29 lis 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 11

Beta: Lee Hyomi 
  Alex
Wszyscy byli jacyś dziwni, jedni się do drugich nie odzywali, inni z kimś się kłócili, a jeszcze inni wszystkich od siebie odganiali. Nawet nie było z kim porozmawiać, Seth się obraził, Phil zamknął się w pokoju, a Sally nadal się nie odezwała...
Po chemii znów poszliśmy z Eddiem do sali muzycznej i graliśmy na gitarach, w połowie przerwy dołączył się do nas Adam, który próbował zagrać coś na basie, ale mu nie wychodziło, więc postanowił posiedzieć i popatrzeć jak sobie radzimy. Nie poszliśmy na dwie ostatnie lekcje, czyli technikę i wychowanie do życia w rodzinie. Długo konwersowaliśmy we trójkę, tak jakoś wyszło, że przestało mi zależeć na tym, żeby Seth znów ze mną rozmawiał. W trakcie tych dwóch godzin, które spędziliśmy w muzycznej poruszyliśmy wszystkie możliwe tematy, nawet otarliśmy się o politykę, która kompletnie mnie nie interesowała. W pewnym momencie Adam zaczął temat, którego nie chciałem poruszać.
- Alex, ty już tydzień tu jesteś, powiedz... Dlaczego się tu przeniosłeś?
- No właśnie, dlaczego? - Dołączył się Eddie. Oparł ręce na kolanach i spojrzał na mnie wyczekująco. Adam stał oparty o jedną z szaf znajdujących się w pomieszczeniu.
- A niby czemu miałbym wam powiedzieć? Jestem i już, nie mam zamiaru o tym gadać. - Odwarknąłem i wstałem z zamiarem wyjścia z sali, jednak Eddie był szybszy, złapał mnie za łokieć i powiedział.
- Czekaj, czekaj. Nie wiedzieliśmy, że nie chcesz o tym mówić, tak? Wyluzuj, jesteś wśród swoich. - Na te słowa zrobiło mi się głupio, może zbyt ostro zareagowałem...
- Właśnie, przy nas nic ci nie grozi. - Dorzucił Adam i poruszył brwiami w sugestywny sposób.
- Macie rację, sorry, poniosło mnie. Ogólnie dziś trochę podkurwiony jestem. - Rzekłem siadając na wcześniej zajmowanym miejscu.
- Dziewczyna? - Zapytał Eddie. ~Tak, z ciemnymi włosami i dość męską twarzą~ Zaraz. Czekaj. Czy ja właśnie pomyślałem o tym, o czym pomyślałem? Dlaczego? Przecież... Jestem głupim debilem, kurwa chorym pojebem. Dlaczego o tym pomyślałem?! Przecież jestem stuprocentowym hetero! Byłem przerażony. Jak w ogóle coś takiego mogło wdać się do mojej głowy? Zdzieliłem się w policzek, a Eddie i Adam wybuchli śmiechem.
- Dobrze się czujesz? – Zapytał Adam ciągle jeszcze się śmiejąc.
- No ha, ha, ha, ale kurwa śmieszne. – Sarknąłem. - Gdybyś wiedział o czym właśnie pomyślałem też musiałbyś się strzelić po pysku. - Rzuciłem tylko i ze spapranym humorem poszedłem do drzwi. - Muszę się przewietrzyć. - Powiedziałem do nich wychodząc z pomieszczenia. A miało być tak pięknie, miałem być jednym z nielicznych, którzy dziś byli szczęśliwi, miałem... Właśnie. Jedną myślą zepsułem sobie cały dzień. Czy możliwym było, żebym się w nim zakochał? Nie no błagam... Dlaczego ja o tym myślę? Ewidentnie brakuje mi dziewczyny.
Kiedy tak przeklinałem się w myślach idąc do swojego pokoju, ktoś mnie zatrzymał...
- Alex? - Podniosłem głowę słysząc ten anielski głos. Uśmiechnąłem się szczerze i przytuliłem dziewczynę. Wyglądała jak zwykle pięknie, włosy miała związanie w koński ogon, a na sobie zieloną koszulkę z nadrukiem i czarne rurki.
- Sally, dawno cię nie widziałem! Nie odpisywałaś. – Powiedziałem radośnie. Brunetka uśmiechnęła się do mnie lekko i odpowiedziała spokojnie.
- Telefon mi padł, a ładowarkę zostawiłam tu. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Jak brat? - Zapytałem, dobrze pamiętając o tym dlaczego nie było jej w szkole.
- Już dobrze, miał anginę, nie było to aż tak poważne ale... Sam rozumiesz. - Odpowiedziała.
-To dobrze. Kiedy wróciłaś? – Spytałem z uśmiechem.
- Dwie godziny temu, już się rozpakowałam, właśnie idę na obiad, droga mi trochę zajęła i zgłodniałam. - Rzuciła śmiało co nie ukrywam bardzo mnie zdziwiło.
- W takim razie, nie obrazisz się, jeśli ci potowarzyszę? - Zapytałem, a ona pokiwała głową i zarzuciła włosy na ramię.
   
***


- Mam ochotę się najebać. - Rzucił Eddie wchodząc do mojego pokoju wraz z Adamem i uwaga... Philem i Danielem. 
- Ja też! - Dorzucił Dresiarz. Patrzyłem na nich zaskoczony nie wiedząc co zrobić. 
- Zajebiście wyglądasz w tych okularach. - Odezwał się Daniel, a wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. Od razu zdjąłem moje okulary z niebieskim oprawkami, nie lubiłem kiedy jacyś pół-ludzie prawili mi komplementy. Bryle miałem do czytania, lekka wada wzroku, ale po pewnym czasie gapienia się w książkę litery mi się rozmazywały.
- To co, idziemy pić? - Zapytał Phil i zaczął nerwowo drapać się po głowie.
- A do czego ja jestem wam potrzebny? - Odezwałem się w końcu. Odłożyłem książkę do chemii i stanąłem na wprost nich.
- No idziesz z nami. Bez dyskusji! Widać po tobie, że musisz się odstresować. - Zwrócił się do mnie Eddie i pociągnął w stronę drzwi.
- A macie chociaż trunki? – Zapytałem, a oni popatrzyli po sobie.
- Zakładaj kurtkę, idziemy do klubu. - Powiedział Eddie podejmując za wszystkich decyzję. 
- Ale ja nie chcę... Muszę się uczyć. - Starałem się wykręcić, bo naprawdę nie miałem ochoty na imprezy. Zresztą chemiczka uwzięła się na mnie, a w czwartki miałem z nią dwie godziny i było wielkie prawdopodobieństwo, że mnie zapyta. 
- Ja pierdole. Masz całe życie na naukę. - Rzucił oburzony Adam.  
- Na imprezy też. Zostaję! - Rzekłem hardo. 
- O nie kurwa! Idziesz albo... – Zaczął, ale przerwał mu Seth, który właśnie wrócił z... Właściwie to nawet nie wiem skąd, przecież się do mnie nie odzywał. Czarny patrzył na wszystkich w dziwny sposób, a na Phila w szczególności. Prychnął cicho po czym bez słowa pomaszerował w stronę sypialni. - Albo powiem mu, żeby cię wyruchał. - Dokończył spokojnie, a we mnie się krew zagotowała. 
- Nie. Jestem. Pedałem. - Wysyczałem w jego stronę na co on cofnął się dwa kroki do tyłu i podniósł ręce w geście obrony.
- Dobra, dobra nie gorączkuj się... Księżniczko. - Skomentował Phil pod nosem. Odwróciłem głowę w jego stronę i popatrzyłem na niego zimnym wzrokiem. 
- Masz wpierdol Hall.

***

- To jest zły pomysł. To jest kurwa bardzo zł pomysł. - Mamrotałem pod nosem, kiedy szliśmy w stronę jakiegoś klubu nocnego. Byłem przemarznięty, bo szliśmy już dobre pół godziny i nadal nie zapowiadało się na to abyśmy w najbliższych minutach doszli na miejsce. 
- Nie marudź. Będzie zajebiście zobaczysz. - Powiedział do mnie po raz enty Adam. 
- Ta. - Rzuciłem niechętnie maszerując dalej. Cóż, plus jest taki, że nie muszę zostawać z Czarnym sam na sam w pokoju. Nie zniósłbym tej ciszy. Serio, nienawidzę ciszy. Uwielbiam gadać i to się chyba nigdy nie zmieni, a w towarzystwie osoby, która jest do ciebie bojowo nastawiona jesteś na nią skazany.
Przede mną szedł Daniel i Phil, rozmawiali cicho. Dresiarz wydawał się być cholernie przygnębiony, zauważyłem też, że ostatnio bardzo zmarniał na twarzy. Miał sińce pod oczami, a policzki jeszcze bardziej zapadnięte. 
- Alex, możemy chwilę pogadać? - Co za dziwny zbieg okoliczności.
- Oczywiście. Co się stało Phil? – Zapytałem, a on tym razem zwrócił się do pozostałej trójki. 
- Idźcie chłopki, dogonimy was. - Poczekał, aż odejdą dalej i powiedział. - Słuchaj, dałbyś radę zrobić tak, żeby załatwić... Ekhem.. – Odchrząknął. - Paczkę od Andiego jutro rano? Zależy mi na tym bardzo, a sam nie dam rady iść.
- To będzie zależało od tego, o której wrócimy. Wbrew pozorom królowie też sypiają. - Dresiarz się zaśmiał.
- Jeśli wrócimy późno wyślę Daniela. Ale wolałbym jednak, żebyś ty to załatwił. Wiesz, Daniel uwielbia wpadać w kłopoty, to jego hobby. - Tym razem to ja mimo swojego parszywego humoru się zaśmiałem.
- O której mam być na miejscu?
- Przed dziewiątą. - Odparł.
- To w takim razie luzik, nie ma problemu. - Zapewniłem. Wiedziałem, że bardzo zależy mu na... Na tym co było w tych paczkach. Mogłem się jedynie domyślać, że to narkotyki, ale nie miałem stuprocentowej pewności. Phil powiedział, że dowiem się w najbliższym czasie i wolałem nie snuć podejrzeń. Choć przyznaję ciekawość mnie zżerała. 
- IDZIECIE? - Usłyszałem wołanie Adama. Westchnąłem przyspieszając. Chyba zmieniłem zdanie. Mam ochotę się najebać. Porządnie. 

15 lis 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 10

Beta: Lee Hyomi 

Alex
      Tydzień. Już cały tydzień wytrzymałem w tej popierdolonej szkole. Było... Źle. Wszyscy obrali sobie mnie za cel: nauczyciele, dziewczyny (co mi akurat nie przeszkadzało) i chyba wszyscy dziwacy oraz podludzie! Babka od chemii już mi pałę wstawiła, bo do niej nie dociera, że jestem nowy i nie mam pojęcia o czym był ostatni temat! Sprawa z moją matką zatrzymała się w miejscu, jak na razie jest względy spokój. Paul na razie odpuścił sobie  przeprowadzkę, a Roger nadal przesyłał mi kasę. Moi sąsiedzi trochę się uspokoili, od prawie trzech dni nie było u nich żadnej imprezy ani melanżu. Byłem dwa razy po towar dla Phila. Sam dresiarz ostatnio wydawał się jakiś dziwny. Mało rozmawiał z kimkolwiek, z resztą nawet Eddie mi mówił, że coś musi być na rzeczy, bo tak kocha próby, a teraz przekładał już trzeci raz. Najdziwniejsze jednak było zachowanie Setha, ciągle gdzieś znikał, przesiadywał z tym pedałem i nie odzywał się do mnie. Olewa mnie od weekendu, a że dziś jest środa to tak jakoś z dwa dni nie rozmawiamy. Nie wiem o co mu chodzi, przecież przez te kilka dób wszystko było w porządku, nie powiedziałem raczej nic niestosownego, bo zwykle starałem się powstrzymywać z pytaniami. Nie wiem czy te kilka dni rozmów i nieprzespanych nocy, spędzonych na konwersacjach z nim wzbudziło we mnie jakieś uczucie, czy przestałem patrzeć na niego przez pryzmat czarnych ubrań, dziwnej fryzury, makijażu i pedalskiego zachowania? Tak, zdecydowanie tak. Teraz stał się dla mnie kimś takim jak Phil, nie mam do niego stuprocentowego zaufania, ale wiem, że da się z nim na luzie pogadać. Ciągle jednak mam wrażenie, że Seth nie jest do końca przekonany co do mojej osoby. I dobrze... Jeszcze by się zakochał.

***

- Panie Vega. Przeszkadzam panu? - Z zamyślenia wyrwał mnie aksamitny głos nowego nauczyciela matematyki. Rozkojarzony popatrzyłem po klasie by ostatecznie zatrzymać wzrok na Tetryku, tak złośliwie nazwaliśmy Pattona. Nie wiem co te wszystkie dziewczyny w nim widziały, ale mi szczerze nie przypadł do gustu. Mówił zdecydowanie za szybko, poruszał kilka tematów na raz i moim zdaniem to on w ogóle nie ogarniał życia, szkoły, uczniów... Niczego.
- Nie, nie, i tak pana nie słucham. - Odparłem, na co klasa się roześmiała.
- No cóż bywają i tacy... Przejdźmy sobie dalej, jeśli chodzi o te pierwia... - Dalej go nie słuchałem, bo i tak nie miało to sensu, przepiszę kilka wzorów z tablicy, napiszę ściągę i jakoś zdam. Ten system działał przez ostatnie lata, więc teraz też obleci. Nie jestem dobry z przedmiotów ścisłych, wolę angielski, historię, muzykę i dla przykładu plastykę. Jestem artystą, a nie jebanym mózgowcem! Odwróciłem głowę w stronę okna i zacząłem myśleć o tym wszystkim... Znów. Ileż to już razy myślałem o Sally, minęły cztery dni, a ona nadal się nie pojawiła, w prawdzie rozmawiałem z nią i pisałem, ale chyba potrzebowałem się z nią spotkać. Nie wiem dlaczego, może zaiskrzyło między nami, a może po prostu brakowało mi drugiej osoby...  Albo seksu, ta opcja też jest brana pod uwagę.
- Alex. - Usłyszałem za sobą cichy szept. Odwróciłem się i zobaczyłem Martę, której od samego początku nie darzyłem sympatią, jednak ona ciągle się do mnie kleiła. Nie wiem, aż tak niejasno dawałem do zrozumienia, że za nią nie przepadam?
- Co?
- Umówisz się ze mną? - Zapytała prosto z mostu, ani trochę się przy tym nie czerwieniąc.  
- Chyba kpisz. - Odparłem spokojnie i z powrotem odwróciłem się, przodem do tablicy. Enty już raz podparłem głowę na ręce i gapiłem się w oko. Czasami ta bezpośredniość dziewczyn mnie przeraża. Czy one myślą, że jak założą burdelówki*, miniówkę i pomalują usta czerwoną szminką to mogą mieć każdego? Nie. Nie mogą, przynajmniej nie mnie, taki styl mnie po prostu odrzucał, a każda laska ubierająca się w ten sposób była dla mnie nikim innym jak dziwką. W sumie to gdyby ubierała się tak tylko dla mnie i nie pokazywałby się w takim stroju publicznie to nie przeszkadzałoby mi to, w innych przypadkach już tak.
- Ej Alex. - Znów usłyszałem za sobą ciche wołanie. Ruda, piegowata dziwka ze wszystkich sił starała się przypodobać ,,przyjaciółeczkom". Zacisnąłem pięści oraz powieki i znów powoli się odwróciłem, wiedziałem że w innym przypadku nie da mi spokoju.
- Słucham? - Starałem się odpowiedzieć spokojnym tonem.
- Czemu nie chcesz się ze mną zabawić? - Przyłożyłem dłoń do czoła i przejechałem nią w dół twarzy, zawsze tak robiłem, kiedy starałem się powstrzymać śmiech. No bo na prawdę chciało mi się teraz śmiać i to bardzooo, ta dziewczyna myślała sobie chyba, że może wszystko.
- Dziewczyno, ty się dobrze czujesz? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie i nie czekając na odpowiedź odwróciłem się.
- No ale Alexxxx…
- Ja pierdole! - Warknąłem pod nosem. - Daj mi spokój dziewczyno! Nie rozumiesz słowa NIE?! -Warknąłem do niej całkowicie zapominając o tym, że jestem na lekcji i każdy może usłyszeć to co teraz mówię. Nie panowałem nad tym. Zdenerwowała mnie, więc miałem prawo krzyczeć, a teraz przynajmniej wszyscy będą wiedzieli co o niej myślę. Już miałem jej wszystko wygarnąć, kiedy usłyszałem głos Tetryka.
- Panie Vega! Jeśli panu tak bardzo przeszkadza koleżanka to proszę się przesiąść!
- Z wielką chęcią. - Rzuciłem pod nosem wstając i zabierając ze sobą torbę, podręcznik oraz piórnik. Rozejrzałem się po klasie w poszukiwaniu wolnego miejsca. Było ich kilka, obok Phila który siedział ze zwieszoną głową i zawzięcie pisał coś w zeszycie co chwilę kreśląc. Koło Meggie, blondynka również nie okazywała zainteresowania lekcją. Z chęcią usiadłbym z Eddiem lecz ten niestety zajmował miejsce obok swojej dziewczyny Clay. Westchnąłem i ruszyłem w stronę Phila. Idąc zauważyłem jeszcze jedno wolne krzesło. Chłopak siedzący obok patrzył się w okno, czarne włosy opadały lekko na jego policzek przysłaniając tym samym prawie całą twarz. Nogi miał splecione w kostkach i wyciągnięte przed siebie. Ubraną miał koszulkę z logiem jakiegoś zespołu, a na nadgarstku znajdowała się luźno zapięta pieszczocha. Nie zastanawiając się za bardzo podszedłem do niego i bez pytania usiadłem.
- Wiedziałem. - Rzekł cicho pod nosem i uśmiechnął się kpiąco. Spojrzałem na niego kładąc książki na ławce. Przez chwilę tylko go obserwowałem, ale kiedy znudziła mi się ta czynność pociągnąłem go za włosy wyrywając kilka.
- Pojebało cię?! - Syknął Seth odwracając twarz w moją stronę. Widząc wyraz jego twarzy nie mogłem się powstrzymać i po prostu zacząłem się śmiać.  
- Co tym razem Vega?! - Ryknął Patton, a ja nadal śmiejąc się pokręciłem głową i siląc się na spokojny ton odpowiedziałem.
- Nic, nic. Przepraszam. - Widziałem jak Tetryk nabiera głęboko powietrza i zaciska pięści. - Żałuję, że nie zrobiłem ci zdjęcia. - Szepnąłem do sąsiada uśmiechając się, Czarny tylko odsunął się dalej i przycisnął rękę do włosów.
- Wal się. - Bąknął. Mimo moich starań do końca lekcji nie zamienił ze mną ani słowa. Gdy zadzwonił dzwonek jako pierwszy w ekspresowym tempie spakował się i wyleciał z klasy.
- Ejj, zaczekaj! - Zawołałem za nim, ale pokazał mi fucka i gdzieś uciekł. Ciekawe co mu zrobiłem, że tak się zachowywał. Przecież starałem się powstrzymywać... No cóż, przycisnę go wieczorem w pokoju i dowiem się wszystkiego. Idąc pod salę chemiczną spotkałem Phila wlokącego się bez życia korytarzem. Dogoniłem go i szturchnąłem w ramię.
- Hall co z tobą? - Zapytałem uśmiechając się do niego promiennie.
- Daj mi spokój. Nie mam ochoty na rozmowę. - Odparł tylko i włożył słuchawki do uszu. Podniosłem głowę do góry i przymknąłem oczy.
- Kurwa ludzie co z wami?
- Nie łam się, mnie też dziś każdy olewa. - Usłyszałem za sobą głos Eddiego.
- Nie jestem sam! Idziemy grać? - Zapytałem pokazując głową na drzwi do sali muzycznej.
- W sumie, czemu nie. - Odpowiedział od razu wesoło.

***

- Zmień to bicie na cztery czwarte, tak powinno brzmieć lepiej  - Podsunąłem mu, kiedy skończył grać.
- Okej, czekaj chwilę, muszę rozprostować kości. - Powiedział przeciągając się. – Ej, czy czasem nie jest teraz lekcja? - zapytał, a ja wywaliłem oczy.
- O kurwa! - Krzyknąłem i odłożywszy gitarę wyleciałem z klasy. Po drodze spojrzałem przelotnie na zegarek. Trzynasta piętnaście. Zajebiście prawie dwadzieścia minut spóźnienia. W sumie nie opłacało mi się już iść na te zajęcia, ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że z tego powodu będę miał kłopoty.
- Dzień Dobry przepraszam za spóźnienie. - Wydukałem łapiąc powietrze. Chemia. Kurwa na lepszy przedmiot już nie mogłem trafić? Teraz będę miał u niej podwójnie przejebane. Chemiczka spojrzała na mnie zza wielkich okularów i powiedziała tym starym skrzeczącym głosem.
- Miło, że zaszczycił nas Pan swoją obecnością, cóż to za zaszczyt?
- Bo ja.. Proszę pa... - Zacząłem się tłumaczyć.
- NIE INTERESUJE MNIE TO! SIADAJ! – Ryknęła, a połowa klasy podskoczyła na miejscach.
- Przepraszam. - Wydukałem i przeszedłem między ławkami. Oczywiście tylko dwa miejsca były wolne, obok Marty i oczywiście Setha, Czy on naprawdę bez tego pedała Danielsa nie ma z kim siedzieć? Westchnąłem i podszedłem do niego.

- Wiedziałem. – Już kolejny raz dzisiejszego dnia skomentował moje zachowanie. Zabrał torbę z krzesła i przesunął się bliżej ściany. - Tylko z łaski swojej nie ciągnij mnie za włosy, nie kop, nie szturchaj... Najlepiej w ogóle kurwa zachowuj się tak jakby mnie tu nie było! - Syknął, a ja... Ja spojrzałem na niego i nie wierzyłem własnym uszom... Czy on właśnie powiedział to co powiedział? Chce, żebym stał się dla niego kimś takim jak dla Danielsa? Żebym traktował go jak rzecz? Jeśli się nie dowiem o co mu chodzi to ma jak w banku, że jego marzenie się spełni.  
~~~~~~~~
OGŁOSZENIA!
Kliknij jeśli chcesz się z nami skontaktować



10 lis 2015

Z Popiołów cz.9

IX.
Pusty korytarz. Rząd plastikowych, niewygodnych krzesełek. Białe ściany, biała podłoga, białe drzwi. Wszędzie nieskazitelna czystość. Nawet fartuchy starych pielęgniarek były tak anielsko białe. Przez chwilę Ryan zastanawiał się, czy to na pewno ten brudny i zaniedbany szpital, w którym gasnęła ciocia Ellen.
Westchnął. Nie chciał tego wspominać. Postanowił skierować myśli na inny tor. Ale... na jaki? Teraz, gdy za kilka chwil spotka się z cieniem przeszłości, którego mial pozbyć się raz na zawsze i przed którym po raz kolejny się upokorzy, nie wiedział o czym rozważać.
Po spotkaniu z policjantką i po tej całej sytuacji z koncertem nie mógł się pozbierać. Próbował jakoś poukładać sobie wszystko w głowie i postanowił, że odwiedzi wuja w szpitalu. I spróbuje z nim coś wynegocjować. Te dni spędzone w samotności, jako bezdomny, na pewno musiały dać mu do myślenia.
Serce biło mu z każdą chwilą coraz szybciej. Im bliżej chwili spotkania, tym większy strach odczuwał. Co powie? Czy zaatakuje go bluzgami i będzie się awanturował? Czy też będzie uparcie milczał udając, że go nie widzi?
Wuj Joe należał do ludzi nieprzewidywalnych. A alkoholizm jeszcze wzmocnił jego agresję i poczucie winy za śmierć cioci Ellen. Był naszpikowany tymi negatywnymi emocjami od góru do dołu. I pomóc swoim wychowankom uporać się ze stratą zostawił ich samych sobie.
Z sali piętnastej wyszła pulchna pielęgniarka w średnim wieku.
- Do Jonathana Andersa?
Zapytała poirytowanym głosem. Czyżby zły dzień w pracy?
- Tak.
- Droga wolna.
Ryan chciał uciec i już nigdy tu nie wracać, ale wiedział, że musi przemóc strach i stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości. Nie może wiecznie uciekać i chować się po kątach, mając nadzieję, że zło go nie dosięgnie.
Ale czegokolwiek wuj nie powie... nie wybaczy mu. To już postanowione. Zrobił krok w przód i wszedł.
Sala była mala i znów zbytnio sterylna. Na małym łóżku, w kącie pomieszczenia leżał wuj. Wyglądał zupełnie inaczej niż na zdjęciu, które pokazała mu policjantka. Ogolony, czysty, z idealnym spokojem wypisanym na twarzy.
Ryan rozejrzał się. Żadnych kwiatów czy też rzeczy, które mogłyby nadać tej sali przytulności. Z jakiegoś powodu napełniło go to smutkiem.
Usiadł obok łóżka. Nie wiedział, jak zacząć. Czy w ogóle on powinien zaczynać? Bał się. Mimo tego że teraz to on był tym silniejszym, dalej się bał.
- Ryan...
Wycharczał nagle wuj, otwierając oczy. Ryana przeszedł dreszcz.
- To ja.
Powiedział twardo. Głos mu drżał, ale miał nadzieję, że mężczyzna tego nie zauważył.
- Po coś przyszedł? 
Brunet nie chciał się wściekać i zaczynać awantury, ale powoli trafiał go szlag. Stary, obleśny dziad. Nienawiść do wuja znów zaczęła wdzierać się do jego umysłu. O Boże, oby tylko to nie skończyło się źle.
- Słuchaj, pierdolony pijaku. Nie przyszedłem tu na klęczkach przepraszać się za wyjebanie z domu. Chcę z tobą negocjować, bo miałem już przez ciebie problemy. Co zrobisz, gdy wyjdziesz ze szpitala? Gdzie się udasz? Zima już za niedługo, a ty nie masz dachu nad głową.
Wuj milczał i wpatrywał się w ścianę. Im dłużej Ryan na niego patrzył, tym większe obrzydzenie czuł. Nie potrafił pohamować tej żółci. W głowie miał obrazy sprzed kilku dni, tygodni, lat. Każdą sytuację, w której wuj go zawiódł.
Zbierało mu się na płacz z bezsilności.
- Nie mam zamiaru ci pomagać. No chyba, że obiecasz zmianę. Ale to nie mają być tylko takie obiecanki, byleby znowu wpieprzyć się do mieszkania. Będziesz musiał pracować. Przynosić pieniądze. I nie tknąć alkoholu, dopóki będziemy pod jednym dachem.
Nie spodziewał się tego, by wuj podołał tylu zadaniom, ale oczekiwał jego odpowiedzi. Powinien się zgodzić. Przecież wizja zamarznięcia gdzieś w ciemnym zaułku na pewno przyprawiała go o dreszcze. A kto inny chcialby przyjąć go pod swój dach?
- Wypierdalaj stąd szczeniaku w podskokach, ale już.
Wysyczał słabym głosem wuj Joe.
Ryan nie wytrzymał. Oferował mu pomoc. Warunki do życia. A ten kazał mu wypierdalać. O nie, tego było za wiele. Puściły mu nerwy. Nie obchodziła go już moralność.
Sam nie wiedział co robi, gdy chwycił mężczyznę za gardło.
- Posłuchaj mnie, gnoju. Jest tu tyle rzeczy, którymi mógłbym cię zajebać jak psa. Chyba tego nie chcesz?
Wuj milczał. Wyglądal teraz jak obrzydliwa, oślizgła ropucha. Ryan miał ochotę cisnąć mu czymś w łeb. Byleby zakończyć jego nędzny, pozbawiony sensu żywot.
Tak wielka złość w nim siedziała. Gnieździła się tam odkąd po raz pierwszy ujrzał wuja pijanego i wykrzykującego przekleństwa. Z wiekiem rosła i stawała się coraz mocniejsza. To już nie była niechęć ze strony przestraszonego dzieciaka.
To była czysta nienawiść.
- Tak? Więc tak? Nie chcesz pomocy? Łaski bez. Obyś zgnił na tej pierdolonej ulicy.
Powiedział Ryan i puścił mężczyznę, po czym wyszedł bez słowa.
Znów stanął na korytarzu i odetchnął głęboko. Im dalej był od tego skurwysyna, tym szybciej wściekłość z niego uchodziła.
Był przerażony swoimi niedawnymi myślami. Nie czuł, by należały one do niego. Czy to możliwe, że jeszcze kilka sekund temu chciał zabić człowieka?
Ogarnęła go dziwna bezsilność i poczucie winy. O Boże, to wszystko mogło potoczyć się tak dobrze. Mógł mu pomóc. Ale nie zdołał okiełznać tych wszystkich negatywnych emocji.
Było mu cholernie wstyd.
~*~
Wychodził już ze szpitala, gdy nagle wpadł na kogoś. I tym kimś okazał się być Nathan. Gdy Ryan spojrzał kasztanowłosego w oczy, natychmiast poczuł się tak, jak kilka dni temu. To dziwne szczęście i podekscytowanie.
- O kurwa, Ryan! Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam.
Brunet uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Nie widzieli się od dwóch dni. Od wieczoru w którym po raz pierwszy poczuli na sobie, jak bardzo niebezpieczny może być Pierce. Ryan dalej nie mógł uwierzyć w to co się stało. Chyba jeszcze do niego nie doatarło to, że w tej chwili ich kariera stoi pod znakiem zapytania.
- Jak się masz?
Zapytał Ryan, chcąc przerwać tą dziwną ciszę, która zagościła między nimi. Pełną napięcia i dziwnego magnetyzmu.
- U mnie? Świetnie! Zajebiście! Zostałem starszym bratem! Mam siostrę!
Nathan uśmiechnął się szeroko. Błękitne oczy miał roześmiane. Ryan czuł się szczęśliwy, widząc uśmiech kasztanowłosego i jego euforię.
To niezwykłe, że jeszcze niedawno Nathan mówił o nienarodzonym dziecku "ten bachor", a teraz tak cieszy się z jego narodzin.
- Och... rany, nawet nie wiesz, jak się cieszę. Jak ma na imię?
Nathan zaczął bawić sie odstającym kosmykiem swoich włosów.
- Lilian. Lilian Roxanne Hince.  Kurewsko śliczne imiona, prawda?
Trudno się było nie zgodzić. Ryan zastanawiał się, czy siostra Nathana będzie bardzo podobna do Nathana. Gdyby tak miała chociaż połowę jego urody... byłaby wtedy najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział świat.
Te dziwne uczucia, które żywił wobec kasztanowłosego nie zniknęły. Powróciły teraz tak samo silne, a może nawet jeszcze silniejsze?
Czyżby tak czuł się człowiek zakochany?
- Dalej... dalej się kurwa nie mogę pogodzić z tym, co się stało. Ten kutasiarz nas uziemił! W obu miejscówkach nie mamy szans, bo jebaniec ich zastraszył... i teraz to on będzie święcił triumfy.
Warknął Nathan. Był naprawdę wściekły. Zresztą nie tylko on. W Ryanie też to siedziało. Nie mógł w to uwierzyć. Jak to się do cholery stało?
- Cóż, przynajmniej grają gównianą muzykę.
Westchnął Ryan. Tu akurat miał rację. Nikogo nie kręciło już rzępolenie z lat pięćdziesiątych. Teraz liczył się hard rock. I tego potrzebował świat. A nie kolejnego gościa, wyglądającego jak podróba Elvisa.
- Dan mówił, że ma jakiś plan... cholera, martwię się o niego. Załamał się i chyba popadł w jakąś paranoję.
Powiedział Nath, spuszczając wzrok. Oczy miał teraz smutne i zamglone. Ciężko było mu się dziwić. Na pewno był z Danem związany. W końcu przez jakiś czas chodzili razem do klasy. Znali się od dawna. Byli kumplami. A Dawkins traktował go jak młodszego brata mimo że często go strofował i dogryzał mu.
- Widziałeś go?
- Ostatni raz wtedy wieczorem. Serio się martwię...
Na chwilę zapadła cisza.
- Słuchaj Ryan, może odwiedzimy go dzisiaj po południu? Chciałbym się upewnić, że nic mu nie jest. On czasami potrzebuje takiej zwykłej troski. 
Najwyraźniej zauważył w podekscytowanych oczach bruneta pytanie "A dlaczego akurat chcesz iść ze mną", bo uśmiechnął się delikatnie i udzielił odpowiedzi na tą niewerbalną prośbę.
- Chcesz iść ze mną? Nie musisz, ale... byłoby mi raźniej. W końcu jesteś moim przyjacielem, co nie?
Serce Ryana zabiło mocniej na dźwięk słowa "przyjaciel". Tak się cieszył. Nath uważał go za przyjaciela. Choć nie rzucił mu się na szyję i nie krzyknął, że go kocha, było i tak dobrze. Nawet bardzo dobrze.
- Co?
- Co "co"?
Nathan roześmiał się.
- Czemu masz taką minę, jakbyś dopiero teraz domyślił się, że jesteśmy przyjaciółmi?
- Bo tak jest?
Kasztanowłosy wywrócił teatralnie oczami i pokręcił głową.
O mój Boże, jaki on był cudowny.
- Ech, Ryan, Ryan... no to co? O piętnastej?
- O piętnastej.
Nathan odwrócił się i ruszył w stronę sali szpitalnych, machając mu jeszcze z daleka. Brunet niepewnie mu odmachał.
A więc o piętnastej u Dawkinsa... ciekawe, co z tego wyniknie.
~*~
Will jeszcze nie wrócił ze szkoły, a Ryan nie mógł znieść tej bezczynności. Gdyby był to normalny szary dzień, to owszem, nie męczyłaby go tak ta nuda. Ale przecież za dwie godziny idą z Nathanem do blondyna.
No właśnie. Z Nathanem. Ryan powoli zaczął akceptować to, jak reagował na obecność kasztanowłosego. Teraz, siedząc tak na łóżku, zaczął układać sobie wszystko w głowie. Choć z początku nie czuł do niego sympatii, to jego głos sprawiał, że stawał mu się bliższy. A potem zachwycił go nie tylko jego głos. Był pięknym chłopakiem. I choć charakter miał uparty i trochę złośliwy, to tolerował każdą jego wadę.
Wiedział już, że to nie zwykła fascynacja, jak sądził wcześniej. Teraz domyślił się już, że to coś głębszego. O wiele bardziej skomplikowanego i złożonego.
Tylko... co?
Spojrzał na gitarę, stojącą obok łóżka. Nie miał ochoty grać, chociaż w jego głowie rozbrzmiewała całkiem ładna, nowa melodia. Ale oprócz tego, w swojej głowie słyszał też... słowa.
A co jakby tak napisał piosenkę?
Podszedł do biurka Willa i znalazł jakiś mały notes. Chwycił za ołówek i starał sobie ułożyć wszystko w głowie.
Nie wiedział tylko... o czym napisać. Miał mętlik w głowie. Słowa wirowały w jego umyśle i nie chciały połączyć się w żadną spójną całość.
Westchnął. Miał zbyt wielką wenę na to, by teraz odpuścić.
Nie minęła chwila, a zapisał kilka następnych stron urywkami różnych zwrotek.
~*~
Otworzyła im Ursula. Tak samo wątła, chuda i skulona jak jej syn. Ubrana w błękitny sweter i dżinsy. W poszarzałej i smutnej twarzy Ryan doszukiwał się dawnej blondowłosej piękności, którą znał ze zdjęć.
Kobieta wyglądała jak półżywa. Była blada, nieco zgarbiona i nigdy się nie uśmiechała. Całe jej ciało pokryte było usłane cienkimi, niebieskimi żyłkami.
- Danny! Koledzy przyszli do ciebie.
Krzyknęła do niego, jakby dalej był tym nadąsanym chłopczykiem, a oni poobdzieranymi dzieciakami z podwórka, chcącymi pograć w piłkę.
Odwróciła się i Ryan dostrzegł w jej oczach łzy. Zawsze gdy zwracała się do syna wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. Brunet przyzwyczaił się do tego i całkowicie zobojętniał. Choć gdyby tylko mógł, złapałby blondyna i pobił do krwi. Za to jak traktował swoją matkę.
Ale nie mógł tego zrobić. Nie chciał się wtrącać w tę sprawę. Znał prawdę o przeszłości matki Dawkinsa. Jemu też pewnie ciężko byłoby pogodzić się z tym, że jego matka była kurwą, a on jest synem przypadkowego menela.
W końcu w drzwiach pojawił się Daniel. Nie odezwał się nic do Ursuli, która szybko usunęła mu się z drogi i zniknęła w salonie.
- Po co przyleźliście?
Zapytał, zamykając za sobą drzwi do swojego pokoju. Wskazał chudą ręką na krzesła przy biurku. Nathan i Ryan usiedli.
- Martwiliśmy się o ciebie, Dan. W ogóle nie dawałeś znaku życia od paru dni.
Powiedział Nathan i zacisnał wargi, tak jakby oczekiwał jakiejś nagany ze strony blondyna. Przebywał z nim już tyle czasu, więc na pewno wiedział, jak cholernie Daniel nie cierpi okazywania uczuć. I wszystkiego co z nimi związane.
- Cieszę się, ale, kurwa mać, po co mnie nachodzicie? 
Nathan wywrócił oczami, odgarniając kosmyk włosów.
- Bo jesteśmy przyjaciółmi i chcieliśmy się dowiedzieć, czy jest w porządku? Halo?
- Poza tym mówiłeś, że masz jakiś plan...
Wtrącił się Ryan po raz pierwszy, odkąd wszedł do tego mieszkania. Dawkins nagle spojrzał się na niego z aprobatą. W oczach miał dziwny błysk.
I to do tego naprawdę niepokojący.
Podszedł do okna i wyjrzał. W ustach miał papierosa. Dym wypełnił cały pokój.
- Trochę poszperałem w różnych środowiskach... wiecie, po Aaronie mam znajomości. No i znalazłem... odpowiednich ludzi... którzy pokazaliby tym jebanym w dupę skurwysynom gdzie ich miejsce.
Wypowiadając ostatnie słowa, zacisnął zęby. Rozdrapał starą ranę. Tą, którą zrobił mu Pierce.
Ryan wrócił pamięcią do tamtych czasów. Minęlo dopiero kilka tygodni, a tamte chwile wydawały mu się być już tak cholernie odległe...
Pierce i Daniel. Na początku dwóch przyjaciół z jednego podwórka. Niezwykle różnych, ale przy tym podobnych do siebie pod wieloma względami.
Kłócili się często. Może nawet zbyt często. Kilka razy dziennie. Ryan nadal miał tą scenę przed oczami. Wyzywają się, drą na siebie, wydawać by się mogło, że jeden zaraz rzuci się na drugiego. Ale nagle Daniel przerywa to wszystko. I pyta się o fajkę. Pierce ze stoickim spokojem wyciąga jedną i podaje blondynowi. Oboje zapalają. Chwila ciszy.
I wracają do darcia kotów. Jak gdyby to wszystko było marnym przedstawieniem.
Być może tamte kłótnie były przedstawieniem. Ale donosicielstwo? Już nie. Ryan pamiętał Daniela dzień po wizycie policji. Niedowierzającego jeszcze w to, co się stało. Z podrapaną twarzą.
Czasami, gdy Daniel był wściekły, znęcał się nad sobą.
Ryan spróbował sobie przypomnieć, jak wyglądał, gdy Pierce przystawiał mu lufę do łba.
Wydawało mu się, że w oczach miał łzy.
- Ale chyba nie masz na myśli...
Jęknął kasztanowłosy, jednak przerwał mu Daniel.
- Och, mój mały Nathaniel. Tak bardzo przerażony na myśl o choćby jednej kropli krwi.
Nathan spojrzał na niego, jak na szaleńca. Ryan również.
Daniel naprawdę wyglądał teraz, jakby był o krok od ataku psychozy.
- Postraszą ich tylko trochę. Nikt nie zginie... a na pewno plan tego nie przewiduje.
_____
Witajcie!
TAK WIEM
JESTEM SPÓŹNIONA O JEDEN DZIEŃ
ALE KOGO TO OBCHODZI XD
A w tym rozdziale dużo Daniela. No bo ja go bardzo lubię. Nie wiem czy to widać, ale tak jest.
Pierce i Daniel przyjaciółmi? Jak to możliwe? :o
Piosenkę Ryana poznacie w następnym rodziale... miała być w tym, wtedy wstawiłabym rozdział duuużo później.
No więc, cóź mogę powiedzieć... miłego czytania!
~Chandelier

2 lis 2015

Z Popiołów cz.8

VIII.
Pukanie do drzwi naprawdę zdziwiło Ryana, a jeszcze bardziej zaskoczyła go wizyta policjantki.
Na początku pomyślał, że to Nathan czegoś zapomniał i wrócił się, ale blondynka w policyjnym mundurze na pewno nie była Nathanem. Brunet zaczął szybko analizować swoją sytuację. Skąd też wizyta stróżów prawa? Zakłócał nocną ciszę? Przepchnął się przed jakąś babę w kolejce o bułki? A może to Will coś narozrabiał?
Tak, na pewno musiało chodzić o Willa.
- Dobry wieczór.
Nie silił się na zbytnią uprzejmość albo uśmiechy. Właściwie to był trochę zły. Jedli z Willem kolację.
Blondynka wyciągnęła z kieszeni odznakę. Jakby nie było widać po niej, że jest policjantką...
- Funkcjonariusz Hannah White. Pan Ryan Wilkinson?
Żadnego "dobry wieczór", "witam" czy też "pocałuj mnie w dupę". Uprzejma, amerykańska policja.
Chociaż Ryan nie mógł ukryć, że... no cóż, bał się trochę. Czuł się jak w jakimś niskobudżetowym filmie akcji. Czego też mogli chcieć od niego niebiescy? Miał nadzieję, że nie chodziło o nic poważnego.
- Tak... tak, to ja. O co chodzi?
Wtedy pani policjantka obdarzyła go grzecznościowym uśmiechem.
- Mogę wejść? To raczej nie jest sprawa, o której rozmawia się na klatce schodowej...
Aha. Czyli nie jest podejrzewany o morderstwo, gwałt, rozbój albo kradzież. Blondyna nie miała już w sobie tej dziwnej wyniosłości. W sumie... musiała zachowywać się formalnie. Nie mógł mieć jej tego za złe.
Wpuścił ją do środka i zamknął drzwi. Policjantka tymczasem zajrzala do kuchni i natknęła się na kończącego swoje tosty Willa. Mały z szoku i ze strachu o mało co nie wypluł tego, co miał w ustach.
- Dobry wieczór.
Wyjąkał, a policjantka nieco się zmieszała. Odpowiedziała Willowi skinięciem głowy i szybko ulotniła się z kuchni.
Brunet poprowadził ją do salonu i wskazał, by rozgościła się na zielonej kanapie. Dyskretnie odetchnął z ulgą. Dosłownie przed chwilą zdążył sprzątać i mieszkanie nie wyglądało już jakby należało kiedyś do stada śmierdzących meneli.
- No więc... o co chodzi?
Zapytał lekko poirytowany już Ryan. Naprawdę bardzo intrygowało go, co też sprawiło, że w jego drzwiach stanął funkcjonariusz policji. Tymczasem blondynka oglądała całe mieszkanie z ciekawością w oczach, jakby przyszła do koleżanki na popułudniową herbatkę.
- Wie pan, już jest jesień, zaczyna robić się coraz zimniej... ludzie bezdomni w lato nie mają problemów z tym, żeby spać pod gołym niebem, ale... przymrozki, deszcze, a czasami nawet śnieg... ślad po nich ginie, albo trafiają do szpitali, przemarznięci do szpiku kości.
Okej, fajnie. Ale dlaczego mówi akurat o tym? Przecież brunet miał mieszkanie w którym właśnie ją ugościł. Nie musiał się martwić takimi sprawami. I nie wyczuwał tu też tej delikatnej sprawy, o jakiej wcześniej wspominała.
Wtem policjantka wyjęła z kieszeni munduru zdjęcie.
- Sprawdzamy każdego bezdomnego, który trafia do szpitala. Pod kątem tożsamości, najbliższej rodziny... i właśnie z tym do pana przychodzę.
Bruneta zmroziło. O nie. O nie, tylko nie to. Już chyba wiedział, o czym mówi blondynka. I przerażała go myśl, że to może być prawdą.
Błagał tylko, by jego przeczucie tym razem się myliło.
- Jeden z takich bezdomnych stwierdził, że jest pan siostrzeńcem jego zmarłej żony. I że wyrzucił go pan bezprawnie z domu. Przedstawił się jako Jonathan Anders.
Po czym wyciągnęła w jego stronę zdjęcie.
- Poznaje go pan?
Tak, to zdecydowanie był wuj Joe, chociaż czas spędzony na ulicy niezaprzeczalnie go zmienił. Na pewno schudł i zarósł. Oczy miał mętne i szkliste, skórę zniszczoną już do reszty. Na zdjęciu ubrany był w szpitalny szlafrok, ale Ryan wyobraził sobie jak musiały wyglądać ciuchy, w których go znaleźli. Zarzygane, zasrane i zaszczane. Jak zwykle zresztą.
Serce bruneta biło jak szalone. Stara nienawiść i złość powróciły. Znów wspomnienia przeszłości przysłoniły mu wszystko. Och, cholernie chciał dopaść tego starego dziada i zakończyć jego nędzny żywot.
Przed oczami znów stanął mu on i Will. Poczuł zapach moczu, który jeszcze niedawno był nieodłączną częścią tego mieszkania. Rany na policzku zaczęły piec.
Rany po butelce kiedyś się zabliźnią, ale te na sercu... nigdy.
- Tak. Tak, to mój wuj.
Powiedział odważnie. Musiał mieć groźny wyraz twarzy, bo policjantka tak jakby skuliła się. Ale po chwili strach ustąpił zdziwieniu.
- No i... nic pan w związku z tym nie zrobi? Przecież to pana krewny. On cierpi. Czy najzupełniej w świecie pana to nie obchodzi?
W Ryanie zaczęła wzrastać irytacja. I wściekłość. Cholera, typowa wiejska baba. A do tego blondynka. Ona nie zrozumie. Nie wie, co tu się działo.
Nie mógł tak po prostu pozwolić jej na to, by wpłynęła na jego decyzję. Noga Jonathana Andersa już tu nie postanie. On już nie był dłużej dla niego wujem. Tylko uciążliwym, mrocznym wspomnieniem...
- Proszę pani, gdyby go pani znała... na pewno by pani tak nie mówiła. Jestem tego cholernie pewien.
Policjantka wzruszyła ramionami, najwyraźniej uznając to za wymówkę.
- Każdy z nas ma jakieś wady. I to nie upoważnia pana do tego, by traktować swojego wuja jak zwierzę!
Ryan nie wytrzymał. Z całej siły uderzył pięściami w stół. Panna White podskoczyła.
- Tak, to prawda. Ale nie każdy z nas, do cholery, dusi każde pieniądze na alkohol! Nie każdy z nas wraca zaszczany i zarzygany do domu, nie robiąc kompletnie nic i wymigując się żałobą! Nie każdy z nas ma ochotę zabić... zabić niewinnego dzieciaka, członka rodziny, kiedy nie chce lub zwyczajnie nie może mu dać pieniędzy na browara! Kurwa mać, rozumie to pani?
Blondynka odchrząknęła. Wyglądała na zbulwersowaną.
- Proszę nie krzyczeć.
Brunet prychnął z pogardą. Cholera jasna. Właśnie wyjawił jej dlaczego nie może przyjąć tego człowieka do swojego własnego mieszkania, a ona upomniała go jedynie, żeby nie krzyczał.
- To tyle? Tyle ma mi pani do powiedzenia?
Pani White najwyraźniej poczuła się urażona, bo wyprostowała się dumnie i spojrzała na niego już bez śladu sympatii.
- Oczywiście jako funkcjonariusz policji musiałabym najpierw zweryfikować pana zeznania. Ma pan świadków? Kogoś kto widział agresywne zachownaia pana Andersa? Pana słowa, niepotwierdzone, są dla mnie teraz jedynie pustą wymówką, nacechowaną negatywnymi emocjami. Powinien się pan opanować.
Ryan nie miał już siły, by wbijać jej do głowy jej głupotę. W myślach próbował odnaleźć kogoś, kto mógłby potwierdzić jego słowa. Przerzucal różnymi nazwiskami przez umysł, aż w końcu w zakamarkach pamięci znalazł odpowiednią osobę.
- Pan Powell. Mieszka nade mną. Potwierdzi to, co mówię.
Na dźwięk nazwiska emerytowanego policjanta, funkcjonariusz tak jakby zmieszała się i lekko zaczerwieniła.
- Pan Powell... tak, wiem o kogo chodzi. Znam go...
Milczała, przyglądając się swoim dłoniom. Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Jej usta lekko się uśmiechały, a oczy zaszkliły. Niesamowite, jak kobieta w jednej chwili z bezdusznej suki potrafi zmienić się w pełną słodyczy istotę.
- Czy to wszystko?
Zapytał Ryan.
- Tak... tak, pójdę już. Przesłuchamy pana Powella.
Wstała i podała mu swoją drobną rękę. Brunet uścisnął ją niepewnie i spojrzał w oczy blondynki. Nie widział w nich już jednak złości.
Gdy stała w progu, odwróciła się jeszcze na chwilę.
- Niech pan odwiedzi wuja w szpitalu. Bardzo pana proszę... na pewno jest jakiś sposób
Po czym skinęła mu głową i wyszła, zostawiając Ryana w stanie poburzowej ciszy.
~*~
Drugi koncert. Och, jak cholernie Ryan nie mógl się doczekać!
Dwa dni temu po próbie stwierdzili, że idzie im świetnie i tym razem na pewno pobiją swój poprzedni rekord popularności. Specjalnie na tą okazję Ryan poprosił swojego szefa by udostępnił im na jedną noc swój sprzęt. May na początku nie chciał się zgodzić, ale po tym, jak brunet obiecał, że zapłaci połowę ceny za każdy instrument, zwęszył nadprogramowy zarobek i pozwolił mu nawet na wzięcie towaru od najlepszych.
Wszyscy byli podekscytowani. Nathan denerwował się i co chwilę odgarniał niesforny kosmyk włosów na zmianę z ogryzaniem paznokci. Daniel palił papierosa i jak zwykle mial wszystko w dupie. Pete uspokajal Gerarda, który jak zwykle dokuczał Rudemu.
Stali z tyłu sceny i czekali, kiedy stary dziadek w typie Elvisa zakończy swoje biadolenie. Jeszcze pół godziny...
Przyszła do nich Kathy. Przywitała się ze wszystkimi, a Ryana nawet obdarzyła przyjacielskim uściskiem. Podeszła do Gerarda i... ku zdziwieniu wszystkich, wpiła się mocno w jego usta, zaciskając ręce na jego koszuli.
- Najebana czy naćpana?
Zapytał Nathan, specjalnie tak głośno, by wszyscy go usłyszeli. Brunet wzruszył ramionami, chociaż był niemniej zaskoczony. Ale jeszcze większy szok przeszedł, gdy Gery oddał pocałunek i objął dziewczynę w pasie.
- Idźcie się pieprzyć gdzie indziej.
Warknął Dan i cisnął w Gerarda wypalonym petem.
- A ty co, Dawkins? Zazdrosny? Żałujesz, bo ciebie ruchał tylko Pierce?
Wydawać by się mogło, że właśnie rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Ale wtedy wtrąciła się Kathy.
- Kotuś, przestań. Nie lubię, jak tak się zachowujesz.
Gerard przepraszająco pocałował ją w czoło. Papużka w tym momencie odeszła od niego i wskazała na grupkę znajomych, machających do niej.
- Muszę iść już. Ale powodzenia. Papa, skarbie!
Posłała Gerardowi całusa, a on chwycił go w powietrzu i przyłożył dłoń do ust.
"Szybko sobie znalazła pocieszenie po mnie" pomyślał Ryan i przyszło mu do głowy, że może robiła to tylko na pokaz, aby zobaczył, co stracił.
- Ło, stary, ty teraz kręcisz z Kathy?
Zapytał z uznaniem Hunter, któremu sprawy miłosne były tak bliskie jak fizyka kwantowa. Starszy bliźniak pokiwał głową i zwrócił się do Ryana.
- Kurwa, bracie, ty nawet nie wiesz co straciłeś. Jakie ona rzeczy potrafi robić ze swoim ciałem... mówię ci, odlot.
Cholera jasna, czy teraz do Ryana zawsze będzie przypięta łatka "nie chciałem ruchać Papużki"? Kiedy on się tego pozbędzie... chciał uciąć ten temat i nawet nie mysleć o tamtych wydarzeniach. Najważniejsze dla niego było
Miał już coś powiedzieć, gdy w słowo wszedł mu poirytowany Nathan.
- Gerard, chuja nas obchodzą wasze perwersje. Skończ waść, wstydu oszczędź.
Gerard odpowiedział mu tym swoim złośliwym wyszczerzem. O Boże, brunet miał ochotę zapaść się pod ziemię...
- Ty też zazdrościsz, bo Clarice jest taką cnotką, że pewnie nigdy ci dupy nie dała.
Kasztanowłosy poczerwieniał na twarzy.
- Kurwa mać, nie wszystko opiera się na seksie, jebany cwelu! Jakbym ci zajebał w tą pryszczatą mordę, to by się skończyło seryjne wyrywanie lasek!
- Jedyne czego ci możemy zazdrościć, to tak anielsko wychowanego brata. Ja to się czasami dziwię, jakim cudem rodzice cię jeszcze nie zamknęli w klatce i nie wysłali do cyrku.
Wtrącił się Daniel.
- Chłopaki, przestańce się napierdalać. To nic nie da. Mamy się skupić na grze.
Jęknął Ryan, zmęczony już tą całą "kłótnią". Co za obrzydliwa nagonka... a wszystko przez tęczowowłosą.
~*~
Już mieli wchodzić na scenę. Naprawdę, to miała być ta chwila, w której znów poczują, jak to jest być uwielbianym i kochanym przez całą młodzież z miasta. Jak to jest być na fali.
Pożal się Boże Elvis zszedł już ze sceny. To oni mieli rozkładać sprzęt. Ale nagle zderzyli się z inną grupą.
I wtedy okazało się, że mają do czynienia z grupą Pierce'a.
Na początku wpatrywali się w Pierce'a z szokiem w oczach. Pierwszy otrząsnął się Dan.
- Co ty tu robisz?
Teddy boy prychnął, przeczesując dłonią wlosy, w ten swój irytujący, nacechowany samouwielbieniem sposób.
- Miłe powitanie, Dawkins.
- Nie obchodzi mnie to czy było kurwa miłe czy nie! Pytam się - co ty tu u diabła robisz?!
Warknął Daniel, niemalże rzucając się ze wściekłością na rywala. Nathan zatrzymał go, zaciskając mu dłoń na ramieniu, choć pewnie sam rozszarpałby Pierce'a na strzępy.
- Nie pamiętasz, jak mówiłem, że was zniszczę? Znając ciebie, pewnie nie.  Ale mniejsza... tak więc w końcu wcielam w życie swój plan.
Wyszczerzył się złośliwie i zawiesił wzrok na Ryanie i Nathanie.
- Pewnie bym o was zapomniał, ale możesz podziękować Gburowi i tej rudej dziwce. Przypomnieli mi o tym, że istnieją jeszcze takie szmaty jak wy.
- Ty kutasiarzu...
Syknął Nathan.
Dawkins wyszarpnął się i prawie rzucił się na Pierce'a, ale w tym momencie ten wyciągnął z kieszeni broń. I zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Coś, o co nie podejrzewał go nikt. Czyn, który ostatecznie od Przyłożył lufę do czoła blondyna. Wszyscy zamarli.
- Uważaj, Dawkins. Jeden ruch, a odstrzelę ci ten pełen gówna łeb.
Ryan zupełnie nie wiedział co się dzieje. Powinien się bać i srać pod siebie, ale czuł dziwną pustkę. Tak jakby nie dotarło jeszcze do niego, z kim mają do czynienia. I co ten ktoś zamierza zrobić.
Niemniej jednak zorientował się, że są w niebezpieczeństwie. Natychmiast zwrócił się w stronę Nathana.
Kasztanowłosy miał dzikie, wręcz zwierzęce przerażenie w oczach. Jak zahipnotyzowany wpatrywal się w broń. Ryan chciał podejść do niego, ale wiedział, że gdyby ruszył się teraz, najpewniej kulka znalazłaby się w jego głowie. Nie chciał umrzeć.
Obiecał sobie w duchu, że jeśli tylko coś stanie się teraz Nathanowi, to nie ujdzie to Pierce'owi na sucho.
- Ty głupi chuju! Zaraz twój ojciec dowie się, co wyprawiasz! Ukradłeś mu pistolet, co? Pierdolony maminsynku. 
Pierce nie odpowiedział krzyczącemu Gerardowi. Lekko się uśmiechnął i wskazał dwóm ze swoich chłopców stojącego nieco na uboczu, przestraszonego Pete'a, oni zaś rzucili się na czarnowłosego i wykręcili mu rękę, unieruchamiając go.
- Chyba nie chcesz, żeby coś stało się twojemu kochanemu braciszkowi, Gery... przecież obiecaleś matce, że zawsze będziesz go chronić... co by powiedziała, gdyby okazalo się, że przez twój niewyparzony język Pete "przez przypadek" coś sobie zrobił... i nie dałoby się go odratować.
Gerard zacisnął zęby, powstrzymując łzy. Ryan nie wiedział zupełnie co zrobić. Chciałby wyrwać Pete'a z rąk osiłków, odsunąć Daniela od lufy pistoletu, ale przede wszystkim pragnął gorąco, by nic nie stało się Nathanowi i to pragnienie zdawało się zagłuszać strach o młodszego bliźniaka.
- Puśćcie go.
Wysyczał Gerard. Pierce wywrócił oczami i skinął głową na znak, by spełnić wolę chłopaka. Jeden z trzymających Pete'a goryli przyłożył mu z całej siły w twarz i znokautował go na dłuższy czas. Czemu? Chyba tylko po to, by nadać całej sytuacji jeszcze większego dramatyzmu i bardziej przerazić chłopców.
Pierce odsunął pistolet na bok i uśmiechnął się.
- A teraz spierdalajcie stąd. W podskokach.
~*~
Wściekli i dalej jeszcze nieco przerażeni, udali się do właściciela lokalu. Serce Ryana wciąż jeszcze mocno biło. Tkwiło w nim poczucie winy. Gdyby on i Nathan nie narazili się wtedy Pierce'owi pewnie nie byłoby tej całej sytuacji. Zapomniałby o swojej zemście i dał im w spokoju żyć.
Ale z drugiej strony nie mogli pozwolić na to, żeby ten gnojek skrzywidził niewinną dziewczynę. Jej koleżanki uciekły w popłochu. Do czego mógłby się dopuścić, gdyby Mary została sama?
Brunet kątem oka spojrzał na Nathana. Chyba czuł się tak samo, bo miał na twarzy wymalowane coś w rodzaju wstydu.
Daniel wściekły wpadł do biura właściciela i złapał niskiego faceta za koszulę.
- Proszę pana! Co pan do cholery robi?!
Krzyknął mężczyzna, a Dan w odpowiedzi potrząsnął nim, cały przepełniony goryczą i złością.
- Niech mi pan lepiej kurwa powie, dlaczego te jebane lalusie roszczą sobie prawa do sceny, kiedy to my mieliśmy grać?!
Przerażony mężczyzna próbował się jakoś wymigać, widać było po nim, że był już obsrany ze strachu.
- Nastąpiła zmiana planów... mała zmiana planów. Niech mnie pan do diabła puści!
Blondyn jednak zignorował jego prośbę.
- Mała zmiana planów? To miał być nasz pierdolony występ! Zajebisty występ! A poza tym ten gnojek prawie zastrzelił Dana!
Wtrącił się Nathan, również wzburzony.
- I pobił mojego brata!
Syknął Gerard wskazując na poobijanego Pete'a, którzy rzeczywiście nie wyglądał dobrze. Rękę miał obolałą, a oko zapuchnięte. Chłopcy bali się, czy po tym uderzeniu w głowę nie uszkodził się jakoś poważnie, ponieważ zachowywał się, jakby jedną nogą był już na tamtym świecie.
- Nie tylko wam przystawili lufę do głowy... nie mogłem im odmówić.
Powiedział facet i wyszarpał się z uścisku Dana. Odwrócił się i westchnął
- Sami widzicie, do czego są zdolni... nie mogę was już tutaj przyjąć. Przepraszam, ale boję się o mój bar. O swoje i moich klientów życie również... idźcie już. Do widzenia.
Po czym wyprosił ich z biura i zamknął za nimi drzwi.
~*~
Co czuł Ryan?
Na pewno wściekłość. W końcu raczej nie jest się spokojnym, gdy kilka minut temu życie twoje i twoich kumpli wisiało na włosku. Nie mógł opanować tej dziwnej żądzy, która kazała mu wrócić tam i skopać Pierce'owi dupę. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że zanim by zdążył wymierzyć mu jakiś porządny cios, dostałby kulkę w łeb i byłoby po nim.
Poczucie winy. To jego wina. Gdyby nie wtrącił się wtedy... mógł nie robić nic. Ale nie potrafił nie zareagować, widząc przypartą do muru Mary. Gdyby zostawił tą sprawę... kto wie, co ten popierdoleniec by jej zrobił.
Smutek. To miał być ich drugi koncert. Bardziej dopracowany. Lepszy. Ryan nie mógł się go doczekać. Wszyscy byli tak podekscytowani na myśl o tym, że znów pokocha ich całe miasto. Że będą o krok bliżej sławy.
Czuł gorycz, rozżalenie i pustkę. Wszystko zaczynało się walić. I to przez tego jebanego Pierce'a, który postanowił pobawić się w wielkiego mściciela.. Och, jak brunet chciał teraz całym sercem by zdechł. W męczarniach. Wcześniej nie rozumiał nienawiści Dana do niego, nie lubił go, ale nie nienawidził. A teraz?
- Spokojnie, chłopcy. Mam plan.
Powiedzial Dawkins, zaciągając się papierosowym dymem.
_____
Witajcie!
Wiem, że mało w tym rozdziale o relacji między Nathanem i Ryanem. Ale dawno nie było solidnej akcji, więc... oto i jest! Szkoda tylko, że kosztem czegoś innego...
Jutro czeka was niespodzianka związana z opowiadaniem! Tylko nie przegapcie. C:
Komentujcie, komentujcie i jeszcze raz komentujcie! Nawet nie wiecie, jak bardzo motywuje mnie to do dalszej pracy.
Dobranoc♥
~Chandelier

1 lis 2015

Zrozumieć Uczucia Rozdział 9


Alex 
 - Opowiesz mi coś o sobie? 
Tak zaskoczonego wyrazu twarzy nie widziałem jeszcze chyba nigdy. Czarny jeszcze przed chwilą siedział oparty o ścianę ze słuchawkami na szyi i książką opartą na nogach, a teraz gapił się na mnie jak na cudzoziemca tymi ogromnymi, czarnymi oczyma.
- Niby dlaczego miałbym cokolwiek o sobie mówić? Nie ufam ci. - Odpowiedział odsuwając się ode mnie. Ciągle uważnie mnie obserwował. Co było dziwnego w tym, że po prostu chciałem się czegoś o nim dowiedzieć? Nie lubię go ze względu na wygląd, a to dowodzi tylko temu jak bardzo oceniam ludzi po okładce! Mógłbym spróbować się przełamać i jakoś się z nim zakolegować. Phil jak na razie nastawiony jest do mnie przyjaźnie, bo dostarczam mu prochy, ale co będzie jak przestanie brać? Nie jesteśmy jakimś cholernym małżeństwem i prędzej czy później nasza ,,przyjaźń" się rozsypie. Sally raczej nie zastąpi mi kogoś z kim mógłbym porozmawiać o błahych sprawach. Chciałbym mieć osobę, z którą będę mógł po prostu pomilczeć, porozmawiać, a nawet zwierzyć się w razie potrzeby. Czy Czarny może być taką osobą? Myślę, że tak i pomimo mojego wcześniej wrogiego nastawienia teraz zmieniłem zdanie. Zauważyłem, że wszyscy go lubią, jednak on stroni od wszelkiego towarzystwa. Wydaje mi się, że jest samotny. Poza tym jebanym pedałem Danielsem, który łazi za nim krok w krok. Ja i Seth nadajemy na tych samych falach, może nie koniecznie jeśli chodzi o styl, ale poglądy na pewno mamy podobne.
- Dobrze w takim razie ja zacznę. – Powiedziałem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, iż Seth zaczyna się podnosić z łóżka. Kiedy to zrobiłem Czarny zastygł w miejscu, a po chwili z powrotem usiadł. - Więc... Mój ojciec nie żyje.
- Przykro mi. - Wtrącił się McLann kiedy zakończyłem pierwsze zdanie swojej wypowiedzi.
- Mi też. Matka po jego śmierci zadała się z bogatym gościem i teraz najważniejsza jest dla niej kasa. Mam brata, który jest dla mnie bardzo ważny... - Tu się zatrzymałem zastanawiając się czy powiedzieć mu o swoich podbojach czy też nie. Widząc jego przepełnione ciekawością spojrzenie podjąłem natychmiastową decyzję. - W moim życiu znalazło się wiele dziewczyn, ale większość była tylko na tydzień. Chociaż... Z jedną związałem się na dwa. - Czarny zaśmiał się i nie był to śmiech wymuszony. Nie. On był szczery. Ukazywał przy tym swój śnieżnobiały szereg zębów.
- Mówisz serio? - Zapytał.
- Jestem teraz bardzo poważny. - Zapewniłem.
- Na prawdę nigdy nie byłeś w prawdziwym związku? - Pokręciłem przecząco głową. Seth westchnął, oparł ręce na kolanach i zakrył oczy włosami. - Nawet nie wiesz jakie masz pierdolone szczęście... - Szepnął cicho. Zmarszczyłem brwi i położyłem mu rękę na plecach w ramach otuchy.
- Dziewczyna? - Zapytałem, a on prawie niezauważalnie skinął głową.
- Wiem, że nie lubisz mnie i mojego wyglądu, ale nie zawsze taki byłem. - Wstał i podszedł do szafy z ubraniami, stanął na palcach po czym ściągnął wielkie pudło. Ręką strzepał kurz zalegający na jego wierzchu i powoli otworzył karton. Wyjął z niego mały, biały album. - Kilka dni przed tym jak mnie zostawiła wyglądałem tak. – Podał mi jedno ze zdjęć. Gdyby nie to, iż zostałem poinformowany, że to on... nie poznałbym. Miał włosy, mniej więcej takiej długości jak moje, na twarzy żadnego kolczyka, ani cienia do powiek czy też kredki. Nie był taki chudy jak teraz, czerwona koszulka świetnie wcinała się w jego wysportowane ciało, a luźne jeansy wspaniale opinały się na wysportowanych łydkach. Największą jednak uwagę przykuwał jego uśmiech, śmiał się, tak samo jak kilka minut temu. - Zdjęcie sprzed dwóch lat, gdy na nie patrzę sam nie mogę uwierzyć jak jedno wydarzenie może zmienić człowieka. - Odezwał się w końcu i zabrał fotografię. - Nie, nie powiem ci dlaczego. - Patrzyłem na niego kompletnie zaskoczony. Dlatego, że po pierwsze, otworzył się przede mną i cokolwiek powiedział, a po drugie dlatego, że stał się tak bardzo... Inny. Nie znam dokładnej przyczyny, ale wiem iż musiało być to coś dość poważnego.
- Jesteś gejem? - Zapytałem prosto z mostu.
- To dość skomplikowane bo... Mógłbym być z dziewczyną, całować się, ale jakoś nie wyobrażam sobie stosunku z nią, za to z facetem... Mógłbym wszystko. - Zaśmiał się i poruszył dwa razy brwiami.
- Nie myśl o tym! - Zawołałem kiedy zdałem sobie sprawę co ten debil mógł  mieć na myśli. - Nie jestem nawet Bi.
- Przecież wiem. - Seth uśmiechnął się do mnie i schował fotografię do albumu.

***
   
      Po tym jak Czarny pokazał mi swoje zdjęcie sprzed kilku lat nie mówił o sobie więcej, ale za to dość długo rozmawialiśmy o nauczycielach, starych szkołach i sąsiadach, którzy koło dwudziestej trzeciej postanowili wbić nam do pokoju. Wiem, to może być dziwne, że najpierw biję kogoś bez powodu i obrażam na każdym kroku, a potem rozmawiam z nim jak gdyby nigdy nic, ale wygląd to nie wszystko. Mogę być do kogoś wrogo nastawiony, ale nie z powodu jego wyglądu! Tak naprawdę Seth to całkiem równy gość. Można z nim normalnie porozmawiać, rozumie wiele rzeczy, nie jest ciekawski i wie kiedy powstrzymać się z komentarzem albo pytaniem. Śmieliśmy się i rozmawialiśmy do północy, po tym czasie Czarny stwierdził, że musi się pouczyć matematyki i tak jakoś wyszło, że mimo tego iż nie miałem chęci do nauki, uczyłem się razem z nim.
- Alex! Wychodź w końcu muszę umyć zęby! - Usłyszałem krzyk Setha za drzwiami, zaśmiałem się cicho i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na swoje idealne odbicie w lustrze powoli opuściłem pomieszczenie. - Boże ileż można. - Rzucił tylko pod nosem i wparował do łazienki.
- Nie czekam na ciebie, idę jeszcze do Phila.
- Więc jednak nie wziąłeś sobie moich słów do serca? Trudno. Tylko wiesz, jak ty też zaczniesz brać to nie będzie miał wam kto latać bo narkotyki, bo wątpię żeby Daniel się zgodził. - Odpowiedział Czarny z nutą wyrzutu w głosie i zamknął drzwi na klucz. Czy on się o mnie martwił? Wszystko na to wskazywało. Ale przecież nic nas nie łączy, nawet przyjaźń... Więc niby dlaczego miałoby mu zależeć na tym żebym nie ćpał?

***

- Phil mogę wejść? - Zapytałem przez drzwi. Ku memu zaskoczeniu te otworzyły się natychmiast tyle, że zamiast dresiarza ujrzałem w nich tego pedała Daniela.
- Witaj. - Powiedział spokojnie.
- Gdzie Phil? – Zajrzałem do środka.
- Jest chory, śpi. Jeśli chcesz możesz przyjść po lekcjach. - Odparł. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się napięcie. Coś mi tu śmierdziało, bardzo. Przecież wczoraj pił alkohol i wcale nie wydawał się chory. No ale cóż, nie moja sprawa. Ruszyłem w kierunku stołówki. Wygrzebałem telefon z kieszeni i przejrzałem pocztę. Poza głupimi ofertami nic nie było, więc korzystając z tego, że miałem internet wszedłem na facebooka, od razu zobaczyłem piętnaście nowych zaproszeń do znajomych i dobrze wiedziałem od kogo są. Nowi koledzy z klasy już wyczaili moje konto. Znalazło się tam nawet kilka osób, które spotkałem tylko na korytarzu nie zamieniając z nimi ani słowa. Cóż to dowodzi tylko temu jaki nasz świat jest zjebany. Zamiast podejść i zagadać lepiej wysłać zaproszenie na portalu społecznościowym... A chuj nie potwierdzę, ani nie usunę... Niech gniją w czyśćcu. Zaśmiałem się cicho, kiedy zobaczyłem, że wśród zaproszeń jest jedno od Phila. ten człowiek ma czas na wszystko. Z czystej ciekawości wszedłem w jego profil i od razu w oczy rzucił mi się film na jego tablicy. Wyciągnąłem słuchawki z kieszeni (zawsze noszę je przy sobie, nigdy nie wiadomo co może się stać), podpiąłem je do telefonu i odpaliłem film. Dresiarz stał na środku małej sali, a Thomas siedział za nim, ukryty za różnymi talerzami i bębnami, po jego prawej był Vincent z basem zaś po lewej Eddie z gitarą. Phil odwrócił się do nich i pokazał trzy palce, potem dwa i jeden. Wtedy Eddie przejechał palcami po strunach, a Phil wydał z siebie ciche ,,mmmm". Następnie dołączyła do nich perkusja oraz bas i zaczęli grać dobrze mi znany utwór. Sam często nuciłem tę piosenkę i grałem do niej. Jako jedyna jako tako mi wychodziła.
 - I heard your voice through a photograph I thought it up and brought up the past* - Śpiewał, a ja rozkoszowałem się jego głosem. Szło mu pięknie, można by rzec lepiej niż oryginał. Wszystko dobrze im wychodziło, żadnych pomyłek. Nie brakowało nic. Zazdrościłem im, a zwłaszcza Eddiemu. Chciałbym kiedyś móc tak jak on pokazać swój talent światu. To by było coś. 
- I jak, podoba się? - Podskoczyłem wystraszony, kiedy usłyszałem za sobą głos... Tak, tego się nie spodziewałem. Phila. Zaśmiał się widząc moją minę. - Nie chciałem cię przestraszyć. 
- Nie jesteś chory? - Zapytałem od razu. Dresiarz zmarszczył brwi. Rzeczywiście nie wyglądał najlepiej, ale raczej nie był przeziębiony. 
- Nie? A niby dlaczego miałbym być? - Odpowiedział pytaniem na pytanie. 
- Daniel tak mówił. - Wyciągnąłem słuchawki z uszu i ruszyłem dalej. Dresiarz szedł równo ze mną. 
- Byłem u ojca, miałem pilną sprawę do załatwienia. A ten debil jak zwykle źle zrozumiał. – Zapewnił, a ja już wiedziałem, że nie powinienem na przyszłość słuchać Danielsa.
- Ale faktycznie nie wyglądasz dobrze, na pewno nic ci nie jest? - Zapytałem z troską.
- Nie spałem całą noc... Musiałem kilka spraw przemyśleć. - Odpowiedział od razu. Pokiwałem tylko głową na znak, że rozumiem.
- Kiedy kolejny raz mam iść po... Paczkę? - Zapytałem, na razie wolałem nie mówić, że cokolwiek wiem, albo że się domyślam. Tak jak powiedział, w swoim czasie wszystko mi wyjaśni.
- Jutro. Albo pojutrze, zobaczymy. - ~Na jak długo starczy prochów~ dokończyłem w myślach.
- W porządku, tylko podaj mi swój numer telefonu...

                                                                       ~*~
~Kilka godzin wcześniej~

   Siedziałem na łóżku i patrzyłem na małą fiolkę, w której znajdował się tak dobrze mi znany płyn. Z każdą kolejną dawką tak bardzo pragnąłem więcej. Wiedziałem, że powinien przestać, miałem tę świadomość, ale nie potrafiłem. To był sposób na ból fizyczny jak i psychiczny. Dzięki temu zawsze mogłem zaspokoić swoją dziewczynę i kochanka. Dzięki narkotykowi miałem szansę pokazać ojcu, że nie jest nic niewartym śmieciem z depresją. Mogłem zapewnić ochronę kilku innym osobom. Tyle zalet i jednocześnie tak wiele wad. Znów zacząłem odczuwać ból każdej partii ciała. Towarzyszył mi on zawsze, kiedy narkotyk powili opuszczał mój organizm Ręka powoli zaczynała drzeć, a w głowie zaczęło mi się kręcić. W takim stanie sam nie mogłem wstrzyknąć  met amfetaminy. Musiałem zadzwonić po Daniela. On jako jedyny wiedział o moim problemie i zawsze mi pomagał. Byłem mu za to cholernie wdzięczny.
- Phil otwórz musimy pogadać. - Usłyszałem głos mojej dziewczyny. Spanikowany schowałem buteleczkę wraz ze strzykawką do szafki obok łóżka i na chwiejnych nogach podszedłem do drzwi. Każdy krok wymagał tak wiele poświęcenia, z każdą chwilą bolało coraz bardziej. Otworzyłem je i pierwszym co zobaczyłem była zapłakana twarz Olivii.
- Co się stało? - Zapytałem od razu mocno ją tuląc. Weszła do pokoju po czym usiadła na krześle. Patrzyła na mnie tymi pięknymi, niebieskimi i teraz załzawionymi oczyma.
- Phil, jestem w ciąży. - Powiedziała na nowo zanosząc się płaczem. Stanąłem jak wryty. Nie, to nie mogła być prawda. Ja nie mogę zostać ojcem w wieku siedemnastu lat! Co jeśli ktoś się o tym dowie? Będę skończony, ojciec wywali mnie ze szkoły, matka się mnie wyrzeknie, a wszyscy znajomi się odwrócą. - Żartujesz sobie, prawda? - Zapytałem z nadzieją w głosie.
- Masz mnie za idiotkę? Nie żartuję z takich rzeczy! - Krzyknęła i podeszła do mnie, a ja ponownie ją przytuliłem.
- Przejdziemy przez to razem. – Zapewniłem ją szeptem, choć wcale nie byłem tego taki pewien. Co jeśli nie wytrzymam i ją zostawię? Wtedy nie dość, że będę skończonym skurwysynem to jeszcze nie będę mógł widywać swojego dziecka.

- Phil. Bez względu na to czy się zgodzisz... Ja się go pozbędę. – Wyszeptała, a ja zamarłem. Czy ona chciała zabić nienarodzone dziecko? Pozbyć się małego, bezbronnego człowieka? - Nawet nie próbuj mnie przekonać, mój brat jest ginekologiem, wszystkim się zajmie...
~~~~~~~~
*Fragment piosenki Red Hot Chili Peppers - Otherside
Jak na mnie to ten rozdział jest wyjątkowo długi :D Postanowiłam przyspieszyć akcję, żeby was nie zanudzić. To że rozmawiali i coś tam o sobie powiedzieli nie oznacza że będą teraz najlepszymi przyjaciółmi. Zobaczycie jeszcze się wszystko zmieni. Pozdrawiam!