19 paź 2015

Z Popiołów cz.7

VII.
Nathan i Ryan milczeli zakłopotani. Spoglądali na siebie co chwilę, czekając na to, kto pierwszy odezwie się do roztrzęsionej jeszcze dziewczyny.
Mary stała chwiejnie na ugiętych nogach. Przyglądała im się błagalnym wzrokiem. Z każdą kolejną łzą Rudej serce Ryana miękło coraz bardziej.
- Naprawdę was o to proszę... nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy...
Brunet spojrzał na Nathana, który z kolei obrzucał dziewczynę niechętnym, pogardliwym wręcz wzrokiem. Chyba nie był na tyle pozytywnie do niej nastawiony, żeby jeszcze kłamać o tym co robi jej własnemu bratu.
Ale cóż, nie można było się mu dziwić, O mało co nie zaliczył wpierdolu od lalusiowatego Pierce'a i jego kumpli.
- Jasne Mary... możesz na nas liczyć.
Obiecał Ryan. Widział oburzenie w szarych oczach kolegi, ale na szczęście kasztanowłosy postanowił zachować swoje uprzedzenia dla siebie.
- Taa... tylko nie myśl, że to "zrozumienie". Dziwnie rozumiesz to słowo.
Dodał zgryźliwie Nath.
Rudowlosa pokiwała głową. Czarna kredka do oczu spływała po jej policzkach wraz ze łzami. Wyglądała naprawdę żałośnie. Do tego Ryan dostrzegł na jej policzku coś wyglądającego na tworzącego się siniaka.
Musiała naprawdę mocno dostać od tego sukinsyna.
- Dzięki... naprawdę dzięki...
Uśmiechnęła się słabo i po chwili odwróciła się. Zaczęła iść w stronę parku, kuśtykając nieco. Ludzie przyglądali jej się z zaciekawieniem.
Brunet westchnął i spojrzał na kasztanowlosego. Nathan prychnął lekceważąco i ruszył w stronę wyjścia z uliczki.
~*~
- Przestańcie się kurwa kłócić!
Wrzasnął Dan i zamachnął się na Gerarda. Kto by pomyślał, że takie chuchro może mieć tak silny i donośny głos.
Bliźniacy przestali do siebie skakać i usiedli spokojnie na kartanowych pudłach. W garażu zapanowała cisza, którą zakłócały tylko krzyki dochodzące z domu Taylorów.
Z tego co wiedział Ryan, ostatnio w rodzinie Huntera nie panowała zbyt miła atmosfera. Wszystko przez Mary Rose. Staruszkowie ciągle brali Rudzielca na spytki i próbowali z niego wyciągnąć co się tylko da, o jego siostrze. Myśleli chyba, że coś przed nimi ukrywa.
Dzisiaj ich wkurw osiągnął apogeum. Coś się stłukło. Pani Taylor miała w zwyczaju podczas napadów wściekłości rzucać czym popadnie.
Wszystko umilkło. Chłopcy podeszli bliżej drzwi i zaczęli nasłuchiwać.
Po chwili do garażu wszedł Hunter. Spojrzał na kolegów z politowaniem. Najwyraźniej domyślił się, że podsłuchiwali. Nie zwiodły go szerokie uśmiechy i niewinne oczy.
- No i jak?
Zapytał Nathan, odgarniając po raz kolejny kosmyk włosów z twarzy.
- Nijak.
Hunter wzruszył ramionami i westchnął. Miał smutne i zamglone spojrzenie.
- Oni myślą, że to my ją w to wciągnęliśmy. Tym swoim zespołem. Że niby spychamy ją na złą drogę...
Chłopcy spojrzeli na niego zmrożeni szokiem. O cholera. Taylorowie dotąd zawsze chętnie udostępniali im swoją chatę, nie mieli nic przeciwko próbom, chyba nawet cieszyli się z tego, że ich syn nie jest życiową spierdoliną, za jaką zwykli go uważać i że ma przyjaciół.
Nathan zacisnął pięści.
- Cholera, przecież to nie nasza wina! Tylko jej własna! Jej i tego jebanego Pierce'a! Kurwa mać...
Hunter obruszył się.
- To nie jest jej wina!
Krzyknął ze złością. Dalej nie pozwalał jej obrażać mimo że doskonale wiedział o tym co wyprawia i w kogo się zmieniła... w zwykłą dziwkę, taka prawda. Ale no cóż, Hunter od zawsze darzył ją silnym, braterskim uczuciem. Nigdy nie dawał jej skrzywdzić.
Dan wywrócił oczami, poirytowany.
- Wy też będziecie się żreć?
Zapytał z charakterystyczną dla niego gburowatością.
- Hunt... ale twoi rodzice chyba nas stąd nie wykopią, prawda? Huntie?
Wtrącił nieco przestraszony Pete, przygryzając wargę. Rudy w odpowiedzi pokręcił głową.
- Nie wiem... cholera, naprawdę nie wiem. To wszystko zależy od tego, czy Mary się znajdzie. Ba, nawet nie od tego... zależy, czy się zmieni.
"I przestanie obciągać Pierce'owi" powiedział w myślach Ryan.
Zapanowała nieco grobowa atmosfera. Nikt nic nie mówił. Ryan dobrze wiedział, skąd ta cisza. Przecież... gdyby stracili swoją miejscówkę, co by zrobili? Gdzie by poszli? Gdzie indziej mogliby przeprowadzać próby?
Dla nich "From Ashes" było wszystkim. Ucieczką od tej ponurej, szarej rzeczywistości, która ich otaczała. Lekiem na rodzinne problemy. Nie mogli się rozpaść, nie mogli stracić zespołu.
Nathan wpatrywał się  w ziemię. Na twarzy miał wymalowaną pustkę. Nic. Absolutny brak jakiejkolwiek emocji.
Jaki pierwszy na ziemię wrócił Daniel. Zarzucił na siebie swoją skórzaną kurtkę i ruszył w stronę wyjścia z garażu.
- Chodźcie, mamy jeszcze coś załatwić w tym barze na Kings Street. No i w tej nowej miejscówie. 
Przystanął na chwilę. Głos tak jakby mu zadrżał pod wpływem zbierającego się szlochu.
- Jeżeli mamy się rozpaść... to przynajmniej zagrajmy jeszcze coś zajebistego.
~*~
Ryan cholernie się bał.
Gdyby mógł, nie poszedłby dzisiaj do pracy. Ale znał Maya. Wściekłby się nie na żarty. Chyba wypierdoliłby go z roboty. A Ryan przecież musiał skądś mieć kasę... gdyby tylko Kathy była po jego stronie. Teraz na pewno dodatkowo nakablowałaby na niego do szefa, nawet jakby się spóźnił... nie warto zaczynać ze zranioną kobietą.
- Czemu po prostu sobie nie odpuścisz? Masz prawo.
Zapytał Nathan znad książki. Leżał na kanapie, na całej jej długości.
- Nie znasz mojego szefa.
Prcyhnął Ryan, stojąc przed lustrem i zapinając dżinsową koszulę. Sięgnął w stronę stolika po grzebień i akurat zahaczył wzrokiem o książkę, trzymaną przez kasztanowłosego.
- Co czytasz?
Zapytał z dozą ciekawości w głosie, na co Nathan odpowiedział mu zwykłym wzruszeniem ramion, choc w swoich znudzonych oczach miał lekkie zdziwienie. W końcu to jeden z pierwszych razów gdy Ryan wykazał się jakąkolwiek zdolnością do wyrażania emocji.
- Jakiś romans. Trochę naciągany. Ale w pewnym sensie zabawny. Co nie zmienia faktu, że strasznie gówniany.
Brunet znów stanał przed lustrem i zaczął rozczesywać ciemne włosy. Kasztanowłosy i romanse? Trochę dziwne połączenie.
- A skąd masz tę książkę?
Nathan przeciągnął się leniwie.
- Mam klucze od domu. Byłem wczoraj wieczorem w mieszkaniu i zabrałem jakieś potrzebniejsze rzeczy. Matka jest w szpitalu, to nikt mnie nie przyłapał.
Ryan zatrzymał się na chwilę, Co to on miał wziąć? Klucze, portfel, kanapkę... a no właśnie, kanapkę! Nie zdążył wyciągnąć jej z lodówki.
- A Victor?
Kasztanowłosy roześmiał się, trochę tak jakby pusto.
- Wypiął się na nią. Popierdoleniec. W sumie nie wiem czy to kolejna przelotnia kłótnia czy prawdziwe rozstanie... a oby kurwa to drugie. Bo mam już dosyć jego pieprzenia. Może i matka zmieniłaby się na lepsze.
Ryan przytaknął. Normalnie wypowiedziałby się o tym jakoś szerzej, ale teraz nie miał do tego głowy. Nathan chyba zresztą to widział i dlatego wrócił do czytania romansidła.
- Idę... trzymaj za mnie kciuki.
Kasztanowłosy podniósł głowę znad książki i uśmiechnął się w stronę Ryana.
- Jasne. Powodzenia!
Brunet odwzajemnił słabo uśmiech i poczuł, jak w środku cały się trzęsie. Nie wiedział tylko czy z powodu tego, że coraz większymi krokami zbliża się do Kathy, czy też może z powodu uroczego uśmiechu jego kolegi.
~*~
Głęboko odetchnął przed wejściem. Spokojnie, nie ma się czego bać, wszystko będzie dobrze. Zadrżał i nacisnął klamkę.
Wszedł do sklepu powoli. Nic się nie zmieniło. Dalej pachniało drewnem, a w powietrzu unosił się kurz. Tylko jedna rzecz była dzić inna. A mianowicie Kathy.
Mimo że ubrana chyba w najjaskrawsze ciuchy jakie tylko mogła znaleźć, wyglądała na naprawdę przygaszoną i smutną. A gdy tylko podniosła wzrok i ujrzała jego, jej melanchlijność zamieniła się w niezbyt dobrze ukrywaną wściekłość.
Bruneta dalej mdliło na myśl o tamtych wydarzeniach. Nie chciał sobie tego przypominać, a jednak nie potrafił o tym zapomnieć. Zapach alkoholu, papierosów i wymiocin. Śliskie, smakujące szampanem usta Kathy. Słowa, a raczej bełkot, który wydobywała z siebie Kathy...
Wiedział, że ją zranił. Naprawdę to wiedział. I żałował tego. Ale cóż innego miał zrobić? Gdyby to wszystko miało miejsce na trzeźwo... na pewno znalezłby jakiś sposób, by powiedzieć jej, że po prostu... jej nie chce.
Ale ona rzuciła się na niego mając zdecydowanie za dużo promili. Próbowała wziąć go dla siebie siłą. A on zareagował tak, jak każdy normalny czlowiek.
Obroną.
Choć rankiem jeszcze nie miał w sobie ani grama odwagi, tak teraz rosła w nim brawura. Nie chciał dać się zastraszyć głupim babskim fochom i gierkom.
Ale z drugiej strony... poczucie winy cholernie go przygniatało.
Kathy odwróciła się do niego plecami i zajęła się swoją robotą. Zignorowała go zupełnie.
- Cześć.
Przywitał się z nią. I wcale nie szytwno, choć bez uśmiechu. Nie chciał, by panowała między nimi caly czas taka niezręczna cisza.
Poczekał chwilę. Zero odzewu. Kompletne nic. Teraz już trochę podskoczyło mu ciśnienie. Kultura nakazywała chyba się odezwać?
"Głupia baba" pomyślal poirytowany Ryan i zniknął na zapleczu. Usiadł między skrzyniami ze sprzętem, wyciągnął kanapkę i zaczął jeść, mimowolnie zastanawiając się, co zrobić. Powiedzieć jej od razu prawdę? Kłamać, że był pijany? A może po prostu milczeć?
Żadna z tych opcji nie była dobra. Ale chyba najszczersza prawda była tym najuczciwszym wyjściem.
Ryan stanał obok Kathy i przez chwilę zbierał siły na to, by się odezwać. Co powinien powiedzieć? Jak zacząć?
Papużka nie wykazywała zaintersowania. Nuciła coś pod nosem, mając go w dupie.
- Kathy...
Usłyszała. Przestała udawać, że go nie widzi. Spięła się.
- Kathy, ja nie mogę tego znieść, tej ciszy... czy nie może być po prostu tak jak dawniej? Ja wiem, że postąpiłem źle... ale ty też. Oboje mamy jakieś grzeszki na sumieniu. Więc Kathy... przepraszam. Za wszystko. I za to, że... nie chcę z tobą być. Ale nie pasujemy do siebie. To nie tak, że daję ci kosza. Tylko...
Co powiedzieć, jak się wykręcić? Serce bruneta biło w tej chwili w zawrotnym tempie. Słuchała go. Czuł to. Teraz nie było już odwrotu. Musiał rozegrać to bardzo dokładnie... tak, żeby nie stracić Kathy już na zawsze. Przecież gdyby zorientowała się, że naciąga prawdę... nie wybaczyłaby już mu.
- Ja... mam już... kogoś.
Jęknął, a chwilę po tym Kathy odwróciła się i po raz pierwszy od długiego czasu spojrzała mu w oczy.
Musiał trochę pokręcić. Nie zrozumiałaby tego. Nie zrozumiałaby, że nie pożąda dziewczyn. Pewnie uznałaby to za niezbyt inteligentną i nieprzemyślaną wymówkę.
Chociaż... czy bardzo skłamał? Chyba nie... przecież... chyba się zakochał. Tak, chyba się zakochał. A przynajmniej tak się czuł w tej chwili. Nie ważne, czy będzie to odwzajemnione uczucie czy też nie. Ważne, że istniało i zalęgło się gdzieś w jego sercu.
Był zakochany w chłopaku.
- Kogo? Kto to?
Zapytała bezbarwnie Kathy. Ryan jednak poczuł, że udało mu się. Uraza zniknęła z jej twarzy. Malowało się na niej jedynie zdziwienie.
- Powiedziałbym ci, ale... nie mogę. Jeszcze nie teraz. 
Zamilkł na chwilę. Nie był pewien, czy zechce go dalej słuchać. Ale gdy spojrzał w jej oczy, nie widział już wściekłości. Złagodniała. Ale czy wybaczyła?
- Kathy, to wszystko jest jeszcze dla mnie świeże.
Spuściła wzrok i pokiwała głową.
- ... dalej będziemy się tak na siebie gniewać?
Zapytał brunet czując, jak jego serce przyśpiesza z podekscytowania. Właśnie w tym momencie ważyły się losy przyjaźni jego i Papugi. Modlił się w myślach o to, by przyjęła jego przeprosiny.
Kathy podniosła głowę. W oczach miała łzy. Cała drżała, tłumiąc w sobie chęć wybuchnięcia płaczem.
- Ryan... Jezu, Ryan, zachowuję się jak jakaś typiara! Pierdolona idiotka ze mnie! To wszystko bylo takie głupie, bezsenswone, kurwa mać...
Brunet podszedł do niej i objął ją. Potrzebowala go teraz. Kathy zaczęła szlochać cicho w jego ramię. Ryan tak cholernie cieszył się z tego, że ją odzyskał.
Wspomnienia sprzed kilku dni i przetrzymywany w środku gniew uleciały z niego jak za odjęciem ręki. Ulga. Tym słowem mógł opisać swój teraźniejszy stan. Wybaczył jej, a i ona zapewne wybaczyła jemu.
Trwali tak jeszcze dość długi czas. Nie potrzebowali słów. Ciszę zakłócał jedynie cichy płacz Kathy i padający na zewnątrz deszcz.
~*~
- Jak to pozwoliła ci wrócić?
Zapytał Ryan, naprawdę zdezorientowany.
Gdy wszedł do domu, zastał kasztanowłosego, spakowanego i gotowego do wyjścia. A co najważniejsze... cholernie szczęśliwego. Ignorował nieco problemy osobiste Ryana. Nawet nie zapytał o to, jak poszło z Kathy. Ale najwyraźniej miał swój własny powód.
- No normalnie. Wpadłem dzisiaj do niej z nudów. Okazuje sie, że Victorek już mi nie będzie truł życia... no to mogę wrócić! Wykurwiście, co nie?
Brunet nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Miał wrażenie, że znajduje się w jakiejś kiepskiej melodramatycznej telenoweli. Nie chciał pogodzić się z tym, że Nathan odejdzie.
W sumie to chodziło mu bardziej o to, że... och, nie mógł już przed sobą tego ukrywać. Cholernie podobało mu się jego towarzystwo. I Ryan naprawdę pragnął tego, by... kasztanowlosy z nim mieszkał. Chciał budzić się, slysząc jak hałasuje w kuchni, by zaraz potem obejrzeć z nim jakiś gówniany serial i wpaść do Huntera. A wieczorem wtulić się w jego długie włosy i zasnąć, wdychając ich rumiankowy zapach.
A poza tym... gdy na niego patrzył, w środku znów paliło go to nieznane mu wcześniej uczucie. Narastało w nim z każdą chwilą. Bał się, że znowu za bardzo go to podnieci i tym razem Nath już to dostrzeże.
Naprawdę nie chciał, by odchodził.
- Ja... zajebiście się cieszę.
Kasztanowłosy uśmiechnął się do niego szeroko.
- Miło się z tobą mieszkało, Ryan. No to co... do zobaczenia jutro u Huntera?
Ryan skinał głową, zgadzając się.
_____
No to, jako iż ten rozdział wyszedł mi taki krótki, następny powinien być dłuższy.
Jeszcze raz przepraszam, no ale wiecie... muszę nadążać z nauką. :C
W przygotowaniu są ilustracje do postaci i... nowe opowiadanie.
Bardzo prosze o komentarze... motywują mnie one do dalszej pracy. ♥
Pozdrówka. ♥♥
~Chandelier

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.