18 sty 2016

Z Popiołów cz.10 (2/2)

X.
Minęły trzy dni od tamtego dnia. Dni pełne planowania, szczęścia i ekscytacji. Ryan od dawna nie czuł takiej radości. Cała szarość i monotonia, cały strach przed przyszłością zespołu straciły na znaczeniu w obliczu tego, co zaproponował mu Nathan. Brunet zdawał się zapomnieć o swoich obawach, o strachu przed Ślepym Tygrysem, o umowie i o Danielu. Czuł się jakby powstał z martwych.
W końcu wyniesie się z tej cholernej klitki. Starej, ciasnej i brudnej. W końcu przebywając w swoim mieszkaniu nie będzie bał się o swoje życie, o życie swojego brata. Będzie budził się poczucia winy, bez ciężaru wspomnień. Wszystko rysowało się tak pięknie.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Ryan dopłacił resztę sumy, jakiej Nathan potrzebował, by kupić mieszkanie. A zostało mu jeszcze na tyle pieniędzy, by zadbać o Willa. Tak więc dzisiejszy jesienny, pochmurny dzień, on i Will przeznaczyli na wybór mebli do pokoju malca.
Jego młodszy brat niedowierzał w to, że będzie w końcu miał własny pokój. Swoje miejsce, swój kąt. Ryan widział, jak cieszy się z tych wieści. Jak natychmiast ożywa. Dotąd Will był ciągle spokojny, posłuszny i nieśmiały. Teraz w końcu zaczął zachowywać się jak jego równieśnicy. Szalał i śmiał się niemalże bez przerwy.
Skończyli już wybierać meble, a Ryan obiecał je odebrać jak tylko wejdzie w posiadanie mieszkania. Wyszli ze sklepu meblowego w dobrych humorach.
- To co, smyku? Gorąca czekolada z tej okazji?
Zapytał Ryan, otulając się szalikiem. Było cholernie zimno.
- Taaak!
~*~
Siedzieli w "Dianie", przytulnej, małej kawiarence i popijali gorącą czekoladę. Will szczególnie cieszył się z tego faktu. Wcześniej Ryan nigdy nie kupował mu zbyt wielu słodyczy, ani też rzeczy z wyżej półki. Nie zabierał niemalże nigdzie.
I to nie dlatego, że nie chciał. Po prostu nie miał na tyle pieniędzy, by zapewnić młodszemu bratu coś lepszego niż chleb z cukrem i stare zabawki. Teraz jednak nadchodziły lepsze czasy. Will w końcu będzie miał dzieciństwo jak większość dzieciaków w jego wieku.
Brunet westchnął głęboko i rozejrzal się po kawiarence. Ściany w miłym dla oka, jasnobrązowym kolorze. Białe mebelki w angielskim stylu. Unoszący się w powietrzu przyjemny zapach kawy. Plotujące przy cieście starsze panie. Było tutaj tak zacisznie, tak przytulnie... Ryan mógłby tu tak siedzieć i siedzieć.
Wtem ktoś przykuł jego wzrok. Zamyślona blada twarzyczka, smutne szare oczy. Kaskady ciemnych włosów opadające na wąskie ramiona. To Clarice. Ryan poznal ją niemalże od razu.
Brunet zazwyczaj myślał o niej jako o poważnej snobce bez poczucia humoru. Ale teraz, gdy tak spojrzał na nią, wyglądającą przez okno... nie przypominała dawnej siebie. Na twarzy miała wymalowane zmartwienie. Oczami tęskno przyglądała się widocznej za brudną szyba ulicy. Jakby w totalnej beznadziei szukała kogoś.
Wyglądała... inaczej.
Spostrzegła go. Na początku spłoszyła się. Może go nie poznała. I spłonęła rumieńcem. Ale po chwili z ukrycia przyjrzała mu się bliżej. I wtedy wstała. Powolnym krokiem osoby będącej ponad wszystkimi podeszła do stolika jego i Willa.
- Witaj Ryan.
Powiedziała przyjacielsko i usiadła naprzeciwko bruneta.
- Cześć Clarice.
Ryan uśmiechnął się szeroko. Nie miał nic do Clary. Nawet ją lubił... była dość ciekawą osobą w dobie kolorowych i rozwiązłych dziewczyn.
- Długo się nie widzieliśmy, nieprawdaż? Co u ciebie?
Rzeczywiście, długo się nie widzieli... Ryan mógł śmiało stwierdzić, że w tym czasie coś się z niej zmieniło. Na jej dotąd nieskazitelnej twarzy pojawiły się dziwne cienie. Oczy miała podkrążone. Nie była już tym ciemnowłosym, dumnym aniołem. Trochę... zbrzydła.
- Świetnie, a u ciebie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Po staremu.
Zapadła chwila dziwnej ciszy. Ryan spróbował naprowadzić ich bezpłodną rozmowę na jakiś temat, byleby to niezręczne milczenie się skończyło.
- Niedługo wznawiamy koncerty, wiesz? Pewnie wiesz... może przyjdziesz?
- Oczywiście. O ile wyłączycie z repertuaru "Cold-Hearted Bitch".
Clarice mówiła to niby z dozą dystansu, ale jednak w jej głosie słychać było pewną żałość... wyrzut. Ta piosenka naprawdę musiała złamać jej serce. Pamiętał jak bardzo roztrzęsiona była, gdy rozmawiała z kasztanowłosym po koncercie. Tego, co Nathan zrobił, nie dało się usprawiedliwić.
Ale Ryan wciąż zastanawiał się... o co im poszło? Dlaczego Nath napisał tą piosenkę? Dlaczego kiedyś Clarice uderzyła go w twarz? O co się kłócili?
Wtem spojrzenia dziewczyny i jego młodszego brata spotkały się.
- Cześć mały... jak masz na imię?
Oblicze Clarice drastycznie się zmieniło. Nagle jej posągową twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Spojrzazła na Willa z czułością w oczach.
- Will... znaczy się William.
Odparł nieśmiało malec przyglądając się Clarice z rezerwą. Nie był jeszcze na tyle otwarty, by zaufać kompletnie obcej osobie.
- William... Will... jak ślicznie. Ja jestem Clarice. Ryan to twój brat?
Szarość zniknęła z jej twarzy. Clarice wyglądała na szczęśliwą... mówiła do Willa takim aksamitnym tonem... cudownie było patrzeć, jak taka dumna osoba, nagle okazuje ciepłe uczucia. I to zupełnie obcemu dzieciakowi.
- Tak...
Nagle Clarice roześmiała się.
- Cały jesteś w czekoladzie! Poczekaj chwilkę...
Pogrzebała w torebce i wyciągnęła z niej chusteczkę. Z matczyna troskliwością przetarła delikatnie po policzkach chlopca. Will zaczerwienił się, zmieszany, ale po chwili uśmiechnął się.
- Dziękuję pani.
Powiedział i zwrócił wzrok w stronę Ryana, jakby szukając pochwały za swoją grzeczność i uprzejmość.
- Mów mi po imieniu. Powiedz mi... lubisz słodkości?
Malec natychmiast ożywił się.
- Jasne!
- Ja też! Uwielbiam! Mogłabym jeść je całymi dniami... a co najbardziej lubisz jeść?
Clarice przeżywała rozmowę z jego młodszym bratem jak mała dziewczynka. Emocjalnie i z ekscytacją w głosie. Zupełnie jak nie ona.
- Lubię lody truskawkowe... ale jem je tylko raz w roku.
- A co powiesz na duża porcję lodów truskawkowych... teraz?
Ryan zdziwił się. Czy ona właśnie chciała kupić coś jego bratu? Nie wiedział kompletnie co o tym myśleć... spróbował to rozpatrzeć jak obiektywny opiekun prawny blondynka. Pozwolić, czy nie pozwolić?
- Chciałbym...! Ale...
Will spojrzal na Ryana w poszukiwaniu pomocy. Nie wiedział, czy posłuchać głosu rozsądku, czy też pozwolić sobie na grzeszną słodkość.
- Jeżeli "ciocia Clarice" chce się wykosztować... to okej.
Ryan wiedział, że to zła decyzja. Że daje niewłaściwy przykład Willowi. Ale nie mógł po prostu mu na to nie pozwolić. Malec od tak dawna dostawał od życia w kość. Niech ma coś z życia.
Clarice ucieszyła się i podała Willowi kilka monet.
- Trzy porcje.
Will pokiwał głową i już miał pobiec do lady, kiedy brunetka dodała:
- I nie spiesz się.
O co mogło jej chodzić? Ryan nie wiedział. Jednak wyglądało na to, że chciała o czymś z nim porozmawiać. Na osobności.
- Słuchaj Ryan... chcę z tobą o czymś porozmawiać. Wiem, że jesteś teraz blisko z Nathanem. Podobno kupujecie mieszkanie...
Westchnęła głęboko, tak jakby żałowała, że to nie ona jest tą osobą, która ma zamieszkać z kasztanowłosym.
- Między mną a Nathanielem nie układa się... od dawna. Na początku było kolorowo, tak pięknie mi wszystko obiecywał... byłam głupia, że się na to nabrałam.
Czyżby zaczynały się wynurzenia? Ryan z jednej strony nie miał ochoty na babskie romantyzowanie zwykłych gestów, ale z drugiej był zaintrygowany... przecież chodziło o Nathana. I ten jego dziwny związek z Clarice. W końcu mógł się dowiedzieć więcej na temat tego, co połączyło tak dwójkę odmiennych ludzi... i co ich rozdzieliło.
- Nathan zaczął zachowywać się dziwnie po tym, jak do was dołączył. Pisał coraz więcej. Muzyka pochłonęła go całkowicie. Kiedy byłam u niego w domu ciągle natykałam się na urywki piosenek, kawałki tekstów... i doszłam do wniosku, że on ma kogoś...
Chwila moment... co?
Ryan nie potrafił takiego zrozumieć. Kasztanowłosy nie wyglądał na człowieka, lubiącego grać na dwa fronty. Mimo wszystko wydawał się być wiernym Clarice... mimo że z ich związku zostały już tylko zgliszcza.
A poza tym... to niemożliwe... Nathan nie mógłby być takim chujem. On i zdrada? Coś zupełnie niedorzecznego. Ryan czuł, że go idealizuje. Ale nie mieściło mu się to w głowie. On był zbyt cudowny, zbyt perfekcyjny by tak się zachować.
- On pisał naprawdę dziwne teksty... coś o tym, że nie wie czym jest "to uczucie" które nim zawładnęło. Dlaczego to robi... i czy to miłość. Pisał o kimś cudownie pięknym i tajemniczym... i o tym, że nie może "tego" czuć, ale to robi... 
Widać było ból na twarzy Clarice i Ryanowi zrobiło jej się szkoda. Co prawda, to prawda... Nathan może i nie pałał do niej jakoś szczególnie ogromnym uczuciem. Ale ona mimo faktu bycia chłodną i sukowatą... chyba naprawdę czuła coś do niego.
- Myślałam, że poznał jakąś dziewczynę. On w tekstach zawsze inspiruje się sobą i tym co czuje. Zrobiłam mu awanturę... krzyczeliśmy na siebie... mówił, że histeryzuję... Boże... a ja... ja go uderzyłam... i potem już wszystko zaczęło się walić.
Musiała mówić o tej sytuacji, którą widział Ryan. Więc to o to się wtedy kłócili. Postanowił nie mówić jej, że wie. Po co miałby jej to obwieszczać? Nie wiedzial, co mogłaby sobie o tym pomyśleć...
Widzial łzy w jej oczach. Było mu tak cholernie przykro. Ale wciąż nie mógł uwierzyć, że Nathan mógłby ją zdradzić, Nie... to niemożliwe.
- Ryan, wiem, że jesteś z nim blisko. Proszę cię... spróbuj... dowiedzieć się, czy on kogoś ma. Proszę. Ja wiem... nie znamy się za dobrze i nie powinnam cię prosić o taką przysługę, ale... na miłość boską, chcę po prostu wiedzieć, czy on rzeczywiście mnie zdradza! Bo jeśli tak... to chcę to ukrócić. Wyjść z tego bagna. 
Brunet nie był pewny czy powinien się w to pakować i węszyć w prywatnych sprawach swojego przyjaciela. Ale spojrzał w smutne oczy Clarice i zdecydował... czegokolwiek nie zrobi, nie może jej odmówić. Po prostu nie może. Ona potrzebowała pomocy.
- Jasne, Clarice. Pomogę ci.
Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy.
- Dziękuję Ryan... dziękuję, że pomagasz tej zimnej suce.
Powiedziała, znów nasycając swoje słowa pełnym wyrzutów jadem.
- Hej, Clarice... nie mów tak. Nathan był po prostu rozbity. To go nie usprawiedliwia, ale... nie przejmuj się już tym. Nie jesteś zimna.
Ryan próbował ją jakoś pocieszyć i uśmiechnął się do niej ciepło. Zasłguiwała na to.
- Naprawdę?
Wyszeptała.
- Cudownie obchodzisz się z dziećmi. Naprawdę cudownie.
Clarice zmieszała się i zaczerwieniona, spuściła wzrok.
- Chciałabym mieć kiedyś dużą rodzinę... Nathan też chciał. Myślałam... że nie mogłam trafić lepiej... ale myliłam się.
Powiedziała ze smutkiem w głosie. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż pojawił się Will z trzema porcjami lodów. Rozmowa utknęła w martwym punkcie.
~*~
- Jonathan Anders tutaj?
Ryan znów znajdował się w tym szpitalu. Znów powrócił między te sterylne, białe ściany, tak mocno przypominające mu o cioci Ellen. Nie chciał tu wracać. Ale wiedział, że musi.
Wytyczył sobie jasny cel. Nie da już demonom przeszłości męczyć jego cudownej teraźniejszości. Postanowił skończyć ze swoimi obawami raz na zawsze. Rozliczyć się ze swoimi wspomnieniami. Skoro wkracza w nowe życie, musi spalić za sobą mosty.
A jedyna drogą do tego był wuj. Śmierdzący, wiecznie pijany i opryskliwy. Jednak to on mógł pomóc mu odnaleźć rodziców. Ludzi, którzy wyrządzili mu taką krzywdę. Zostawili go. Porzucili jak psa. Jego i Willa, wtedy przecież jeszcze niemowlaka.
To przez nich wyrósł na zamkniętego w sobie introwertyka. Przez nich zawsze był inny niż wszyscy. Skrzywiony. Nienawidzący ryzyka. Wiecznie przestraszony. Tylko po to, by wyrosnąć na mężczyznę bojącego się swoich uczuć.
Był już zmęczony. Miał dosyć ciągłego strachu. Koszmarów. Strachu przed samym sobą i przed wspomnieniami. Nie mógł pozwolić na to, by ta fobia ciągnęła się za nim przez całe życie, niczym złowrogi cień.
Wszedł do sali wuja. Odetchnął. Nie może być tak źle. Po prostu nie może. Przecież sobie poradzi...
Wuj wciąż leżał na swoim szpitalnym łóżku, choć teraz wydawał się być o wiele żywszym... jego twarz nabrała kolorów. Nie był już podłączony do kroplówki, która podtrzymywała go przy życiu.
Znów żadnych kwiatów. Żadnego śladu obecności rodziny, przyjaciół. Nikt nie pamiętał o starym pijaczynie.
Wuj rzucił mu nieprzychylne spojrzenie.
- To znowu ty... czego tu chcesz?
Warknął, z trudem się podnosząc. Ryan z trudem hamował rosnące w nim obrzydzenie, kumulującą się w nim nienawiść. To była jego ostatnia szansa. Jedyna deska ratunku. Nie mógł zawieść, nie mógł tego spierdolić.
Usiadł na krześle obok łóżka szpitanego i odetchnął głęboko, by się uspokoić.
- Posłuchaj... musimy porozmawiać. Chcę ci coś zaproponować.
Zaczął brunet. Musiał być bezpośredni. Widział, że kończy mu się czas, a wuj już jest poirytowany tym, że do jego sali wszedł "ten szczeniak", Kiedy jednak usłyszał o propozycji, zainteresował się. Agresja ustąpiła miejsca zaciekawieniu.
- Mów.
Odparł wuj, zachrypniętym tonem pełnym dystansu.
- Przeprowadzam się. Do kumpla. Oddam ci mieszkanie. W niezmienionym stanie. Do tego dorzucę ci trochę gotówki. Na lepszy start. Nie będziemy już sobie wchodzić w drogę. Ale musisz coś dla mnie zrobić.
Ryan wiedział, że wuj zrobi wszystko, byleby tylko odzyskać swoją ciasną klitkę, w której będzie mógł chlać do woli. Na pewno miał dosyć życia na ulicy. Widział w oczach pijaka zaintrygowanie. Teraz zatańczy tak, jak tylko Ryan mu zagra...
- Moi rodzice. Opowiesz mi... o moich rodzicach. Powiesz mi jak ich znaleźć.
Brunet starał się mówić stanowczym tonem, jednak nie potrafił powstrzymać drżenia głosu. Gdy mówił o swoich rodzicach, odzywało się w nim jego odwieczne pragnienie miłości. Chciał być kochany. Chyba jak każde porzucone dziecko, przerzucane z rąk do rąk. Odnalazł w cioci Ellen kogoś na kształt matki, a wtedy okrutny los mu ją zabrał... nie potrafił o tym mówić, jak o pogodzie albo o wyniku meczu.
Wuj Joe uniósł brwi w zdziwieniu. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się, że Ryan będzie chciał odnaleźć ludzi, których przecież powinien pamiętać jak przez mgłę. Ale po chwili zaśmiał się kpiąco. Jego śmiech echem rozbrzmiewał po pustej sali jeszcze przez długi czas.
- Chcesz ich odnaleźć? Proszę bardzo. Powiem ci wszystko co wiem, szczeniaku. Ale nie licz na to, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. To wyrachowani ludzie. Biznesmeni, których obchodzą tylko pieniądze. Nie będą chcieli cię z powrotem. Twoja matka nie żałuje tego, że zostawiła cię u mnie i Elli.
Ryan chciał w to nie wierzyć i uznać to za zwykłą złośliwą uwagę ze strony wuja, ale w głębi duszy wiedział, że ma rację. Jego matka na pewno tego nie żałuje. W końcu teraz była wolna. Nie miała przy sobie dwóch gównojadów, którymi musiała się zajmować. Żyć, nie umierać.
- Tak... twoja matka. Śmieszna osóbka. Will wygląda zupełnie tak jak ona. Tyle że on ma w spojrzeniu iskierki. A jej oczy tęskniły za rozumem. Eva, w przeciwieństwie do Ellen, zawsze chciała żyć w luksusie. Mieć dużo pieniędzy, przystojnego męża i żeby skakać po chuju bez ograniczeń. Jak widać... dwa razy jej nie wyszło. Jej i Markowi.
Ryan jakoś przełknął tą wredną aluzję do tego, że był wpadką. Pragnął słyszeć więcej.
- Ella zawsze chciała mieć rodzinę. I dzieci. Ale niestety, nie mogła... nie mogliśmy...
Wuj westchnął i sięgnął do kieszeni starej kurtki wiszącej na oparciu łóżka. Wyjął z niej wyświechtany portfel. Delikatnym ruchem wyciągnął z niego pogniecione zdjęcie. Pogładził je z troskliwością.
- Na początku jeszcze jakoś się tobą zajmowała. Często cię tu przywoziła i zostawiała, ale w jakimś sensie coś dla niej znaczyłeś. A Mark... nawet nie uznawał cię za syna. Wątpię, żebyś więcej niż kilka razy widział go na oczy. Pojawial się w domu wtedy, kiedy ciebie nie było. Nie chciał mieć z tobą nic wspólnego.
Istotnie, Ryan nie pamiętal ojca prawie w ogóle. A z matką posiadał wiele wspomnień. Krótkich i zatartych, lecz wciąż wspomnień. Gdy zamknął oczy widział jej powiewające blond włosy i powalający uśmiech. Nie raz o niej śnił.
- Nie było tak źle, dopóki byłeś w miarę mały... ale potem zacząłeś rozumieć coraz więcej. Chciałeś z nimi rozmawiać, pytać ich o różne rzeczy, spędzać z nimi czas. Im nie to było w głowie. Nie potrzebowali cię, chociaż ty potrzebowałeś ich. Przeszkadzałeś im. Dla nich liczył się luksus, młodość, zabawa. A nie jakiś bachor z przypadku.
Ryan spojrzał na zdjęcie, które trzymał wuj. Przedstawialo ono jego i ciocię Ellen w czasach młodości. Przytulali się na tle jednej z kawiarenek. Niska i korpulentna Ellen oraz wysoki i niesamowicie przystojny Joe. Zupełne przeciwieństwo starszego siebie.
Właściwie gdyby wuj nie sięgnął po alkohol wciąż mógłby wyglądać świetnie. W jego twarzy zniszczonej przez niemiłosiernie płynący czas, dalej gdzieniegdzie można było doszukać się śladów dawnego Joe'go z przeszłości.
- A potem... urodził się Will. W tym czasie mieli już firmę. To był dla nich szczyt wszystkiego. Więc... oddali cię. I Willa. Bez żadnych skrupułów. Ostatni raz ich wtedy widziałem. Dzwonili od czasu do czasu, ale nigdy nie pytali się o was. A po smierci Elli... nie odezwali się już. Kutasiarze nawet nie przyjechali na jej pogrzeb...
Wuj zacisnał pięści. Widać było po nim jak bardzo był wściekły i pełen żalu. Przez chwilę nawet Ryan pomyślał, że może jego alkoholizm... może on rzeczywiście tak kochał ciocię, że nie wyobrażał sobie życia bez niej. I dlatego wpadł w to bagno.
- Nigdy nie traktowałem cię jak syna. Nie jesteś moim dzieciakiem. A ja nie jestem twoim ojcem. Ale mimo wszystko... rodzice nie powinni tak traktować swoich dzieci. To ludzie puści. Eva i Mark. Kretyni, dla których liczą się pieniądze i wygodnictwo... dam ci dobra radę mały. Nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. To zamknięty rozdział. Nic już nie wskórasz.
Brunet wiedział, że wuj ma rację. Ale nie chciał zwątpić. Musiał chociaż spróbować! Chciał choćby przez chwilę usłyszeć głos matki lub ojca... chciał się dowiedzieć... dlaczego?
- Nie potrzebuję rad. Jak ich znaleźć?
Odparł oschle Ryan.
- Mieli firmę zajmującą się sukniami ślubnymi... Markeva? Tak, Markeva. Z siedzibą główną bodajże w Chicago. Są dość znanymi projektantami...
Ryan nigdy w życiu nie pomyślałby, że jego ojciec i matka zajmowaliby się projektowaniem sukni ślubnych. No ale cóż... nie wiedział o nich wielu rzeczy. Będzie miał czas, by to wszystko przemyśleć i poukładać sobie w głowie.
Brunet wstał i odwrócił się. Zbyt dużo myśli, zbyt wiele osądów. Historia, którą opowiedział mu wuj, choć chaotyczna i złożona jedynie z urywków, usatysfakcjonowała Ryana. Dotąd nie wiedział zbyt wiele o rodzicach. Polegał właściwie na szczątkowych informacjach od cioci i swoich zatartych wspomnieniach.
- Dziękuję. Naprawdę dziękuję... jak tylko wyjdziesz ze szpitala, od razu idź do mieszkania. Nas już tam  nie będzie. Pieniądze położę na blacie w kuchni. Okej?
Joe skinął głową, dalej ściskając w dłoni zdjęcie przedstawiające jego i ciocię.
- Powodzenia ty głupi smarkaczu.
Z jednej strony zabrzmiało to ostro, lecz z drugiej... pieszczotliwie.
- Dzięki... wujku. 
Ostatnie słowo z ledwością przeszło Ryanowi przez gardło. Nie wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego zapałał nagle taką sympatią i współczuciem wobec wuja. Przecież to kawał skurwysyna. Dlaczego Ryan nie pamiętał tych wszystkich lat, które spędził na żłopaniu piwa w salonie? Dlaczego nie pamiętał tego, jak chciał pobić Willa? Dlaczego nie pamiętał chwil, w których mu groził?
Wyszedł z sali, trzaskając drzwiami.
_____
Hejka!
A więc rozdział jest już cały, jeszcze nie poprawiony, ale powinnam się z tym uwinąć w ciągu następnego tygodnia. ;-;
Zaczęłam pracować nad nowym opowiadaniem, a poza tym to w wolnych chwilach rysuję portrety postaci "Z Popiołów". Skończyłam już jeden i niebawem go wstawię, reszta to tylko projekty. :D
Napiszę też kilka one-shotów. I zacznę poprawiać poprzednie rozdziały "Z Popiołów", bo szczerze mówiąc myślę, że są... chujowe. Tak po prostu.
I nie wiem czy nie przenieść publikacji rozdziałów na środę. Ale nad tym się jeszcze zastanowię.
Miłego dnia Feniksy! ♥
~Chandelier


5 komentarzy:

  1. No i pięknie akcja się rozwija. Przyznam, że przy wcześniejszych rozdziałach szło odnieść wrażenie, że pewnym momencie zaczęłaś się męczyć z ich pisaniem, ale chyba wróciła Tobie wena :D W każdym razie nie mogę się doczekać kolejnego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie dwa lub trzy ostatnie rozdziały pisało mi się bardzo ciężko... tydzień w tydzień pisałam to samo i trochę zaczęło wiać nudą. :d
      Dziękuję za miłe słowa. ♥

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że długo zabierałam się za przeczytanie tego opowiadania.. Robiłam chyba ze trzy podejścia. Jakoś tak odrzucała mnie ilość przekleństw i wytłuszczone dialogi. Dopiero dziś się zaparłam i przeczytałam najpierw pierwszy rozdział, a zaraz po nim kolejne. Nawet nie wiem kiedy mnie wciągnęło i przekleństwa przestały mi tak przeszkadzać.
    Co do całości... Opowiadanie ma swój urok, historia jest ciekawie poprowadzona i przede wszystkim nie jest tak cukierkowo jak w 80% przypadków.
    Myślę, że chętnie przeczytam to opowiadanie do końca ^^

    Weny życzę i czekam na kolejny rozdział >^.^<

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, tak długo już cie nie ma :"( Wróć do nas! Proszę! Błagam na kolanach! Piszesz cudownie! masz wspaniały styl i pomysł na opowiadanie! W polce jest bardzo mało osób które radzą sobie tak jak ty! Czytam bardzo dużo, ale ty jako autor i twoje opowiadanie jest u mnie na liście ,,Arcydzieł Świata" w dodatku na pierwszym miejscu! Codziennie sprawdzam czy nie dodałaś następnej części. Proszę cię wróć, masz talent i szkoda by było gdybyś go zmarnowała!
    Życzę ci weny i chęci do dalszego tworzenia, czekam na następną cześć z niecierpliwością.

    Wybacz, że piszę z Anonima ale obecnie nie mam dostępu do swojego komputera, a zapomniałam e-maila którym się loguję. /Otsune

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej nooo, wróć do nas :D pokochalam to opowiadanie ^^

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.