbierać się po... tym.
Powiedział już trochę bardziej zirytowany Dan, zaciskając dłoń na kuflu. Chyba trafili na jego drażliwy punkt.
- "Tym"? Masz na myśli sprawę z Piercem? Stary, wszyscy przeszliśmy ją tak samo! Tylko ty ją tak cholernie długo rozpamiętujesz!
Wytknął blondynowi Pete.
- Ja to już chyba wiem o co chodzi... brakuje ci Pierce'a, co?
Na słowa starszego bliźniaka oczy Daniela zapłoniły się wściekle.
- Co powiedziałeś?
Wysyczał. Apatyczność, melancholia i smutek zniknęły w jednej chwily, zastąpione gniewem i złością.
Gerard, widząc że odkrył słabość Dawkinsa, kontynuował swój wywód, utrzymując na twarzy swój wredny uśmieszek.
- Czemu nie pozwoliłeś im zrobić żadnej krzywdy? Dan? Boisz się tego, że jakiś gliniarz będzie na nas wściekły, czy raczej tego, że Pierce'owi może stać się krzywda?
Ryan pomyślał, że coś w tym było. Jakieś ziarenko prawdy. Sięgnął pamięcią do tamtych dni, gdy to Charms był jednym z nich. On i Daniel... choć ciągle wkurwieni na siebie, zawsze razem. Nie potrafili jednego dnia przeżyć w zgodzie, bez spięć, wyzwisk i kłótni. Ale mimo tych wszystkich problemów, było między nimi coś... dziwnego. Co ciągnęło ich do siebie i fascynowało.
- Ty debilu... to nie tylko "gliniarz"! Nie wyobrażasz sobie, kurwiu, jakie znajomości ma ojciec Pierce'a... gdyby tylko chciał, to znalazłby na nas wszystkich jakieś kruczki! Byleby nas tylko zamknąć w pierdolonym pierdlu!
Odwarknął blondyn, zaciskając pięści.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć, Dan. Przeżywasz tą całą sytuację tak mocno dlatego, że Pierce finalnie wbił ci nóż w plecy. To już nie są dziecinne sprzeczki i napierdalanie na siebie... Daniel, obudź się! Omal ci nie odstrzelił tego pustego łba! Jak długo jeszcze...
To stało się tak szybko. Dan nagle rzucił się ze wściekłością na Gerarda. Przeskoczył okrągły stoliczek, zrzucając z niego kufle i talerze, które rozbiły się z hukiem o podłogę. Nikt nie zdążył zareagować w porę.
- Zamknij się ty jebany kutasiarzu!
Nathan nie zdążył powstrzymać Dawkinsa przed wymierzeniem solidnego ciosu starszemu bliźniakowi. Ryan czuł jak i w nim rośnie gniew. Podszedł do kolegów i z calej siły uderzył Daniela w policzek.
- Przestańcie!
Blondyn potrzepał głową jakby wyrwany ze zwierzęcego szału. Minęło parę chwil. Odskoczył od Gerarda i cofnął się kilka kroków do tyłu z przerażeniem w oczach. Spojrzał na swoje drżące ręce.
- O Boże... Gery... przepraszam... Jezu, Gery, tak cholernie cię przepraszam!
Ryan miał tego dosyć. Napięcia, kłótni, gniewu... było zupełnie tak jak za czasów Pierce'a. Przecież miało być tak pięknie! Mieli cudownego wokalistę piszącego piękne teksty. Mogli wystąpić w najlepszym klubie nocnym w całej okolicy. Mają szansę na sławę... a teraz znów poróżnił ich ten wyperfumowany skurwysyn Pierce!
- Uspokójcie się! 
Gerard prychnął z poirytowaniem.
- To on zaczął...
- Chłopaki, przecież pamiętacie nasze marzenia. Mieliśmy być sławni... mieliśmy grać najlepsze hity w całej Ameryce... dlaczego kłócicie się o jakiegoś nieistotnego pojebańca?! Jesteśmy zespołem! Jebanym "From Ashes!" A przede wszystkim... a przede wszystkim, kurwa, przyjaciółmi! Musimy trzymać się razem!
Wykrzyczał Ryan. Mógł powiedzieć jeszcze wiele więcej. Jak bardzo cieszy się z tego, że mają Nathana. Jak bardzo żałuje tego, że dziś pozwolili obcym ludziom mieszać się w swoje życie. Jak bardzo się boi, że stracą siebie nawzajem...
Spojrzał po twarzach swoich przyjaciół. Pete i Hunter siedzieli wciśnięci w fotele ze strachem w oczach. Gerard przygryzał wargę i masował obolałe ramię. Daniel wciąż nie wybudził się z dziwnego amoku i przyglądał się swoim dłoniom, niedowierzając, co one przed chwilą zrobiły.
A Nathan spoglądał na Ryana jedynie ze smutkiem w swoich szarych oczach.
Brunet musiał wyjść i to wszystko przemyśleć. A przede wszystkim odpocząć od problemów i kłótni. Tak więc chwycił swoją kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami.
~*~
- Ryan! Czekaj!
To Nathan. Wybiegl za nim z pizzeri. Serce Ryana zabiło trochę szybciej, gdy tylko go usłyszał, a po chwili ujrzał. Jego rozwiane, kaszatnowe włosy. I to jak szybko biegł. Na złamanie karku.
Wokalista podszedł do Ryana i odgarnął z czoła niesforny kosmyk włosów.
- Nie chce mi się tam gnić z tymi idiotami... chodźmy do domu.
Ryan nie powiedział nic. Zwyczajnie nie miał siły na jakiekolwiek słowa
W milczeniu kroczyli szarymi, rozwalonymi chodnikami. Mijali porośnięte bluszczem ogrodzenia i zaniedbane budynki. Jeszcze tak niedawno też szli tą ścieżką. Ryan pamiętał, jakby to było wczoraj. Dopadła go nostalgia.
Nie wiedzieli wtedy o sobie nic. Ryan uważał Nathana za spedalonego krzykacza, a i on pewnie nie miał o nim zbyt pochlebnego zdania. Brunet nie podejrzewał, że w tak szybkim czasie staną się sobie bardzo bliscy. Nie spodziewał się, że tak przywiąże się do wyszczekanego wokalisty.
Od czasu do czasu rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę Nathana. Nie mógł się powstrzymać. Musiał na niego spojrzeć. Choć przez chwilkę. Choć na sekundę.
W pewnym momencie zorientował się, że kasztanowłosemu chyba leży coś na sercu. Był trochę niespokojny. Wyglądał jakby miał zamiar mu coś wyznać, powiedzieć, lecz coś go blokowało i sprawiało, że nie potrafił z siebie wydobyć ani jednego słowa.
I nie mylił się.
- Ryan... mam do ciebie sprawę.
Zaczął niepewnie Nath.
- Mów, nie krępuj się.
Odparł Ryan przyjacielskim tonem. Chciał go zachęcić.
- Wiem w jakich warunkach mieszkacie ty i Will... przecież tam nocowałem. Ryan... przemyślałem sobie kilka spraw. Zastanawiałem się nad tym naprawdę długo. I... zdecydowałem.
Brunet nie rozumiał z tego za wiele. Nad czym Nath się tak zastanawiał? Jedyne, czego Ryan był pewien, to ekscytacja i zarazem niepewność w chwiejnym głosie przyjaciela.
- Posłuchaj Ryan... mój znajomy ma do sprzedaży mieszkanie tutaj w Blackwood. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka. Myślałem, że moglibyśmy...
Serce Ryana przyśpieszyło gwałtownie. O cholera. O kurwa. Nie tego się spodziewał. Przecież chyba nie chodziło mu o...
- Cholera, czemu się z tym tak pierdolę... myślałem, że moglibyśmy razem zamieszkać. Ja, ty i Will. 
Brunetowi zaparło dech w piersiach. Nie wiedział co mówić. Nie wiedział co myśleć. Nic. Kompletna pustka. Totalne zaskoczenie.
Przez chwile jeszcze myślał, że to żart, ale nie... to niemożliwe. Nathan nie mógłby żartować z takiej rzeczy. To była prawda. Najcudowniejsza, najpiękniejsza, najprawdziwsza prawda!
- Ryan, mam większą ilość pieniędzy. Poza tym, to nie tak... ja też muszę się w końcu wyprowadzić od matki. A przecież teraz urodziła się Lilian. Będę tylko przeszkadzał w domu.
- Nathan... jesteś cudowny.
Ryan był oniemiały. I zarazem cholernie szczęśliwy. Pełen wdzięczności tak ogromnej, że nie wiedział nawet jak mógłby ją wyrazić. Bo zwykłe "dziękuję" na pewno by nie wystarczyły.
Objął wątłego kasztanowłosego i przytulił do siebie. To jedyne, na co było go stać. Ten jeden uścisk wyrażał wszystko to, co Ryan czuł w tej chwili. Szczęście, wzruszenie, wdzięczność, ekscytację i strach. Jak on to powie Willowi? Co zrobi z tamtym mieszkaniem? Jak będzie wyglądało... mieszkanie z osobą na sam widok której ciało i myśli Ryana odmawiały mu posłuszeństwa?
Nie chciał, by Nathan widział jego załzawione oczy.
- Och... czy to oznacza zgodę?
Zaśmiał się Nath, odwzajemniając uścisk. Jego włosy ładnie pachniały.
- Zobaczysz Ryan... jeszcze wyjdziemy na prostą.

1 komentarz:

  1. Ciekawe co dalej, mam nadzieje żę będzie c.d.n. bo szkoda by było, ma potencjał to opowiadanie.
    Powodzenia w pisaniu

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.