5 sie 2016

"Determinacja" - prolog

(Serio, nie bójcie się zostawić komentarza. Lubię się integrować z ludźmi, ale nie mam do tego nawet najmniejszej okazji tuwstawbardzosmutnąminke)

Cześć
Jak widać żyję.
(jeszcze)
I wciąż stawiam za dużo enterów.
No więc w moim życiu jest średniawo, ale postaram się coś jednak dla was napisać. Bo was lubię. Chociaż to najwyraźniej jednostronne uczucie.
Aha, no i kiedy "Z Popiołów".
Nigdy.
Kiedyś
Żadna z tych odpowiedzi nie jest satysfakcjonująca?
Heh, nie no żartuję. Kiedy zaczynałam pisać ten twór poniżej to w ogóle nie miałam chęci kontynuować "Z Popiołów" i zastanawiałam się nad usunięciem go, ale kiedy skończyłam ostatni akapit "Determinacji" to jakoś tak dopadła mnie tęsknota za "From Ashes" i wszystkim, co z nim związane.
Zaczęłam pisać drugą część jedenastego rozdziału. I poprawiać poprzednie. W niektórych dopisuję tylko dialogi, a w innych całe akapity, więc kiedy pojawi się nowa część, to radzę obadać poprzednie, żeby w razie czego nie dziwić się w stylu "A skąd ten wątek nagle się tu wziął?".
No dobra, to może zacznę o poniższej opowieści. Bo ja bardzo lubię wszystko wyjaśniać, żeby ludzie nie czuli się zagubieni.
(Poniżej znajdują się spoilery odnośnie gry "Heavy Rain")
Zainspirował mnie ten post: http://paperpug.tumblr.com/post/115570924975/okay-but-imagine
Poniższe opowiadanie to fanfic AU (alternative universe) do "Heavy Rain" (nie jestem pewna jak to się odmienia). Tutaj, Ethan Mars nie poddaje się "próbom" Zabójcy Z Origami, zamiast tego powierza sprawę w ręce policji. Ratować młodego Shauna Marsa będą Norman Jayden, uzależniony od narkotyków i technologii agent FBI oraz Carter Blake, agresywny i brutalny śledczy.
I żeby nikt nie poczuł się zagubiony, to dodaję jeszcze kilka wyjaśnień:
  • Jeśli chodzi o Scotta Shelby'ego, to nic się nie zmienia. Podróżuje on z Lauren, udając, że szuka zabójcy, tak naprawdę zacierając za sobą ślady.
  • Ethan dołącza do Madison i szukają oni rozwiązania zagadki na własną rękę.
  • Między Ethanem a Madison nawiązuje się romans.
Opowiadanie jest napisane tak, że nawet osoby nie znające "Heavy Rain" mogą się za nie zabrać.
Życzę miłego czytania. <3

~*~
Norman wiedział, że jest źle.
Nie mieli żadnych tropów, jeśli chodzi o Zabójcę z Origami. Nawet najmniejszej wskazówki, niczego, co mogłoby ich choć trochę zbliżyć do tego psychola. Podejrzani podrzucani przez Blake'a byli jego starymi wrogami albo osobami, które od dawna chciał zamknąć. Norman w końcu zaczął ignorować porucznika. Blake odwdzięczał mu się za to dogryzaniem i utrudnianiem śledztwa. Czyli czymś w jego stylu.
Ósemka chłopców już gryzie ziemię. Jakiś czas temu znaleziono kolejnego zamordowanego. A chwilę po tym Zabójca z Origami porwał kolejne dziecko z pełnego ludzi placu zabaw. Jakim cudem ten popapraniec nie zostawiał za sobą żadnych śladów? Nikt nie widział go z ofiarami, na kamerach monitoringu ani śladu, a tam, gdzie odnajdywano ciała, nie znaleźli niczego, co mogłoby im pomóc zidentyfikować zabójcę. Po prostu rozpływał się w jesiennej mgle.
Agent Norman Jayden nie wierzył w zbrodnię doskonałą. Może to policja była zbyt głupia, może przeoczyli coś oczywistego, a może szukają w nieodpowiednich miejscach. Ale na pewno nie istnieje sprawca, który nie zostawiłby za sobą żadnego śladu.
Norman westchnął zirytowany. Zupełnie nie potrafił pozbierać myśli. Miał ochotę potrząsnąć samym sobą. Dlaczego akurat wtedy, gdy stan skupienia był na wagę złota, czuł się rozkojarzony jak nigdy?
Poczuł ciężar w kieszeni spodni. No tak. Tripo. Oczywiście. Wyciągnął małą fiolkę z niebieskim proszkiem i zaczął ją oglądać. Kusiło go, by zażyć. Jego organizm domagał się choćby najmniejszej dawki. Kiedy Norman zażywał narkotyk, jego zmysły wyostrzały się, a umysł pracował na pełnych obrotach. Do niedawna wszystkie trudne śledztwa rozwiązywał naćpany.
Do niedawna. Kluczowe wyrażenie. Gdy Norman zorientował się, że jest uzależniony, natychmiast przestał brać. I zaczęło się. Omdlenia. Bóle. I krew cieknąca z nosa jak z kranu. Agent FBI musiał być stale gotowy do akcji i dlatego Norman zawsze nosił przy sobie jedną fiolkę. Na wypadek, gdyby słabość dopadła go w momencie, w którym nie miałby czasu na dojście do siebie i musiał działać szybko.
Obrzucił wzrokiem fiolkę. Był spragniony jej zawartości. A przecież jeszcze jeden raz by mu nie zaszkodził...
"Nie ma mowy" zganił sam siebie w myślach i schował fiolkę do kieszeni. Da sobie radę. Nie po to trenował latami swój umysł, żeby teraz cholerny proszek robił wszystko za niego. To świństwo nie może uczynić z niego niewolnika.
Założył okulary ARI i nagle nie siedział już w ciasnym, brudnym gabinecie, przydzielonym mu z litości. Teraz siedział na wysokiej skarpie, a wokół niego roztaczał się przepiękny krajobraz lasów deszczowych. W takim miejscu od razu myślało się lepiej.
Nowoczesna technologia. To dopiero było coś. Norman wyposażony był w okulary i rękawicę ARI, które pozwalały mu na obracanie się w wirtualnej rzeczywistości. Dopóki miał na sobie te dwie rzeczy, mógł bez problemu zajrzeć do policyjnych akt, skanować otoczenie i pozyskiwać dowody, a także łączyć poszlaki w spójną całość. Żyć nie umierać.
Zaczął przeglądać akta i natrafił na te, związane z Zabójcą Z Origami. Zagłębił się w ich treść.
Zabójca Z Origami. Najprawdopodobniej biały mężczyzna w wieku od 30 do 45 lat. Dokonał ośmiu morderstw. Jego aktywność przypada na jesień, kiedy pada deszcz. Ofiary, czyli chłopcy w wieku od 9 do 13 lat były porywane z miejsc publicznych. Odnajdywano je po pięciu dniach, w miejscach nieuczęszczanych przez ludzi, zawsze blisko torów. Morderca planował swoje zbrodnie bardzo dokładnie. Nie działa pod wpływem impulsu. Nie łączą go z ofiarami porachunki osobiste.
"Chory psychol" pomyślał Norman. A do tego cholernie inteligentny. Figurki origami i orchidee, które zostawiał przy chłopcach, zawsze były czyste od odcisków. Morderca dobrze wiedział co robi. Wszystko rozgrywał perfekcyjnie i Norman miał wrażenie, że wodzi ich wszystkich za nos.
Ofiary miały twarze umazane błotem. Na piersi znajdowano orchidee, a w dłoni figurkę origami. Na ciele żadnych śladów walki. Dzieci ginęły na skutek utopienia się wodą deszczową. Możliwe, że morderca umieszcza ofiary w otwartym zbiorniku, który powoli napełnia się deszczówką.
Norman zdjął okulary, pochylił głowę i zaczął masować skronie. Bolała go głowa i był cholernie zmęczony. Marzył o ciepłym łóżku i długim, nieprzerwanym niczym śnie. Od dawna nie spał dobrze. Ale wiedział, że nie ma na to czasu. Musiał uratować Shauna Marsa, zanim deszcz go zabije.
Wtem Norman usłyszał, że ktoś otwiera drzwi do jego gabinetu. Obrócił się i ujrzał Blake'a, który obrzucał leżące na biurku okulary ARI podejrzliwym spojrzeniem. Wyglądał dziwnie.
- O co chodzi? - spytał zdziwiony Norman.
- Przyszedł ojciec Shauna Marsa. - powiedział Blake, tym samym pogardliwym tonem, co zwykle.
"Ethan Mars? Czego on może chcieć, przecież przesłuchiwaliśmy go niedawno." pomyślał Jayden i przywołał w pamięci obraz zdruzgotanego mężczyzny, który zapłakany przyszedł w środku nocy na posterunek policji. Blake niemalże od razu oskarżył go o zabójstwo swojego syna. Pan Mars miał ciągłe zaniki pamięci od czasu wypadku, w którym zginął starszy brat Shauna, Jason. Gdy zaginął Shaun, Ethan stracił przytomność i kiedy się ocknął, chłopca już nie było.
Może jednak coś sobie przypomniał?
- Jayden, on... dostał paczkę od Zabójcy Z Origami.
To dlatego Blake zachowywał się tak dziwnie. Wygląda na to, że jego teoria o winie Marsa właśnie straciła na wiarygodności. Agent próbował powstrzymać cisnący mu się na usta uśmiech.
Norman wstał i razem z Blake'm ruszył w stronę pokoju przesłuchań. Przyjrzał się twarzy śledczego, na której malowało się zdenerwowanie. Nic nowego. Blake nigdy nie był spokojny.
- Wysłał mu paczkę... ciekawe... - mruknął Norman, próbując zagaić rozmowę.
- Próbujesz mi dogryźć tym, że moja teoria się nie sprawdza? - warknął Blake.
- Heh, tego nie powiedziałem.
Na tym skończyła się "pasjonująca" rozmowa.
Pokój przesłuchań był dość nieprzyjaznym pomieszczeniem. Znajdował się tam tylko spory stolik i dwa krzesła. Nie było na czym zawiesić wzroku. Rażące światło tylko wzmagało uczucie bycia obserwowanym.
Ethan Mars siedział przy stoliku, pilnowany przez dwóch funkcjonariuszy. W rękach trzymał dość spore, tekturowe pudełko. Był zdruzgotany. Wpatrywał się w nich oczami pełnymi smutku i strachu. Blake zasiadł naprzeciwko Ethana. Dla Normana zabrakło krzesła.
- Norman Jayden, agent FBI. - przedstawił się. - Proszę mówić, panie Mars.
Ethan był... "inny". Gdy się z nim rozmawiało, wyłączał się i błądził mętnym wzrokiem po ścianach. Wyglądał na człowieka, który wręcz tonął w depresji. Który nie potrafił poradzić sobie z traumą. Norman nawet nie chciał sobie wyobrażać bólu, który czuł Mars. Najpierw stracił jednego syna, a teraz drugiego.
- Więc... Jakiś czas przed zaginięciem Shauna otrzymałem naprawdę dziwny list... Na początku uznałem, że to pomyłka, albo jakiś głupi żart, ale... Teraz treść nabrała innego znaczenia. - powiedział łamiącym się głosem.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej pomiętą, przybrudzoną kopertę. Położył ją na stoliku. Norman sięgnął po nią, ale Blake, widząc to, pochwycił ją pierwszy. Chyba po to, żeby udowodnić swoją wyższość... doprawdy, Blake czasami zachowywał się jak przedszkolak.
Uroczo.
- W kopercie był też kwit z numerem skrytki na dworcu. Nie zauważyłem go wcześniej. Od razu po zniknięciu syna jeszcze raz zajrzałem do listu i wtedy wypadł z niego numerek. Poszedłem to sprawdzić. I znalazłem tam tą... tą paczkę.
Mars drżącymi dłońmi wyciągnął spod stołu tekturowe, również przybrudzone pudełko. Blake jedną ręką podał Normanowi kopertę z listem, a drugą przyciągnął do siebie pudełko. Tak jakby chciał zaznaczyć, że jest wyżej w hierarchii. No bo przecież on, wielki porucznik Carter Blake, nie może sobie pozwolić na dotykanie dowodów po jakimś sztywniaku z FBI. Jayden zignorował ten niewątpliwie "miły" gest i przyjrzał się trzymanemu przedmiotowi.
Na pomiętej kopercie widać było tylko imię, nazwisko i adres odbiorcy. Ani śladu po nadawcy. Norman nie był jakoś szczególnie tym zaskoczony. Wyciągnął list i rozłożył go. Na brudnej kartce widniał tekst napisany na maszynie. To go akurat zdziwiło. "Kto w tych czasach pisze jeszcze na maszynie? Przecież mamy dobę komputerów.".

"Kiedy rodzice wrócili do domu z kościoła,
ich dzieci nigdzie nie było.

Szukali ich wszędzie.
Wołali je, błagali o powrót,
lecz nic to nie dało.

Po dzieciach zaginął wszelki ślad"

Norman poczuł się dziwnie po przeczytaniu tekstu. Treść listu zasiała w jego umyśle niepokój, wzmagany faktem, że Ethan dostał go, jeszcze zanim jego syn zaginął. Ciekawe. Czyżby morderca dawał mu znak, że interesuje się jego synem?  Czy tak było też w przypadku innych ofiar?
- Wspomniał pan o tym, że otrzymał list jeszcze przed zaginięciem syna. Blake, trzeba sprawdzić czy było tak też w przypadku rodziców innych ofiar.
Blake jednak nie słuchał go w ogóle. Zdążył już otworzyć tekturowe pudełko po butach i wysypać na stół rzeczy znajdujące się wewnątrz. Zawartością paczki było pięć figurek origami: niedźwiedź, motyl, jaszczurka, rekin i szczur. A oprócz tego załadowana broń i telefon komórkowy, do którego Blake właśnie wkładał kartę pamięci, ostatni element przesyłki.
Norman przyjrzał się figurkom. Były niewątpliwie piękne, ale nie to przykuło jego uwagę. Na każdej z nich widniał numerek. Od jeden do pięciu.
- Ej, Jayden. Uruchomiłem telefon. - powiedział Blake, wyraźnie dumny z siebie. Tak jakby wetknięcie do urządzenia karty i wciśnięcie przycisku było czymś niebywale skomplikowanym.
Na ekranie komórki pojawił się pasek ładowania i napis "odtwarzanie wideo". Norman podniósł wzrok na siedzącego naprzeciwko Ethana. Mężczyzna drżał i wpatrywał się w urządzenie przerażony.
Każda sekunda zdawała się być godziną pełną napięcia, ale nareszcie ładowanie dobiegło końca i ich oczom ukazał się filmik. na którym widać było zbiornik z przytwierdzoną do niego kratą. Między jej prętami Norman dostrzegł brudną twarz małego chłopca, w którym natychmiast rozpoznał Shauna Marsa. Woda sięgała dziecku do kolan.
Agent wstrzymał oddech.
- Pomocy... tato, gdzie jesteś? - zapłakał chłopiec i ten dźwięk sprawił, że Norman poczuł, że serce mu się kraje.
Ojciec chłopca poderwał się, że swojego miejsca.
- Shaun! Shaun! - krzyknął Ethan, tak jakby syn był tuż obok niego.
- Zimno mi... tato! Tato! - krzyczało dziecko.
Wtem nagranie dobiegło końca i w pokoju przesłuchań zapanowała cisza.
Widok przemokniętego chłopca, wyglądającego zza krat i wołającego o pomoc sprawił, że Norman poczuł się przygnieciony poczuciem bezsilności. Jednocześnie zaczęła budzić się w nim wściekłość. Jak człowiek zezwierzęcony i prymitywny do tego stopnia, by porywać i topić niewinne dzieci, mógł być jednocześnie tak inteligentny, by nie zostawiać za sobą żadnych niechcianych śladów? Chociaż agent po pierwsze nie był zwolennikiem przemocy, a po drugie zazwyczaj reagował spokojnie, to gdyby ktoś teraz postawił przed nim Zabójcę Z Origami, to sprzedałby mu najmocniejszy cios, jaki potrafiłby wykrzesać.
Blake wpatrywał się ponuro w ekran komórki. Jayden po raz pierwszy widział na jego twarzy taką powagę. Mimo tego bestialskiego i nieczułego czynu, jaki ujrzeli, bił od niego chłodny spokój. Norman poczuł, jak przeszywa go zimny dreszcz.
Mars opadł zdruzgotany na krzesło i ukrył twarz w dłoniach, po czym zaniósł się rozpaczliwym płaczem. Jego ciałem co chwilę wstrząsał pełen żałości szloch. Imię syna nie schodziło z jego ust. Był roztrzęsiony i cały drżał.
- Panie Mars...
Wtem na ekranie telefonu ukazał się napis:

Jak daleko się posuniesz,
żeby uratować ukochaną osobę?

- Co to ma być? - warknął Blake.

Pięć figurek origami.

Każda z nich to osobna próba.
Każda próba, to nowe litery.
Litery ujawnią adres.

_ _ _
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ 

- Co tam jest? - spytał drżącym głosem Ethan. Najwyraźniej zauważył wściekły wyraz twarzy Blake'a.
- Cholerny skurwiel! Będzie z nami grał w jakieś pieprzone gierki! - krzyczał Blake.
- Uspokój się, Blake! - Norman przywołał porucznika do porządku.
Dłonie Cartera zacisnęły się na telefonie, tak jakby chciał go zgnieść. Cały kipiał gniewem.
- Widzieliście... widzieliście mojego syna? - spytał roztrzęsiony, aczkolwiek już nieco spokojniejszy Ethan.
Norman odchrząknął. Nie był pewien, czy powiedzieć prawdę mężczyźnie. Jeśli na samo wołanie Shauna zareagował tak... emocjonalnie, to jak przyjmie wiadomość o warunkach, w jakich trzymany jest jego syn? Jak potraktuje wieść o tym, że Zabójca Z Origami przygotował dla niego próby?
Agent stwierdził, że nie ma co chłodno informować zdruzgotanego ojca o tym, co ujrzeli na ekranie komórki. Nie chciał, żeby Mars się załamał.
Postarał się przyjąć najbardziej kojący ton głosu, jaki potrafił.
- Znajdziemy go, pa...
Przerwało mu uderzenie pięści o stół. Norman aż podskoczył.
- Pytam się, czy widzieliście mojego syna?! 
Głos Ethana był ostry, a w jego oczach widać było złość. Agent westchnął
- Proszę zachować spokój, panie Mars. Pański syn trzymany jest w otwartym zbiorniku zakrytym potężną kratą, która uniemożliwia mu wydostanie się. Zbiornik powoli napełnia się deszczówką...
Jayden postanowił skończyć tutaj. To, co stanie się z chłopcem gdy jego więzienie ostatecznie się wypełni chyba było oczywiste.
Ethanem znów zaniósł się szlochem, choć nieco łagodniejszym niż wcześniej. Norman powinien się domyślić, że tak to się skończy.
Spojrzał na Blake'a. Wyraz jego twarzy zdawał się mówić "Dobra robota! Doprowadziłeś go na skraj załamania psychicznego! Świetny z siebie funkcjonariusz, Jayden!".
- Pan Blake wspominał coś... wspominał coś o gierkach... o co chodzi?
"Cholera. Jeśli mu powiem, załamie się jeszcze bardziej." pomyślał Norman, doświadczony poprzednim błędem. Ethan był bardzo wrażliwy. Jeśli dowie się, że Zabójca przygotował dla niego próby, może tego nie wytrzymać psychicznie i jeszcze coś sobie zrobi. A tego nie chcieli.
Spojrzał na Blake'a. Ten był odwrócony w zupełne inną stronę. Westchnął.
- Zabójca Z Origami przygotował pewne próby... jeśli je przejdziemy, to otrzymamy litery adresu. Adresu miejsca, w którym przetrzymywany jest pana syn.
Specjalnie powiedział "przejdziemy" i "otrzymamy". By Ethan zrozumiał, że to on i Blake się nimi zajmą.
To oni byli stróżami prawa. To ich obowiązkiem było ocalić Shauna Marsa. I to oni będą przechodzili próby, to oni będą zdobywać litery i narażać swoje życie, bo to był ich obowiązek. Nie tylko jako funkcjonariuszy, ale także jako ludzi. Ludzi, którzy nie mogli być obojętni, i dla których pomoc nie powinna być wyborem, a obowiązkiem.
Poza tym Ethan był zbyt niestabilny emocjonalnie. 
- Próby? W takim razie muszę...
- Nic pan nie musi. My się tym zajmiemy. - przerwał mu Norman.
Blake dawał mu znaki, by natychmiast cofnął swoje słowa. Najwyraźniej nie chciał skorzystać z szansy na uratowanie dziecka. Ryzykownej, bo ryzykownej, ale szansy. Norman z trudem powstrzymał się od pogardliwego prychnięcia.
- Wy nic nie rozumiecie! To mój syn! To próby dla mnie! To ja muszę go uratować! - krzyczał Ethan.
Jayden podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu. Ethan najpierw obrzucił ją nieufnym wzrokiem, a następnie zwrócił twarz w kierunku Normana. Ich spojrzenia spotkały się.
Agent postanowił uśmiechnąć się tak pocieszająco, jak się tylko da.
- Proszę nam zaufać, panie Mars. Zrobimy co w naszej mocy.
~*~
Sekretarka Charlene odprowadziła Ethana do wyjścia z posterunku i przy okazji poczęstowała solonymi orzeszkami. Mężczyzna wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że to nie on wyruszy na poszukiwanie swojego syna, ale nie walczył jakoś specjalnie o to prawo. Uspokoił się też i Norman stwierdził, że gdy nie jest cały zaczerwieniony i zapłakany, to jest całkiem... przystojny. 
"Jestem cholernie nieprofesjonalny" stwierdził Jayden. Nie wolno mu było nawet myśleć o podrywaniu ojców ofiar. A tych rozchwianych emocjonalnie to już szczególnie.
Norman wyszedł z pokoju przesłuchań, w dłoniach trzymając tekturowe pudełko. Miał zamiar dokładnie przeskanować wszystkie dowody, a broń oddać do dokładniejszej analizy.
Niestety w ślad za nim podążył rozjuszony Blake.
- Popieprzyło cię, Jayden?! - wrzasnął tak głośno, że Norman aż się skrzywił.
Nie można było powiedzieć, że Blake'owi zależy mu na śledztwie i życiu chłopca. Przeciwnie, angażował się, ale nie zawsze obierał prawidłowy kierunek swych poszukiwań. Był przeciwny pomysłowi Jaydena. Chyba nie chciał za bardzo ryzykować.
"No cóż, w takim razie musi się ogarnąć i zrozumieć, że ryzyko to nieodłączny element pracy policjanta" pomyślał Norman.
- Uspokój się Blake, jesteśmy w miejscu publicznym. Przynosisz wstyd. 
Najwyraźniej spokojny i niewzruszony ton głosu agenta rozwścieczył Blake'a jeszcze bardziej.
- Ja?! Ja przynoszę wstyd?! To nie ja pakuję się w pułapkę! I to nie ja zachowuję się jak debil, narażając swoje życie! 
Norman westchnął i otworzył drzwi do swojego gabinetu, wszedł po czym zamknął je Carterowi przed nosem. Miał go już serdecznie dosyć. Musiał się skupić, a ten skakał wokół niego i robił mu wyrzuty. Takie warunki nie sprzyjały owocnej pracy. Jakim cudem ma cokolwiek znaleźć, jak Blake będzie nad nim stał i ciągle wrzeszczał?
Usiadł przy biurku i położył na nim pudełko. Wziął głęboki wdech i spróbował się odprężyć. Niestety Blake otworzył drzwi i wszedł do środka. Choć "wszedł" to może nieodpowiednie słowo. On się chamsko wpierdolił. 
"Znowu się zaczyna." pomyślał już lekko poirytowany Norman. Nawet nie zdążył go poinformować o konieczności pukania przed zamiarem wejścia, bo ten już rozpoczął swoją śpiewkę.
- I jeszcze mnie próbujesz w to wciągnąć?! Daj spokój! Nie dam się zabić!
"Nie wspomniał nic o tym, że prawie przytrzasnąłem mu palce." zaśmiał się w myślach Norman. Spróbował się uspokoić i pomyśleć, że Cartera tam po prostu nie ma. Tak. Jest sam w tym brudnym i zatęchłym gabinecie, w którym kurzu jest więcej niż powietrza. Wokół panuje idealna cisza, a on teraz przystąpi do swojej pracy i nikt nie będzie mu w niej przeszkadzał.
Norman zaczął wykładać zawartość pudełka na zakurzone biurko i założył okulary ARI. Znów siedział nad tym cudownym, leśnym krajobrazem. Wrażenie psuła tylko odczuwalna obecność Blake'a...
- Hej! Zdejmij to gówno jak do ciebie mówię!
Porucznik złapał ARI i chwycił je. Jayden nawet nie zdążył zareagować. Westchnął. Miał wrażenie, że jeszcze trochę i po prostu Blake'a zwyzywa albo uderzy.
- Odłóż to. To bardzo delikatny sprzęt. Nie masz pojęcia, ile będziesz musiał płacić, jak go zniszczysz.
Zbity z tropu Blake obejrzał dokładnie okulary i delikatnym ruchem (czyli czymś, co zupełnie do niego nie pasowało) odłożył je na blat biurka.
- Blake. Utrudniasz śledztwo. - Norman starał się to powiedzieć spokojnym tonem, choć w środku się gotował.
- To nie moja wina, że wierzysz w to pierdolenie, Jayden! To na pewno jest podstęp! Myślałem, że agenci FBI to inteligentni ludzie, którzy nie mają ochoty się zajebać i przy okazji pogrążyć śledztwo!
Norman zacisnął zęby.
- Blake, przeginasz...
- Nie chcę potem znaleźć twojego truchła, zmasakrowanego albo na wpół zeżartego na jakimś odludziu rozumiesz?!
Jayden nie wytrzymał. Nie dość, że Carter utrudniał mu pracę, to jeszcze traktował go jak młodzika, który nigdy w życiu nie uczestniczył w jakiejś większej akcji. Który nigdy nie interesował się psychologią i nie domyślał się, jak działa psychika zbrodniarza. Który ani razu nie zwietrzył podstępu. Przecież Norman był agentem FBI, do cholery!
Miał dość. Gwałtownie wstał i przysunął się w stronę Blake'a. Ich twarze dzieliły centymetry.
- Jesteś ślepy Blake, czy po prostu głupi?! Ta "gierka" w którą Zabójca chce nas wplątać, to nasza jedyna szansa na uratowanie Shauna Marsa! Na to, by dzieci więcej nie cierpiały! By wśród ludzi nie panował terror! Nie widzisz tego?! Nie mamy nic. Kompletnie nic, żadnego tropu oprócz tej cholernej wiadomości! 
Norman wykrzyczał to porucznikowi prosto w twarz. Ten przyglądał mu się w szoku. Wygląda na to, że nigdy nie podejrzewał, iż ten zawsze spokojny i sympatyczny Jayden, kiedyś w końcu pęknie.
- Poza tym, gdyby naprawdę zależało ci na uratowaniu tego chłopca, to łapałbyś się każdego, nawet najbardziej ryzykownego tropu! A ja jestem gotowy zginąć za to dziecko! Byleby tylko znaleźć tego skurwysyna, który morduje!
Odsunął się od Cartera, dalej jednak mierzył go wzrokiem. W tym momencie miał wrażenie, że nim gardził. Nie widział już człowieka, który z chęcią chciał mu pomóc, gdy rozglądał się niepewnie na miejscu zbrodni. Widział natrętnego i złośliwego tchórza.
- I zanim powiesz, że jestem idiotą, bo stawiam życie obcego mi człowieka nad swoim własnym... na tym właśnie polega miłość*, Blake.
Carter nie odezwał się. Spuścił wzrok i przygryzł wargę. Norman nie wiedział, czy był skruszony, czy po prostu zawstydzony tym, że nie umiał go przekrzyczeć. Nie obchodziło go to.
- A teraz wyjdź. Chcę przeskanować pudełko.
Blake posłusznie wycofał się wychodząc z pomieszczenia.
_________________________________


(tutaj macie autorkę obrazka - kilk! Polecam wszystkim jej prace *w*)
___
* - chodzi o coś w stylu miłości do bliźniego.
___
Ufff, no dobra, dotrwaliście do końca! Brawo!!!! Ja bym nie potrafiła.
Nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział. Będę wstawiać je luźno, nie w jakimś konkretnym dniu. Może być tak, że zdążę napisać wszystko w miesiąc. A może być tak, że nie uwinę się w rok. Nie wiem, zobaczymy.
Opowiadanie będzie raczej krótkie. Nie będę dla niego tworzyć osobnej strony na górze. Poza tym jest zbyt mało rozbudowane.
Okej... no to do napisania! ^^
~Chandelier

1 sie 2016

Zrozumieć Uczucia Rozdział 25

Beta: Lee Hyomi  <-- polecam ją bardzooooo, wszystko robi ekspresowo i dokładnie! :D 
Alex
 Droga upłynęła nam całkiem spokojnie, poza tym, że gdy dojeżdżaliśmy do willi Rogera rozpadało się okropnie, nic specjalnego się nie działo. Paul zaparkował samochód w garażu, a ja od razu zabrałem swoją walizkę i wszedłem do domu. W progu jadalni stała mama ze ścierką przewieszoną przez ramię. Wyglądała dobrze, lepiej niż ostatnio. Przefarbowała włosy na blond i teraz wyglądała zdecydowanie lepiej.
- Witaj synku. - Odezwała się pierwsza podchodząc do mnie, przytuliłem ją mocno i ucałowałem w policzek. - Dobrze, że jesteś.
- Ja też się cieszę, że cię widzę. - Odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niej serdecznie. To śmieszne, że można kogoś nienawidzić za to, że jest okropny w stosunku do nas, ale kiedy pozna się prawdę, od razu zmienia się swoje zdanie na temat tej osoby.  Cóż pewnie gdyby nie to, że mama wyzdrowiała nie witałbym się z nią tak czule, dalej miałbym ochotę ją rozszarpać. - Wszystko w porządku, na pewno jesteś już zdrowa? - Zapytałem z troską w głosie.
- W dziewięćdziesięciu procentach, czekam na wyniki badań. - Odparła. - Chodź do jadalni, zjemy kolację. - Powiedziała, kiwnąłem głową i pomaszerowałem do wspomnianego pomieszczenia.  Stół zastawiony był specjałami gosposi Rogera, wyglądały tak smakowicie, że na samą myśl o nich ślina ciekła. 
- Co tak smakowicie pachnie? - Usłyszałem za sobą głos zdrajcy. 
- Naleśniki, lasagne... - zaczęła wymieniać mama, a kiedy to robiła Paul popchnął mnie na bok i jak świnia do koryta podbiegł do stołu od razu rzucając się na lasagnę. Pokręciłem głową z politowaniem i śmiejąc się pod nosem podszedłem do stołu. Zająłem miejsce na samym jego środku i sięgnąłem po danie, dla którego Paul był w stanie zabijać. Kiedy tylko dotknąłem  naczynia, zdrajca warknął i wyrwał mi je z ręki.
- Zostaw, moje. - Zawarczał mało groźnie i zaczął łapczywie jeść udając przy tym dzikie zwierzę. Zaśmiałem się  cicho i spojrzałem na mamę.  
- Gdzie Roger? - Zapytałem.
- W delegacji, jutro wieczorem wróci. - Odpowiedziała i sam dosiadła się do stołu.
- Zadzwonię do niego później i pogadam z nim. - Powiedziałem wkładając do ust kawałek naleśnika. - Co wy na to, żebyśmy gdzieś wyszli razem w niedzielę, może kino? - Zaproponowała mama.
- Mi pasuje, ale Alex mówił że chce wyjść z Andym. - Odpowiedział za mnie Paul. mama spojrzała na mnie podejrzanie, wiedziałem co ma namyśli, może o moich podbojach nie wiedziała, ale o tym że wracałem pijany już tak.
- Nie bój się mamo, nie upijemy się... - widząc jej spojrzenie dodałem po chwili. – Nie aż tak bardzo. - Rodzicielka pokręciła  głową z politowaniem.
- A sobota? - Zapytała.
- Odpada, Alex idzie na randkę.
- Zamknij się! - Warknąłem w jego stronę. Pokazał mi język i kontynuował.
- Nie wyrwał sobie żadnej panienki w szkole to teraz próbuje.
- Jeszcze słowo, a przysięgam, że cię zamorduję. - Wysyczałem.
- A tam.. - wskazał ręką kierunek, w którym znajdowała się moja obecna szkoła. - daleko czeka na niego miłość jego życia. - złożył ręce na piersi w teatralnym geście. Wiedziałem, że tylko sobie żartuje, ale mimo to zdenerwował mnie. Wstałem od stołu i zacząłem zmierzać w jego kierunku.
- Chłopcy uspokójcie się! - Krzyknęła mama i pociągnęła mnie za rękaw bluzy. - Uspokójcie się, zjedzcie i idziemy do kina. - Zadecydowała za wszystkich.

***

Po zjedzonej kolacji udaliśmy się w trójkę do kina, wybraliśmy jakąś komedię, która nawet nie była śmieszna... przynajmniej dla mnie. Paul śmiał się jak głupi do sera. Nie wiem co go tak bawiło, bo na pewno nie te denne sytuacje w filmie. Wróciliśmy do domu po dwudziestej trzeciej.
- Dzwoniłeś już do Rogera? - Spytała mama, kiedy tylko przekroczyliśmy próg domu.
- Nie, ale pewnie już śpi. Nie będę go budził. - Rodzicielka spojrzała na zegarek i rzekła.
- Wątpię, jest w Niemczech, tam mają siódmą, a wiesz przecież jak wcześnie wstaje Roger. - No tak, z niego był naprawdę ranny ptaszek. Punkt szósta, a on był na nogach. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć jak on się wysypiał, z reguły chodził spać o północy.
- W takim razie, lecę zadzwonić. - Poinformowałem matkę i udałem się do swojego pokoju. Wyciągnąwszy telefon z kieszeni zacząłem szukać jego numeru, jedną ręką  przy okazji zacząłem ściągać spodnie. Z wielkim wysiłkiem nacisnąłem jego imię i od razu przyłożyłem słuchawkę do ucha. Po dwóch sygnałach usłyszałem w niej zaspany głos.
- Halooo?
- No cześć Roger, spałeś? - Zapytałem od razu. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
- Jaki kurwa Roger? - Usłyszałem głos, który z pewnością nie należał do osoby, z którą miałem rozmawiać. Bałem się spojrzeć na wyświetlacz, ale mimo moich obaw zerknąłem niego.
Seth
~Nosz ja pierdole!~ Zakląłem w myślach. ~Serio? Nie mogłem trafić na numer który był przed Rogerem, tylko na ten pod?~ Pytałem się w myślach. jak ktoś ma pod górę, to całe życie.
- Pomyłka! - Odpowiedziałem od razu z zamiarem rozłączenia się.
- Czekaj, czekaj! - Zawołał. Westchnąłem. - Byłeś już ze swoją kochanką na romantycznej randce? Ona wie że jesteś mój? - Zapytał. ~Dlaczego ja się nie rozłączyłem?~
- McLann, co ty do jasnej cholery pieprzysz? - Spytałem  go rozzłoszczony. - Po pierwsze nie jestem twój, a po drugie przecież ty nic o mnie nie wiesz. Zawsze kiedy rozmawiamy wszystko sprowadzasz do miłości, na siłę chcesz zrobić ze mnie geja! - Zacząłem na niego wrzeszczeć.
- Nie ja nie chcę z ciebie zrobić geja, ty nim jesteś. - Odrzekł spokojnie jeszcze bardziej mnie tym denerwując.
- Dotrze to w końcu do ciebie, że tym swoim gadaniem bardziej mnie do siebie zniechęcasz  niż przekonujesz?! - ~Pieprzony pedał!~ Pomyślałem.
- Bo boisz się przyznać do tego co do mnie czujesz! Boisz się miłości! - Wysyczał, przerywając na chwilę. - W sumie co ty wiesz o miłości, przecież ty masz laski tylko na jedną noc! Człowieku ty masz siedemnaście lat, powinieneś wydorośleć, a zachowujesz się jak dwunastolatek! Jesteś niezdecydowany, egoistyczny i w twoim mniemaniu wszystko i wszyscy krążą wokół ciebie, a kiedy coś nie idzie po twojej myśli wściekasz się i zwalasz winę na innych zamiast wziąć się za siebie! Jasna cholera! Chociaż raz w życiu postaraj zachować się jak  dorosły facet, a nie jak dziecko!
- Zamknij się! - Nie mogłem już tego słuchać, nienawidziłem, kiedy ktoś mówił coś na mój temat, to zwykle nie było miłe, a ja taką osobę miałem ochotę zamordować.
- Co, prawda w oczy kole?
- Nie, po prostu pierdolisz głupoty i mam już tego dość. - Oczywiście, że bodły mnie jego słowa, ale zachowanie zimnej krwi w tej sytuacji było ważniejsze niż urażona duma.
- Widzisz znowu to robisz. - Zaśmiał się  podle do słuchawki. Gdybym w tym momencie był przy nim, to jak boga kocham dostałby ode mnie w ryj.
- Co kurwa znowu robię?! - Syknąłem
- Zachowujesz się jak małolat, dobrze wiem, że cie zabolały moje słowa, ale wypierasz się tego, bo myślisz, ze zatuszujesz sprawę. - ~Teraz to już przegiął~ Nikt mi nie będzie wmawiał rzeczy, które nie istnieją, a tym bardziej nie będzie mi mówił co mam czuć!
- Słuchaj mnie teraz uważnie!
- Ocho zaczyna się. - Wtrącił się ironicznym tonem. Pościłem to mimo uszu i kontynuowałem.
- Kiedy wracałem do domu myślałem o tym co mogłoby być między nami, wydawało mi się, że ewentualny związek mógłby się nam udać, ale teraz dochodzę jednak do wniosku, że najlepiej żeby między nami była ściana. Obrażasz mnie, mówisz o mnie najgorsze rzeczy, a ty wcale nie jesteś lepszy! Myślisz, że jak przestaniesz się malować i opowiesz mi smutną historię swojego życia to zainteresuję się tobą? Albo, że nagle współczucie zmieni się w miłość? - Parsknąłem śmiechem, aby dodać trochę dramaturgi. - Jesteś żałosnym pedałkiem z wyimaginowanymi problemami! Nie rozumiem jak mogłeś się we mnie  zakochać, przecież ty nic o mnie nie wiesz! Widzisz tylko skorupę która mnie otacza, nie znasz mojego wnętrza, nie wiesz nic o mojej przeszłości, widzisz tylko to co chcesz zobaczyć. Myślisz, że jakieś drobne informacje od mojego brata, pozwolą ci mnie poznać? Nie prościej byłoby zapytać? Porozmawiać? Mówisz, że ja zachowuje się jak dziecko, a ty? Ty niczym panienka. Odkąd się we mnie ,,zakochałeś" nie robisz nic innego niż przyglądanie mi się, prowokowanie mnie i denerwowanie swoim pierdoleniem na temat miłości. Mówisz, że ja nie wiem nic o miłości, a ty? Ty też nie jesteś w tym mistrzem, musiałem udawać twojego chłopaka bo bałeś się gniewu tatusia. - Przerwałem na chwilę, myśląc nad tym co mógłbym mu jeszcze powiedzieć. Ale moje rozmyślanie przerwał jego drżący głos.
- Ja też nie wiem jak mogłem się w tobie zakochać. Jesteś chujem Alexandrze Vego! - Po tych słowach w słuchawce rozległ się dźwięk przerwanego połączenie.

***

  Przez chwilę stałem w miejscu jak wmurowany w ziemię. Musiałem pozbierać i myśli i szczękę z podłogi. Opadłem na łóżko, zacząłem rozmyślać. Zabolały mnie słowa Setha, a zwłaszcza te, które mówiły, że nie potrafię kochać. Przecież to nie była prawda, pokochałem ojca, Paula, mamę, Rogera i nawet jedną dziewczynę, z którą byłem dwa tygodnie... to nie jest tak, że nie potrafię kochać, ja po prostu lubię uprawiać sex bez zobowiązań. Umiem kochać, ale nie umiem tego pokazać.
Zacząłem rozmyślać nad wszystkim  tym co mu powiedziałem, no cóż, byłem cięty, ale należało mu się. Mógł mnie nie denerwować, a poza tym powiedziałem mu to co leżało mi na sercu. Może teraz się obudzi i zrozumie co robił źle.
  Westchnąłem i zdjąłem koszulę, byłem padnięty. Położyłem się na łóżku, przykryłem po uszy i po kilkunastu minutach zasnąłem. 

~*~
- Mam już dość tego wszystkiego! Tego pieprzonego świata! Tego pieprzonego Vegi! Tej pieprzonej miłości! Tej pieprzonej szkoły! Tego pieprzonego upokorzenia! Tego pieprzonego czekania! Nienawidzę świata, ludzi, miłości, radości , smutku, cierpienia, czekania! - Czarny chodził po naszym szkolnym pokoju i wrzeszczał. Siedziałem na łóżku i obserwowałem to wszystko, nie wiedziałem co powiedzieć. - Ciekawe czy jest z siebie zadowolony?! Haa znając jego dziecinne podejście do życia to z pewnością tak!  Czy on myśli, że jest królem i panem świata?! Że wolno mu wszystko?! Pierdolony chuj! Robi nadzieję, a potem łamie serce ze zdwojoną siłą! - Chłopak usiadł na łóżku i ukrył głowę w ramionach. Trząsł się. ~Był taki zdenerwowany?~ Spytałem samego siebie w myślach.  Po chwili wstał, cały makijaż czarnymi smugami rozmazany był na jego policzkach. ~Płakał.~  Skomentowałem w myślach, a dziwny skurcz ścisnął moje serce. ~Płakał przeze mnie.~ Znów ten nieznośny skurcz.
- Nie wytrzymam już tego! Nie potrafię! Wiem, że żeby uczucie określić miłością trzeba wiele czasu! Ale ja zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia, mimo tego, że ciągle łamie mi serce, kocham go. Pieprzony długowłosy skurwiel! -Warknął. Mówił o mnie, tylko dlaczego traktował mnie tak jakby mnie tam nie było? Zraniłem go. Bardzo go zraniłem, ba raniłem go za każdym razem, kiedy mówiłem, że nic z tego nie  będzie, a przecież wcale tak nie myślałem.
- Mam dość, nie zniosę już dłużej tego bólu miłości i upokorzenia. Ja wiem, że to głupie, zabijać się z miłości, ale jestem pierdolonym Sethem Mclannem i jak czegoś chcę to to dostaję! Powinienem walczyć, ale nie mam już siły. - Dodał cicho, tak jakby cała furia wyparowała i zastąpił ją smutek. Dziwak podszedł do biurka wyciągnął z niego kartkę, szybko coś na niej napisał, złożył i włożył pod moją poduszkę. Dlaczego nie podał mi jej do ręki, przecież cały czas tu byłem? Dlaczego się nie odzywałem, miałem tak dużo do powiedzenia. Seth wyszedł z pokoju i udał się prawdopodobnie do łazienki, korzystając z jego nieobecności chciałem wyciągnąć tę kartkę i przeczytać co na niej pisze, próbowałem się ruszyć, ale nie mogłem, jakbym był sparaliżowany, wyciągałem rękę w tamtą stronę, ale ta nawet nie drgnęła, głową również nie mogłem poruszyć. ~Cholera co jest?~ Spytałem samego siebie w myślach. Usłyszałem kroki i szybko zerknąłem w stronę wejścia, wrócił. Usiadł na łóżku i zaczął się malować, obserwowałem go uważnie ~co on kombinuje?~ Nałożył na siebie warstwę pudru, potem kilka różnych ciemnych cieni pod oczy, a chwilę później tusz. Uśmiechnął się smutno i podszedł do szafy, wyciągnął czarną koszulkę, spodnie w tym samym kolorze, pieszczochy i kilka plecionych bransoletek. Kiedy zdjął koszulkę zobaczyłem jego klatkę piersiową, którą widziałem pierwszy raz w życiu, dbał o siebie, miał dobrze zarysowane mięśnie. Nigdy nie pomyślałbym, że z pozoru taki słaby facet, może wyglądać tak dobrze. Mogłem mu tego tylko pozazdrościć, ćwiczyłem, ale po kaloryferze ani śladu. W pełni ubrany Seth położył się na łóżku. Sięgnął do szafki nocnej i po chwili w ręce trzymał kilka opakowań różnych tabletek. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł przez moje ciało, a żołądek i serce zacisnęły się w tym samym momencie. Krzyknąłem, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk, próbowałem wstać i wytrącić mu je z ręki, ale nie mogłem nawet ruszyć palcem. Czułem jak po policzkach płyną mi łzy. To moja wina, to przeze mnie on chciał odebrać sobie życie. Czułem się podle. Nigdy sobie wybaczę tego nie wybaczę!
- Żegnaj świecie, mam nadzieję, że już cię nigdy nie zobaczę! - Rzekł i włożył od ust pełną garść tabletek.
- NIEEE! SETH! PRZEPRASZAM! NIE! NIE RÓB TEGO! PROSZĘ! BŁAGAM! SETH NIE MOŻESZ UMRZEĆ! PRZEPRASZAM! 
~*~

- ALEX! - Usłyszałem krzyk brata. Otworzyłem oczy i automatycznie usiadłem na łóżku. ~Czyli to tylko sen?~ Spytałem siebie w myślach. - No w końcu, budzę cię od pięciu minut, rzucasz się po łóżku, krzyczysz, przepraszasz, już się bałem, że coś wziąłeś. - Zaśmiał się, ale mi wcale do śmiechu nie było. Co jeśli to nie był koszmar, tylko wizja? Zarwałem się z łóżka i chwyciwszy w dłoń telefon w ekspresowym tempie wybrałem numer do Setha. Po sześciu sygnałach, włączyła się poczta głosowa. 
- Seth, proszę cię odezwij się. Muszę z tobą porozmawiać. - Nagrałem się i spróbowałem jeszcze raz się do niego dodzwonić, ale znowu odezwała się kobieta mówiąca ,,Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość" 
- Proszę cię, odbierz. - Sytuacja powtarzała się jeszcze dwa razy, wtedy zostawiłem mu dwie wiadomości, w których wręcz błagałem żeby się odezwał.
- Alex, co się stało? - Zapytał zaniepokojony Paul. Zignorowałem jego pytanie i tym razem zadzwoniłem do Daniela. na szczęście ten odebrał od razu. 
- Dan, błagam cię idź do Setha i ratuj go. - Powiedziałem zrozpaczony, jeśli Czarnemu coś by się stało nie wybaczyłbym sobie tego, to byłaby moja wina. Dlaczego ja muszę najpierw mówić, a dopiero potem myśleć? 
- Czemu miałbym go ratować? Przed czym? - Spytał zaspany. 
- Nie pytaj, tylko biegnij, mam złe przeczucia.
- Co ty mu znowu zrobiłeś?! - Warknął do słuchawki. - Wiesz ile on już się przez ciebie wycierpiał?
- Domyślam się i obiecuje, że przy najbliższej okazji go za to wszystko przeproszę, a teraz proszę idź do niego. - Daniel rozłączył się, a ja roztrzęsiony usiadłem na fotelu. Zerknąłem na brata, na jego twarzy malowała się panika. 
- Paul. Ja chyba go zabiłem. - Szepnąłem, a po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy.  Seth miał rację. Zachowywałem się jak panienka.

Rozdział 26
~~~~~~~~
Cześć jestem  Himana i jeśli mam zrobić to dziś przełożę to na jutro, i podzielę to jeszcze na kilka dni wiec w sumie wszystko co mam na już, jest dopiero za miesiąc :D Hehe nie było mnie tu prawie miesiąc, i pewnie nie było by mnie jeszcze dłużej gdyby nie to, że ,,Zrozumieć Uczucia" obchodzi dziś rocznicę! Dokładnie rok temu dodałam na bloga pierwszy rozdział, i w sumie nie spodziewałam się, że odniesie tak duży sukces! Bo w porównaniu z moim pierwszym opowiadaniem, które czytałam tylko ja i Chandelier to, to opowiadanie jest sto razy lepsze i czytane chociaż przez kilka osób :D  Po roku wstawiania (zwykle niesystematycznie) opowiadanie i na blogu i na wattpadzie ma ponad 11400 wyświetleń, z tego miejsca chcę wam bardzo, bardzo serdecznie podziękować! Gdyby nie wy pewnie siedziałabym teraz na facebooku i przeglądała jakieś denne stronki. Zawsze kiedy kończę jeden rozdział od razu zasiadam do komputera i zaczynam pisać kolejny, a to tylko dlatego, że wiem, iż ktoś po drugiej stronie monitora czeka, aż w końcu bohaterowie opowiadania zaczną się ruchać :D Gdyby nie wy pewnie pisałabym tylko wypracowania na polski które z reguły kończyłyby się zdaniem: ,,To był naprawdę niesamowity dzień"
Jestem wam wdzięczna, za wszystkie komentarze miłe jak i te które były hejtem. Za wszystkie polecenia, miłe słowa, i motywowanie mnie do dalszego pisania. Teraz kiedy dodaję rozdział pyszczek mi się cieszy, bo wiem, że mimo tego iż opowiadanie nie jest arcydziełem, i wiele mu do ,,dzieła" brakuje, to ktoś będzie się cieszył. Chciałabym również podziękować Chandelier, bo to ona zaproponowała założenie bloga, i zawsze mówiła że świetnie piszę, mimo tego że początki były ciężkie i poziom moich opowiadań był; tu przytoczę słynny fragment jednej z piosenek polskiego zespołu MNIEJ NIŻ ZEROOO :D Jeszcze raz dziękuję wam za wszystko i obiecuję, że postaram się dodawać rozdziały częściej! Do zobaczenia!