25 paź 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 8

Beta: Lee Hyomi  (Polecam)

Alex 
      Może źle zrobiłem, że uwierzyłem Czarnemu? Ale mówił to tak wiarygodnie, tak przekonująco. Z resztą sam miałem pewne podejrzenia dotyczące Phila, jednak naprawdę nie pomyślałbym, że mogą się one potwierdzić. Nie mam zamiaru pytać go czy to prawda, z tego co zdążyłem zauważyć jest kimś, kto nie mówi o sobie za dużo. Teraz tak się zastanawiam co jest gorsze, to że osoba, z którą się zaprzyjaźniłem bierze, a ja dostarczam jej narkotyki. Czy to, że mój kuzyn jest dilerem.
- Alex? - Usłyszałem za sobą cichy damski głos.Tylko tego mi teraz brakowało.
- Sally, witaj. - Odpowiedziałem zalotnym tonem, odwróciłem się z gracją i ucałowałem wierzch jej dłoni, tak jak to mam w zwyczaju. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, ale na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Nie przeszkadzam ci? - Zapytała niepewnie.
- Nie, nie, właśnie idę do pokoju, z resztą towarzystwo pięknych pań nigdy mi nie przeszkadza. - Poruszyłem dwa razy brwiami.
- Emm.. aha. - Odpowiedziała zmieszana. - To w porządku.
- A ty gdzie zmierzasz? - Zapytałem widząc jak bardzo się krępuje.
- Właściwie to cie szukałam.- Odpowiedziała spuszczając głowę, nie ukrywam zaskoczyło mnie to.
- O boże zapomniałem, przeprasz.. - zacząłem się tłumaczyć, jednak dziewczyna pierwszy raz mi przerwała.
-Właśnie o tym chciałam pogadać. Nie mogę ci pomóc, ponieważ za parę godzin przyjedzie po mnie ojciec. Mój młodszy brat jest chory, a rodzice jadą podpisać jakieś ważne papiery, biznes i te sprawy. - Pokiwałem głową. Wiedziałem o czym mówi, bo mój tata często wyjeżdżał podpisywać kontrakty przez co stale nie było go w domu. - I odpowiedzialność zajmowania się nim spadła na mnie. - Dokończyła, znów pokiwałem głową zupełnie nie wiedząc co powiedzieć. No bo kurwa, jeśli zaplanowało się dziecko, lub też nie, ALE W JAKIŚ KURWA SPOSÓB MUSIAŁO SIĘ NA TYM ŚWIECIE POJAWIĆ, to powinno się mieć świadomość tego, iż może zachorować, mieć depresję czy coś w ten deseń. Wtedy trzeba rzucić wszystko i się nim zająć! Nawet, jeśli jest ono niechciane! Starsze rodzeństwo również powinno mieć obowiązki względem młodszego, jednak trzeba też zrozumieć to, które przyszło na świat pierwsze. Sally jest w szkole, uczy się. Rodzice są na miejscu i akurat obydwoje muszą wyjechać ZOSTAWIAJĄC CHOREGO SYNA! No kurwa to się w głowie nie mieści. Ale nie no gratuluję rodziców, gdyby moi zostawiali mnie chorego z Paulem, który akurat byłby w szkole to przysięgam, że zajebałbym im. - W takim razie pójdę już. - Z zamyślenia wyrwał mnie jej piękny głos.
- Nie. Zaczekaj. - Odpowiedziałem szybko, Sally wydawała się być usatysfakcjonowana. Widocznie wzbudziłem w niej jakieś pozytywne uczucie. I dobrze. - Podaj mi swój numer telefonu. - Wypaliłem bez zastanowienia. Dziewczyna była tak samo zaskoczona jak ja, zmieszana wyciągnęła telefon z kieszeni po czym podała mi numer. Uśmiechnąłem się do niej ciepło i znów się odezwałem. - Napiszę do ciebie, daj znać jak z bratem.
- Dobrze. Pójdę już, muszę się spakować. Do zobaczenia. - Pomachała mi i odeszła w przeciwnym kierunku.


 ***



- Jasna kurwa i sto milicjantów! – Usłyszałem, kiedy otwierałem drzwi do mojego pokoju. O dziwo głos ten nie dobiegał z niego, mimo, że tak mogłoby się wydawać. - Znowu kurwa przegrałem! To twoja wina ty jebany śmieciu! - Klął jakiś chłopak. Zmrużyłem oczy i podszedłem do drzwi obok. Przyłożyłem do nich ucho i tym samym potwierdziłem, że to tam ktoś się darł. Zapukałem niepewnie, miałem ochotę posiedzieć w ciszy i trochę się pouczyć, ale w takim hałasie na pewno nie będzie to możliwe.

- MCLANN DO CHOLERY MÓWILIŚMY, ŻE POSTARAMY SIĘ BYĆ CICHO! - Usłyszałem głos jakiegoś innego chłopaka. Widocznie mój współlokator miał takie same plany jak ja. Kolejny raz zapukałem.
- KURWA SETH, ODPIERDOL SIĘ! - Tym razem głos był mi dobrze znany, jak się okazało należał on do mojego przyjaciele Phila.
- Ale mam niemiłych sąsiadów. - Powiedziałem pod nosem w momencie, w którym ktoś otworzył drzwi. 
- Ouh.. - Zaczął niewysoki blondyn w okularach. Podrapał się po karku i zrobił zakłopotaną minę. - Emm, a ty to?
- Alex, zajmuję pokój obok. - Oparłem. 
- Mam tak zaawansowanego alzheimera i cię nie pamiętam czy tak bardzo się spiłem? - Zapytał uśmiechając się lekko.
- Obstawiałbym to drugie, gdyby nie to, że ja nie piłem nic i też go nie kojarzę. - Odezwał się jakiś głos ze środka. 
- Ale wy kurwa jesteście tępi! - Wtrącił się trzeci, nadal nieznajomy głos. - Gościu przeniósł się kilka dni temu.
- W takim razie... Wchodź stary, niech poznam lepiej nowego sąsiada. - Rzekł chłopak, który ciągle drapał się po karku.   
- Nie drap się tak, bo dziurę wydrapiesz! - Zawołał jego kolega, który miał styl jak Phil, zresztą wszyscy taki tu mieli. Poza blondynem, który przywitał mnie w drzwiach, tamten lekko otyły okularnik miał na sobie obcisłą koszulkę i krótkie spodenki. Oprócz Dresiarza w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze trzech chłopaków. Dwóch z dość długimi włosami roztrzepanymi we wszystkie strony, jak na moje oko to bliźniacy, ich rysy twarzy są wręcz identyczne, kolor oczu i włosów też się zgadza, ostatni chłopak zaś miał włosy ścięte do zera, a wyraz twarzy mówił ,,bez kija nie podchodź".
- O Alex, siema stary! - Zawołał Phil podchodząc do mnie i klepiąc po przyjacielsku w ramię. Kiwnąłem mu głową. - Chłopaki poznajcie mojego przyjaciela, Alex, ten co się drapie to Adam. - Chłopak uśmiechnął się i uścisnął mi dłoń. - Ta dwójka do bliźniacy Castle.
-Tak myślałem. - Wtrąciłem się.
- Elo jestem Martin. - Powiedział chudszy z braci, siedzący na kanapie od lewej strony.
- Marcus - Tym razem odezwał się drugi, bardzo piskliwym głosem.
- Skoro już się poznaliśmy to musimy opić nową znajomość... - W zdanie Philowi wszedł ostatni chłopak, łysy.
- Miło, że o mnie pamiętasz. - Odezwał się strasznie zimnym i grubym głosem. Nie brzmiał jak nastolatek.
- Ouh... przepraszam. Ten gbur to Valery.
- Miło mi was wszystkich poznać, ale nie przyszedłem tu opijać mojego przyjazdu czy coś tylko chciałem żebyśc... - Zacząłem ale przerwał mi piskliwy głos Marcusa.
- Nie pierdol tylko pij!
- Właśnie! - Dorzucił swoje trzy grosze Phil podsuwając mi pod nos kieliszek.
- No kurwa, serio? Dopiero co tu przyszedłem, a wy już mnie chcecie sch... – Tym razem przerwał mi Dresiarz.
- Pij, chyba, że chcesz oficjalnie zostać ciotą i kujonem. - Wywróciłem oczami i zacisnąłem pięści.
- Jednego, muszę się jeszcze rozpakować. - Skłamałem. Na prawdę nie miałem ochoty ani pić, ani też siedzieć w tym dziwnym towarzystwie. Poza Adamem nikt ze świeżo poznanych osób nie przypadł mi do gustu.
- Nie możesz tego zrobić potem? - Zapytał wyżej wspomniany. Pokręciłem głową i znów skłamałem.
- Umówiłem się. Nie chcę iść spity na randkę. - Wszyscy spojrzeli na mnie jak na kosmitę, a ja się uśmiechnąłem. Miałem takie dziwne wrażenie, że Phil połączył fakty i mnie przejrzał, bo jako jedyny uśmiechał się i niezauważalnie skinął głową.
- Ohoho, widzę mistrz podrywu. - Okularnik wbił mi łokieć między żebra uśmiechając się cwaniacko. - W takim razie musisz wypić jednego, żeby ci się dobrze ruchało.


Seth
      Gdyby człowiek miał prawo bezkarnie zabić jednego człowieka to ja pozbyłbym się Marcusa. Nawet ze słuchawkami w uszach i Three Days Grace włączonym na fula słyszałem ten jego cholerny, piskliwy głos! Gdyby mnie matka natura takim obdarzyła, to jak boga kocham poddałbym się operacji usunięcia strun głosowych. Od półgodziny siedziałem w pokoju z zamiarem pouczenia się na jutrzejszy test z matematyki, ale niestety moi sąsiedzi skutecznie mi to uniemożliwiali.
- Nie wiem kurwa jak ty z nimi wytrzymujesz. - Usłyszałem bardzo zdenerwowany głos Alexa. Nawet nie zauważyłem kiedy wszedł do pokoju. Nie ukrywam, zdziwiło mnie to, że w ogóle się do mnie odezwał. Byłem pewny, że mnie nie trawi.
- Co im zrobiłeś? – Zapytałem, kiedy z zadowoleniem stwierdziłem, że za ścianą zrobiło się cicho.

- Zamordowałem. - Odpowiedział i rzucił się na łóżko, jednak po niecałych pięciu sekundach podniósł się z powrotem i usiadł obok mnie. Co on do kurwy nędzy robi? Najpierw mnie bije i wyzywa od pedałów, a teraz odpierdala coś takiego? - Opowiesz mi coś o sobie?

19 paź 2015

Z Popiołów cz.7

VII.
Nathan i Ryan milczeli zakłopotani. Spoglądali na siebie co chwilę, czekając na to, kto pierwszy odezwie się do roztrzęsionej jeszcze dziewczyny.
Mary stała chwiejnie na ugiętych nogach. Przyglądała im się błagalnym wzrokiem. Z każdą kolejną łzą Rudej serce Ryana miękło coraz bardziej.
- Naprawdę was o to proszę... nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy...
Brunet spojrzał na Nathana, który z kolei obrzucał dziewczynę niechętnym, pogardliwym wręcz wzrokiem. Chyba nie był na tyle pozytywnie do niej nastawiony, żeby jeszcze kłamać o tym co robi jej własnemu bratu.
Ale cóż, nie można było się mu dziwić, O mało co nie zaliczył wpierdolu od lalusiowatego Pierce'a i jego kumpli.
- Jasne Mary... możesz na nas liczyć.
Obiecał Ryan. Widział oburzenie w szarych oczach kolegi, ale na szczęście kasztanowłosy postanowił zachować swoje uprzedzenia dla siebie.
- Taa... tylko nie myśl, że to "zrozumienie". Dziwnie rozumiesz to słowo.
Dodał zgryźliwie Nath.
Rudowlosa pokiwała głową. Czarna kredka do oczu spływała po jej policzkach wraz ze łzami. Wyglądała naprawdę żałośnie. Do tego Ryan dostrzegł na jej policzku coś wyglądającego na tworzącego się siniaka.
Musiała naprawdę mocno dostać od tego sukinsyna.
- Dzięki... naprawdę dzięki...
Uśmiechnęła się słabo i po chwili odwróciła się. Zaczęła iść w stronę parku, kuśtykając nieco. Ludzie przyglądali jej się z zaciekawieniem.
Brunet westchnął i spojrzał na kasztanowlosego. Nathan prychnął lekceważąco i ruszył w stronę wyjścia z uliczki.
~*~
- Przestańcie się kurwa kłócić!
Wrzasnął Dan i zamachnął się na Gerarda. Kto by pomyślał, że takie chuchro może mieć tak silny i donośny głos.
Bliźniacy przestali do siebie skakać i usiedli spokojnie na kartanowych pudłach. W garażu zapanowała cisza, którą zakłócały tylko krzyki dochodzące z domu Taylorów.
Z tego co wiedział Ryan, ostatnio w rodzinie Huntera nie panowała zbyt miła atmosfera. Wszystko przez Mary Rose. Staruszkowie ciągle brali Rudzielca na spytki i próbowali z niego wyciągnąć co się tylko da, o jego siostrze. Myśleli chyba, że coś przed nimi ukrywa.
Dzisiaj ich wkurw osiągnął apogeum. Coś się stłukło. Pani Taylor miała w zwyczaju podczas napadów wściekłości rzucać czym popadnie.
Wszystko umilkło. Chłopcy podeszli bliżej drzwi i zaczęli nasłuchiwać.
Po chwili do garażu wszedł Hunter. Spojrzał na kolegów z politowaniem. Najwyraźniej domyślił się, że podsłuchiwali. Nie zwiodły go szerokie uśmiechy i niewinne oczy.
- No i jak?
Zapytał Nathan, odgarniając po raz kolejny kosmyk włosów z twarzy.
- Nijak.
Hunter wzruszył ramionami i westchnął. Miał smutne i zamglone spojrzenie.
- Oni myślą, że to my ją w to wciągnęliśmy. Tym swoim zespołem. Że niby spychamy ją na złą drogę...
Chłopcy spojrzeli na niego zmrożeni szokiem. O cholera. Taylorowie dotąd zawsze chętnie udostępniali im swoją chatę, nie mieli nic przeciwko próbom, chyba nawet cieszyli się z tego, że ich syn nie jest życiową spierdoliną, za jaką zwykli go uważać i że ma przyjaciół.
Nathan zacisnął pięści.
- Cholera, przecież to nie nasza wina! Tylko jej własna! Jej i tego jebanego Pierce'a! Kurwa mać...
Hunter obruszył się.
- To nie jest jej wina!
Krzyknął ze złością. Dalej nie pozwalał jej obrażać mimo że doskonale wiedział o tym co wyprawia i w kogo się zmieniła... w zwykłą dziwkę, taka prawda. Ale no cóż, Hunter od zawsze darzył ją silnym, braterskim uczuciem. Nigdy nie dawał jej skrzywdzić.
Dan wywrócił oczami, poirytowany.
- Wy też będziecie się żreć?
Zapytał z charakterystyczną dla niego gburowatością.
- Hunt... ale twoi rodzice chyba nas stąd nie wykopią, prawda? Huntie?
Wtrącił nieco przestraszony Pete, przygryzając wargę. Rudy w odpowiedzi pokręcił głową.
- Nie wiem... cholera, naprawdę nie wiem. To wszystko zależy od tego, czy Mary się znajdzie. Ba, nawet nie od tego... zależy, czy się zmieni.
"I przestanie obciągać Pierce'owi" powiedział w myślach Ryan.
Zapanowała nieco grobowa atmosfera. Nikt nic nie mówił. Ryan dobrze wiedział, skąd ta cisza. Przecież... gdyby stracili swoją miejscówkę, co by zrobili? Gdzie by poszli? Gdzie indziej mogliby przeprowadzać próby?
Dla nich "From Ashes" było wszystkim. Ucieczką od tej ponurej, szarej rzeczywistości, która ich otaczała. Lekiem na rodzinne problemy. Nie mogli się rozpaść, nie mogli stracić zespołu.
Nathan wpatrywał się  w ziemię. Na twarzy miał wymalowaną pustkę. Nic. Absolutny brak jakiejkolwiek emocji.
Jaki pierwszy na ziemię wrócił Daniel. Zarzucił na siebie swoją skórzaną kurtkę i ruszył w stronę wyjścia z garażu.
- Chodźcie, mamy jeszcze coś załatwić w tym barze na Kings Street. No i w tej nowej miejscówie. 
Przystanął na chwilę. Głos tak jakby mu zadrżał pod wpływem zbierającego się szlochu.
- Jeżeli mamy się rozpaść... to przynajmniej zagrajmy jeszcze coś zajebistego.
~*~
Ryan cholernie się bał.
Gdyby mógł, nie poszedłby dzisiaj do pracy. Ale znał Maya. Wściekłby się nie na żarty. Chyba wypierdoliłby go z roboty. A Ryan przecież musiał skądś mieć kasę... gdyby tylko Kathy była po jego stronie. Teraz na pewno dodatkowo nakablowałaby na niego do szefa, nawet jakby się spóźnił... nie warto zaczynać ze zranioną kobietą.
- Czemu po prostu sobie nie odpuścisz? Masz prawo.
Zapytał Nathan znad książki. Leżał na kanapie, na całej jej długości.
- Nie znasz mojego szefa.
Prcyhnął Ryan, stojąc przed lustrem i zapinając dżinsową koszulę. Sięgnął w stronę stolika po grzebień i akurat zahaczył wzrokiem o książkę, trzymaną przez kasztanowłosego.
- Co czytasz?
Zapytał z dozą ciekawości w głosie, na co Nathan odpowiedział mu zwykłym wzruszeniem ramion, choc w swoich znudzonych oczach miał lekkie zdziwienie. W końcu to jeden z pierwszych razów gdy Ryan wykazał się jakąkolwiek zdolnością do wyrażania emocji.
- Jakiś romans. Trochę naciągany. Ale w pewnym sensie zabawny. Co nie zmienia faktu, że strasznie gówniany.
Brunet znów stanał przed lustrem i zaczął rozczesywać ciemne włosy. Kasztanowłosy i romanse? Trochę dziwne połączenie.
- A skąd masz tę książkę?
Nathan przeciągnął się leniwie.
- Mam klucze od domu. Byłem wczoraj wieczorem w mieszkaniu i zabrałem jakieś potrzebniejsze rzeczy. Matka jest w szpitalu, to nikt mnie nie przyłapał.
Ryan zatrzymał się na chwilę, Co to on miał wziąć? Klucze, portfel, kanapkę... a no właśnie, kanapkę! Nie zdążył wyciągnąć jej z lodówki.
- A Victor?
Kasztanowłosy roześmiał się, trochę tak jakby pusto.
- Wypiął się na nią. Popierdoleniec. W sumie nie wiem czy to kolejna przelotnia kłótnia czy prawdziwe rozstanie... a oby kurwa to drugie. Bo mam już dosyć jego pieprzenia. Może i matka zmieniłaby się na lepsze.
Ryan przytaknął. Normalnie wypowiedziałby się o tym jakoś szerzej, ale teraz nie miał do tego głowy. Nathan chyba zresztą to widział i dlatego wrócił do czytania romansidła.
- Idę... trzymaj za mnie kciuki.
Kasztanowłosy podniósł głowę znad książki i uśmiechnął się w stronę Ryana.
- Jasne. Powodzenia!
Brunet odwzajemnił słabo uśmiech i poczuł, jak w środku cały się trzęsie. Nie wiedział tylko czy z powodu tego, że coraz większymi krokami zbliża się do Kathy, czy też może z powodu uroczego uśmiechu jego kolegi.
~*~
Głęboko odetchnął przed wejściem. Spokojnie, nie ma się czego bać, wszystko będzie dobrze. Zadrżał i nacisnął klamkę.
Wszedł do sklepu powoli. Nic się nie zmieniło. Dalej pachniało drewnem, a w powietrzu unosił się kurz. Tylko jedna rzecz była dzić inna. A mianowicie Kathy.
Mimo że ubrana chyba w najjaskrawsze ciuchy jakie tylko mogła znaleźć, wyglądała na naprawdę przygaszoną i smutną. A gdy tylko podniosła wzrok i ujrzała jego, jej melanchlijność zamieniła się w niezbyt dobrze ukrywaną wściekłość.
Bruneta dalej mdliło na myśl o tamtych wydarzeniach. Nie chciał sobie tego przypominać, a jednak nie potrafił o tym zapomnieć. Zapach alkoholu, papierosów i wymiocin. Śliskie, smakujące szampanem usta Kathy. Słowa, a raczej bełkot, który wydobywała z siebie Kathy...
Wiedział, że ją zranił. Naprawdę to wiedział. I żałował tego. Ale cóż innego miał zrobić? Gdyby to wszystko miało miejsce na trzeźwo... na pewno znalezłby jakiś sposób, by powiedzieć jej, że po prostu... jej nie chce.
Ale ona rzuciła się na niego mając zdecydowanie za dużo promili. Próbowała wziąć go dla siebie siłą. A on zareagował tak, jak każdy normalny czlowiek.
Obroną.
Choć rankiem jeszcze nie miał w sobie ani grama odwagi, tak teraz rosła w nim brawura. Nie chciał dać się zastraszyć głupim babskim fochom i gierkom.
Ale z drugiej strony... poczucie winy cholernie go przygniatało.
Kathy odwróciła się do niego plecami i zajęła się swoją robotą. Zignorowała go zupełnie.
- Cześć.
Przywitał się z nią. I wcale nie szytwno, choć bez uśmiechu. Nie chciał, by panowała między nimi caly czas taka niezręczna cisza.
Poczekał chwilę. Zero odzewu. Kompletne nic. Teraz już trochę podskoczyło mu ciśnienie. Kultura nakazywała chyba się odezwać?
"Głupia baba" pomyślal poirytowany Ryan i zniknął na zapleczu. Usiadł między skrzyniami ze sprzętem, wyciągnął kanapkę i zaczął jeść, mimowolnie zastanawiając się, co zrobić. Powiedzieć jej od razu prawdę? Kłamać, że był pijany? A może po prostu milczeć?
Żadna z tych opcji nie była dobra. Ale chyba najszczersza prawda była tym najuczciwszym wyjściem.
Ryan stanał obok Kathy i przez chwilę zbierał siły na to, by się odezwać. Co powinien powiedzieć? Jak zacząć?
Papużka nie wykazywała zaintersowania. Nuciła coś pod nosem, mając go w dupie.
- Kathy...
Usłyszała. Przestała udawać, że go nie widzi. Spięła się.
- Kathy, ja nie mogę tego znieść, tej ciszy... czy nie może być po prostu tak jak dawniej? Ja wiem, że postąpiłem źle... ale ty też. Oboje mamy jakieś grzeszki na sumieniu. Więc Kathy... przepraszam. Za wszystko. I za to, że... nie chcę z tobą być. Ale nie pasujemy do siebie. To nie tak, że daję ci kosza. Tylko...
Co powiedzieć, jak się wykręcić? Serce bruneta biło w tej chwili w zawrotnym tempie. Słuchała go. Czuł to. Teraz nie było już odwrotu. Musiał rozegrać to bardzo dokładnie... tak, żeby nie stracić Kathy już na zawsze. Przecież gdyby zorientowała się, że naciąga prawdę... nie wybaczyłaby już mu.
- Ja... mam już... kogoś.
Jęknął, a chwilę po tym Kathy odwróciła się i po raz pierwszy od długiego czasu spojrzała mu w oczy.
Musiał trochę pokręcić. Nie zrozumiałaby tego. Nie zrozumiałaby, że nie pożąda dziewczyn. Pewnie uznałaby to za niezbyt inteligentną i nieprzemyślaną wymówkę.
Chociaż... czy bardzo skłamał? Chyba nie... przecież... chyba się zakochał. Tak, chyba się zakochał. A przynajmniej tak się czuł w tej chwili. Nie ważne, czy będzie to odwzajemnione uczucie czy też nie. Ważne, że istniało i zalęgło się gdzieś w jego sercu.
Był zakochany w chłopaku.
- Kogo? Kto to?
Zapytała bezbarwnie Kathy. Ryan jednak poczuł, że udało mu się. Uraza zniknęła z jej twarzy. Malowało się na niej jedynie zdziwienie.
- Powiedziałbym ci, ale... nie mogę. Jeszcze nie teraz. 
Zamilkł na chwilę. Nie był pewien, czy zechce go dalej słuchać. Ale gdy spojrzał w jej oczy, nie widział już wściekłości. Złagodniała. Ale czy wybaczyła?
- Kathy, to wszystko jest jeszcze dla mnie świeże.
Spuściła wzrok i pokiwała głową.
- ... dalej będziemy się tak na siebie gniewać?
Zapytał brunet czując, jak jego serce przyśpiesza z podekscytowania. Właśnie w tym momencie ważyły się losy przyjaźni jego i Papugi. Modlił się w myślach o to, by przyjęła jego przeprosiny.
Kathy podniosła głowę. W oczach miała łzy. Cała drżała, tłumiąc w sobie chęć wybuchnięcia płaczem.
- Ryan... Jezu, Ryan, zachowuję się jak jakaś typiara! Pierdolona idiotka ze mnie! To wszystko bylo takie głupie, bezsenswone, kurwa mać...
Brunet podszedł do niej i objął ją. Potrzebowala go teraz. Kathy zaczęła szlochać cicho w jego ramię. Ryan tak cholernie cieszył się z tego, że ją odzyskał.
Wspomnienia sprzed kilku dni i przetrzymywany w środku gniew uleciały z niego jak za odjęciem ręki. Ulga. Tym słowem mógł opisać swój teraźniejszy stan. Wybaczył jej, a i ona zapewne wybaczyła jemu.
Trwali tak jeszcze dość długi czas. Nie potrzebowali słów. Ciszę zakłócał jedynie cichy płacz Kathy i padający na zewnątrz deszcz.
~*~
- Jak to pozwoliła ci wrócić?
Zapytał Ryan, naprawdę zdezorientowany.
Gdy wszedł do domu, zastał kasztanowłosego, spakowanego i gotowego do wyjścia. A co najważniejsze... cholernie szczęśliwego. Ignorował nieco problemy osobiste Ryana. Nawet nie zapytał o to, jak poszło z Kathy. Ale najwyraźniej miał swój własny powód.
- No normalnie. Wpadłem dzisiaj do niej z nudów. Okazuje sie, że Victorek już mi nie będzie truł życia... no to mogę wrócić! Wykurwiście, co nie?
Brunet nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Miał wrażenie, że znajduje się w jakiejś kiepskiej melodramatycznej telenoweli. Nie chciał pogodzić się z tym, że Nathan odejdzie.
W sumie to chodziło mu bardziej o to, że... och, nie mógł już przed sobą tego ukrywać. Cholernie podobało mu się jego towarzystwo. I Ryan naprawdę pragnął tego, by... kasztanowlosy z nim mieszkał. Chciał budzić się, slysząc jak hałasuje w kuchni, by zaraz potem obejrzeć z nim jakiś gówniany serial i wpaść do Huntera. A wieczorem wtulić się w jego długie włosy i zasnąć, wdychając ich rumiankowy zapach.
A poza tym... gdy na niego patrzył, w środku znów paliło go to nieznane mu wcześniej uczucie. Narastało w nim z każdą chwilą. Bał się, że znowu za bardzo go to podnieci i tym razem Nath już to dostrzeże.
Naprawdę nie chciał, by odchodził.
- Ja... zajebiście się cieszę.
Kasztanowłosy uśmiechnął się do niego szeroko.
- Miło się z tobą mieszkało, Ryan. No to co... do zobaczenia jutro u Huntera?
Ryan skinał głową, zgadzając się.
_____
No to, jako iż ten rozdział wyszedł mi taki krótki, następny powinien być dłuższy.
Jeszcze raz przepraszam, no ale wiecie... muszę nadążać z nauką. :C
W przygotowaniu są ilustracje do postaci i... nowe opowiadanie.
Bardzo prosze o komentarze... motywują mnie one do dalszej pracy. ♥
Pozdrówka. ♥♥
~Chandelier

11 paź 2015

Z Popiołów cz.6

VI.
- Um... co?
Zimne powietrze z klatki schodowej omiotło Ryana. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- Mogę u ciebie przenocować?
Ryan dalej był w lekkim szoku. Pewnie wyglądał jak ostatni idiota, gapiąc się na kolegę ze zdziwieniem. Co powinien powiedzieć? Jak powinien zareagować?
- Eee... okej...
Wydusił z siebie powoli i wpuścił Nathana do środka.
Kasztanowłosy wszedł do mieszkania i rozejrzał się z zaciekawieniem. Następnie podszedł do kanapy i położył tam swój wypchany po brzegi plecak.
- Naprawdę cię przepraszam Ryan, ale jestem w kryzysowej sytuacji... nie mam się gdzie podziać.
Westchnął Nathan i wyjął z plecaka bieliznę. Nie wyglądał za dobrze, choć głos miał pogodny. Ryan wiedział już, że coś jest nie tak.
To musiało mieć coś wspólnego z Victorem. Nie sądził, żeby matka Natha ot tak sobie wyrzuciła go z domu, bo miała "te dni". W to musiał być zamieszany chłopak Charlotte.
- Nie chcę być wścibski, ale... co się stało?
Nathan usiadł na kanapie i wzruszył ramionami, tak jakby chodziło o błahostkę.
- Matka wróciła. Niedługo ma termin. Victor stwierdził, że tylko zaszkodzę im i dziecku, jak już się urodzi, bo ja tylko palę, chleję i hałasuję. No to mnie wypierdolili. I teraz jestem tutaj.
Ryan nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Wkurzył się porządnie. Nie znał Victora osobiście, ale gdyby tylko go spotkał, natychmiast by mu przyjebał. Jego sympatia do matki Nathana też znacznie zmalała. Jak można tak potraktować własnego syna? Dalej nie mógł tego pojąć.
Gdy przypomniał sobie piękną Charlotte ze zdjęcia w salonie Nathana przyszło mu na myśl, że nigdy nie pomyślałby, że tak miło wyglądająca kobieta, mogłaby tak się zachować w stosunku do swojego dziecka.
"Kobiety, dziwne z nich stworzenia." pomyślał Ryan, wspominając różne dziewczyny, jakie dotychczas pojawiły się w jego życiu.
Skrzypnęły drzwi do pokoju Ryana i w drzwiach pojawił się zaspany Will.
- Kto przyszedł?
Zapytał nieco zlęknionym głosem.
Brunet spojrzał na Nathana i dostrzegł dezorientację w jego oczach. Z lekkim uśmiechem na ustach podszedł do Willa i uklęknął przy nim, głaszcząc go po rozczochranych blond włosach.
- Spokojnie, to tylko Nathan, będzie u nas nocował dzisiaj.
Will nagle się ożywił.
- Nathan?
I spojrzał na kasztanowłosego z niedowierzaniem w oczach.
Nathan podszedł do obydwóch i też uklęknął przy Willu, uśmiechając się do niego delikatnie.
- No tak, to ja. Dużo Ryan na mnie napierdalał?
Blondyn uśmiechnął się zakłopotany. Ryan wiedział, że chciał poznać charyzmatycznego wokalistę i teraz nie za bardzo wiedział, jak się zachować.
- Jak masz na imię, mały?
Zapytał Nathan, kładąc rękę na ramieniu chłopca.
- Will...
Powiedział cicho blondyn, po czym dodał:
- Ryan strasznie dużo o tobie mówi... to dobrze, bo on praktycznie nigdy nic nie mówi, a jak już wspomina o tobie, to gada jak najęty.
Nathan wstał i rzucił Ryanowi roześmiane spojrzenie.
- Noo, to świetnie, w końcu mamy dowód na to, że w ogóle potrafi coś powiedzieć.
Brunet wywrócił oczami i poklepał Willa po plecach.
- Idź już spać, okej? Jest naprawdę późno.
Blondynek jednak dalej stał w miejscu, zaciskając usta. Ryan wiedział już, że chce coś powiedzieć, ale się wstydzi. Tymczasem Nathan z ręcznikiem i bielizną pod pachą zniknął za drzwiami łazienki.
- Co jest Will? Co cię gryzie?
Will pochylił się i wyszeptał Ryanowi do ucha kilka słów.
- Poprosisz Nathana, żeby zaśpiewał mi na dobranoc?
Bruneta trochę zatkało i chwilę zajęło mu by przeanalizować wiadomość. Ale musiał przyznać, że prośba dzieciaka bardzo go rozczuliła. Nie mógł powiedzieć "nie".
- Jasne, zaraz go poproszę. Ale połóż się już.
Pogłaskał Willa po głowie i wstał. Malec zniknął w swoim pokoju. Ryan tymczasem usiadł w fotelu i czekał.
Szum wody. Obok niego. Za ścianą. Delikatny i jednostajny.
Wyobraził sobie, jak teraz wygląda łazienka. Ciekawe, czy Nathan ładnie poskładał ubrania i gdzieś je ułożył, czy też rozrzucił je na podłodze w nieładzie? Czy kabina jest uchylona?
Woda jest gorąca. W powietrzu unosi się para i zapach mydła. Nath cicho nuci melodię ich nowej piosenki, dłońmi przeczesując włosy. Gorące kropelki spływają po linii jego kręgosłupa. Wzdryga się nieco, gdy delikatnie oparzy się ukropem.
Tak, zapewne tak to wyglądało. Ryan przymknął oczy i sobie to wyobraził. Aż mógł poczuć parę osiadającą na jego rzęsach.
Powoli ogarniał go sen. Szum wody usypiał zmęczonego trudami ostatnich dni bruneta. Tonął w słodkiej nieświadomości.
Już prawie zasnął.
Ale wtem skrzypnęła podłoga w korytarzu. Nathan wyszedł z łazienki, jego długie włosy wciąż jeszcze ociekały wodą. Miał na sobie jedynie biały ręcznik.
Ryan wpatrywał się w kolegę, jeszcze nieco zamroczony. Musiał przyznać, że u kasztanowłosego w parze z głosem szła również uroda. Tors i ręce miał szczupłe, ale nie przypominał w tym w ogóle wychudzonego Dana (o którego Ryan zaczynał się martwić). Wręcz przeciwnie. Mimo iż drobny, Nath miał wszystko smukłe i delikatne. Idealne.
Brunet znów poczuł się dziwnie. Tak jakby coś go popychało w kierunku Nathana. Jakieś nieznane uczucie. Nikogo nie lubił tak, jak kasztanowłosego. Kiedyś nie żywił do niego sympatii, ale teraz mógł chyba wybaczyć mu wszystko, nawet jego nieznośną wredotę i jędzowatość. Zajmował większość jego myśli.
Szczerze mówiąc dla Ryana był cudowny.
- Co jest?
Zapytał Nathan, siadając na kanapie i wycierając włosy drugim ręcznikiem.
- Wiesz co Nath, chciałbym żebyś coś dla mnie zrobił... a raczej dla Willa.
Chłopak uśmiechnął się.
- Zamieniam się w słuch.
- Will bardzo prosił, żebyś zaśpiewał mu na dobranoc.
Na początku Nathan porządnie się zdziwił. A potem ogarnęło go rozczulenie. Oczy mu się zaiskrzyły.
- Oh... jasne. Jasne, już, chwila.
Szybko dokończył wycieranie włosów i włożył na siebie jakiś rozciągnięty, sprany podkoszulek i krótkie, dżinsowe spodenki. Wyglądał na lekko podekscytowanego.
Otworzył powoli skrzypiące drzwi do pokoju chłopca. Ryan dyskretnie stanął za nim i obserwował. Will leżał już w łóżku. Spod kołdry wystawały jedynie jego rozczochrane włosy i chude ramiona. Przyglądał się kasztanowłosemu błyszczącymi oczyma.
Nathan podszedł do łóżka i usiadł blisko Willa.
- Cześć mały.
Wyszeptał cicho i uśmiechnął się do blondynka czule.
- Mam dla ciebie niespodziankę, wiesz? Chcesz wiedzieć jaką?
A więc to dlatego Nathan tak się tym przejął. Wpadł na jakiś spontanicznie genialny pomysł. Ryan dyskretnie wywrócił oczami. Mógł się tego po nim spodziewać.
Widział jak jego brat skinął głową nieśmiało. Towarzystwo Nathana chyba jeszcze trochę go onieśmielało. Ale mimo to podejście kasztanowłosego do dzieci było zaskakująco wspaniałe. Ryan wyobrażał go sobie zazwyczaj jako personę nienawidzącą każdego żyjącego bachora.
No cóż, to nie wina bruneta. Nathan sam rozsiewał wokół siebie aurę dupka, choć teraz gdy Ryan poznał go bliżej, musiał stwierdzić, że... taki nie jest. Był atencyjną kurwą, ale nie był zły i aż tak zarozumiały jak Pierce.
Tymczasem Nathan pochylił się w stronę chłopca i szepnął coś do niego cicho. Urocze, doprawdy urocze. Will spojrzał na niego zszokowany i po chwili na jego twarzy pojawiła się szczera radość. Złapał kasztanowłosego za rękę.
- Naprawdę?! Ale naprawdę?!
- Tak, tak... zobaczysz.
Will już nie był taki nieśmiały. Ciekawe, co tam mu nagadał ten rozdarty rudzielec. Żeby tylko Will nie poprosił go o adopcję.
Ryan sam uśmiechnął się do swoich myśli. Przecież jego młodszy brat nigdy nie chciał by go zamienić na kogokolwiek innego, nieważne kim by był.
- Zaśpiewać ci, mały?
Will wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Tak, tak! Proszę!
Grzecznie ułożył się na łóżku, opatulił kołdrą i przymknął oczy. Nie puszczał  ręki kasztanowłosego.
- Close your eyes.... have no fear...
Ryan dobrze znał tą piosenkę. John Lennon, "Beautiful Boy". Przepiękna kompozycja. Przepełniona miłością i czułością do ukochanego syna.
- The monsters gone, he's on the run, and your hmhm is here...
Nie zaśpiewał "tatuś" tylko zamruczał cicho, wypełniając lukę między wyrazami. Willowi jednak chyba to nie przeszkadzało.
- Beautiful, beautiful, beautiful... beautiful boooy...
Ryan oparł się o niedomknięte drzwi i przyglądał się tej scenie z boku. Boże, jak kasztanowłosy pięknie śpiewał. Mógłby go słuchać do końca życia. Jego cudownego, brudnego głosu. Pragnął być z nim już zawsze, choć z tego chyba jeszcze nie zdawał sobie sprawy.
- Before you go to sleep... say a little prayer.
Nath głaskał delikatnie dłoń usypiającego już chłopca. Śpiewał coraz ciszej i ciszej.
- 'Cause it's a long way to go...
Ostatnie słowa były już niemalże pomrukami. Nathan przestał śpiewać i puścił rękę Willa, która opadła bezwładnie na kołdrę.
Usnął.
Kasztanowłosy powoli wstał i na palcach opuścił pokój. Zamknął drzwi i odetchnął, opierając się plecami o ścianę.
- Uroczy dzieciak.
Stał teraz naprzeciwko Ryana, przyglądając mu się swoimi szarymi oczyma.
Brunet z jakiegoś powodu miał ochotę go dotknąć. Przytulić. A nawet...
Przygryzł wargę. Przecież to nie były jego myśli. Zapierał się w duchu, ale dłużej już nie potrafił. Jego fascynacja kasztanowłosym chyba przestała się ograniczać jedynie do uwielbienia jego anielskiego głosu.
Nathan uchylił lekko swoje śliczne usta. Oboje trwali w niezręcznej ciszy.
- Nigdy nie mówiłeś mi, że masz brata.
Wyszeptał Nath i ruszył w stronę małej kuchni. Ryan podążył za nim. Kasztanowłosy oparł się o zlew i zaczął wyglądać przez okno. Stara latarnia oświetlała krzywy, podniszczony chodnik i ścianę jednego z bloków.
Ale nie tylko jej jasność rozpraszała wszechobecną ciemność. Do pomieszczenia wpadał też bladoniebieski blask księżyca.
- Nie było okazji.
Odparł lakonicznie Ryan i stanął obok kolegi. Jego myśli powoli zaczynały gnać. Tylko nie rozmowy o rodzinie. Tylko nie to...
- Wiesz co Ryan, mówiłem ci już tyle o sobie... czemu ty nigdy nie mówisz nic na swój temat? Hm?
Brunet milczał. Nie mógł mówić. Nikt nie mógł wiedzieć. Kasztanowłosy najwyraźniej oczekiwał na odpowiedź.
Ale we wzroku miał niepewność. Tak jakby chciał coś powiedzieć. O coś zapytać.
- Ryan... co z twoim wujem?
Ryan zamarł.
Skąd mógł wiedzieć? Nigdy mu nie mówił? Cholera. Pewnie podpytał Dana albo kogoś innego. Teraz już wszystkiego się domyśli. I pozna prawdę.
Brunet nie chciał, by ktokolwiek wiedział o sekretach jego życia. Po co to komu? Wszyscy patrzyliby na niego przez pryzmat dzieciaka z patologii, którego nie kochali rodzice.
- Skąd wiesz?
Wydusił z siebie cicho. Nathana chyba przygniotło trochę poczucie winy, bo spuścił wzrok.
- Podpytałem Dana... kurwa, nie miej mi tego za złe, ale chciałem wiedzieć. Nigdy nic o sobie nie mówisz. Chciałem wiedzieć, czy... nie dzieje się ci coś złego...
Serce Ryana zabiło szybciej.
Nie. To nieprawda. Nieufność bruneta dalej dawała o sobie znać. Kłamstwo. To wszystko jest kłamstwem.
W środku miotał się jak dzikie zwierzę, rozdarty. Zależało mu na Nathanie. Mógł mu to wszystko powiedzieć, chyba mu zaufał. Gdyby wyrzucił to wszystko z siebie... chyba byłoby mu lżej. Ale dalej istniała jakaś blokada, jakieś "ale", coś niejasnego. Ryan nie potrafił się przełamać.
- Ryan, powiedz mi... powiedz mi, kurwa... co tu się działo? On wam coś robił? Nie wiem, bił? Od Daniela słyszałem, że to stary pijak... cholera, Ryan, powiedz coś...
Kasztanowłosy złapał go za ramię.
Czy mógł mu powiedzieć?
- Kiedyś prawie zabił Willa... odkąd ciocia Ellen nie żyje ciągle pije. Dniem i nocą. Musiałem go wyjebać... to nie moja wina.
Wyszeptał cicho brunet. Wnętrzności mu się skręcały. Oczy zaczynały piec.
Powiedział to. Nie wszystko, ale to o co prosił Nathan. Uwierzył mu. Zaufał. Gdyby kasztanowłosy to zmarnował... chyba nikomu nigdy nie zaufa już tak jak jemu.
Chłopak milczał. Ryan nie widział jego twarzy. Ale wszystko na chwilę się zatrzymało, gdy poczuł rękę Nathana na swoim policzku.
Delikatnie przejechał po gojących się już ranach opuszkami palców. Miał taką przyjemnie chłodną dłoń. Przynoszącą ukojenie dla tego wewnętrznego gorąca.
Przypatrywał mu się, tak jakby lekko zszokowany. Ta chwila zdawała się trwać wiecznie. Nathan chciał cofnąć rękę, speszony.
Ryan przycisnął ją znów do swojego policzka. Nath miał taką miłą w dotyku skórę. Niczym aksamit albo jedwab. A do tego tak miło lodowatą.
Dopiero po chwili przyszło mu na myśl, jak to wygląda z punktu widzenia kasztanowłosego. Odskoczył do tyłu, jak oparzony. Dzikość i nieufność na nowo zaczęła w nim szaleć.
Cholera, co też on najlepszego zrobił.
- Ja... ja już się położę...
Powiedział cicho Nathan. W jego szeroko otwartych oczach wdzięcznie odbijało się światło księżyca. Brunet zadrżał. Zapewne znowu wyszedł na jakiegoś idiotę. A do tego spedalonego.
- Jasne...
Skinął głową i usiadł przy stole przy niskim krześle. Nath odwrócił się i skierował kroki w stronę dużego pokoju. Odwrócił się jeszcze tylko raz, by powiedzieć:
- Dobranoc Ryan.
Ryan odpowiedział, choć wiedział, że tej nocy już nie uśnie.
~*~
Sen zmorzył go dopiero nad ranem, a i tak około siódmej zbudził go hałas dobiegający z pomieszczenia obok.
Podniósł powoli głowę, otrząsając się z resztek snu. Cały był ociężały, a kark bolał go niemiłosiernie. Nie odczuwał z tego powodu jednak niezadowolenia. Czego mógł się spodziewać, zasypiając oparty o kuchenny stół?
Wstał i rozprostował się. Kuchnię wypełnił nieco stłumiony przez zasłony blask porannego słońca. Pachniało jajecznicą.
Wszedł do dużego pokoju, jeszcze trochę zamroczony. Nathan siedział na podłodze, krzyżując nogi i kończył właśnie porcję jajecznicy, którą zapewne sam sobie upichcił.
Widząc bruneta, uśmiechnął się lekko.
- Dzień dobry.
Ryan z trudem powstrzymywał ziewanie. Tymczasem kasztanowłosy odłożył talerz i podniósł się z podłogi. Miał na sobie nieco przydługą, białą bokserkę i te krótkie dżinsowe spodenki, opinające mu tyłek.
Ryan przygryzł wargę.
- Will jeszcze śpi?
- Jak zabity.
Odparł Nathan, wspinając się na palcach, by dosięgnąć sznurka od zasłon. Koszulka podwinęła się trochę, ukazując lekkie wcięcie w pasie kasztanowłosego. Materiał dżinsów napiął się.
Ryan zorientował się, że patrząc na Nathana, stanął mu.
Odwrócił się szybko i pognał do kuchni. Przerażony, usiadł na krześle i spróbował się uspokoić. Nalał sobie zimnej wody mineralnej do szklanki.
O cholera. To już zaczynało się robić naprawdę niepokojące. Modlił się w duchu, by Nathan nie wszedł teraz do kuchni.
Stanął mu na widok Nathana. Naprawdę. Brunet próbował to jakoś logicznie wytłumaczyć, ale nie potrafił.
Przez chwilę w jego głowie zakiełkowała myśl, że może po prostu... kasztanowłosy mu się podoba.
Zganił sam siebie w myślach. Dlaczego też ostatnimi czasy wszystko co miało związek z wokalistą miało jakiś podtekst erotyczny? Czemu te wszystkie uczucia wdarły się do jego mózgu i za nic nie chciały go opuścić?
Ale to było całkiem logiczne wyjaśnienie. Może po prostu się w nim zakochał.
W jednej chwili Ryan poczuł się strasznie rozbity. Niemożliwe, nie mógł być pedałem. A co jeśli był? Wtedy zaliczał się do jakichś podludzi. Przynajmniej tak mówiło społeczeństwo. Ot i taki podczłowiek, zwierzę z prymitywnymi instynktami.
Jeżeli się nad tym głębiej zastanowić... Ryan spróbował sobie przypomnieć, ile razy czuł pociąg fizyczny do jakiejś przedstawicielki płci pięknej. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek pożądał jakiejś dziewczyny. Mógł się zakochać w jej osobowości i pięknym uśmiechu, ale nigdy nie myślał o tym, by uprawiać z jakąkolwiek seks.
Jego rozmyślania przerwało wejście Nathana do kuchni.
- Pójdziemy na randkę?
No kurwa, że też w takim momencie.
Brunet niemalże opluł się wodą, przed chwilą upitą ze szklanki. Nathan mówił to takim tonem, jakby zapytał się o dzisiejszą pogodę.
- Cooo...?
Wydusił z siebie Ryan. Kasztanowłosy odpowiedział mu chichotem.
- Kurwa mać, pójdziemy się przejść? Daj spokój, nie widzisz, że się wydurniam?
Ryan wywrócił teatralnie oczami. No tak, zabawne, naprawdę prześmieszne.
- To idziemy, czy nie? Przy okazji zdążymy wpaść do Huntera.
Brunet skinął głową. Chociaż cholernie mu się nie chciało nigdzie chodzić i jedyne, o czym marzył to wygodne łóżko, chciał spędzić trochę czasu sam na sam z Nathem.
- Jasne, wezmę prysznic i idziemy... jakbyś mógł, to obudziłbyś Willa...
~*~
Spojrzał na siebie i stwierdził, że znowu schudł. Jeszcze trochę i będzie wyglądał jak Dan.
Ryan roześmiał się cicho. Nie, nigdy tak nie będzie. Prawdę mówiąc, był dość dobrze zbudowany, choć daleko mu było do typowego mięśniaka z osiedla.
Znów zlustrował całego siebie od góry do dołu krytycznym wzrokiem. Nigdy nie podobał się żadnej dziewczynie. To znaczy być może którąś czymś urzekł, nie wykluczał tego, ale bardziej chyba swoją niedostępnością. Był jak zamknięte na kłódkę, niepozorne pudełko, w środku jednak wypełnione skarbami. A to nakręcało większość lasek.
Nie wyglądał źle. Ale teraz modni byli wychudzeni chłopcy o długich włosach i nieskazitelnie czystych twarzach. Tacy jak Daniel i Nathan. Ryan przypominał bardziej chłopca z poprzedniej dekady.
Miał niemodne włosy, bo za krótkie, jedynie do ramion. Trochę rozczochrane.  Jedyne, co w sobie lubił to swoją skórę. Niepokojąco bladą, niemalże białą, usłaną cieniutkimi, błękitnymi nitami żył. I w sumie oczy też miał całkiem ładne. Błyszczące.
Gdyby był dziewczyną, byłby całkiem całkiem, ale niestety był chłopakiem.
I dlatego nigdy Nathan nie zwróci na niego uwagi.
Znowu. Znowu myśli o Nathanie. Boże, to już zaczynało robić się męczące. Ciągle tylko Nath, Nath i Nath. Jakby nie mógł zastanowić się nad czymś innym.
Westchnął. Na co on w ogóle liczy? Przecież mu przejdzie. Nie ma się czego bać. Ta dzisiejsza sytuacja... to przejdzie, to minie.
Wszedł pod prysznic i odkręcił wodę. Gorące krople spływały po jego ciele.
Musiał być realista. Kasztanowłosy nigdy nie chciałby... z nim być. Nie, on był normalny. Poza tym miał Clarice. Przepiękną i mądrą, a do tego cholernie seksowną dziewczynę.
A Ryan był tylko idiotą, któremu nagle zachciało się faceta.
Musiał jednak przyznać, że nigdy nie czuł czegoś takiego. Pożądania. A co jeśli... naprawdę był gejem i dopiero teraz wszystko wyszło na jaw?
 - Pierdolenie.
Burknął sam do siebie i zaczął cicho nucić Without Light.
~*~
- Klucze masz na szafce nocnej, kanapki w lodówce, będę tak koło osiemnastej w domu.
Powiedział Ryan i pocałował młodszego brata czule w czoło, po czym wyszedł i razem z Nathanem udali się w stronę parku.
W dzień Water Street nie wyglądała już tak ponuro i przerażająco jak w nocy. To miejsce miało w sumie swój własny klimat. Poza tym pod pewnym względem Ryan był mocno przywiązany do tego miejsca.
Park mieścił się niedaleko szkoły, do której uczęszczał Ryan. Pamiętał, jak jeszcze kilka lat temu przychodził tutaj na wagary. Westchnął, na myśl o tych wszystkich wspomnieniach.
Wtedy park był niezadbany, ale teraz wszystko się pozmieniało. Postawiono nowe ławki, kosze na śmieci i plac zabaw, poza tym kręciło się też tu dużo więcej ludzi. Ogólnie to miejsce wyglądało pięknie wczesną jesienią, kiedy przez lekko już pożółkłe liście prześwitywały promienie słońca.
Nathan szedł obok niego i wdychał chłodne, jesienne powietrze. Spacerowali w nieco niezręcznym milczeniu.
- Tutaj chodziłem do szkoły.
Powiedział brunet, by przerwać ciszę i wskazał na budynek prześwitujący między drzewami.
- A ja tam gdzie Dan. W sumie to byliśmy też nawet w jednej klasie.
Ano tak. Przecież Dawkins nie zdał dwa razy. Prędzej czy później musiał się zrównać z młodszym od niego Nathanem.
- W ogóle to ja się cieszę, że wyszedłem już budy. Nic nie jest tak zajebiste jak ta upragniona wolność.
Roześmiał się Nath.
Wyszli z parku i trafili na Green Street. Jedną z najdziwniejszych i najbardziej niebezpiecznych ulic. Brunet nie chciał tędy przechodzić, ale nie sposób było się dostać z parku do centrum, nie przechodząc tą ulicą.
Oboje z Nathanem mijali teraz żebraków siedzących na brudnym chodniku, jęczących do samych siebie ćpunów i przyglądające im się zalotnie prostytutki. Istny raj dla patologii. Tutaj namnażały się takie marginesy społeczne. Najwięcej było ich właśnie tu.
Wtem coś przykuło uwagę Ryana. Na początku nie zwrócił uwagi na kilku chłopaków stojących przy trzech dziwkach. Częsty widok. Ale dostrzegł w nich coś znajomego...
- Ej Nath... to nie są czasem kumple Pierce'a?
Zatrzymali się na chwilę.
- O kurwa, to oni. Tam nawet chyba stoi ten kutasiarz Pierce.
Kasztanowłosy miał rację. Tam stał teddy boy. I przystawiał się do jakiejś niskiej kurewki, kołyszących się na wysokich szpilkach. Dwie koleżanki dziewczyny przyglądały się temu z kamiennymi twarzami, paląc papierosy. Kumple Pierce'a chichotali.
Dziewczyna coś krzyknęła i chciała się odsunąć, ale w tym momencie Pierce z całej siły uderzył ją w twarz, a ona zachwiała się i upadła.
W brunecie zagotowała się krew. Nie mógł na to pozwolić.
- Ryan!
Zawołał kasztanowłosy, ale ten już go nie słuchał. Dobiegł do byłego wokalisty i zanim ten zdążył się zorientować, Ryan uderzył go z całej siły w brzuch. Dwie kurewki uciekły z piskiem. Pierce zatoczył się i upadł na kolana. Kiedy brunet chciał go popchnąć, teddy boy złapał go za wyciągniętą rękę i zręcznym ruchem powalił na ziemię.
- Proszę, proszę, z kim my się spotykamy...
Powiedział, wyszczerzając się. Ryan próbował wstać, ale wtedy poczuł cholerny ból w ramieniu, na które przed chwilą upadł.
Nathan już stał przy nim i podniósł go. Kasztanowłosy i Pierce spojrzeli na siebie. We wzroku Nathana było obrzydzenie, a w oczach teddy boy'a głęboka pogarda. Mierzyli się spojrzeniami jak wściekłe koty.
- Wilkinson... i ty, Hince. Jaki ten świat jest mały.
Ryan odwrócił się. Martwił się trochę o tę dziewczynę, którą przed chwilą uderzył Pierce. Wtedy z przerażeniem stwierdził, że to... Mary Rose. Siostra Huntera. Leżała na ziemi i cicho łkała, skulona.
- Mary...?
Wykrztusił z siebie brunet.
- Zaskoczony? Nie wiedzieliście, że ta mała to dziwka? Przecież o tym mówi już całe miasto. Że córka Taylora się puszcza. I to z wrogiem swojego rodzonego brata.
Pierce mówił o tym z wielką wyższością. We wzroku miał dumę. Jego kumple przyglądali się Ryanowi i Nathanowi z nijakimi wyrazami twarzy. Najwyraźniej nie za bardzo ich to obchodziło, choć może w ich postawie było też coś drwiącego.
- Zajebiście ssałaś mi kutasa, maleńka, ale nakręciłaś mnie już za bardzo. Jak sama nie dasz mi przyzwolenia, tym gorzej dla ciebie... bo ja nie mam zamiaru rezygnować, kotku.
Powiedział Pierce z przesadną słodyczą w głosie. Uczynił krok w stronę Mary, ale w tym samym momencie Nathan podbiegł do niego, by mu przywalić. Pierce jednak był szybszy i zgrabnie złapał rękę kasztanowłosego.
- Uważaj Hince. Już nie masz obok siebie Dana. Już nikt cię nie obroni.
Wtedy Nathan z całej siły kopnął byłego wokalistę w krocze. Pierce wydał z siebie jęk pełen bólu i skulił się. Chłopcy Pierce'a już ruszyli w stronę kasztanowłosego, ale teddy boy zatrzymał ich gestem ręki.
- Zostawcie go, idioci. Poradzimy sobie z nimi inaczej... 
Warknął chłopak, zataczając się. Dwóch jego przydupasów podtrzymywało go, gdy oddalali się w stronę szkoły. Pierce jeszcze krzyczał zza rogu.
- Uważaj lepiej, Hince! Ty mały gnojku! Nigdy nie wiadomo kto z twojej jebanej rodziny może dostać kulkę, więc uważaj!
Po czym zniknęli.
Chłopcy podeszli do Mary, dalej cicho łkająceaj. Nathan potrzepał nią, tak jakby trochę zirytowany, a ona podniosła głowę i szybko wstała, odskakując od nich jak oparzona. Usiadła na schodach do bloku, przy którym jeszcze przed chwilą siedziały jej tchórzliwe koleżanki.
Wszyscy milczeli.
- Słuchaj Mary...
Zaczął Ryan, ale ona mu przerwała.
- Ja wiem! Ja wiem, że nie powinnam tego kurwa robić! Ale zachciało mi się... zachciało mi się zmiany. Ja nie chciałam już być tą grzeczną dziewczynką rodziców, żyjącą w cieniu. Bo Nicholas to, Dennis tamto, Hunter sramto, a ty musisz się uczyć Rosie... Dosyć! Tylko nauka, nauka i nauka...!
Ruda szlochała już na dobre. Ryan pogrzebał w kieszeni koszuli i podał jej swoją ostatnią chusteczkę. Ból ramienia stawał się coraz bardziej nieznośny.
Dziewczyna zaczęła ocierać łzy. Po jej twarzy spływał rozmazany makijaż.
- Obciągnęłam mu... tak, obciągnęłam! Myślałam, że mnie rozumie...
Nathan wywrócił oczami. Co go tak strasznie irytowało?
- To źle myślałaś.
Mary wstrząsnął kolejny wybuch płaczu. Zignorowała słowa Nathana.
- I jeszcze koleżanki mnie na to namówiły... na to całe... kurwienie się... a teraz mnie zostawiły! Kurwa mać!
Ryan ostrożnie położył Rudej dłoń na ramieniu. Dalej był zszokowany tym jak z takiej ładnej i naturalnej dziewczyny zmieniła się w uliczną lafiryndę. Te cycki niemalże na wierzchu, tyłek i pizda ledwie zasłonięte krótkimi dżinsowymi szortami i obcasy na których w ogóle nie umiała chodzić.
Westchnął. Współczuł jej. Prawdę mówiąc, zawsze ją lubił. Była miła. Ale trochę za bardzo naiwna.
I właśnie ta naiwność doprowadziła do jej upadku.
W pewnym momencie wstała i otrzepała ubranie z brudu i ziemi. Westchnęła głęboko, jeszcze powstrzymując szloch.
- Proszę... nie mówcie Hunterowi, że mnie tutaj widzieliście... on nie może wiedzieć...
_____
HEEEEEJ~!
Uwaga, oto nowe "Z Popiołów"! Wielki powrót! Woohoo!
Już myślałam, że straciłam wenę na to opowiadanie na zawsze, ale proszę! Nagle wróciła i mam masę jeszcze lepszych pomysłów na urozmaicenie historii. C:
Rozdziały znowu zaczynają pojawiać się w poniedziałki. Ten jest akurat dziś, w niedzielę, bo zaległy i choć wydaje się być nieco krótki jak na mnie, dużo się w nim dzieje. Naprawdę dużo!
W tym rozdziale powitaliśmy dwójkę starych znajomych. No i między Ryanem a Nathanem zaczęło się już dziać nieco więcej.
Mam dla was niespodziankę! Ale pojawi się ona tak gdzieś w połowie tygodnia, bo muszę mieć jeszcze czas na jej zrealizowanie.
A więc... mam nadzieję, że rozdział się podobał!
~Chandelier

Zrozumieć Uczucia Rozdział 7



Alex

       Co za mały wredny, podły, wkurwiający, pedałowaty, umalowany skurwysyn! Jeżeli choć przez chwilę myślałem, że mogę go choć trochę polubić to się grubo myliłem. No kurwa mać! Nie dość, że robi wszystko żeby zniszczyć mi psychikę, kiedy jestem w pokoju to jeszcze mnie śledzi! Od dawana nie byłem tak wkurwiony jak teraz. Nawet nie wiem dlaczego mu uległem i na niego czekam. Przecież równie dobrze mógłbym iść sam. Trafiłbym  do gabinetu dyrektora. Dobra trudno niech ma tę satysfakcję, że coś mu się chociaż raz w życiu udało.
       Nadal mocno podkurwiony wyciągnąłem laptopa z szafki i otworzyłem pocztę. Miliony reklam i jedna wiadomość, pewnie od Paula.

Od: XxPaulxX_001
Do: _Vega_King_1

                          Braciszku! 



Wiem, że ostatnimi czasy nie układało się najlepiej między nami a matką. Dowiedziałem się jednak, że chce  wziąć ślub z Rogerem, czy tylko mi to śmierdzi? Ona go przecież nie kocha! Leci tylko i wyłącznie na jego forsę. Widziałeś kiedykolwiek, żeby go przytulała lub całowała? Albo słyszałeś jak mówiła do niego ,,kochanie"? Nie zachowuje się przy nim tak, jak przy tacie. Jeśli Roger zażąda podpisania intercyzy? Wiadome, że wtedy matka nie weźmie z nim rozwodu. A jak wpadnie jej coś głupiego do głowy i będzie chciała pozbyć się Rogera? Zyska całą jego forsę, wtedy wypierdzieli nas na bruk! Trzeba koniecznie coś z tym zrobić. Rozmawiałem ostatnio z Rogerem, wydaje się nie widzieć świata po za matką, lecz kiedy ją zapytałem o uczucie do niego odpowiedziała ekhem... Cytuję ,,Nie mam teraz czasu, pogadamy o tym później". Czy to nie dziwne? Mam w planach wyprowadzkę z domu. Roger założył nam osobne konta i wpłaca tam pieniądze twierdząc ,,to dla waszego dobra". Na prawdę lubię tego gościa, ale nie mogę patrzeć na to, co robi mu nasza matka. Znalazłem już sobie małe mieszkanko w centrum Chicago. Nie jest drogie, z tego co się zorientowałem mogę liczyć tam na spokój. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale mam nadzieję że i ty coś wykombinujesz. Nie możemy dopuścić do ślubu! Jeżeli powiedzą sobie ,,tak" będzie to katastrofa! Za dwa miesiące święta Bożego Narodzenia. Na pewno przyjedziesz obgadamy co i jak, a na razie myśl. Dam ci znać kiedy dowiem się czegoś nowego, no i oczywiście termin planowanej wyprowadzki. Do usłyszenia braciszku! Zadzwoń czasami. Nie ma cię od kilku dni a ja już tęsknię. Powodzenia w nowej szkole 



                                                      Najlepszy i Najwspanialszy brat Paul ze szlachetnego rodu Vegów


   Zaraz, zaraz. Że kurwa co?! Matka wychodzi za mąż? I do tej pory ja nic o tym nie wiem?! Nawet Roger, którego miałem za przyjaciela mi nic nie powiedział?! Z tego, co zrozumiałem. Paul też nic o tym nie wiedział, dowiedział się przypadkiem. Może to tylko plotki? Albo nie chcieli żebyśmy wiedzieli. Może matka już nastawiła swojego fagasa przeciwko nam? Boi się, że zepsujemy jej ten wspaniały dzień. Ale jeśli już to my go nie zniszczymy, my po prostu do niego nie dopuścimy. Powinna opłakiwać ojca, a nie liczyć zera na koncie! Zainteresować się nami, rodziną. Od bardzo dawna nie widziałem, żeby była wesoła. Nawet jak chcemy z nią porozmawiać to nas zbywa. To nie jest ta sama osoba którą znałem. To całkiem ktoś inny. Nigdy nie zapomnę tych chwil, kiedy byliśmy mali z Paulem. Gdy była wyrozumiała i rozmawiała z nimi częściej niż z tatą. Pewnie gdyby mnie teraz zabili, to nawet by nie płakała, tylko wybrała najtańszą trumnę i najtańszy nagrobek, żeby tylko nie stracić pieniędzy.
- Vega, chodź. - usłyszałem cichy głos McLanna. Stał w drzwiach między pokojami. Spojrzałem na niego. Był bardzo blady, bledszy niż zwykle. Ręce mu drgały a z wargi lała się krew. Kiedy dostrzegł, że mu się przyglądam, przyłożył palec i prawdopodobnie, chcąc zetrzeć krew, pociągnął nim po ustach, jednak tylko to pogorszył. Ciecz zaczęła się lać jeszcze bardziej, a ponad to roztarł ją po twarzy. Zrobiło mu się go żal, trochę żałowałem tego, że go dziś uderzyłem. Nie zasłużył na coś takiego, przecież tylko tamtędy przechodził, a ja nie miałem prawa go bić. Ale, cóż, moja duma nie pozwalała mi go przeprosić. Zamknąłem laptopa i powoli do niego podszedłem. Wyciągnąłem dłoń w kierunku jego twarzy. Chłopak odruchowo cofnął się do tyłu. Uśmiechnąłem się lekko. Złapałem go za nadgarstek i przyłożywszy rękę do jego wargi powoli starłem krew. Dlaczego to robiłem? Nie wiem, być może dlatego, że żałowałem swojego zachowania względem niego. Czarny patrzył cały czas w moje oczy, a ja w jego. Przejechałem jeszcze palcami po jego  policzkach, i uświadamiając sobie, co właśnie zrobiłem szybko ją zabrałem.
- Emm, tak chodźmy. - odchrząknąłem, mijając go i pospiesznie wychodząc z pokoju.
- Nie powinieneś zadawać się z Hallem. - rzekł spokojnie kiedy już  szliśmy korytarzem. Nie widać było po nim, żeby sytuacja, która miała zajście kilka minut temu jakoś go skrępowała czy coś. On był wyluzowany. A ja miałem ochotę się zabić. Jestem głupi. Nie, głupi to mało powiedziane. Jestem kurwa niedojebanym pojebem! Jestem przeciwny pedałom, a sam mam takie zapędy! ~ Brawo Vega, b r a w o! ~ Pogratulowałem sobie w myślach
- Słucham?
- To ćpun. - odparł, lekko mnie wyprzedzając.
- ŻE CO?!

Seth

- To samo, i nie drzyj się tak, ludzie się gapią! - syknąłem, kiedy powiedziałem mu prawdę o jego ,,przyjacielu". Pech chciał, że akurat przechodziliśmy obok męskich toalet. Złapał mnie za nadgarstek (drugi raz już dziś!) i wciągnął do jednej z kabin, łapiąc za koszulkę. Odruchowo zacisnąłem powieki spodziewając się ciosu, jednak nic takiego się nie stało.
- Nigdy. Więcej. Tak. O. Nim. Nie. Mów! - wykrzyknął mi prosto w twarz.
- Ale dlaczego, przecież tak jest! Nie wiesz co jest w tych tajemniczych paczkach, po które dziś poszliście? Albo dlaczego takie chuchro ma tyle siły, a potem się zatacza, jakby ktoś z niego wyssał energię lub te wory i sińce pod oczami? Nie zastanawiało cię to? Gdybyś poszedł do jego pokoju zaraz po powrocie, zobaczyłbyś coś, co od razu by cię do niego zniechęciło .- odpowiedziałem mu. Myślałem że znów oberwę, więc zdziwiłem się, kiedy Alex puścił moją koszulkę i oparł się o drzwi. Miał lekko przekrzywioną głowę w prawo i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, i wysoko uniesionymi brwiami.
- Pieprzysz.
- CO?! - tym razem to ja krzyknąłem, nie mogąc uwierzyć, że przyjął to tak spokojnie.
- Nie drzyj się tak. - spapugował mnie, a ja otworzyłem oczy jeszcze szerzej, nie mogąc uwierzyć w to, że przestał się rzucać. Nie wydawało mi się, żeby mi uwierzył, jednak może przejrzał na oczy, że jestem lepszą partią na przyjaciela w przeciwieństwie do tego ćpuna.



     ~Nacisnąłem klamkę i zdecydowanym krokiem wszedłem do jego lokum. Tego się nie spodziewałem. Hall siedział oparty o łóżko w jego lewej doni znajdowała się strzykawka, prawa zaś byłą związana zaraz nad łokciem czarnym pasem.

- Daniel... - wyszeptał, i dopiero teraz dostrzegłem mojego kumpla siedzącego na krześle. Wstał i zabrał od niego strzykawkę.
- Wiesz, że tego nie popieram. - odparł drżącym głosem.
- Rzucę to obiecuję, na razie jestem zbyt słaby... Błagam zrób to. - wyszeptał i oparł głowę o łóżko. Daniel ostrożnie wbił strzykawkę i wstrzyknął zawartość. Delikatnie odwiązał pas i uklęknął na wprost jego Halla. Obserwowałem to zdarzenie zza lekko uchylonych drzwi. Nawet gdyby teraz ktoś za mną stał z nożem i groził, nie uciekałbym. Byłem za bardzo zaszokowany, żeby chociaż ruszyć palcem.
- Kochanie, jak czujesz?- Zapytał cicho Daniel, ale odpowiedź nie nadeszła. Hall złapał go oburącz za twarz i mocną wpił się w jego usta. Nie mogłem, na to dłużej patrzeć. Nie dość, że Daniel wstrzykiwał mu jakiś narkotyk to w dodatku się z nim całował! Marnuje sobie życie, Hall nie jest dla niego, z tego co mi wiadomo ma dziewczynę. Więc prędzej czy później do niej wróci i wtedy co? Zostawi Daniela ze złamanym sercem. Zagryzłem wargę i wycofałem się ostrożnie. Nie wiem, co bardziej mnie zaszokowało, narkotyki czy pocałunek...~ 


- Wierzę ci. - odezwał się Vega, kiedy opowiedziałem mu, co zastałem kilka godzin temu w pokoju Halla. Znów mnie zaskoczył. Czy on właśnie powiedział, że uwierzył? Nigdy bym się tego nie spodziewał. Myślałem, że raczej będzie trzymał stronę tego ćpuna, w końcu przecież się zaprzyjaźnili. - Ale to nie znaczy, że teraz zostaniesz moim ziomkiem. Wierzę ci bo wydajesz się być wiarygodny, a zresztą wiem, kiedy ktoś kłamie.- Powiedział i wyszedł z toalety. Nadal zaszokowany pomaszerowałem za nim. To było dziwne, to było bardzo dziwne. mam nadzieję że nie będę miał z tego później kłopotów.


 ***

- Seth! - zawołał zadowolony dyrektor, kiedy tylko otworzyłem drzwi do jego gabinetu. - Myślałem, że już nie przyjdziesz. - Mówił przytulając się do mnie, zawsze tak robił kiedy długo się nie widzieliśmy. Pewnie wydaje się to chore, ale jest dla mnie kimś więcej niż nauczycielem. Nie mam tu na myśli jakiegoś uczucia, ponieważ nie gustowałem w starszych a on w młodszych, ale odkąd tylko pamiętam, jako jedyny akceptował mnie takiego jakim jestem (nie licząc rodziców oczywiście). Mogłem mu wszystko powiedzieć, mając stu procentową pewność, że zachowa to dla siebie. Wie o mnie więcej niż ktokolwiek, zna znaczenie każdego tatuażu, jaki mam na ciele, każdego kolczyka i każdej blizny (nie, nie tnę. ani nie ciąłem się, mam na myśli bliznę na przykład na środkowym palcu prawej ręki) Wie nawet, kiedy ojciec pierwszy raz na mnie nakrzyczał! Ja też sporo o nim wiem, jednak zwykle mówi o sobie niewiele.
- Witaj wujku. - przywitałem się.
- Ty pewnie jesteś Alex? - zwrócił się do Vegi, który stał w progu nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
- Tak. - odparł obojętnie. Widziałem, że nie jest zainteresowany.
- Witam w nowej szkole. Myślę, że ci się podoba. - starał się podjąć rozmowę, Vega skinął głową i wszedł do pomieszczenia.
- Czy chcę pan coś ważnego? Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, wie pan, rodzina i te sprawy.- Rodzina? Co on chrzani? Widocznie wziął sobie do serca moje słowa dotyczące Halla i postanowił nie utrzymywać kontaktu również z jego ojcem.
- Nie, tylko chciałem cię poznać i życzyć jak najlepszych wyników. - mówił Richard, uśmiechając się.
- Dziękuję, pójdę już. - Vega pożegnał się i wyszedł. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, dyrektor odezwał się, zajmując miejsce za biurkiem.
- Nie no fajny, fajny. Pasowałby do ciebie.
- Wujku... - Czasami starsi ludzie mnie przerażali...
~~~~~~~~
 Krótko wiem, ale dzieje się. Podobało się ? Zostaw komentarz ;) ~Himana 

4 paź 2015

"Zniewolony" - one-shot

"Zniewolony"

Zakochałem się.
Wiem to już od naszego pierwszego spotkania. Gdy spojrzał na mnie swoimi orzechowymi oczyma i podał mi rękę, przedstawiając się. Wychodziłem z domu i zobaczyłem, jak siedzi speszony na ławce przy ogrodzie.
Widywałem go co tydzień. Stał zawsze w tym samym miejscu, na przeciwko mnie. Słońce cudownie oświetlało jego podniszczoną, spracowaną twarz. Przypatrywałem mu się nieco z ukrycia. Nie chciałem, by ktokolwiek zauważył. 
Przyglądałem się też jego żonie. Pięknej szatynce w kwiecistej sukience. Wodziłem wzrokiem za jego dziećmi, dwójką rozbrykanych chłopców. 
Nigdy nie zamieniłby ich na mnie. Byłem tego pewien.
Mówił mi o każdym ze swoich mrocznych sekretów. Znaliśmy się tak niedługo, ale ja wiedziałem o nim wszystko. O tym, że żywił nienawiść do ojca, który pobił i okaleczył matkę. O tym, że w szkole średniej znęcał się nad dziewczynami, uwodził je, a potem zostawiał. O tym, że raz zdradził swoją żonę.
Czasem mijałem go na ulicy. Nigdy nie mówił do mnie po imieniu. Gryzło go to. Wstydził się. Bo co ludzie powiedzą? 
Tylko on miał prawo mówić do mnie "Grzesiek". Chciałem choć raz usłyszeć swoje imię z jego ust. Byłem pewien, że zabrzmi pięknie. Jak pieśń skowronka.
Zakochałem się po raz pierwszy.
Nigdy wcześniej nie czułem się tak jak teraz. Nikogo nie wypatrywałem tak jak jego. Czekałem na niego każdej niedzieli. Myślałem o nim ciągle. Dniem i nocą. Wszystko kojarzyło mi się tylko i wyłącznie z nim. A najbardziej leszczyna, pod którą usiadł, gdy po raz pierwszy go zobaczyłem.
Codziennie siadałem pod nią i myślałem o jego orzechowych oczach. Był taki perfekcyjnie nieidealny ze swoją ciemną karnacją i trochę zbyt odchylonym nosem.
Po raz pierwszy czułem się tak cudownie. W młodzieńczych latach nie myślałem o nikim tak, jak o nim. Od tego dnia,w którym się poznaliśmy, każda rzecz zdawała się być jeszcze piękniejsza. Cieszyłem się każdym dniem, który dane mi było przeżyć. Wyglądałem przez okno i obserwowałem niezwykłe dzieło Stwórcy. Wszystko było takie idealne.
Mogłem zmieniać świat. Czułem to. Jego obecność dodawała mi skrzydeł. Jego uśmiech sprawiał, że na nowo wstępowała we mnie nadzieja. Chciałem go widzieć częściej. Ale nigdy tego nie zrobiłem. Bałem się zapytać.
Kilka razy byłem u niego w domu. Rozmawiałem z nim, z jego żoną. Niemalże z czcią obserwowałem, jak wypełnia dzienną rutynę. Robi herbatę, zagląda do lodówki, chwali rysunek młodszego syna, upomina starszego, żeby zostawił w spokoju laptopa...
Po moim ciele przechodziły dreszcze, gdy na niego patrzyłem. Pożądałem go. Bardzo go pożądałem. W moich myślach istniał tylko on i jego orzechowe, roześmiane oczy.
Czasami robiłem w nocy coś, czego robić nie powinienem. Po cichu, by nie zwrócić uwagi innych domowników. Czułem się jak chłopiec w gimnazjum, który boi się, że nakryje go mama. A potem zasypiałem, myśląc o nim. I tak w kółko i w kółko.
Zakochałem się, choć nie mogłem.
Przez jakiś czas nie myślałem o tym, czy to co czuję, jest słuszne. Nie zajmowałem się tym. Ani jedna myśl w tamtym czasie nie kwestionowała mojej miłości. Przecież czułem się szczęśliwy. A to powinno być najważniejsze.
Ale z góry narzucone reguły potępiały moje uczucia. Zniewalały mnie. Wszędzie tylko zło. Brud. Grzech. Moja miłość była dla nich brudnym, obrzydliwym, uwłaczającym człowiekowi grzechem.
Pół biedy, gdybym pożądał kobiety. Ale przecież mężczyzna nie może kochać mężczyzny. To co ludzie mówili na temat homoseksualizmu, psycholodzy od siedmiu boleści, kościół... to wszystko mnie mdliło. Cały ten zakłamany świat. Miałem ich dosyć. Gardziłem nimi, gardziłem ich ciemnogrodem i wizją ich utopijnego świata "bez grzechu", w którym nie mogłem być szczęśliwy.
Byłem zniewolony przez niego. Zawładnął moimi myślami. Całym moim umysłem. I ile razy przepraszałem po cichu za każdą brudną fantazję z nim w roli głównej, one ponownie nadchodziły. Chciałem, by wydostał się z mojej głowy. Krzyczałem w bólu. Znęcałem się sam nad sobą. Ale on nigdy mnie nie opuścił. Był tam gdzieś w mojej podświadomości. Dalej wszystko mi o nim przypominało. I o tym, że nigdy mnie nie pokocha. 
To nie jest dobre. To nie jest miłość. Nie mogę go kochać. Nie wolno mi. Nie wolno.
Powtarzałem to jak mantrę, ale nic mi nie pomagało. Płakałem po nocach z bezsilności. Kusiła mnie jego obecność. Byłem wystawiony na próbę. Nie mogłem się powstrzymać.
Popołudnia przesiadywałem pod leszczyną, rozmyślając nad tym wszystkim. Dlaczego nie mogę być szczęśliwy? Dlaczego nie mogę kochać tego, kogo kocham? Co robię źle? Czym różni się moja miłość od miłości innych ludzi?
Zakochałem się. Nieszczęśliwie.
- Szczęść Boże.
Wywróciłem oczami.
- Ile razy mam powtarzać, że nie mam na imię "Boże", tylko Grzesiek?
~*~
Krótki one-shot zainspirowany niedawną nagonką na polskiego księdza z Watykanu czy coś takiego. Bo tak. 
Niedługo wracają Ashe, ale nie wiem czy w ten poniedziałek.. ;_;
~Chandelier

3 paź 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 6

   
Alex 
         Kiedy tylko wyszliśmy na szkolne podwórko Phil wyciągnął fajki.
- Musisz palić przy mnie?! - warknąłem od razu, ale tak jak mogłem się spodziewać nic sobie z tego nie zrobił, zapalił tylko papierosa i zaciągnął się nim porządnie.
- Nie sraj się, co ty cnotka niewydymka jesteś? Nigdy nie jarałeś? - zapytał wyprzedzając mnie lekko i kierując się w stronę boisk szkolnych.
- Nie, nie paliłem i nie mam zamiaru! - odwarknąłem kończąc temat. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Dresiarz sobie popalał, a ja starałem się skupić na drodze. Phil szedł przede mną. Dopiero teraz mogłem zauważyć jak ma chude nogi. Wcześniej w tych powyciąganych i szerokich dresach nie było tego widać, ale teraz świetnie dopasowane jeansy podkreślały jego chudość. Niestety, nie widziałem jeszcze jego brzucha, gdyż przez te wielkie bluzy nic nie dało się stwierdzić, jednak, sądząc po nogach, brzuch mógł być taki sam. Zastanawiało mnie tylko jedno - skoro był tak chudy, to skąd w nim taka siła, że praktycznie większość osób jest pod jego "ochroną"... Może miał jakieś metody, które hmm... Pobudzały go? Coś jak narkotyki, ale wątpiłem, żeby on brał. Wygląda na porządnego gościa. Poza papierosami nie widziałem w nim żadnego uzależnienia.
- Teraz wyjdziemy na tę skarpę. - powiedział i pokazał głową na wymienione miejsce, poza boiskiem do koszykówki. Nie była jakoś specjalnie wielka, ale wydawała się być stroma. - Jest tam mała furtka ukryta między akacjami. Zwykle zostawiam ją otwartą, bo jest lepiej przechodzić, ale wymykają się nią także inni, więc nie zdziw się, jeśli kiedyś jej nie zamkniesz, a gdy będziesz wracał, ponownie będziesz musiał ją otworzyć. - poinformował mnie, a ja pokiwałem mu głową na znak zgody. 
- Chodźmy. 
- Phil? - zacząłem niepewnie, a on spojrzał na mnie unosząc jedną brew. 
- Mów. Nie krępuj się.  
- Powiesz mi kiedyś co jest w tych paczkach? 
- Kiedyś... Może. Na razie muszę cię sprawdzić, ja i tak się dowiem czy sprawdzałeś co tam jest. Jeżeli będziesz mi "wierny", to wtedy powiem, ale jeśli nie to... To dostaniesz wpierdol. - odpowiedział wychodząc na skarpę.
- Rozumiem. - odparłem.
- Ej no chyba nie jesteś zły? - spytał odwracając się nagle i spojrzał na mnie jakość tak dziwnie. Ni to złość, ni smutek, nie umiałem tego rozszyfrować - Sądzę, że jesteś jednym z tych, którzy i umieją się powstrzymać i umieją dochować tajemnicy, ale zrozum też mam obawy. Znamy się zaledwie dzień. Przez ten czas zdążyłem się o tobie trochę dowiedzieć, jednak nie mam do ciebie stuprocentowego zaufania. Daj mi tydzień, po tym czasie powinienem być już pewien co do ciebie. - mówił patrząc mi prosto w oczy, a ja zastanawiałem się, czy on na pewno jest hetero. Ta akcja w windzie postawiła go w złym świetle w mojej wyobraźni, jednak szczerze, nie wyobrażałem go sobie w jakiejkolwiek ,,dziwnej" sytuacji z facetem.
- W porządku, nie mam ci tego za złe. - odparłem szybko, zdając sobie sprawę z tego, że on cały czas przed mną stał i dziwnie się na mnie gapił, oczekując odpowiedzi.
- Cieszę się. Dobra, chodźmy.

Przeszliśmy przez furtkę i znaleźliśmy się w małym parku, który widziałem z okna. Szliśmy wąską alejką mijając kilku starszych ludzi. Rozmawialiśmy o jakichś błahych sprawach. W końcu dotarliśmy na umówione miejsce, a mianowicie pod most. Tak, miałem co kilka dni chodzić pod most, dziwne co?
- Nie ma go jeszcze? - zapytałem Phila kiedy ten przysiadł na kamieniu. Pokręcił głową i wyciągnął telefon z kieszeni.
- Zwykle się nie spóźn.. .- nie dokończył, bo w tym momencie obok niego pojawiła się jakaś postać. Nie mogłem dojrzeć jego twarzy, ponieważ stał w cieniu, a w dodatku na głowie miał kaptur, który przysłaniał mu widok.
- Wcale się nie spóźniłem. - powiedział rozbawionym i dziwnie znajomym głosem. Jednak nie mogłem skojarzyć. skąd znam tę tonację i barwę. Podszedł bliżej mnie, a ja zamarłem. Teraz już wiedziałem, skąd znałem ten głos. Dlaczego od razu tego nie załapałem? Przecież on jest tak dobrze mi znany.
- Andy?! - zawołałem, podchodząc jeszcze bliżej, aby przyjrzeć się twarzy kuzyna. Nic się nie zmienił; niesforne czarne włosy nadal przysłaniały brązowe oczy, a szczupła twarz ciągle się uśmiechała.
- Alex?! - wyciągnął do mnie ręce i poklepał po plecach przyjacielsko.
- Znacie się?! - wtrącił się zaskoczony dresiarz, a my wybuchliśmy głośnym śmiechem. Phil stał tylko z założonymi rękami i uniesionymi wysoko brwiami... 

Seth 

Ten debil już pierwszego dnia wpakował się w jakieś kłopoty. Na początku dostał wpierdol, a później sobie uciekał z terenu szkoły. Gdyby nie to, że polazł z Philem, już dawno zgłosiłbym to dyrektorowi. Nie byłem jakimś kapusiem, bo nie kablowałem praktycznie w ogóle, ale już od samego początku, od kiedy go tylko zobaczyłem, poczułem jakąś dziwną chęć bronienia go. Nie, nie zakochałem się, nie da się w kimś zakochać od pierwszego wejrzenia. Bynajmniej ja w to nie wierzyłem, ale całym moim metalowym serduchem czułem, że jakieś uczucie wzbudził we mnie i z pewnością było ono pozytywne. Skąd wiedziałem, że poszedł? Po pierwsze - ma się znajomości tu i tam, słuch całkiem dobry, a ponadto widziałem go z okna. Szybko założyłem moje ukochane glany trzydziestki, zarzuciłem skórzaną kurtkę na ramiona i wybiegłem z pokoju. Nawet nie dbałem o to, żeby zamknąć drzwi na klucz. Potem będę się tym martwić. Już po chwili byłem na parterze. Przechodząc obok sekretariatu usłyszałem miły głos pani Joanny.
- Seth, skarbeczku, pan Hall chciał, abyś do niego zajrzał po lekcjach. - do jasnej anielki! On to miał wyczucie. Zawsze zapraszał mnie na herbatkę akurat wtedy, kiedy byłem zajęty. Wziąłem głęboki oddech, zacisnąłem pięść i starałem się odpowiedzieć w miarę spokojnie.
- Czy mogłaby pani przekazać dyrektorowi, że zajrzę do niego wieczorem?
- Mogę, lecz pan Hall wyjeżdża o dziewiętnastej i wróci dopiero w sobotę. - odparła, przeglądając jakieś papiery. Irytowało mnie to trochę, no bo, heloł, jak się z kimś rozmawia to się na niego patrzy, a nie w bok albo gdzieś!
- Dobrze. Zdążę na pewno. - zapewniłem ją i już miałem wyjść, kiedy znów się odezwała.
- A i powiedz temu nowemu... - zastanowiła się chwilę. Wiedziałem o kogo chodzi, ale z myśleniem to ona miała problem, odkąd pamiętam, więc nie pogardzę widokiem pracującej maszyny losującej.
- Zaraz, jak mu tam...aaa Vega! - wykrzyknęła zadowolona z siebie, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem widząc jej zadowoloną mordę. - Przekaż mu, że dyrektor również chce się z nim spotkać. 
- Oczywiście - odpowiedziałem. ~ Z wielką chęcią ~ dokończyłem w myślach. Już widziałem jego minę, kiedy dopadam go na mieście i mówię ,,Księżniczko dyrektor cię wzywa", Dostanę po ryju, ale będzie warto.

Właśnie, kurde. Jeżeli zaraz nie wyjdę, to ich zgubię i nici z mojego planu.
- A mógłbyś jeszcze powiedzieć pan... - zaczęła, ale przerwałem jej.
- Przepraszam, na prawdę się spieszę. - nie czekając na odpowiedź, wybiegłem z sekretariatu i pognałem do ,,gumisiowego przejścia" czyli tej małej furtki ukrytej między akacjami. Od dawna wiedziałem, że Hall się gdzieś wymyka, a teraz była idealna okazja żeby to sprawdzić i przy okazji po szpiegować troszkę Alexa. To, że chciałem go chronić to jedno, ale jak mu trochę uprzykrzę życie i poszarpię nerwy, to nic się nie stanie.

Zauważyłem, że ostatnio wkurwianie ludzi to moja specjalność. Jedna osoba, która jeszcze tolerowała moje dziwne zachowanie to Daniel, ale on jest niedojebany, więc się nie liczy. Lubię go. Zwierzam mu się, bo wiem że nikomu się nie wygada. Chodzę z nim na piwo i do gej-klubów, ale po za tym nie łączy nas nic. Nie jest moim przyjacielem, tylko dobrym kolegą, co najwyżej. Uczucie, które nas łączy, to nie jest przyjaźń. Często rozmawiamy, jednak żaden z nas nie twierdzi że jesteśmy ,,BFF". Jestem samotnikiem, ludzie nie potrafią tego zrozumieć. Od roku jestem tym ,,najpopularniejszym" i ciągle ktoś się obok mnie kręci, myśląc, że tym przekona mnie do siebie. Wszyscy w klasie mnie lubią, nawet nie wiem dlaczego. To fakt, iż uczę się najlepiej z całej drugiej, i jestem ,,pupilkiem" dyrektora, ale to nie zmienia tego, że nie lubię ludzi. Są wyjątki, tak. Ale większość dziewczyn to osoby, które myślą tylko o księciu na białym koniu i o tym, żeby nie mieć ani jednego pryszcza. Chłopcy natomiast myślą tylko o tym, żeby zaruchać. Mało jest osób, które mają inne priorytety.

Wyszedłem przez furtkę i ruszyłem za Hallem i Vegą. W porównaniu do Phila, Alex jest bardziej wysportowany, widać było to na pierwszy rzut oka. Mam zwolnienie z wuefu, więc siedząc w szatni widziałem, jakie mięśnie ma na brzuchu. Widocznie często chodził na siłownię albo robił sporo ćwiczeń. Miał również umięśnione łydki, co było jednoznaczne z częstym bieganiem. Najbardziej jednak rzucały mi się w oczy jego długie, brązowe włosy. Musiał o nie dbać, ponieważ końcówki nie były połamane ani też zniszczone. Z tym koczkiem z tyłu głowy wygląda bosko... Kurde, przez to wszystko nawet nie zauważyłem, że podszedłem do nich za blisko. Usiadłem na ławce, aby odczekać aż się oddalą, a i przy okazji zmniejszając prawdopodobieństwo, że mnie nie zauważą. Ciągle o czymś rozmawiali; Alex żywo gestykulował, a Hall przytakiwał mu lub śmiał się głośno. Kiedy już byli wystarczająco daleko, wstałem z ławki i poszedłem za nimi. Szli cały czas prosto, ale w pewnym momencie gwałtownie skręcili w prawo. Gdyby nie moja błyskawiczna reakcja, zauważyliby mnie. Schyliłem się udając, że wiążę sznurówkę, starając się zakryć twarz grzywką. Kątem oka widziałem, że Vega odwrócił się i ,,badał teren". Znów chwilę zaczekałem, i po raz kolejny poszedłem za nimi.
- Andy?! - usłyszałem głos Vegi, kiedy skierowałem kroki w stronę miejsca, w które skręcili chłopcy.
- Alex?! - tym razem odezwał się jakiś nieznajomy głos. Schowałem się za jednym filarem mostu i leciutko wychyliłem głowę. Hall siedział na jakimś kamieniu, brunet stał tyłem do mnie wraz z ,,nowym". Chłopak miał szarą bluzę z kapturem i był znacznie wyższy od Alexa.
- Znacie się?!
- Jesteśmy rodziną. - odparł Alex przytulając się do chłopaka obok.
- Nooo... To fajnie, - odpowiedział zaskoczony Phil. Teraz już stał i przyglądał się ciekawie dwójce.
- Nie wiedziałem, że wkręciłeś Alexa w nasze interesy. Dlaczego nie powiedziałeś mi kto to jest jak rozmawialiśmy przez telefon? - zapytał Andy.
- Bo po pierwsze - nie pytałeś, a po drugie, gdybyś go nie znał, to co by ci to dało?
- No w sumie racja. - odpowiedział. - Dawno cie nie widziałem. - zwrócił się do Alexa. - Wyrosłeś, młody.
- Dobra, później sobie pogadacie. Przejdźmy do interesów. - wtrącił się Phil.
- A co już na głodzie? - na głodzie? Czy to to o czym myślę? Czy to możliwe, żeby Hall brał? W prawdzie czasem miałem takie podejrzenia.. Wybuchy agresji, sińce pod oczami, raz rozpierała go energia, a raz był wykończony... Syn dyrektora ćpunem?
- Musi ci wystarczyć na trzy dni, na razie nie mam towaru. - powiedział Andreas, podając jakąś paczkę Hallowi, ten z kolei dał mu taką samą.
- W porządku. Alex zostajesz czy wracasz ze mną? - zwrócił się do bruneta, wstając z kamienia. Było to jednoznaczne z tym, że zaraz będą wychodzić i trzeba będzie się gdzieś ukryć. Nie słyszałem już odpowiedzi Vegi, bo ruszyłem w stronę powrotną. Usiadłem na jednej z ławek, włożyłem słuchawki do uszu i czekałem na chłopaków. O tak, już widziałem to zdziwienie i złość bruneta. Musiałem dowiedzieć się wszystkiego na temat tych dziwnych spotkań z równie dziwnym kolesiem. Wygląda mało podejrzanie, jednak moim zdaniem dilluje, a Phil bierze. Po krótkiej chwili zza rogu wyszedł Hall w towarzystwie Vegi. Znów o czymś rozmawiali. Podniosłem głowę i spojrzałem w oczy Alexa. Już chciało mi się śmiać. Kiedy tylko mnie zobaczył, stanął jak wryty.
- Śledziłeś mnie pedale?! - warknął do mnie, podbiegając i łapiąc za bluzkę.
~ To będzie piękne. ~ pomyślałem. - Nie księżniczko, jakoś mało obchodzi mnie, co robisz. - skłamałem, a na jego twarzy już malowała się wściekłość - Dyrektor cię wzywa. - Phil parsknął śmiechem, a ja uśmiechnąłem się złośliwie. Było warto. 

***

 Phil i Alex szli do szkoły przede mną , a mimo tego bardzo dobrze widziałem szeroki uśmiech Halla. Vega przez całą drogę nie odezwał się ani słowem i cały czas zaciskał pięść. Oberwałem po pysku, ale chyba nigdy więcej nie będę mógł zobaczyć takiego wkurwionego wyrazu twarzy jak wtedy. 
- Alex zaczekaj na mnie w pokoju, pójdziemy razem do pana Halla. - rzekłem spokojnie, kiedy chłopak wchodził do pomieszczenia. Rozstaliśmy się z Philem pod jego azylem. Miałem pewien plan i jak na razie wszystko układało się po mojej myśli.
- Po pierwsze, dla ciebie jestem PAN Alex, a po drugie, nigdzie z tobą nie idę pedale! - odwarknął, a ja położyłem mu rękę na ramieniu i odpowiedziałem spokojnie. - Pójdziesz, ktoś musi być twoim rycerzem, księż...

- NIE KOŃCZ! - krzyknął, strącając moją dłoń i odpychając mnie od siebie. Uśmiechnąłem się tryumfalnie, kiedy zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Odwróciłem się na pięcie i skierowałem kroki w stronę pokoju Phila. Taka okazja więcej się nie nadarzy. Tylko teraz będę mógł sprawdzić co tak na prawdę robił Hall i czy moje przypuszczenia się sprawdzą. Nacisnąłem klamkę i zdecydowanym krokiem wszedłem do jego lokum. Tego się nie spodziewałem...




~~~~~~~~
WITAJCIE Wróciłam :D po długim oczekiwaniu jest kolejny rozdział. Następny będzie dopiero w niedzielę. Krótki, ale niestety jakoś tak wyszło. Chciałam rozwinąć ale mi się nie udało. Cieszę się, że jest was coraz więcej. Liczę na wasze komentarze. Pozdrawiam  ~Himana