24 sie 2015

Z Popiołów cz.4

IV.
Gdy tylko Ryan przestąpił próg mieszkania Nathana, w jednej chwili dopadł go nostalgiczny nastrój.
Ściany miały morski kolor, choć może nieco wyblakły. Deski skrzypiały pod nogami bruneta i tak jakby lekko się pod nim uginały. Na meblach z ciemnego drewna osiadła się cieniutka warstwa ledwo widocznego kurzu. Pachniało zupełnie tak jak u niego w domu. Lekką stęchlizną.
Nathan poprowadził go przez wąski przedpokój do pomieszczenia, wyglądającego jak połączenie salonu z sypialnią. Na środku pokoju stał mały stolik, a przy nim dwa fotele w kolorze zgniłej zieleni. W zacienionym kącie Ryan dostrzegł sofę, niedbale nakrytą ciemną narzutą. W oczy rzucił mu się też regał z kilkoma książkami  obok niego pianino, jedyny czysty mebel w całym pomieszczeniu.a
Te rzeczy nie wyglądały na stare. Wręcz przeciwnie, niemal na pewno były nowe. Tylko brudne i w pewnym sensie niezadbane.
- Rozgość się.
Powiedział Nath i skręcił zapewne w stronę kuchni.
Ryan stanął obok regału i zaczął czytać szeptem tytuły książek. Kilka romansideł i encyklopedie. Jednak jego uwagę najbardziej zwróciło czarno białe zdjęcie przedstawiające dwójkę dorosłych i chłopca na tle piaszczystej plaży. W dzieciaku rozpoznał małego Natha.
Na zdjęciu widniał napis "Christopher, Charlotte i Nathaniel, Kalifornia".
Przyjrzał się rodzicom chłopaka. Charlotte miała piękny, szeroki uśmiech i ubrana była w zwiewną sukienkę w kwiecisty wzór. Christopher nosił pokaźnego wąsa i otaczał ramieniem małego Nathana. Matka zdawała się być nieco oddaloną od męża i syna. Jej uśmiech miał barwę wręcz anielskiej bieli.
Wyglądało to tak, jakby chciała przyćmić swoją rodzinę.
Obok zdjęcia stała mała, biała pozytywka. Ciekawe, jaką melodię grała.
Do pokoju wszedł Nathan, niosąc na tacy butelkę soku i dwie szklanki.
- Sorry, aktualnie chujowo u nas z piwem.
Czerwony ślad na jego policzku dalej wyglądał trochę paskudnie.
- Spoko, nie żłopię tyle co Dan.
Kasztanowłosy roześmiał się i postawił tacę na malutkim stoliku. Miał głośny i lekko perlisty śmiech. Brunet jeszcze długo słyszał, jak obija się w jego głowie.
Ryan dotknął dłonią pianina i przejechał palcami po gładkim drewnie.
- Grasz?
Nath pokiwał głową, przytakując.
- Od dziecka. Ojciec zawsze chciał zrobić ze mnie muzyka.
Brunet widział lekkie przygnębienie Nathana. Na pewno było mu cholernie smutno. Może dlatego tak bardzo zależy mu na zespole? Żeby spełnić marzenie nieżyjącego ojca.
Zapadła chwila nieco niezręcznej ciszy.
- To co? Do roboty. Nie możemy się lenić.
~*~
- O kurwa, nieźle. Mamy już pierwszą zwrotkę.
Ryan musiał przyznać, że akurat nie popisał się na tym polu. To Nathan w większości wymyślał tekst i czasami tylko pytał bruneta o zdanie. Z reguły milczący Ryan jedynie przytakiwał lub zaprzeczał ruchami głowy.
- To może zaczniemy już coś kombinować z melodią? Wtedy łatwiej nam będzie pisać, co?
Brunet pokiwał głową i podniósł gitarę. W sumie będąc w domu myślał trochę nad tym, jak powinna brzmieć piosenka. Powtarzał sobie w myślach słowa refrenu, a teraz zwrotki.
Gdy o nich myślał, wyobrażał sobie gasnące już palenisko, które nagle niespodziewanie wybucha pięknym, jasnym płomieniem. Czy taka powinna być ta piosenka? Z początku spokojna, która nagle wybucha z całą mocą i ponownie gaśnie, by znów się odrodzić?
Ciekawe, czy pisząc ten tekst, Nathan myślał o kimś.
- Ryan, ty tu grasz, teraz twoja kolej.
Brunet przejechał dłonią po strunach i zaczął grać. Przed oczami dalej miał palenisko. Wyszuszone drewno. Malutki płomyczek między gałęziami. Już powoli gasnący. Ledwo widoczny.
- You've burned your own skin... and turned yourself to ash...
W jego mały świat, w którym jak dotąd istniał tylko Ryan i gitara znów wtargnął się melancholijny głos Nathana. Zazwyczaj mocny, teraz jakby lekko podłamany, cichszy. Zupełnie jak płomyk w wyobraźni Ryana.
- It doesn't really mean to me... that you want to end your life.
Nathaniel. Nathan. Nath. Gdy tylko on śpiewał, a Ryan grał, wydawali się być jedną duszą. Idealnie siebie rozumieli. Tak jakby kasztanowłosy dokładnie wiedział, co zagra Ryan, jakby znał jego myśli.
- You're sitting here in darkness... praying for a death embrace...
Zdawali się być teraz w zupełnie innym świecie. W ich małej, intymnej przestrzeni, do której wkraczali tylko dzięki muzyce. Nie musieli ze sobą rozmawiać, nawet się sobie nie przyglądali. Lekka melodia piosenki wyrażała wszystko.
Płomyk wciąż gasł.
- I'm here to you right now... but you don't really seem to care...'cause you're here wihout a light... 'cause you're here without...
Nath nagle urwał. Caly nastrój prysł. Ryan poczuł, że znów jest w tym samym, szarym świecie, pełnym problemów.
- Uhm... jest dobrze. Jutro wpadniemy do Dana, niech on też ma w to swój wkład, bo inaczej będzie się boczyć.
- Jasne.
Znów cisza. Nathan wyglądał na naprawdę przybitego. Ryan czuł w powietrzu napięcie. Unosiło się między czterema brudnymi ścianami tego pokoju.
Skoro był taki szczery, dlaczego nie powie mu prosto z mostu co się stało?
- Gdzie twoja matka?
Nathan westchnął i wzruszył ramionami.
- Na wakacjach z chujem Victorem, a gdzie mogłaby być?
Victor. Zapewne ten nowy kochaś, o którym opowiadał mu kilka dni temu. Ryan był strasznie ciekawy tego, jak wygląda i czym się zajmuje. Podejrzewał, że raczej czymś niekonwencjonalnym, choć zapewne przynoszącym zyski, skoro pojechali sobie na wakacje. Ale z drugiej strony... czy wtedy mieszkanie nie powinno wyglądać inaczej?
- Nie wzięli cię?
Kasztanowłosy przygryzł wargę i pokręcił głową.
- Nie. Nie lubię tego nadętego popierdoleńca. Z wzajemnością. Przeszkadzam matce, bo niby ciągle gdzieś się koło nich pałętam i "Victorek" nie może się w spokoju oddać "delikatnej rozkoszy".
Prychnął, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Ciekawe, jakie były w dotyku jego włosy. Ryan miał niemal całkowitą pewność, że z takim połyskiem nie mogły nie być miękkie i delikatne niczym satyna.
Tylko właściwie to dlaczego on o tym myślał?
- I jeszcze zrobił jej bachora. Jebany kutasiarz. Ten dzieciak będzie miał przesrane z takim ojcem i matką.
Gdy tylko pomyślał o nienarodzonym dziecku matki Nathana na myśl przyszedł mu Will. I o swoich rodzicach. Nie chciał tego pamiętać, ale mimowolnie wszystko do niego wracało.
- Moja matka to pojebana szmata. Śmie mi jeszcze mówić, że od teraz nazywa się Charlotte Kowalsky. Już nie Charlotte Hince. Tak jakby dla niej ojciec nie istniał.
W Ryanie coś drgnęło.
- Nath...
- Pewnie myślisz, że nie powinno się mówić tak o matce, co?
Nie śmiał zaprzeczyć. Jego usta milczały, ale jednak Nathan wyczytał wszystko z jego oczu.
- Wiesz... zapewne zastanawiasz się, dlaczego ci to mówię... nie znamy się za dobrze, ani nic... ale... ty wiesz jak to jest.
- Wiem... jak to jest?
- Ty też miałeś rodziców, prawda? Ale oni cię porzucili. Moi... w pewnym sensie też. Wypadek był z winy ojca. Zginął tylko i wyłącznie przez pośpiech. Kurwa... matka też mnie zostawiła, dla swojego Victora i uroczej wpadki... wiem, że mnie zrozumiesz. Zapewne myślisz, że mógłbym o tym pogadać z Danem. Tyle, że on nigdy nie miał taty, nie wie jak to jest go stracić. Kiedy się przeżywało te wszystkie cudowne chwile i wie się, że to już tylko wspomnienie, zajebiście bolesne wspomnienie. Że już nigdy nie usłyszysz jego głosu. Nie przytuli cię, nie odprowadzi cię do jebanej szkoły, nie powie ci, że jest z ciebie cholernie dumny... kurwa, kurwa, kurwa...!
Ryan nie miał serca powiedzieć mu, że on też właściwie nigdy nie miał ojca.
Czuł, że Nath zaraz się złamie i zacznie płakać. Widział, jak mocno zaciskał usta i oczy. Głos miał chwiejny. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Zwiesił głowę i stało się. Zaczął cicho szlochać.
Brunet podszedł i przytulił go.
Gdy był jeszcze małym chłopcem i potrzebował ukojenia, zawsze znajdował je w ramionach cioci Ellen. Zawsze potrafiła go pocieszyć i sprawić, że zapomniał o smutkach. Jednak z każdym rokiem stawała się coraz słabsza.
A potem zniknęła w karetce. Nie wróciła do domu. Widział ją już tylko w trumnie, ubraną w jej ukochaną białą sukienkę.
Nathan wtulił głowę się w niego i starał się stłumić płacz. Ryan miał przed oczami jego kasztanowe włosy. Tak prześlicznie lśniły. Pokusa była silna. Chciał ich dotknąć. Ale powstrzymał się.
Chłopak był taki ciepły.
Cholera, czym on tak zawrócił mu w głowie?
- Nath... spokojnie.
Po chwili ciszy kasztanowłosy wstał i westchnął ciężko. Oczy miał mocno zaczerwienione a na policzkach dalej widniały połyskujące strużki łez. Jednak mimo to uśmiechnął się do Ryana.
- Cóż, przynajmniej wyszło na to, że jednak potrafisz okazać jakieś uczucia.
Brunet też chciał się uśmiechnąć, ale zamiast tego na jego twarzy pojawił się kwaśny, nieokreślony grymas.
- Ryan... nie mam już na nic więcej dzisiaj siły. Sam rozumiesz, ta kłótnia z Clarice... muszę sobie wszystko przemyśleć.
Ryan skinął głową. Rozumiał go.
Szczerze mówiąc? On też chciał już być w domu. Miał ochotę pobyć przez chwilę sam. Porozmyślać. Zapewne tego samego pragnął Nathan.
- Jasne.
- Tak więc... do zobaczenia na próbie?
Uścisnęli sobie ręce. Dotyk kasztanowłosego był tak cudownie elektryzujący. Ryan już wychodził, gdy usłyszał jeszcze głos chłopaka.
- Dzięki Ryan. Jesteś... dobra, nieważne, idź już, narka.
~*~
Już od początku wiedział, że dzieje się coś złego.
Zazwyczaj, kiedy stawał pod drzwiami swojego mieszkania, nie słyszał nic. Żadnego dźwięku. Tylko głęboką, smutną ciszę.
Teraz jednak za ścianą ktoś mówił. Serce Ryana zabiło mocno. Znał ten głos. Nie słyszał go już dawno, ale go pamiętał. A należał on do życiowej spierdoliny leżącej na jego kanapie.
Usłyszał trzask stłuczonego naczynia, a krew zaczęła się w nim gotować. Szybko otworzył drzwi i wpadł do środka.
Najpierw rzucił mu się w oczy brak wuja na kanapie. I po chwili dostrzegł go, jak stał nad czymś, rzucając złowrogi cień na ścianę. W ręce miał butelkę po piwie.
A wtedy dostrzegł Willa. Jego brata. Jedynego brata. Skulonego przy ścianie, zanoszącego się płaczem. Gdy zauważył Ryana, wydał z siebie głośny jęk, przypominający skowyt zażynanego zwierzęcia.
Ryan nie wiedział o co poszło. Co się stało. Dlaczego wuj stoi nad Willem i ewidentnie zamierzał go uderzyć. Ale poczuł, jak żółć, która narastała w nim od śmierci cioci Ellen, zaczyna mieć na niego wpływ.
- Ty skurwysynu!
Już miał pobiec do niego i odepchnąć go od Willa, gdy usłyszał świst w powietrzu. Nim się zorientował, butelka rozbiła się na ścianie tuż przy nim. Zdążył w porę zacisnąć powieki.
I wtedy poczuł jak szło rozdziera skórę na jego policzku i zagłębia się w ranie.
Co czuł? Chyba jedynie wściekłość. I chęć zemsty. Zemsty na tym popierdolonym człowieku.
Podbiegł i przewrócił go. Teraz nie miał już broni. Wciąż był jednak sporo większy i wydawać by się mogło, że silniejszy od niego. Alkohol dodawał mu odwagi, ale znacznie też go spowalniał.
Wuj podniósł się i złapał szyję Ryana. Zacisnął palce. Brunet zląkł się. Przez myśl przeszło mu, że może go autentycznie udusić.
Nie mógł na to pozwolić.
Wymierzył na oślep mocnego kopniaka. Joe poluzował uścisk, wydając z siebie głuchy jęk. Kątem oka Ryan dostrzegł, jak Will ucieka do łazienki.
Widział wuja leżącego na podłodze, zaciskającego nogi. Trafił celnie. Pijak jęczał i dyszał niczym konający już potwór. Był teraz całkowicie zdany na łaskę Ryana. Jeden cios i załatwi starego dziada na zawsze.
Ale... co by było, jeśli trafiłby do więzienia na dożywocie? Co stałoby się z Willem? Nie mieli innej rodziny. Ojciec i matka? Wykluczone, że przyjęliby go do siebie.
Zaciskał pięści. Chciał go dobić i zemścić się na nim. Ale... czy warto?
Pochylił się nad wujem. Staruch spojrzał na niego przekrwionymi, zamglonymi przez łzy oczyma. Ryan ani przez chwilę nie poczuł smutku lub żalu. Zamachnął się i uderzył go w twarz. Skutecznie go unieszkodliwił.
Powoli emocje opadły a adrenalina zaczęła się ulatniać. Westchnął i poszedł do łazienki, dla bezpieczeństwa ciągle się za siebie oglądając. Jednak gdy tylko znalazł się w pomieszczeniu, usłyszał powolne kroki i dyszenie. A po chwili trzask zamykanych drzwi.
No cóż, przynajmniej miał spokój na jakiś czas.
Will siedział skulony w kącie pokoju i płakał. Ryan poczuł, jak serce mu pęka.
- Co za sukinsyn...
Mruknął i podszedł do młodszego brata.
- Hej... hej Will.
Zero odzewu.
- Will... nie martw się. Już poszedł. Nie ma go...
Will podniósł głowę. Całą twarz miał zaczerwienioną a jedno oko lekko spuchnięte.
- Uderzył cię?
- Powiedział... chciał, żebym dał mu drobniaki... ale ja powiedziałem, że nie mam... nazwał mnie gówniarzem i przebrzydłym szczeniakiem, krzyczał, że kłamię... ja naprawdę nie miałem tych pieniędzy! Przecież ja nie mam żadnych drobniaków...
W brunecie znów zaczęła rosnąć wściekłość. Oszczędności cioci Ellen się skończyły. Już nie miał za co kupić piwska. Zacisnął pięści.
Jego noga już tu nie postanie.
- Nie martw się. Wierzę ci. Bardzo cię boli? Zaraz zrobię ci okład...
Will pokręcił głową.
- Popatrz na swój policzek.
Ryan podniósł się i podszedł do lustra. Rzeczywiście, nie wyglądało to za dobrze. Trzy krwawiące szramy, w jednej jeszcze zostało szkło. Westchnął ciężko. Dopiero teraz poczuł ból.
Na szczęście nie tak dawno temu kupił bandaże i wodę utlenioną.
Powoli wyjął odłamek z rany i przemył ją. Piekło. Cholernie. W międzyczasie Will siedział jeszcze w kącie i płakał. Brunet nasączył jedną ze ścierek zimną wodą i przyłożył do ją do oka młodszego brata.
- Nie bój się Will... poradzimy sobie.
Młodszy uśmiechnął się smutno.
~*~
Po dokładnym wyliczeniu wszystkiego wyszło na to, że Ryan musiałby zmniejszyć o połowę racje żywnościowe, by zaoszczędzić na remont.
Zważając jednak na to, że wuj Joe został w dość brutalny sposób wyeksmitowany z tego mieszkania, nie stanowiło to zbyt dużego problemu, gdyż wystarczyłoby odjąć od ogólnego zapotrzebowania jego porcje.
Wtedy w ciągu dwóch miesięcy zyskałby pieniądze potrzebne na pomalowanie ścian i wymianę podłóg. Plus pieniądze za występ. Dzięki nim może udałoby mu się kupić coś jeszcze.
Brunet mimo wszystko cieszył się. Nie obchodziło go już to, co działo się z wujem Joe. Dla Ryana mógł nawet umrzeć. Nie wzruszyłoby go to ani trochę. Już snuł plany na temat tego mieszkania. Zrobienie kuchni, łazienki, salonu i pokoju... dałoby się załatwić w jeden rok.
A jeśli zostaną sławni to może kupią sobie nowe mieszkanie?
Wszystko zapisał na kartce i schował ją w szufladzie komody. Cały wieczór spędził na sprzątaniu mieszkania, nucąc pod nosem melodię nowej piosenki Nathana.
Doszedł do wniosku, że właściwie to miejsce nie jest takie złe. Tylko po prostu niezadbane.
Will siedział w swoim pokoju i odrabiał lekcje. A może płakał? Za każdym razem gdy Ryan do niego pukał szybko doprowadzał biurko do porządku i udawał, że się uczy. Musiał naprawdę mocno to przeżyć.
Szczęście bruneta jednak nie trwało długo. Kilka minut po dziesiątej zaczęło się dobijanie do drzwi. Ryan nie musiał zgadywać. Wiedział już, kto to.
- Otwieraj pierdolony szczeniaku!
Krzyczał za drzwiami wuj Joe.
- Daj sobie już spokój, pijaczyno. Nie mieszkasz tutaj.
Odparł ze stoickim spokojem Ryan, choć krew się w nim gotowała.
- Jak to tu kurwa nie mieszkam?! Co ty wygadujesz gówniarzu! Otwieraj te drzwi, bo pójdę na policję!
- Na pewno uwierzą staremu alkoholikowi. Jak zaraz stąd nie spierdolisz, to ja zadzwonię po policję i będziesz skończony.
Wujowi najwyraźniej skończyły się argumenty, bo zaczął się dobijać i wrzeszczeć nie mając już nic sensownego do powiedzenia.
- Ty głupi szczylu! Pierdolona patologio! Zjebany muzaku z jebanej ulicy! Otwieraj!
Trwało to jeszcze chwilę, gdy nagle ktoś zbiegł po schodach z góry. Na korytarzu wybiegła jakaś kłótnia i po chwili głos wuja Joe'go znacznie ucichł. Musiał wyjść z bloku.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi i na pewno nie był to stary alkoholik.
- Dobry wieczór Ryan... jakieś problemy z wujem?
Pan Powell. Emerytowany policjant. On chyba jako jedyny wiedział dokładnie co się dzieje z wujem Joem. I bynajmniej nie dlatego, że Ryan mu o tym powiedział.
- Dobry wieczór panie Powell... tym razem stało się coś znacznie gorszego. Wie pan... rzucił się na Willa. Wiem, że to nieludzkie, ale nie chcę, żeby mieszkał ze mną pod jednym dachem, będąc w takim stanie. Boję się o Willa. Może kilka nocy na ulicy da mu trochę do myślenia.
Pan Powell westchnął z ojcowską wręcz troskliwością i pokiwał głową. Ryan dobrze wiedział, co teraz powie.
- Powinieneś iść z tym na policję, synku.
Właściwie brunet pomyślał... dlaczego tego jeszcze nie zrobił? Ale za każdym razem gdy o tym pomyślał, wyobrażał sobie skruchę wuja. Co on pocznie, kiedy się stamtąd wydostanie? Będzie miał jeszcze bardziej zjebane życie niż teraz. Czy to było dobre? Raczej nie. Jak na razie niszczył swoje życie tylko i wyłącznie z własnej woli.
Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć. Był zmęczony. Chciał się już położyć.
- Pomyślę nad tym... naprawdę. Pomyślę. Dziękuję, że go pan odgonił.
Staruszek roześmiał się.
- Nie pojawi się tu jak na razie, założę się o to! Uciekał jak pies z podkulonym ogonem! Haha, dobranoc synku!
- Dobranoc.
~*~
- No i co myślicie?
Daniel przeglądał notatki Nathana i mruczał z zadowoleniem pod nosem.
- Świetnie, naprawdę świetnie... podoba mi się. Piosenka też jest dobra. Idealna na nasz pierwszy hit.
Wtedy zwrócił wzrok na Ryana i uśmiechnął się szeroko.
- Brawa dla ciebie, Ryan. No kurwa, wiedziałem, że świetnie grasz, ale że masz taki talent kompozytorski... hah.
Dzisiejsza próba była tą, na którą Ryan czekał od dawna. Tyle zmian na raz. W jednej chwili. Stworzyli razem z Nathanem jedną piosenkę, a przy okazji kasztanowłosy przywlókł ze sobą jeszcze kilka tekstów. Wspólnie z chłopakami wybrali dwa i dopasowali je do melodii, które skomponował Daniel. Potem Hunter zaprezentował logo, które w wielkim bólu udało mu się stworzyć, oczywiście przy pomocy niezawodnej pani Taylor. A potem już tylko granie, dopasowanie rytmu, basu i klawiszy do całokształtu.
Brunet cieszył się i całe spotkanie spędził z delikatnym uśmiechem na ustach. Naprawdę poszło im dobrze. Byli przygotowani na zbliżający się nieuchronnie koncert. Przecież już tylko kilka dni dzieliło ich od wydarzenia, które na pewno zmieni ich dotychczasowe życie.
Zachowali się jak prawdziwi profesjonaliści. Zrobili listę utworów, które mieli do zagrania, przy okazji też zapisując kto kiedy gra.
The Ashes. Już niedługo tą nazwę będzie miało na ustach całe miasto. A kto wie, wkrótce może i nawet cały świat.
~*~
Ryan zapukał do drzwi. Spóźnił się nieco i już z daleka słyszał głośno grającą muzykę rockową.
Impreza u Kathy. Dalej nie był pewny, czy powinien tu być. Jutro koncert, reszta zespołu wysypia się i trenuje, a on będzie się świetnie bawił do białego rana. Ciekawy był, czy w ogóle da radę jutro wystąpić.
Ale cóż, nie mógł już odmówić. Obiecał Kathy, że przyjdzie i musiał dotrzymać obietnicy. Najwyżej urwie się wcześniej. Nie mógł zawieść przyjaciółki.
Otworzyła mu Papużka we własnej osobie.
- Siema Ryan! Dobrze, że jesteś!
Przytuliła go a on poczuł, że już pachnie alkoholem i papierosami.
W środku było niemalże ciemno, świeciło się jedynie kilka lampek. Ryan naliczył dość dużo osób. Większość tańczyła do rockowej muzyki, widział kilka osób pijących whisky i parkę, całującą się w nieco zacienionym kącie.
Kathy poprowadziła go do stołu, na którym stały orzeszki i słone paluszki. Siedziały tam już jej dwie przyjaciółki, Jane i Patricia, oraz dwóch chłopaków, których kojarzył ze szkoły.
- Ludziska, to jest Ryan. Tak, tak, Jane i Patricia już go znają, ale nie wiem, Matt kojarzysz go? Damien?
Chłopcy odpowiedzieli zdawkowo, pijąc piwo. Brunet szybko przedstawił się znajomym Kathy i po chwili już siedział między Mattem a Patricią.
Jakość rozmowy rosła wprost proporcjonalnie do ilości wypitego trunku. Po chwili szampański nastrój udzielił się też Ryanowi, choć w znacznie mniejszej części niż innym gościom Kathy. Trochę potańczył, pogadał z chłopakami i dziewczynami, pochwalił się zespołem i zyskał małe grono fanek w postaci kilku dziewczyn, które zdeklarowały się, że pójdą na koncert The Ashes.
I mimo że Ryan nie bawił się źle, nie czuł się tutaj dobrze. Nie lubił zbytnio takiej atmosfery rozwiązłości, jaka panowała tutaj. Mimo że bardzo dużo osób po prostu tańczyło, skakało i krzyczało słowa piosenki, on wyłapywał wzrokiem coraz więcej parek. Chłopcy ściskali tyłki dziewczyn, a one dawały ze sobą robić wszystko.
Chyba nie chciał tu już przebywać.
Zobaczył, że Kathy wchodzi do swojego pokoju, chcąc poprawić makijaż, który zmył jej się, po tym jak ktoś chlusnął jej w twarz drinkiem. Poszedł za nią. Musiał jej powiedzieć, że się zmywa.
Ledwo wszedł do pokoju i zamknął drzwi, usłyszał jej głos tuż obok siebie.
- Czekałam na ciebie, Ryan.
I poczuł jej usta na swoich.
_____
Ohh, w końcu to skończyłam... dodałabym wczoraj, gdyby nie to, że akurat w mojej miejscowości wykitował prąd. Ale ha! Zdążyłam!
~Chandelier

22 sie 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 4

Blog Bety: Czwarty Grzech 
                          
                Nie mogłem spać. Dochodziła już trzecia w nocy, a ja nie zmrużałem oka nawet na chwilę. Nigdy nie umiałem zasnąć w nowym miejscu, pierwszy tydzień będzie najgorszy... To tylko kwestia czasu. Przewracałem się z boku na bok, kilka razy obudziłem Setha, raz spadłem z łóżka, co u zaspanego Czarnego wywołało lekki uśmiech. Podejrzewałem, że jutro mi tego nie daruje. Niby go nienawidziłem, ale nie potrafiłem mu zrobić krzywdy. Poza paroma szturchnięciami czy też pchnięciami na ścianę. Co prawda, budził we mnie niechęć i obrzydzenie, ale gdzieś tam w środku wiem, że nie potrafię go skrzywdzić. Mogłem go niszczyć psychicznie, ale nie fizycznie. Leżałem na wznak z rękami założonymi za głowę. Światło księżyca wpadało przez okno i oświetlało całe pomieszczenie. Czarny spał spokojnie, twarzą zwrócony do mnie. Grzywkę miał zaczesaną do tyłu i odsłaniała całkowicie całe jego oblicze. Nie miał w dzień przesadnego makijażu, ale bez tych cieni i pudru wyglądał lepiej. Możliwe, że nawet znacznie lepiej. Drzemał w długiej, szarej koszulce. Przyglądając się mu teraz, można było rzec, że przypominał człowieka.

***

Nie wiedziałem, kiedy zasnąłem. Ostatnie, co pamiętałem to przyglądanie się Dziwakowi, za to wiedziałem na pewno, kiedy się obudziłem.
- No w końcu! - usłyszałem krzyk Czarnego, który klęczał obok mojego łóżka i trzymał rękę na moim ramieniu. - Budzę cię od pięciu minut, zaczynałem rozważać pobudkę niczym ze "Śpiącej królewny". - powiedział, wzdychając i przewracając teatralnie oczy. Strąciłem jego rękę i strzepałem rękaw białej koszulki.
- Nigdy. Więcej. Nie. Waż. Się. Mnie. Dotykać! - wysyczałem, rozbudzając się całkowicie. Seth pewnie dawno wstał, ponieważ włosy miał uczesane, ubrany był całkowicie na czarno, a na twarzy widać było lekki makijaż. Uśmiechał się kpiąco, po czym wstał i przybrał postawę żołnierza.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Księżniczko - rzekł, kłaniając się nisko. W dwóch susach dopadłem do niego i pchnąłem na podłogę.
- Mówiłem ci już, śmieciu, że masz do mnie nie mówić "księżniczko"!- mocno kopnąłem go w krocze z nadzieją, że może to go coś nauczy... A jeszcze w nocy myślałem, że nie potrafiłem zrobić mu krzywdy. Jednak Vega nie jest taki święty, jak mu się wydawało. - Jesteś żałosny. - rzuciłem, nie mogąc patrzeć na to jak zwija się na podłodze z bólu. Zamknąłem drzwi łazienki i usiadłem na zamkniętym kiblu. Chyba zaczynało mi odwalać. Nienawidziłem go, ale coś było nie tak... Chciałem mu uprzykrzyć życie, ale za każdym razem, kiedy próbowałem, robiło mi się przykro. Chyba napiszę książkę, będzie nosiła tytuł"Jak zbzikować w 24 godziny według Alexa Vegi" 
                Jeżeli tak dalej pójdzie, zażądam zamiany pokoju.

***
        
 Po porannej toalecie, poszedłem do pokoju po książki i torbę. Czarnego już nie było. Właściwie to miałem jeszcze półgodziny, do pierwszej lekcji. Mógłbym jeszcze na chwilę się położyć, ale znając mnie, obudziłbym się gdzieś po czternastej. Zabrałem rzeczy i tęsknie spojrzałem na łóżko. Byłem strasznie śpiący, pomimo tego, że po porannym starciu z Dziwakiem wydawałem się całkowicie rozbudzony. Ziewając i odstraszając, prawdopodobnie wzrokiem wygłodniałego wilka, wszystkich na korytarzu, dotarłem do pokoju Phila. Zapukałem dwa razy i usłyszałem stłumiony przez drzwi głos Dresiarza głos.
- Wlaz! - Zaśmiałem się cicho i wszedłem do środka.
- Co by było, gdyby stał tam jakiś nauczyciel? - zapytałem od progu siedzącego na łóżku, zaspanego i półnagiego chłopaka. Przecierał oczy i rozciągał się.
- O to ty, nie spodziewałem się, że przyjdziesz. Myślałem, że spotkamy się w klasie. - mówił, co chwilę ziewając.
- Można powiedzieć, iż nie bardzo wiem jak dotrzeć do klasy. - powiedziałem zmieszany. Phil popatrzył na mnie z dużym zdziwieniem w oczach - Jestem tu o doby, skąd mogę wiedzieć gdzie i co jest?
- Na pewno wiesz, gdzie jest kibel i winda. - mówił, uśmiechając się pod nosem.
- Phil, jebnę ci zaraz. - odparłem, czując, że na moje policzki wstępował krwawy rumieniec. Chciałem zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Poznanie kogoś w takich okolicznościach nie było moim marzeniem, a czułem, że on będzie mi to wypominał do końca życia. Dresiarz siedział na łóżku i zanosił się śmiechem.
- Dobra, to poczekaj na korytarzu, a ja się przebiorę, zabiorę książki i pójdziemy.
- Dobra, tylko szybko. Chciałbym jeszcze poznać jakąś niezłą dupę. - odpowiedziałem i opuściłem pomieszczenie. Usiadłem na  ławce obok drzwi i wyciągnąłem telefon. Z tego wszystkiego nawet nie zadzwoniłem do Rogera, bo do matki nawet nie było po co. Przecież nie obchodziło ją, co robiłem. Pożegnała się ze mną tylko dlatego, że Roger ją o to prosił. Miała mnie kompletnie w dupie. Jak ojciec żył, była całkiem inną osobą. Pogodna, roześmiana, ogólnie rodzina była dla niej wszystkim. Mimo że pracowała, to potrafiła dbać o dom i interesować się wszystkim. Teraz jedyne, co ją obchodziło, to ilość zer na koncie. Tęskniłem za tamtymi czasami, kiedy byliśmy taką wspaniałą rodziną. Brakowało mi ojca. Był dla mnie mentorem... Może kiedyś matka się zmieni, wrócą stare czasy i wszystko będzie tak jak dawniej. Wybrałem szybo numer do Rogera i po dwóch sygnałach usłyszałem znajomy głos.
- Długo ci zajęła podróż. - powiedział rozbawiony.
- Witaj Roger, ciebie również miło słyszeć. - odpowiedziałem, śmiejąc się do słuchawki. Mimo tego, że to przez niego matka tak się zachowywała, spoko z niego gość.
- Tak, tak synu. Mów jak nowa szkoła? - kilka miesięcy temu zapytał czy może mówić do mnie "synu". Zgodziłem się, a on nie miał nic przeciwko temu, że ja do niego nadal będę zwracał się po imieniu. Już otwierałem usta, aby mu odpowiedzieć, ale w słuchawce usłyszałem znajomy głos.
- Syn marnotrawny dzwoni? W końcu. - ciche parsknięcie Rogera spowodowało, iż po raz kolejny się roześmiałem. Głos, który usłyszałem, należał do mojego brata - Paula. To on zastąpił mi ojca po jego śmierci. Jest trzy lata starszy, ale dogadujemy się jak bliźniaki. On wiedział, kiedy ja byłem smutny, zły, wesoły czy też przybity bez nawet rozmowy ze mną. Mama mówiła, że on prawdopodobnie czuł to samo, co ja. Nie wierzyłem w to, ale czasem, gdy głębiej się nad tym zastanawiałem, twierdziłem, że może było w tym ziarenko prawdy.
- Powiedz mu, żeby się wypchał.
- Nie musisz powtarzać, słyszałem. Przekaż mu, żeby sprawdził pocztę.
- Nie musisz powtarzać, słyszałem. - spapugowałem brata. Roger zaśmiał się. - Więc, szkoła na pierwszy rzut oka wydaje się ogromna, oczywiście mój pokój znajduje się na jednym z ostatnich pięter, a winda się zepsuła i muszę popylać po schodach. Mieszkam z jakimś dziwakiem, który ubiera się jak jakiś satanista i w dodatku się maluje. Nie poznałem na razie wielu osób, ale mam szansę to nadrobić. Właśnie idę na pierwszą lekcję. - opowiedziałem mu w skrócie.
- Cieszę się w takim razie, że ci się podoba. Nie będę w takim razie ci przeszkadzał, leć i zadzwoń kiedyś. Cześć, Synu. - powiedział i rozłączył się. Zawsze lubił kończyć rozmowy w niespodziewanym momencie. Czasem zastawiałem się, czy nie robił sobie żartów.
           Zanotowałem w telefonie, żeby zobaczyć pocztę i włożyłem go do kieszeni szarych jeansów.
- Boże, co tak długo! - Powiedziałem pod nosem. Z bratem mieliśmy tą wrodzoną cechę po ojcu, że byliśmy strasznie niecierpliwi. Najgorzej było co niedzielę w kościele. Rodzice byli bardzo wierzący i zawsze chodzili z nami na msze. Ale oczywiście nasz proboszcz nie był taki jak inni, nie kończył na "Idźcie w Pokoju Chrystusa" tylko zawsze było "Usiądźmy sobie na chwilę... Ogłoszenia parafialne" i ogłaszał je PRZEZ PÓŁ GODZINY. A to jeszcze gazetki pod chórem, to remont ogrodzenia na cmentarzu, to to, to tamto, to stramto. Wymyślaliśmy z Paulem, że boli nas coś i wychodziliśmy wcześniej. Poza niecierpliwością, urodą i skromnością, matka natura nie poskąpiła również talentem aktorskim. Usłyszałem zgrzyt zamka i po chwili na korytarzu pojawił się Phil, podobnie ubrany jak wczoraj, tylko dziś miał czarną bluzę z kapturem i popielate spodnie dresowe.
- Ubierasz się dłużej niż baba. - powiedziałem od razu. Dresiarz się roześmiał i pokręcił głową z dezaprobatą.
- Chodź, bo się spóźnimy - rzucił w końcu i skierowaliśmy się w stronę klasy. Przez chwilę maszerowaliśmy w milczeniu.
- Jak się czujesz? - zapytałem, przypominając sobie zdarzenia z wczorajszego wieczoru. Było mi trochę głupio, że zostawiłem go bez opieki, ale on był już prawie dorosły i potrafił sobie radzić.
- Już jest dobrze, byłem po prostu zmęczony. Często tak mam. - spojrzałem na niego ze zdziwieniem w oczach. Przecież jeśli komuś tak bez powodu kręciło się w głowie i tracił równowagę, to już dawno powinien był iść do lekarza. - No co?
- Gówno, cwelu. Czemu jeszcze nie poszedłeś z tym do doktora?! - polubiłem go, i wydawało mi się, że to będzie jedyna osoba w tej szkole, której będę mógł zaufać.
- O popatrz, windę naprawiają - zmienił temat, pokazując głową na tego samego faceta, który nas z niej wyciągnął. Spojrzałem na Phila, wzrokiem mordercy, co on skwitował cichym prychnięciem. Zatrzymałem się i złapałem go za ramie. Nie mogłem pozwolić, żeby ktoś mnie tak traktował. Jeśli Vega oczekuje odpowiedzi, to ma ją otrzymać i koniec kurwa kropka.
- Nie odpuścisz. - stwierdził z westchnięciem Phil, a ja pokiwałem głową przecząco. - Eh, no dobra. Byłem już u pielęgniarki szkolnej, powiedziała że to ze stresu. Wszystko, ulżyło ci?
- Nie można było tak od razu powiedzieć? - pokręcił głową z rozbawieniem.- Ouhh chodźmy!

***



- Ich też chronisz? - zapytałem dresiarza, kiedy weszliśmy na piętro, w którym odbywała się pierwsza lekcja.
- Ale kogo?
- No tych pedałów w koncie, muszą mieć przejebane. - pokazałem głową na dwóch liżących się chłopaków przy automacie z napojami. Phil spojrzał na mnie z ogromnym zdziwieniem w oczach, ale po chwili roześmiał się, a mi zrobiło się głupio.
- Gdzie ty się wychowałeś ? W epoce Kamienia Łupanego? Przyznaj się, nie zaglądałeś ani razu na oficjalną stronę szkoły? - spuściłem głowę, aby zakryć rumieńce na policzkach - Tak myślałem. Słuchaj, nie wiem jak było tam w tej twojej epoce, ale teraz świat jest tolerancyjny, i tutaj ta para jak ta to normalność. - mówił spokojnie, lecz widziałem, że starał się powstrzymać od śmiechu. Może i byłem nietolerancyjnym chujem, ale zrobiło mi się głupio.
- To powiedz mi w takim razie, kogo jeszcze chronisz? - zmieniłem temat, chcąc pozbyć się tych cholernych zaczerwienień na mordzie.
- Teraz nie, później pokażę ci listę. - odparł prostując się i poprawiając torbę na ramieniu. To było jakieś ukryte znaczenie tych gestów, i po chwili już wiedziałem dlaczego. Dołączyła do nas wysoka, szczupła dziewczyna z blond warkoczem do pasa. Phil od razu się uśmiechnął i pocałował ją w policzek. Blondyna miała krótką obcisłą sukienkę. Wcale nie wyglądała jakby przyszła do szkoły... Bądźmy szczerzy, wyglądała jakby wyszła z burdelu.
- Kochanie poznaj Al...- zaczął, ale dziewczyna weszła mu w słowo.
- Hej jestem Olivia, z Philem jesteśmy razem pół roku, myślę, że ty, jako jego nowy przyjaciel zaakceptujesz nas razem. - mówiła szybko, ale miała bardzo melodyjny głos. Zmieszany ująłem jej drobną dłoń i ucałowałem jej wierzch, cały czas patrząc jej w oczy.
- Miło mi, jestem Alex. Myślę że nie będzie problemu z akceptacją, jeżeli będzie działało to w obie strony. - odpowiedziałem arystokratycznym tonem. Puściłem rękę dziewczyny i znów się odezwałem. - W takim razie ja zostawiam was samych, idę wyrywać dupcie, do zobaczenia. - para roześmiała się, a ja zostawiwszy ich, skierowałem kroki na przód.
- Alex! - usłyszałem wołanie Phila, odwróciłem się na pięcie. - Klasa jest w drugą stronę.
- Ouch.- pomaszerowałem w stronę przeciwną od kierunku, który obrałem wcześniej. Stanąłem między Philem a Olivią - Przepraszam państwa, ale chciałbym przejść - para rozplotła palce i przepuściła mnie. Ten rok zapowiadał się bardzo ciekawie.





~~~~~~~~



Witajcie! Rozdział krótki, nic się nie dzieje.Tak wiem to, ale niestety nie miałam czasu na pisanie.Następny rozdział ukaże się za dwa tygodnie, ponieważ ostatnie podrygi wakacji i w końcu zebrałam się z rodzicami na wyjazd. Przepraszam ale obiecuję, że już od tego kolejnego rozdziału zacznie się dziać, dowiecie się wielu, wielu rzeczy które pomogą wam w rozszyfrowaniu zagadki, z którą Alex będzie miał problem.  Przepraszam za denny rozdział, ale naprawdę wena raz przychodzi a raz odchodzi.
Tak w ogóle, jestem bardzo podjarana ponieważ w ciągu miesiąca nabiliście nam 1,200 wyświetleń, jesteście wspaniali <3
(Uwaga teraz będę żebrać) Proszę o komentarze, które naprawdę bardzo motywują. 

P.S Zapraszamy na oficjalną stronę bloga na Facebooku, dzięki temu , że ją polubicie będziecie jako pierwsi wiedzieli o nowym rozdziale! KLIKNIJ



18 sie 2015

Z Popiołów cz.3

III.
W barze pachniało papierosowym dymem i alkoholikami.
Ryan czuł na sobie spojrzenia tych obleśnych typów spoglądających na niego znad kuflów z piwem. Przyglądali mu się z nieufnością, ale i zaciekawieniem. Z obrzydzeniem przyglądał się zaschniętym żółtym plamom na ich ubraniach.
Było ich za dużo. Zbyt wiele. Wszyscy wyglądali zupełnie tak jak wuj leżący w tej chwili na kanapie w zarzyganej bokserce i z piwem w łapie. Ryan poczuł jak gorąco zalewa go od środka. Serce przyśpieszyło.
Wuj Joe w oczach bruneta był życiowym nieudacznikiem. Alkoholikiem tłumaczącym się depresją. Chłopak nienawidził go. Za tą bezczynność i marnowanie pieniędzy na chlanie. Za to, że on i Will nic go nie obchodzili i traktował ich po prostu jak meble. Ryan nie przypominał sobie, by ostatnio choć na niego spojrzał.
Tęsknił za ciocią Ellen. I to bardzo. Za jej głosem, słodkim jak robione przez nią bułeczki maślane i ciepłem jej ciała. Tylko ona rozumiała jak on się czuje i co przeżywa.
- Ryan!
Głos Gerarda wyrwał go z łap otchłani wspomnień, która zaczęła wciągać go jak bagno.
- Uhm, już idę.
Od początku wiedział, że to nie był dobry pomysł. Nienawidził starych pijaków. A malutki bar na Kings Street musiał być ich pełen. Zapierał się rękami i nogami, ale ostatecznie chłopcy uprosili go, żeby poszedł z nimi. Nie chciał iść na oględziny sceny. Nie chciał widzieć tego miejsca bez potrzeby. Nie chciał patrzeć się na ludzi, powoli staczających się na dno.
- Tutaj jest scena. 
Niski facet z dorodnym wąsem przedstawił się jako właściciel i doprowadził ich do sceny, a właściwie to małego podestu, na którym aktualnie występował mężczyzna ustylizowany na Elvisa. Jego ponury i monotonny śpiew nadawał temu miejscu dziwnej, grobowej atmosfery, chociaż mogło się wydawać, że pijaczki tętniły życiem.
- Rozejrzyjcie się, śmiało, a ja pójdę zapisać w terminarzu wasz występ.
Właściciel uśmiechnął się sztucznie i odwrócił się na pięcie, znikając między stolikami.
Dan przyglądał się scenie sceptycznie. Przygryzł wargę widząc śpiewającego gościa.
- Jeżeli tu jest taka nuda, to nie wiem czy chcę tu występować.
Pokręcił głową.
- Kurwa, Dan, dlaczego ty zawsze musisz wszystko utrudniać.
Westchnął Nathan, wyraźnie zirytowany zachowaniem blondyna. Ryan nie mógł się z nim nie zgodzić. Dawkins zawsze miał coś przeciwko. Nigdy nic mu nie pasowało, zawsze coś było źle.
Cholera, dostał szansę od losu, w końcu ktoś zgodził się zapłacić im za występ. Co prawda miejscówka była okropna, a zapłata nie należała do najwyższych. Jednak to zawsze było coś!
Ryan nie mógł w to uwierzyć. Ich pierwszy koncert. Już za tydzień. Tak niedaleko. Czuł delikatną nutę ekscytacji i lekki zastrzyk energii. Nie mogli tego zawalić. Muszą się wybić, już teraz!
Ale Dan jak zwykle musiał być niezadowolony.
- Co ja na to poradzę, że mi się tu nie podoba?!
Blondyn wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni spodni papierosa.
- Ale Dan, to jest nasza szansa, przecież trzeba zacząć od zera, nie będziemy od razu najlepsi!
Wtrącił się Hunter, jednak Dawkins zbył go pogardliwym spojrzeniem czekoladowych oczu. Rudy cofnął się i dyskretnie ukrył za bliźniakami.
- No i to właśnie robisz Dan. Jebany cwelu. Nie pozwalasz innym dojść do głosu.
- Jeb się, to nie ty tu rządzisz, Nath.
- Kurwa, tu nie ma jebanych liderów. 
- Pierdol się.
Ryan nie mógł już tego wytrzymać.
- Zamknąć się!
Nathan odwrócił się w jego stronę i ich spojrzenia spotkały się. Przez chwilę brunetowi wydawało się, że czas stanął na chwilę w miejscu. Dziwnie stracił pewność siebie.
- Zamiast się kłócić lepiej chodźcie tworzyć jakiś materiał. Występ mamy już za tydzień, a nie mamy ani jednego własnego tekstu.
Daniel prychnął i uśmiechnął się wyniośle.
- I tak przecież będziemy grać w większości repertuar innych zespołów.
Cholera, jemu nigdy nic nie przemówi do rozsądku.
- Nieważne. Musimy coś napisać.
Wszyscy przytaknęli i Ryan poczuł ulgę, gdy wychodził przez nieco podniszczone drzwi, wydostając się z zasięgu wzroku śmierdzących pijaczyn.
~*~
Brunet czuł się dziwnie, kiedy razem z chłopakami siadali na schodach prowadzących do domu handlowego i przyglądali się dziewczynom wychodzącym ze szkoły, leżącej na wprost nich. Dan i bliźniaki przychodzili tu, licząc na poderwanie jakiejś ślicznej małolaty, która poleciałaby na ich urok osobisty oraz fakt, że mają swój własny zespół. Hunter i Ryan przesiadywali tu dla towarzystwa i zasady, że muszą trzymać się razem.
Nathan był to z nimi po raz pierwszy i niepewnie zawieszał wzrok na przechadzających się po placu przed szkołą dziewczynom. Nieco spięty, rozglądał się na boki, tak jakby w każdej chwili zza rogu mogła wyłonić się postać Clarice i przyłapać go na podziwianiu wdzięków innych kobiet.
Ryan znów przyłapał się na obserwowaniu Nathana. To już nie miało sensu. Czy ta lekka dziewczęcość chłopaka sprawiała, że wydawał się być czarnowłosemu wyjątkowo atrakcyjny?
- Patrzcie, kto idzie.
Rzucił Dan, wypuszczając z ust kłąb papierosowego dymu.
- Niby kto?
Zapytał Hunter z lekką irytacją w głosie. Od jakiegoś czasu chodził nieco przybity i często denerwował się o błahostki. Nikt nie wspominał o Mary Rose. Wszyscy podejrzewali, że chodzi o nią.
Dan wskazał ruchem głowy powoli zmierzające w ich stronę trzy dziewczyny. Ryan natychmiast rozpoznał w nich Kathy i jej dwie koleżanki; Patricię i Jane. Cała trójka wyglądała jak bliźniaczki w swoich nieco kiczowato dobranych ciuchach i kolorowych fryzurach.
- Z tej twojej Kathy to całkiem niezła sztuka jest, Ryan.
Wtrącił Pete, uśmiechając się szeroko.
Miał rację, koleżanka Ryana była naprawdę śliczną dziewczyną, choć jej ciuchy we wszystkich odcieniach tęczy trochę odwracały uwagę od jej zgrabnego ciała. Ruszała się wyjątkowo ponętnie i na wielu chłopców jej obecność działała podniecająco.
Jednak mimo to że Ryan uznawał ją za ładną, nigdy nie poczuł do niej niczego więcej. Ale czy powinien? Była tylko jego koleżanką z pracy. Życie nie jest filmem, w którym zawsze musisz się zakochać w swoim przyjacielu.
- Ona nie jest moja.
- Nie myślałeś nigdy, żeby ją... no wiesz?
Do rozmowy przyłączył się drugi bliźniak, zupełnie ignorując wypowiedź bruneta.
- Dajcie spokój.
Dwójka chłopaków zachichotała, ale umilkli, gdy tylko obok nich stanęła Kathy z koleżankami. Patricia i Jane od razu z piskiem rzuciły się na bliźniaków, siadając im na kolanach i obejmując. Ryan przyglądał im się z lekkim zażenowaniem, choć najpewniej nie było tego widać.
Tak, zdecydowanie Pete i Gerard mieli powodzenie u dziewczyn.
- Hejka.
Powiedziała Kathy i po kolei przywitała się z całym zespołem przyjacielskim przybiciem piątki.
- Organizuję imprezę w piątek wieczorem, może przyjdziecie?
Daniel obrzucił bliźniaków i tulące się do nich dziewczyny lekceważącym spojrzeniem (chociaż może też trochę zazdrosnym) i pokręcił głową.
- Sorry Kathy, ale ja nie mogę. Muszę być wypoczęty, w sobotę mamy występ.
Kathy spojrzała na niego zszokowana. Nastąpiła lekko niezręczna cisza, a Kathy wpatrywała się w Dana swoimi wielkimi, błękitnymi oczami z podziwem.
Po chwili zamroczenia zaczęła krzyczeć ze szczęścia.
- O Boże! O kurwa! Wiedziałam, że wam się uda!
Patricia i Jane przerwały obściskiwanie się z bliźniakami, tylko po to by przelotnie spojrzeć na rozradowaną koleżankę, a następnie stracić nią zainteresowanie.
- Gdzie będziecie występować?
- Bar u Jimmy'ego na Kings Street.
Wtrącił Nath, mówiąc coś po raz pierwszy od dobrych kilkunastu minut.
- Świetnie, na pewno tam będę!
W tym momencie jednak radość zeszła z jej twarzy i dziewczyna lekko posmutniała.
- Czyli... nikt z was do mnie nie przyjdzie?
Dan przygryzł wargę z lekkim zakłopotaniem i nieśmiało pokręcił głową. Hunter również spuścił z zakłopotaniem wzrok. Gerard i Pete zapewne nie wiedzieli nawet o czym mowa, tak bardzo zajęci byli migdaleniem się z koleżankami Kathy.
- Szkoda... bez moich chłopców to już nie będzie taki zajebisty ubaw.
Uśmiechnęła się lekko, ale Ryan dostrzegał cień żalu w jej oczach. Poczuł, jak robi mu się jej autentycznie szkoda. Była jego dobrą koleżanką, może nie przyjaciółką, ale jednak już kimś ważniejszym, niż zwykły znajomy. Brunet nie znosił smutku na twarzach ludzi, na których mu zależało.
- Ja mogę przyjść.
Kathy rzuciła mu uradowane spojrzenie.
- Naprawdę? O raju, świetnie Ryan, świetnie! Nie mogę się doczekać!
Dawkins prychnął lekceważąco.
- Rób co chcesz. Ale spróbuj tylko kurwa nawalić potem na koncercie.
Ryan nie odpowiedział nic. To będzie trudne, ale spróbuje.
Po chwili Kathy oznajmiła, że musi już wracać do domu, pożegnała się ze wszystkimi, jeszcze raz dziękując Ryanowi za wszystko. Patricia i Jane podążyły za nią w stronę domu, uśmiechając się jeszcze zalotnie do dwóch czarnowłosych.
- Ktoś się tu zakochał.
Zaśmiał się Gerard, popychając Ryana, mając na celu sprowokowanie go.
- Zostaw go w spokoju, Gery.
Mruknął pod nosem Nathan. Brunet spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. W sumie nie spodziewał się, że go obroni. Byli pogodzeni, to prawda. Ale szczerze mówiąc... będąc Nathanem, Ryan dalej byłby na niego wściekły za pomylenie go z dziewczyną.
Gdy tylko o tym pomyślał, zaczerwienił się ze wstydu.
- A ty co, zazdrośniku? Znudziły ci się już dziewczyny, Nath?
Gerard zawsze zaczynał ze wszystkimi. Taki już był. Lubił się droczyć i zaczepiać. Bawiło go prowokowanie i uwielbiał obserwować reakcję wkurzonych ludzi. Pete był do niego podobny, ale nigdy nie starał się aż tak bardzo uprzykrzać innym osobom życia.
- Spierdalaj.
Odparł krótko Nath i przyłożył fajkę do ust.
~*~
- Okej, dobra, skoro nikt nic kurwa nie ma, to ja wam przedstawię mój tekst! Czy do was nic do cholery nie dociera?! Nie tylko ja mam tutaj tyrać, idioci!
Nathan wpadł do garażu Huntera z notesem pełnym kreśleń i bazgrołów. Ryan starał się rozczytać zapiski kasztanowłosego, ale nie potrafił. Pismo chłopaka było wprost nie do odczytania. Zakręcone i nierówne.
Ryan czuł się źle z tym, że nie zrobił kompletnie nic. Przez te dwa dni siedział w sklepie i przyjmował klientów niczym robot, mówiąc zawsze to samo, powtarzając wszystko jak regułkę. Nie uśmiechał się do ludzi. Nigdy tego nie robił.
Nie napisał nawet głupiej melodii. Ściskał w ręce gitarę i czuł jak pocą mu się ręce. Nie miał czasu. Musiał pracować. Musiał
Nathan podszedł do mikrofonu, ignorując tłumaczenia reszty chłopaków i ich przeprosin. Wyprostował się i założył wyłażący kosmyk włosów za ucho. Ryan dostrzegł lekką czerwień na jego policzkach.
Przymknął oczy i zaczął śpiewać.
 -  I will hold you high
    I will spread your wings
    I will make you shine
    Like a flaming phoenix.
Miał niski, mocny głos i to właśnie Ryana zawsze dziwiło. Gdy go słuchał, jego śpiew odbijał się mu w głowie zostawiając po sobie echo. Był przesiąknięty emocjami. Mimo że pełen dziwnej ciemności i w pewnym sensie brudny, był szczery. Słowa płynęły prosto z serca.
Ryan w pewnej chwili uwierzył w to. Że będzie trzymał ich wysoko, rozłoży ich skrzydła i sprawi, że będą lśnić. Lśnić między innymi zespołami. Staną się sławni dzięki niemu. Nathan był ich skarbem. Cudownym. Niczym rzadki diament.
Mimo że Nathan zaśpiewał to a cappella, brunet czuł, że utwór stanie się hitem.
Chłopak skończył i nastała cisza.
- Wow, nieźle kurwa, naprawdę. No wiecie, adekwatnie do tytułu i tak dalej...
Powiedział Dan sprawiając, że na twarzy Nathana pojawił się rumieniec.
- Więc pomoże mi ktoś napisać zwrotki? Lub melodię?
Serce Ryana zabiło mocniej z pewnego powodu.
- Ja mogę.
Nathan spojrzał na niego błękitnymi oczami i uśmiechnął się. Dla bruneta wszystko to działo się jak w zwolnionym tempie. Nath odwrócił powoli głowę. Przez ułamek sekundy widział tego uroczego piega na jego powiecie, gdy mrugnął. Niesforny kosmyk kasztanowych włosów znów wymknął się spod kontroli. Nathan szybko założył go za ucho.
- Jasne. Przyjdź do mnie po południu. Czekaj, zapiszę ci adres...
Ryan był pewien, że go nie odczyta, ale nie chciał się wtrącać.
~*~
Nieco się ochłodziło. Po tych kilku ciepłych dniach nastąpił spadek temperatury. Na niebie pojawiły się szare chmury. Wszędzie mgła. Ani śladu deszczu. Tylko zimno.
Ryan trafił na Lincolna i spojrzał na kilka bloków położonych przy małym skwerku. Podobnie jak u niego. Niezadbane, zarośnięte, wszystko szarobure, tak jak dzisiejsze niebo. Gdzie się nie obejrzał, widział brud. Trafił tam, gdzie porządni obywatele nie mieli zamiaru się zapuszczać.
Czuł jak zaczynają mu marznąć dłonie. Ukrył je w kieszeniach skórzanej kurtki i ruszył popękanym chodnikiem w stronę bloku numer trzy. Koniec października, a wszędzie tak cholernie zimno.
Dużo myślał o tym, co się ostatnio z nim dzieje i doszedł do wniosku, że nie jest to nic dobrego. Te wszystkie reakcje jego organizmu na obecność Nathana. To jak jego myśli błądziły w jego kierunku, nawet teraz. Cholera, czym ten zapatrzony w siebie chłopak tak go zauroczył?
Nathaniel, Nathan, Nath. Gdy tylko o nim pomyślał, robiło mu się cieplej na duszy. Przecież tego nie chciał. Nie chciał być innym. Być odmieńcem.
Ale wszystko wskazywało na to, że nim jest.
Blok numer trzy. Nie zorientował się, kiedy pokonał tą trasę. Podszedł do przejścia dla pieszych, ale w tym samym momencie dostrzegł coś dziwnego.
Przed drzwiami stała dwójka ludzi. Chłopak i dziewczyna, Ryan niemalże natychmiast rozpoznał Nathana, ale chwilę mu zajęło zidentyfikowanie Clarice. Widział ją przecież tylko raz.
Kłócili się. Słyszał podniesiony głos Clary i zirytowany głos kasztanowłosego. Brunet stanął jak idiota i przyglądał się. Miał cichą nadzieję, że go nie zauważą.
O co mogło im chodzić? To znaczy, z tego co się dowiedział, dość często się kłócili i byli raczej niezbyt zgodną parą. Jednak zastanawiał się, o co im teraz poszło. Był po prostu ciekawy, czy to kontynuacja poprzedniej kłótni, czy jednak coś nowego?
Ryan przeszedł przez pasy i podszedł bliżej. Jak gdyby nigdy nic usiadł na ławce. Zaczął nasłuchiwać.
- ...teksty w twoim... czy ty kogoś...?!
Krzyczała już niemalże Clarice. Wyglądała jak wścieła kotka, nastroszona i gotowa do ataku. Ryan widział z daleka jak drżą jej zaciśnięte w pięści dłonie.
- Przecież... do kurwy nędzy... nie... cię! Kurwa!
- Wiesz co?!
W tym samym momencie zdarzyło się coś, czego Ryan się nie spodziewał. To była dosłownie chwila, ręka dziewczyny wykonała szybki ruch, a ona odwróciła się na pięcie i przyśpieszonym krokiem odeszła.
Uderzyła go w policzek i uciekła. Brunet szybko spuścił głowę. Słyszał dźwięk jej obcasów. Przeszła obok niego szybko, cicho pojękując i zniknęła we mgle. Kątem oka widział, że Nathan dalej stał tam, zdezorientowany.
Ryan wstał i zachowywał się tak, jakby nie zauważył kompletnie nic. Szedł powoli w stronę kasztanowłosego, pogwizdując i rozglądając się z udawanym zaciekawieniem.
- O, cześć Ryan.
Brunet powitał go skinięciem głowy i jak gdyby nigdy nic, zapytał:
- Hej, właśnie mijałem Clarice... nie wyglądała na szczęśliwą. 
Kasztanowłosy przygryzł wargę i przez chwilę Ryan wpatrywał się w niego, nie wiedząc za bardzo, co chciał powiedzieć.
- Czy... coś się stało? Nath?
Nath lekko się speszył i pokręcił głową. Miał zamglone oczy, ich błękit zmienił się w coś na kształt szarości. Tak samo smutnej jak dzisiejsze niebo.
- Nie, nic. Jak zwykle kurwa. Wszystko bierze szlag, gdy tylko mnie zaczyna się układać.
Westchnął ciężko, jakby odreagowując sytuację sprzed kilku chwil. Ryan poczuł, jak autentycznie robi mu się go żal.
- Um... w takim razie chodź.
Kasztanowłosy uśmiechnął się i odwrócił, prowadząc kolegę na klatkę schodową.
Ryan dostrzegł czerwony ślad na jego policzku.
________
Hejka, z tej strony Chandelier, przepraszam, że rozdział jest taki krótki, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Dla pocieszenia dodam, że następny rozdział pojawi się wcześniej. Byłam u rodziny i nie miałam za bardzo czasu na pisanie, a teraz nie mogłam się wyrobić. Mam nadzieję, że dałam wam wystarczającą dawkę akcji.
Do napisania! C:
~Chandelier

15 sie 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 3

Blog BetyCzwarty Grzech 
                                                            
 - Przyniosłem herbatę - usłyszałem dobiegający od strony drzwi słodki, męski głos typowy dla pedałów. Kładł nacisk na spółgłoski, co dosyć śmiesznie brzmiało.
 Po chwili do pokoju wmaszerował średniego wzrostu chłopak z emo fryzurą, kolczykiem w wardze i czarnymi, przylegającymi do ciała ubraniami. Na nadgarstkach obu rąk znajdowały się pieszczochy, a na szyi złoty łańcuszek. Trzymał tacę, na której stały dwa kubki z parującym płynem oraz cztery piwa. Chyba jednak zmieniłem zdanie co do tej herbaty. Zdecydowanie potrzebowałem piwa.
- Ummm, ciasteczko. - rzekł pod nosem, a ja otworzyłem oczy ze zdumienia, kiedy zrozumiałem, że słowa te skierowane były do mnie - Cześć, przystojniaku, jak masz na imię? -      
 Przeczesał dłonią włosy w taki sposób, jak robią to dziewczyny, kiedy chcą poderwać chłopaka. Oblizał usta i usiadł na łóżku blisko mnie. Zdecydowanie. Za. blisko. Już otwierałem usta, żeby odpowiedzieć ''spierdalaj'', jednak wyprzedził mnie Phil, który opierał się o ścianę i uśmiechał pod nosem.
- Daniel, nie chce być nieuprzejmy, bo przyniosłeś mi piwo i w ogóle, ale- urwał na chwilę, obserwując reakcję chłopaka. Daniel nie zmienił pozycji. Nadal siedział w niebezpiecznej odległości i uśmiechał się zalotnie. - ...Ale wypierdalaj. - zakończył Dresiarz pokazując gestem ręki ''Tam są drzwi". Mógłbym pożyczyć jego sposób na pozbywanie się natrętnych ludzi. Lokaj - bo tak sobie nazwałem Daniela w myślach - powoli podniósł swoje chude dupsko, odwrócił się jednak jeszcze do mnie i szepnął:
- Jeszcze się spotkamy. - Kiedy całkiem przypadkiem dotknął nosem skóry nad moim uchem, do którego mówił, przeszły mnie ciarki od góry do dołu. Nie rozumiałem tych wszystkich pedałów. Oni liczyli tylko na seks. Namieszają ci w głowie, a jak im w końcu ulegniesz i wyruchasz, zostawiają i szukają następnego. Albo siedzą w tych różowych klubach i kręcą dupą przed każdym. Oczywiście wiedziałem, że nie wszyscy tacy są, ale... Takie było moje zdanie na ich temat i koniec kurwa kropka.
- Pedał? - Zapytałem Phila kiedy Daniel wyszedł, a on skinął głową i zasiadł na wprost mnie, podając trunek.
- Wpadłeś mu w oko. - Stwierdził, uśmiechając się złośliwie.
- Nie wkurwiaj mnie, dobrze? Nie jestem homo ani bi! A takie osoby, jak on, mnie obrzydzają! - Warknąłem, patrząc spode łba na niego.
                       - Oł, nie unoś się, przecież nie mówię że on tobie też. Tylko stwierdzam fakty - Odparł lekko poirytowany, unosząc ręce w geście obrony. Pociągnąłem solidnego łyka.
- Skoro już jesteśmy w temacie tych wszystkich Tęczowych... To powiedz mi, kto mieszka w pokoju 483? - Zapytałem, bo przecież mówił, że wszystkich tu znał, a skoro mieszkał na tym piętrze to powinien był wiedzieć.
- Myślę, że ty. - Odparł, ukazując szereg białych zębów. Co jak co, ale uśmiech to on miał cudny, i nie miałem pojęcia czemu o tym teraz pomyślałem. Przez chwilę wydawał się być zamyślony, lecz po chwili uśmiechnął się w niezidentyfikowany dla mnie sposób, taki trochę zabawny ale i... - Stary, powiem ci, że masz przejebane. Największy pupilek mojego starego. Choćby nie wiadomo co nie zrobił, nie wyleci ze szkoły. Tylko nieliczni go nie lubią, no na przykład Field, ten, który zaczepił Cię przed drzwiami. Jego najlepszy przyjaciel mieszkał z Sethem - ładne imię jak na takiego dziwaka. Właściwie to powinienem był się bać, no bo skoro praktycznie każdy, kto próbował jakoś uprzykrzyć życie Czarnemu, wyleciał ze szkoły, to było bardziej niż większe prawdopodobieństwo, że mnie też to czekało. Ale może gdyby zaprzyjaźnić się z nim .... O NIE  obiecałem sobie, że nie dam mu żyć i swojego postanowienia nie zmienię! Jak mi mogło w ogóle takie coś przez myśl przyjść. Nie bałem się żadnego dyrektora. Ha! To on powinien był się bać mnie, ot co! - Tak, wiem, że mnie nie słuchasz. - przez to wszystko nawet nie zwróciłem uwagi na to, że Phil cały czas do mnie mówił. Kurde pewnie powiedział wiele ciekawych rzeczy, a ja miałem to w dupie, bo myślałem o tym, czy aby czasami nie odpuścić dziwakowi i nie zostać jego "najlepsiejszym kumplem".
- Mógłbyś powtórzyć, bo na chwilę odpłynąłem. - zaśmiałem się, Phil tylko westchnął teatralnie i zwilżył gardło piwem, które ja już dawno wypiłem. 
                  - No więc, tak jak już mówiłem, przyjaciel Fielda dzielił  z Sethem pokój, ale nienawidził osób takich jak on. Więc non stop robił mu różne kawały i ośmieszał na oczach całej szkoły. Pech chciał, że pewnego dnia, kiedy ten wylewał mu na włosy sok pomarańczowy, przechodził tamtędy mój stary. Jeszcze tego samego dnia nie było go w szkole. - uśmiechnął się jakoś ponuro, zwiesił głowę i zastanawiał się gorączkowo nad czymś. Wydawało mi się, że to nie koniec tej historii, a on nie był pewien czy powiedzieć mi wszystko, czy też zachować to dla siebie. Z tego, co zauważyłem, Phil był jedną z osób, które nie potrzebowały zbyt wiele czasu, aby zaufać ludziom. Ale oczywiste jest, że nie powie wszystkiego od razu, ale większość. - Dobra, dość gadania o moim starym i dziwolągach! - rzucił, a ja poderwałem głowę do góry. Zaskoczył mnie tym, że tak szybko to zakończył. Teraz byłem niemal pewien, że było coś, o czym nie powinienem był wiedzieć.
 - Dobrze wiem, że to nie koniec i myślę, iż niebawem ją dokończymy. - powiedziałem, dosyć ostro, ale przynajmniej w ten sposób dotarło do niego, że byłem ciekaw.
- Bystry jesteś. - odparł, lekko rozbawiony. Jego wzrok przeniósł się sugestywnie na pozostałe dwie butelki piwa. Dobrze wiedziałem, o co mu chodzi. Uśmiechnąłem się pod nosem i kiwnąłem potakująco głową. - Nie wiem czy jesteś świadom tego, że jest już dwudziesta druga, a to oznacza, że właśnie zaczęła się cisza nocna, więc dokładnie teraz, niczym ćmy do światła na korytarzach pojawiają się wszyscy ci, których można nazwać potencjonalnym zagrożeniem dla osób nieumiejących się bić. - mówił to z taką powagą, że nie mogłem się powstrzymać i wybuchłem śmiechem. Miał minę niczym ważniak z "smerfów", a gardzące spojrzenie dodawało mu uroku. On sam również wydawał się być rozbawiony całą tą sytuacją i podążył w moje ślady. Przez chwilę zgodnie śmialiśmy się, a później sięgnęliśmy po butelki trunku i stuknęliśmy się nimi na znak toastu.
- To, żeby nam się dobrze współpracowało. - rzekłem, a dresiarz po raz  kolejny zaśmiał się. Wypiliśmy chmielową ciecz, wymieniając kilka stosownych uwag na temat smaku i zapanowała miedzy nami dziwna cisza. Miałem do niego tyle pytań, jednak powstrzymywałem się od ich zadania. Wydawało mi się, że dużo mi już powiedział, a patrząc na jego bladą twarz i sińce pod oczami, stwierdziłem, iż musiał być bardzo zmęczony. - Dobra będę się zbierał. - powiedziałem w końcu.
- Czemu tak wcześnie? Siedź, pogadamy jeszcze. Powiem ci co i jak w naszej szkole, z kim mógłbyś się zadawać, a kogo omijać szerokim łukiem. - odparł zawiedziony.
- Na prawdę Phil, jestem już dość zmęczony, podróż, kilka kłótni z Dziwakiem, obiecuję że jutro spędzę z tobą więcej czasu, jeśli oczywiście będziesz tego chciał -  nie wiem dlaczego, ale zabrzmiało to dziwnie pedalsko.
- Eh, no dobrze. Odprowadzę cię, mogłaby ci się jeszcze krzywda stać, a chyba mamy pewien układ. - rzekł, a ja zaśmiałem się cicho. Podniosłem się i skierowałem kroki w stronę wyjścia. Zatrzymałem się przy drzwiach i odwróciwszy się, czekałem, aż Phil w końcu się ruszy. Przecież miał mnie chronić, a sam mówił, że o tej porze po korytarzach kręciło się kilku niebezpiecznych gości. Spojrzałem na niego i zobaczyłem, że kurczowo podtrzymuje się ściany, a jego lewa ręka dziwnie drga.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem a on pokiwał głową. Nietrudno było zgadnąć, że kłamał. Może i byłem zimnym chujem, ale potrafiłem okazać uczucia, jeśli ktoś zasługuje na to, by je nimi obdarzyć. Phil przypadł mi do gustu, pomimo wcześniejszego wybryku w windzie, jak i tego, iż tak wiele mi przekazał.
- Wiesz, zostań, połóż się, poradzę sobie.
- Jesteś tego pewien?
- Tak, jestem już dużym chłopcem i wiem, że nie wolno wdawać się w bójki - Phil uśmiechnął się, ale widziałem cień bólu na jego twarzy.
- No więc dobrze, widzimy się jutro na pierwszej lekcji. - Lekki tryumfalny uśmiech zagościł na mojej twarzy, cieszyłem się, bo mogłem komuś pomóc. Phil był w porządku, a ja, gdybym wyciągnął go z pokoju widząc w jakim jest stanie, byłbym okropnym draniem. Poczekałem aż dojdzie do łóżka i pożegnawszy się z nim, wyszedłem.

***

Przez całą drogę zastanawiałem się nad wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch godzin, nad tym, co powiedział mi Dresiarz oraz nad tym, dlaczego stan jego zdrowia tak nagle się pogorszył. Czy to ze względu na tę śladową ilość alkoholu w dwóch piwach? Ale Phil na pierwszy rzut oka wydawał się zaprawiony w piciu. Musiało to być spowodowane czymś innym. Tylko jeszcze nie rozgryzłem czym dokładnie. Zaintrygowała mnie również ta niedokończona historia, wydawało mi się , że może ona nieźle zmienić moje życie. Kiedy byłem pod drzwiami, uświadomiłem sobie, że nie wziąłem numeru telefonu od Phila. No cóż, będę musiał zapytać o niego jutro. Nacisnąłem cicho klamkę i równie cicho wszedłem do środka. Liczyłem na to, że przestraszę dziwaka, albo chociaż zaskoczę. Ledwo przestąpiłem próg, a już usłyszałem, podniecony głos dobiegający z sypialni, który z pewnością nie należał do Czarnego, ale znałem go.
-...Miał ciemne włosy, ale nie takie jak twoje, jaśniejsze. Związane z tyłu głowy w koka, żywo o czymś rozmawiali, a jak go zobaczyłem o mało nie wypuściłem tacy z rąk!- Kurwa! Kurwa! Czy to wszystko musiało zawsze mnie spotykać? Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś pedało-lokaj się we mnie zabujał!
-Daniel. - usłyszałem rozbawiony głos Czarnego.
- Hm?
- Stoi ci. - powiedziawszy to, zaczął się głośno śmiać. Sytuacja wydawała się bawiąca, ale mnie nie rozbawiła ani trochę.
- Tobie też by stanął, gdybyś właśnie wyobrażał sobie seks z najprzystojniejszym facetem jakiego kiedykolwiek widziałeś! - Warknął Daniel, lecz po chwili sam głośno się roześmiał. Podszedłem bliżej drzwi, żeby dyskretnie zajrzeć do pomieszczenia. Lokaj siedział plecami do mnie, ale Seth wpatrywał się w drzwi. Pewnie usłyszał jak wchodziłem. Dałbym nawet sobie rękę uciąć, że zauważył również mnie. Nigdy nie potrafiłem się skradać. Na twarzy Czarnego pojawił się kpiący uśmiech.
- Powiedz mi Daniel, czy to nie o nim mówimy? - Kurwa mać! To ja miałem jego zaskoczyć, a nie on mnie! Znów mnie wkurwił! Dobrze, ze nie wyjechał jeszcze z "księżniczką" bo udusiłbym go na miejsc. - Księżniczko no chodź, nie wstydź się! - miałem ochotę zabić tego gnoja! A przy okazji Daniela, przynajmniej nie będzie świadków, a przecież kto by oskarżał taką niewinną osobę jak ja.
- Nie żyjesz, kurwa! - warknąłem, i wszedłem do sypialni. Może i byłem wkurwiony, ale warto było zobaczyć zażenowaną minę Daniela. Wcześniej był taki pewny siebie, a teraz całą jego twarz pokryta była krwistoczerwonymi rumieńcami. Czarny siedział z bananem na twarzy i uważnie przyglądał się naszym reakcjom.
- Umm, cześć. - wydukał Lokaj.
- Mam nadzieję, że kiedy już wyjdziesz, nie będziesz sobie robił dobrze myśląc o mnie, to jest obrzydliwe. - usiadłem na swoim łóżku i wpatrywałem się w niego, co Dziwak skwitował jeszcze większym wybuchem śmiechu.
- Seth, pójdę już, Phil chyba dzwonił. - Tym razem to ja się roześmiałem. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś mógł się w kimś zakochać nawet nie znając jego imienia. To było śmieszne i żałosne, tak samo jak to wykręcanie się. Daniel w ekspresowym tempie znalazł się przy drzwiach i rzucił tylko przez ramię:
- Do jutra! - Kiedy wyszedł, spojrzałem na Czarnego wzrokiem wygłodniałego krokodyla. - Ani. Słowa! - Kierując się w stronę łazienki, słyszałem tylko głośny śmiech.
                                   




 ~~~~~~~~
Witajcie! I jak wrażenia po pierwszych trzech rozdziałach? Podoba wam się? Jestem tak mega szczęśliwa, że po mimo tego, że dopiero zaczęłyśmy  mamy już prawie 500 wyświetleń. Jest moc! obiecywałam dłuższy rozdział, ale chyba mi nie wyszło Jeśli macie jakieś pytania, hejty, przydatne rady, piszcie w komentarzach, to wiele dla nas znaczy, motywuje do pisania. Kiedy ma się świadomość, że jednak ktoś czeka na ten rozdział, że mu się podoba, chce się pisać! Zachęcam was również do czytania "Z popiołów". Pozdrawiam 


9 sie 2015

Z Popiołów cz.2

II.
Ten dzień zaczął się dla Ryana wyjątkowo dobrze. Gdy był wczesnym rankiem na zakupach w sklepie spożywczym odkrył, że zostało zostało mu z ostatniej pensji więcej pieniędzy niż zwykle. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie kupić w końcu kostki do gitary, ale machnął na to ręką. Will od dawna mówił mu, że chciałby dostać coś słodkiego. Tak też Ryan poszperał między półkami i wybrał paczkę landrynek. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie radość jego młodszego brata.
Powietrze stało się lekkie i unosił się w im zapach deszczu. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur. Ryan w drodze do pracy oddychał pełną piersią.
Dzisiaj Kathy miała wolne i brunet pracował sam. Mimo tego że naprawdę ją lubił, cieszył się, że spędzi te kilka godzin w ciszy i spokoju. Osobowość Papużki wyjątkowo gryzła się z jego charakterem. On był małomówny, a ona potrafiła gadać godzinami bez przerwy. Nigdy nie kończyły jej się tematy. A to opowiadała mu o swoich koleżankach, o rodzicach, nowych ciuchach, szkole...
Usiadł za ladą i przymknął oczy. Zaczął myśleć o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Sprawa ze skrętem, nowy wokalista, wpadka, groźby Pierce'a... mimo wszystko Ryan cieszył się, że są od niego wolni. Poczuł, jak jego umysł powoli otula nieświadomość, a dźwięki ulicy przestają mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Mała drzemka w pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Wtem cały błogi nastrój zamroczenia przerwał krzykliwy głos dzwonka. Dla Ryana było to zaledwie kilka chwil, ale gdy obejrzał się i spojrzał na zegar, zorientował się, że spał nieco ponad pół godziny. Przeciągnął się niedbale.
- W czym mogę pomóc? - zapytał stojącego niepewnie w jego stronę klienta.
Nagle Ryan, jeszcze nieco skołowany dostrzegł, że zna stojącego przed nim chłopaka. Wytężył zamglony wzrok. Tak... przecież to Nathan! Ich nowy wokalista. Którego wczoraj pomylił z babką... ucisk w żołądku z powodu wstydu nie pomagał w tej niezręcznej sytuacji.
- Cześć... - powiedział nieśmiało kasztanowłosy.
Brunet gapił się na niego jeszcze przez chwilę jak kompletny idiota, ale po chwili wstał i oparł się o blat lady.
- Cześć. Chcesz coś kupić?
Zabrzmiało to debilnie i Ryan skarcił się za to w myślach, ale Nathan raczej nie zwrócił na to uwagi, Odchrząknął.
- Nie. Przyszedłem cię przeprosić.
Ryan uniósł brwi w zdziwieniu.
Nathan? Przeprosiny? Te dwa słowa zupełnie do siebie nie pasowały, a przynajmniej tak się wydawało Ryanowi, gdy widział jego wykrzywioną w grymasie urazy mordę i ciskające piorunujące spojrzenia, błękitnoszare oczy. Teraz wyglądał zupełnie inaczej, światło porannego słońca zdawało się łagodzić ostre rysy jego twarzy.
Ryan przyjrzał mu się. Miał niezwykle dziwną jak na chłopaka urodę. I w sumie po czasie nie dziwił się już, że pomylił go z dziewczyną. Był wyjątkowo chudy, chociaż nie drobny. Obcisłe spodnie i trochę za duże buty potęgowały wrażenie niemalże anorektycznej chudości.
- Ehh... serio?
Nathan westchnął i oparł się o ścianę.
- Ta... wiem, zachowałem się jak dupek. Ale tak już mam i raczej się to nie zmieni. Jestem atencyjną kurwą i nie miej mi tego za złe, to był trochę taki popis... zazwyczaj nie przepraszam, ale to było po prostu chujowe.
Brunet zdziwił się. Jeszcze nie słyszał kogoś, kto tak szczerze i bez upiększania mówił o sobie, że jest dupkiem. Każdy zazwyczaj się usprawiedliwia, a Nathan tego nie robił. Kasztanowłosy, zapewne dostrzegając zdumioną minę Ryana, kontynuował.
- Jestem po prostu szczery. Po co mam kłamać, że już będę grzeczny i potulny, znając mnie, niejeden raz jeszcze się pogryziemy.
Ryan uśmiechnął się.
- Okej... przyjmuję przeprosiny.
Spodziewał się, że Nath pożegna się i wyjdzie. On jednak rozejrzał się po sklepie i po chwili namysłu podszedł do półki, na której Kathy wczoraj poukładała gitary. Przyglądał się im, szczerze zaciekawiony. Po chwili wyciągnął rękę i przejechał dłonią po pudle rezonansowym, ścierając z niego delikatną warstwę kurzu. Stojąc tak w milczeniu, zupełnie nie przypominał wczorajszego wrednego rudzielca.
- Oh, a tak w ogóle to muszę ci powiedzieć, że świetnie grasz na gitarze. Naprawdę świetnie.
Nath usiadł na drewnianej podłodze i przeciągnął się. Najwyraźniej miał zamiar jeszcze chwilę tu posiedzieć.
- Dan kiedyś mi o tobie opowiadał. Jak jeszcze byliśmy przyjaciółmi. Lubi cię.
Ryan nigdy jakoś tego specjalnie nie odczuł. Dawkins był wiecznie z czegoś niezadowolony, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu i czasami zachowywał się jak paranoik. Większość ludzi olewał. Bruneta jakoś niespecjalnie zdziwiło, że przyjaźnił się z Nathanem. Byli do siebie całkiem podobni.
- Tak? Jakoś tego nie zauważyłem.
Nathan wzruszył ramionami.
- To wariat. Całkiem popierdolony. A nawet bardzo. 
Przez chwilę Nath zastanawiał się, tak jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymywał się.
- Umm... wiesz, mam taką prośbę.
W końcu się odezwał i teraz wyglądał jak zbity szczeniak, który wstydzi się tego, co zrobił.
- Okej, dawaj.
- Możesz mnie trochę wprowadzić w cały ten wasz zespół czy coś? Chodzi mi o to... nie znam tych ludzi. Wiem tylko, że próby są w mieszkaniu tego rudego, jeden z bliźniaków jest klawiszowcem a Pierce to donosiciel i kurwa. I tyle. Nic kurwa więcej.
Ryan nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Odchrząknął i zebrał myśli. Spróbował skupić się na Hunterze albo bliźniakach, ale za każdym razem, kiedy układał sobie w głowię krótką notkę na temat każdego z chłopców, spoglądał na Nathana i wszystko ulatywało mu z umysłu jak za odjęciem ręki.
Nie wiedział za bardzo dlaczego. Nath dziwnie na niego działał.
- No więc... Hunter to ten rudy, ma nadzianych rodziców, starszych braci, młodszą siostrę i gra u nas na perkusji... ee... to taki trochę no wiesz, jest zawsze wyluzowany i się nie obraża... eheh.
Zaśmiał się nerwowo, a kasztanowłosy skinął głową, słuchając.
- Gerard i Pete... no niezbytnio im się powodzi, mieszkają na najbiedniejszej ulicy, sprzęt mają po ojcu, Pete to klawiszowiec, a Gerard to basista, dorabiają sobie jako kelnerzy czy coś... ciągle się śmieją i najchętniej tylko podrywaliby jakieś laski.
Nastała chwila ciszy.
- O Danielu pewnie już wszystko wiesz, skoro się przyjaźniliście?
- Można tak powiedzieć, ale nie wiem nic o tobie.
Ryan zacisnął usta. Nie miał za dużo do opowiadania. Co miał mu niby powiedzieć? Że zarabia gówniane pieniądze, wujek Joe całymi dniami żłopie piwo "w żałobie" po cioci Ellen i mieszka w rozsypującym się mieszkaniu?
- Jestem po prostu sobą.
Nathan uśmiechnął się blado, ale po chwili ten wyszczerz zniknął mu z twarzy. Spuścił wzrok. Brunet przeczuwał, że musiał o tym wiedzieć. Znał Dana, niemożliwe, żeby mu nie powiedział. Czyli już wszystko wie.
- Dan... Danny mówił, że nie masz rodziców.
Wydusił to z siebie jak mroczny sekret. Ryan przyzwyczaił się do tego, jak ludzie reagowali na informację o jego rodzicach. Niektóre matki rozwodzą się z ojcami, niektóre umierają, tak samo ojcowie... ale taka jest już kolej rzeczy. Nienawidził tego, gdy musiał mówić innym, że tak naprawdę jego rodzice żyją i prawdopodobnie mają się dobrze. Tylko go zostawili. I jego brata też.
Ryan pamiętał ten dzień. Ciocia trzymała na rękach jego młodszego brata, a on biegł za odjeżdżającym autem. Wuj złapał go i nim szarpnął.
Nigdy więcej nie widział swoich rodziców.
I mimo tego że byli skurwielami, to tak naprawdę tęsknił za domem i za czymś, co się nazywa "rodziną". Prawdę mówiąc nigdy nie czuł, jak to jest mieć rodzinę. Ciocia Ellen starała się stworzyć domową atmosferę i podarować im własny kąt.
Ale potem umarła.
- Ja... wiem, że oni żyją. Danny mi o tym opowiadał. To skurwysyńskie, że mogli cię tak potraktować.
Ryan nie odpowiedział. Milczał. Nie cierpiał rozmawiać na ten temat.
Po prostu nie cierpiał.
To było jak rozdrapywanie starych ran, które zdążyły się zagoić. Przestał o tym myśleć już dawno temu, praktycznie wymazał z pamięci sceny z dzieciństwa. Ale teraz poczuł, jak to na nowo wraca
- Nie wiem, czy to ci jakoś pomoże, ale... trochę wiem jak to jest.
Ryan podniósł wzrok.
- Mój ojciec umarł jakoś ze dwa lata temu. Matka najwyraźniej niespecjalnie go kochała, bo parę tygodni później wprowadził się do nas jej nowy facet. I teraz ma mnie kompletnie w dupie. Serio. Mógłbym nawet zrobić zamach na jakiegoś polityka, a ją i tak by to nie obchodziło. A do tego jest w ciąży...
Nathan serio był niesamowicie szczery. Brunet znał dużo różnych ludzi. Ale raczej żaden z nich nie powiedziałby drugiemu chłopakowi, którego dopiero co poznał, o tak... niewygodnych sekretach swojego życia. Gdyby Ryan miał matkę raczej nie mówiłby każdemu nowemu znajomemu o tym, że jego rodzicielka wychujała ojca i teraz buja się ze swoim facetem.
Ryan nie lubił o tym rozmawiać. Naprawdę. To był zbyt duży ból.
- Jak z Clarice?
Postanowił zmienić temat.
Nathan prychnął i ze złością obkręcił sobie kasztanowy kosmyk włosów wokół palca.
- Jeżeli ona mówi, że mam się do niej nie odzywać do poniedziałku, to nie odzywam się do poniedziałku. Proste.
- Trochę do siebie... nie pasujecie.
Nath westchnął i wzruszył ramionami.
- Wiem. Ona jest taka śliczna i mądra, a ja jestem marginesem społecznym z niespełnionymi marzeniami. Czasami myślę, że ona po prostu używa mnie do tego, żeby się pochwalić przed koleżankami. Bo ona ma chłopaka rockowca, wiesz. On będzie sławny i w ogóle... gówno prawda.
Ryan westchnął i lekko się uśmiechnął.
- A może będziemy sławni?
- Będziemy, jak wprowadzi się kilka zmian...
Brunet dostrzegł, że zaczyna czuć trochę sympatii wobec tego chłopaka. Był dupkiem, to prawda. Ale z jakiegoś powodu Ryan, mimo że miał mu za złe tamten wyczyn, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że był nieco uroczy w tym co robił.
Nie mógł tego określić. Dziwne uczucie napełniło go od środka i rozpalało.
- Zostałbym dłużej, ale mam parę spraw do załatwienia na mieście, także ten...
Kasztanowłosy wstał z ziemi i otrzepał ciemne spodnie z kurzu. Złapał Ryana za rękę i potrząsnął nią serdecznie.
- Do zobaczenia jutro na próbie, Ryan.
Po czym uśmiechnął się i wyszedł, pogwizdując. Brunet widział jeszcze przez okno jak staje na krawędzi chodnika i przechodzi na drugą stronę ulicy, po czym znika w tłumie przechodniów.
Ryan naprawdę czuł się dziwnie. Chciał już być w domu i odpocząć przed jutrzejszym dniem. Usiadł na krześle i oparł się o ladę.
Nathan zamierzał wprowadzić zmiany. Czyli to on teraz będzie tu rządzić. W sumie to dobrze, że ktoś w końcu zmotywuje ich do działania.
Poczuł, że znowu zasypia.
~*~
- Czy ja dobrze rozumiem?! Graliście tylko na DWÓCH imprezach?!
Dan skulił się pod wpływem krzyku Nathana. Minę miał pozornie zirytowaną, ale w oczach poczucie winy i strach. Ryan w sumie świetnie rozumiał, dlaczego Nath tak się w tej chwili wydziera. To oczywiste, że chełpliwy Dawkins musiał mu naopowiadać wiele naciąganych rzeczy na temat ich kapeli. Na pewno mówił o szalejącym tłumie, wynagrodzeniach i piszczących laskach.
Tylko, że niestety, ale tak nie było.
Mogliby zrobić naprawdę wiele nawet z Piercem. W końcu w tym mieście było dużo amatorskich zespołów. A w większości z nich wokaliści wyli jak zażynane koty. Ale właściwie to główną przeszkodą był Daniel i jego zbytnio pobudzone ego, które kazało mu nie występować na malutkich zabawach.
Blondyn ogólnie zawsze miał wysokie mniemanie o sobie i o tym co robi. Zawsze uważał się za najlepszego, za gwiazdę. I wszystkich traktował z góry. Pod pewnym względem był podobny do Natha, dumnego z siebie chama.
Ryan wiedział, że z dwoma chełpliwymi dupkami będzie naprawdę trudno.
- Daniel, mówiłeś, że jesteście świetni.
Gerard, siedzący obok uśmiechnął się szeroko.
- Pierwsza zasada - nigdy nie wierz w to co mówi Dawkins.
Blondyn wywrócił oczami, zirytowany całą tą nagonką na niego.
- Morda.
Nathan odwrócił się od nich i westchnął, krzyżując ręce na piersi. Nie wyglądał na zadowolonego. Ryan nie dziwił mu się. Zapewne spodziewał się profesjonalizmu, nagród, pochwał od innych ludzi, super sprzętu i własnych kompozycji. A oni nie mieli niczego.
- Okej, okej. To wszystko da się naprawić.
Chłopcy przyjrzeli się lekko pobudzonemu kasztanowłosemu z dystansem. Wyrwał kartkę ze swojego notesu i zaczął coś zapisywać długopisem. Momentalnie każdy wstał i zaczął zaglądać mu przez ramię.
-  Dobra. Zacznijmy od podstaw... nazwa i logo. Symbol. Wiecie. Jak się nazywa zespół?
Nikt nie odpowiedział. Wszyscy milczeli. Właściwie nie pomyśleli o tym. Nawet przez chwilę nie przeszło im na myśl, by jakoś się nazwać. Czemu? Trudno powiedzieć.
- Kurwa, jesteście debilami. Wszyscy.
Burknął Nathan, a Ryanowi zrobiło się wstyd. Za swoją i chłopaków głupotę.
- Jakieś sugestie?
- Może the Kitties? No wiecie, tak przyjaźnie i edukacyjnie, naszymi pseudonimami byłyby rasy sierściuchów, czyli Hunter mógłby być Persian, bo jest gruby i ciągle wypadają mu kłaki.
Wszyscy zachichotali, a Hunter uśmiechnął się głupawo.
- Pete i Gerard mogliby być Syjamami, no bo od braci syjamskich, a ja mógłbym być dachowcem, bo chodzę swoimi ścieżkami i jestem lubiany.
Wtrącił dumnie Daniel, rozciagając się. Nathan wywrócił oczami, podirytowany "kreatywnością" kolegów.
- Pedalskie. Naprawdę. Może byśmy jeszcze zakładali na scenę kocie uszka i ogonki? Kurewsko pedalskie.
Dawkins prychnął, a kasztanowłosy oparł się o blat stołu z narzędziami i zaczął myśleć. Wpatrywał się pustym wzrokiem w nicość, tak jakby poszukiwał w niej inspiracji. Światło odbijało się i tonęło w jego niebieskich oczach.
- A co wy na... From Ashes?
Gerard uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.
- Z Popiołów? Czemu akurat tak?
Nathan wstał i zaczął krążyć po garażu, przesuwając się po nim płynnie i szurając po betonie obdartymi podeszwami trampek. Poruszał się jak w tańcu, lekko i zgrabnie.
- Popiół, jest tym co pozostaje po ogniu, ale przecież z popiołów można się odrodzić, prawda? No więc... moglibyśmy być symbolem nowego życia, powstania i narodzenia się na nowo. Takie trochę motywacyjne, co nie?
Chyba domyślił się, że mówi zbyt wyniośle i poetycko, dlatego odchrząknął i przystanął w miejscu.
- A poza tym... fajnie brzmi. "Koncert Ashów", "Ashe". Nasi fani mogliby być Feniksami.
Przez chwilę jeszcze panowała cisza. Ryan uznał, że to świetna nazwa. Gdy słyszał o odradzaniu... odniósł do trochę do samego siebie. Dotąd żył jak w amoku, byleby skończyć szkołę, znaleźć pracę, wrócić do domu, kupić coś... teraz miał ochotę na dozę szaleństwa. Na życie chwilą.
Chciał zerwać z popiołem dawnego życia i znów stać się płomieniem.
- Ja jestem za.
Powiedział brunet i podniósł rękę. Widząc to, Hunter również ochoczo podniósł swoją, a po chwili także bliźniaki. Dan, z ociąganiem, ale jednak, kiwnął głową na znak, że zię zgadza.
Na twarzy kasztanowłosego pojawił się szeroki uśmiech.
- Dobra. To mamy załatwione. Jutro też się tu spotkamy i niech każdy przyniesie jakiś tekst, kawałek melodii czy coś. Musimy zacząć tworzyć coś własnego.
Nathan biegał po garażu i zapisywał coś, przyczepiał do tablicy korkowej, wyjmował jakieś rzeczy z biurka. Czuł się już praktycznie jak u siebie w domu.
Hunter odchrząknął.
- Ja bym chciał powiedzieć, że nie idzie mi pisanie piosenek.
Nath wzruszył ramionami.
- To zrób logo czy coś. 
W chłopcach na nowo odrodził się zapał sprzed kilku miesięcy. Ochoczo zaczęli sprzątać garaż Taylorów i nawet nieco ponury Daniel się rozchmurzył. Po chwili wszędzie było czysto, na tablicy korkowej przy drzwiach przyczepiono kartki o tym, co będzie im potrzebne w najbliższym czasie i kto ma co załatwić.
Kupno nowych klawiszy powierzono oczywiście Ryanowi, a znalezienie jakichś dobrych imprez w najbliższym miesiącu Danielowi.
Hunter stanął na środku pomieszczenia i odetchnął z ulgą, przeczesując palcami rudą czuprynę.
- To co chłopaki? Idziemy na pizzę? Ja stawiam!
Ryan spojrzał na zegarek. Ściemni się dopiero za dwie godziny, ma jeszcze dużo czasu.
Po chwili ruszyli na miasto.
~*~
Podczas jedzenia pizzy czas mija dużo szybciej.
Gdy Daniel jako ostatni przełknął swój kawałek, na dworze już od jakiegoś czasu było ciemno. Jednak nawet Ryan przestał się tak spinać i co chwilę zerkać na zegarek. Chłopcy rozmawiali i żartowali przy papierosach oraz piwie w dobrze znanym sobie lokalu, słuchając ostatnich hitów. Co jakiś czas przychodziła do nich kelnerka, a wtedy rozpoczynała się rywalizacja między bliźniakami a Danem o to, kto pierwszy ją poderwie. Ona jedynie chichotała i uciekała do swoich koleżanek do kuchni.
Ryan dopijał swoje piwo i czasami rzucał w stronę Natha krótkie spojrzenia. Siedział tuż obok niego na kanapie i żartował z chłopakami nie zdając sobie sprawy z tego, że brunet mu się przypatruje. Ryan nie mógł powstrzymać tego silnego uczucia i sam przed sobą musiał przyznać, że kasztanowłosy (mimo faktu bycia mężczyzną), dalej wygląda jak dziewczyna z jego marzeń.
Brunet nie mógł się napatrzeć na jego idealnie podkreśloną linię szczęki, lekko okrągły nos i niesforny kosmyk kasztanowych włosów, który Nath cały czas zakładał za ucho, a on i tak się wyślizgiwał. Ryan zdążył też zauważyć, że Nathan ma piega na powiece, małą szramę na policzku i nieco dziwny płatek uszu, na górze trochę zwężony.
Ryana z rozmyślań wyrwało głośne trzaśnięcie drzwiami pizzeri. Chłopcy spojrzeli w tamtą stronę i natychmiast zamarli.
Do pizzeri wszedł Pierce, ale nie sam. Przy sobie miał dwóch chłopaków, wyglądając trochę jak jego kopie. Uśmiech miał taki jak zawsze. Zadziorny i pewien siebie.
Ryan był pewien, że ich zauważy.
I tak się stało. Pierce podszedł do ich stolika sprężystym krokiem, szczerząc się jak idiota. Tamci dwaj szli krok w krok za nim.
Po chwili teddy boy pochylił się nad Danem.
- Witajcie misiaczki. Jak wam mija wieczór?
Roześmiał się pogardliwie, a na twarzach jego przydupasów również pojawił się złośliwy uśmiech. Blondyn poczerwieniał ze złości i skierował rozwścieczony wzrok na Pierce'a. Chłopcy zamarli. Ryan był pewien, że zaraz wybuchnie i pobije gnojka.
- Czego chcesz Pierce?
Zapytał zaskakująco spokojnym i miłym głosem Daniel.
- Po prostu chciałem spotkać się ze starymi kumplami...
Chłopak osunął się na krzesło obok Dana i obrzucił resztę bandy pogardliwym wzrokiem. Zatrzymał się na Nathanie.
- A ten wasz nowy pedał? Jak się spisuje? 
Kasztanowłosy przygryzł wargę.
- Nie jestem pedałem.
Wycedził przez zęby. Pierce najwyraźniej to nie ruszyło. Wzruszył obojętnie ramionami, wpatrując się w błękitne oczy Natha z nieukrywanym lekceważeniem.
- Wyglądasz na pedała.
- A ty na jebanego lachociąga. Wypierdalaj.
Wtrącił się Dan. Pierce spojrzał na niego z uśmiechem pełnym pewności siebie, po raz kolejny zlustrował dawnych kolegów i wstał.
- Nic wam się  nie uda. Osobiście tego dopilnuję. Będzie skończeni. Słyszycie kurwa? Skończeni.
Po czym ruszył w stronę drzwi, a za nim jego dwóch przydupasów, śmiejąc się po cichu. Dan już zdążył zblednąć, kiedy teddy boy jeszcze odwrócił się w drzwiach.
- Aha, Hunter! Jeszcze jedno! Możesz powiedzieć siostrze, że dobrze mi dziś ssała pałę!
Wtedy cała trójka wybuchnęła histerycznym śmiechem i wybiegli na zewnątrz. Ich chichot odbijał się od ścian. Kelnerki zaciekawione wyjrzały ze swojego kącika.
Wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę Huntera, który siedział sztywno na swoim miejscu, ze zdziwieniem we wzroku i rumieńcem na twarzy.
- O czym mówił ten pojebaniec? Twoja siostra? 
Mruknął Pete w stronę rudzielca, który wzruszył ramionami na znak, że nie wie kompletnie o co chodzi.
Ryan znał Mary Rose. Była śliczna, młodą dziewczyną, o uroczej, piegowatej buzi i niezwykle apetycznej figurze. Chociaż nie można było jej odmówić urody, Ryan nigdy nie czuł do niej pociągu fizycznego. Czasami jednak widział, jak się w niego wpatruje.
Obawiał się, że się w nim zakochała.
Chłopcy siedzieli w ciszy, zdezorientowani tym wszystkim. Dan mruczał pod nosem przezwiska
- Muszę znaleźć Mary.
Powiedział cicho Hunter.
~*~
Szli ulicą już od dłuższego czasu i jak na razie nie natknęli się na żadną żywą duszę. Byli już niedaleko domu Taylorów, a siostry Rudzielca ani śladu Hunter dzwonił już do domu. Nie było jej. Matka zaczęła się niepokoić, podobnie jak reszta towarzystwa, ale Hunt uspokajał ich. Był pewien, że po prostu zagadała się z koleżankami.
Prawie całą drogę szli w milczeniu. Rudy obiecał nie ciągać ich zbyt długo po mieście, ale widzieli, że się martwi. Na twarzy miał wypisany smutek i determinację. Mary Rose była jego ukochaną młodszą siostrą, oczkiem w głowie. Nie mógł pozwolić, by coś jej się stało.
 Mijając dawną szkołę Dana, Gerard wskazał palcem na dwa kształty majaczące w oddali.
- Ktoś tam jest.
Chłopcy zaczęli po cichu się skradać i wtedy, w złotawym świetle latarni dostrzegli dwa splątane ze sobą ciała, mężczyznę i kobietę. Hunter niemal natychmiast zidentyfikował jedno z nich.
- O kurwa...
Wydusił z siebie. Po chwili Ryan też dostrzegł, w czym problem.
Przy latarni stary menel w przydługim płaszczu, obściskiwał się z młodą dziewczyną. Jej włosy były rude i związane czerwonymi kokardkami w dwa kucyki, kołyszące się za każdym razem, gdy mężczyzna nią szarpnął. Od razu rozpoznał Mary, chociaż wyglądała... inaczej.
Hunter skamieniał, gdy zobaczył jak ten facet zaczyna dotykać ud jego siostry, a następnie impulsywnym ruchem wkłada ręce pod jej szorty i zaczyna dotykać jej tyłka. Chłopcy przyglądali się temu w szoku.
- Mary!
Krzyknął nagle Hunter i zaczął biec w stronę latarni. Pete nie zdążył złapać go za kurtkę. Menel i dziewczyna odkleili się od siebie. Ryan był na tyle blisko, że widział przerażenie w oczach Mary. Hunt złapał ją za ramię i szarpnął, uwalniając ją z uścisku brudnego faceta.
- Ej kurwa! Co z moją kasą?!
Wybełkotał mężczyzna, ale chłopak, czerwony ze złości, pokazał mu fucka i pociągnął siostrę za sobą. Zawlókł ją w stronę kumpli i postawił przed nimi, jak kukłę. Menel zniknął gdzieś w ciemnościach.
Mary płakała, a oni zupełnie nie wiedzieli, co mają powiedzieć.
- O ja pierdolę.
Syknął Nath.
Ryan przyjrzał jej się. Nie przypominała dawnej Mary, którą pamiętał z obsesyjnego słuchania Cyndi Lauper. Miała na twarzy mocny, jaskrawy makijaż, który teraz zaczął spływać przez łzy i pobrudził wyjątkową obcisłą, bordową koszulkę, niemalże całkowicie odsłaniającą jej duże piersi. Na nogach miała bardzo krótkie i opięte dżinsowe szorty, a do tego jeszcze pończochy w siateczkę. Chwiała się na czarnych szpilkach. Jej jaskrawa biżuteria połyskiwała w świetle lamp.
- Co ty kurwa odpierdalasz?!
Wykrzyknął chyba niemalże na całą ulicę Hunter. Nathan uciszył go, ale to nie ostudziło zapału ich perkusisty. Po policzkach dziewczyny dalej spływały łzy, przeraźliwie szlochała.
- Całowałaś się z jakimś obszczymurem... on cię dotykał... kurwa, Mary! Odpowiedz mi w końcu! Co ty robisz?! Co się z tobą dzieje?!
Złapał ją za ramiona i potrząsnął nią, a Mary natychmiast odtrąciła jego rękę i ukryła twarz w dłoniach. Hunter stał przez chwilę w milczeniu, a kiedy już się trochę uspokoił, znów się odezwał.
- Mary, teraz masz kurwa problem. Ten gościu mówił o pieniądzach... czy ty... czy ty się sprzedajesz?
- Cały czas trzymacie mnie pod kloszem! A może ja też mam ochotę na trochę wolności, co?! Nick i Dennis jeżdżą sobie po całej Europie, ty masz własny zespół, a ja dalej siedzę nad książkami!
Wykrzyknęła płaczliwie dziewczyna, zaciskając pięści. Dan parsknął lekceważąco.
- Jeżeli "wolność" to dla ciebie synonim "ruchania się z brudnym menelem", to spoko.
Mary rzuciła mu spojrzenie pełne jadu, ale w tym samym momencie Hunter przypomniał sobie o czymś.
- Moment. Pierce mówił, że mu obciągnęłaś!
Dziewczyna zacisnęła usta i znów zaczęła płakać, tak jakby miało to ją uchronić przed odpowiedzią.
- Dał mi trzydzieści dolarów...
Jęknęła cicho.
- Mój honor jest warty dla ciebie trzydzieści dolarów?!
- Nic nie rozumiesz! Zawsze myślisz tylko o sobie! A może miło było mu obciągać?!
Znów zaczęli się na siebie wydzierać i przekrzykiwać. W budynku obok zapaliło się światło. Zainteresowanie hałasami rosło.
- Słuchajcie, to nie jest chyba czas i miejsce na takie kłótnie...
Powiedział Ryan, wskazując na kilku ludzi w oknach. Hunter odchrząknął i podał rękę chłopakom.
- No to zobaczymy się jutro. Na razie.
Po czym złapał siostrę za ramię i zaczęli iść w stronę domu. Bliźniaki i Daniel również poszli w swoje strony. Zostali jedynie Ryan i Nathan.
- Gdzie mieszkasz?
Zapytał Nath, naciągając na ramiona skórzaną kurtkę. Ochłodziło się, a wiatr zaczął poruszać liśćmi parkowych drzew.
- Na Water Street.
- Ja jakieś parę bloków dalej, na Lincolna. 
Zapadła trochę niezręczna cisza.
- To co, idziemy?
Do Water Street prowadziły puste uliczki. Mijając sklepiki i osiedla Ryan już dawno doszedł do wniosku, że im dalej od centrum, tym wszystko było bardziej szare i zgnite, niezadbane. Nikt nie przycinał krzaków w ogródkach, które wiły się po płotach i siatkach i w których najczęściej nocowali bezdomni. Nikomu nie chciało się naprawić dziur w chodnikach albo pozbyć się bezpańskich psów, wałęsających się w zaułkach. Zagłębiali się oboje z Nathem w tą zapuszczoną część miasta.
- Myślisz, że Mary serio się sprzedaje?
Zapytał Nathan, wyciągając papierosa. Zaczął szperać po kieszeniach, w poszukiwaniu zapalniczki. Po chwili Ryan dał mu swoją i przypadkiem zawiesił wzrok jego dłoni.
Kasztanowłosy miał wyjątkowo zadbaną rękę. Palce były smukłe i długie, paznokcie połyskujące, przegub wąski, a przy każdym zaciśnięciu ręki widać było pracujące mięśnie i ścięgna.
Ryan sam nie wiedział, czemu tak bardzo podobały mu się dłonie wokalisty. W towarzystwie Nathana czuł się wyjątkowo dziwnie. Miał w sobie ten wyraz i tą osobowość, której brakowało Pierce'owi. Jego skurwysyństwo i wysoka samoocena były denerwujące, ale nie tak jak apodyktyczność i brak samokrytyki Pierce'a. Był tak przebojowy i energiczny, że Ryan mógłby się całymi dniami przyglądać, jak pracuje.
- Sam nie wiem... to trochę do niej niepodobne. Wiesz, ona nigdy nie była wyjątkowo pilna, ale zawsze miała to co chciała.
Ryan przywołał w pamięci obraz rozkosznej rudej dziewczynki o perlistym uśmiechu. Jego samego zastanawiało, co tak naprawdę czuje i myśli Mary. Zawsze wypowiadała się o ich byłym wokaliście negatywnie, a teraz nagle mu obciągała za kilkadziesiąt dolarów.
Brunet dostrzegł, że Nath mu się przygląda.
- Co? Coś nie tak?
Kasztanowłosy stanął w miejscu. Najbliższa latarnia była jakieś pięć metrów od nich, więc Ryan ledwo widział jego twarz.
- Mówisz o tym tak obojętnie, jakby to w ogóle cię nie obchodziło. Wiem, że to nie twoja siostra... ale ona obciągnęła jebanemu Pierce'owi. Największemu wrogowi swojego brata. Kurwa, naszemu wrogowi. Chyba to powinno cię chociaż trochę zmartwić...
Ryan nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie chciał się tłumaczyć, nie chciał wyjaśniać tego, co działo się w jego głowie. Pragnął nie pamiętać tamtych chwil. A zapomnienie równało się zasznurowaniu ust, milczeniu, wyobcowaniu. Gdy otwierał usta, przed oczami pojawiały mu się obrazy sprzed lat i wydawało mu się, że czuje zapach wymiocin.
- Martwię się tym.
- Cholera, czy ty kiedykolwiek okazujesz jakieś emocje?!
Brunet spróbował się uśmiechnąć. Nathan nic nie odpowiedział. Milczeli oboje.
- Jesteśmy na Water Street.
Powiedział Nath wskazując na kompleks bloków obok nich. Ryan ociągał się z odpowiedzią nawet na to.
Nie wiedział, czy Nathan jest taki tylko dlatego, że jest wściekły na jego obojętność, czy też po prostu uważa, że skoro on jest szczery, to wszyscy powinni tacy być. A może jedno i drugie.
- Tam jest mój blok.
- No to... do zobaczenia.
Nathan odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem. Ryan stał tam jeszcze chwilę bez ruchu, a potem przeszedł na drugą stronę ulicy.
Wiedział już, że dziś w nocy nie będzie spał dobrze.