2 lis 2015

Z Popiołów cz.8

VIII.
Pukanie do drzwi naprawdę zdziwiło Ryana, a jeszcze bardziej zaskoczyła go wizyta policjantki.
Na początku pomyślał, że to Nathan czegoś zapomniał i wrócił się, ale blondynka w policyjnym mundurze na pewno nie była Nathanem. Brunet zaczął szybko analizować swoją sytuację. Skąd też wizyta stróżów prawa? Zakłócał nocną ciszę? Przepchnął się przed jakąś babę w kolejce o bułki? A może to Will coś narozrabiał?
Tak, na pewno musiało chodzić o Willa.
- Dobry wieczór.
Nie silił się na zbytnią uprzejmość albo uśmiechy. Właściwie to był trochę zły. Jedli z Willem kolację.
Blondynka wyciągnęła z kieszeni odznakę. Jakby nie było widać po niej, że jest policjantką...
- Funkcjonariusz Hannah White. Pan Ryan Wilkinson?
Żadnego "dobry wieczór", "witam" czy też "pocałuj mnie w dupę". Uprzejma, amerykańska policja.
Chociaż Ryan nie mógł ukryć, że... no cóż, bał się trochę. Czuł się jak w jakimś niskobudżetowym filmie akcji. Czego też mogli chcieć od niego niebiescy? Miał nadzieję, że nie chodziło o nic poważnego.
- Tak... tak, to ja. O co chodzi?
Wtedy pani policjantka obdarzyła go grzecznościowym uśmiechem.
- Mogę wejść? To raczej nie jest sprawa, o której rozmawia się na klatce schodowej...
Aha. Czyli nie jest podejrzewany o morderstwo, gwałt, rozbój albo kradzież. Blondyna nie miała już w sobie tej dziwnej wyniosłości. W sumie... musiała zachowywać się formalnie. Nie mógł mieć jej tego za złe.
Wpuścił ją do środka i zamknął drzwi. Policjantka tymczasem zajrzala do kuchni i natknęła się na kończącego swoje tosty Willa. Mały z szoku i ze strachu o mało co nie wypluł tego, co miał w ustach.
- Dobry wieczór.
Wyjąkał, a policjantka nieco się zmieszała. Odpowiedziała Willowi skinięciem głowy i szybko ulotniła się z kuchni.
Brunet poprowadził ją do salonu i wskazał, by rozgościła się na zielonej kanapie. Dyskretnie odetchnął z ulgą. Dosłownie przed chwilą zdążył sprzątać i mieszkanie nie wyglądało już jakby należało kiedyś do stada śmierdzących meneli.
- No więc... o co chodzi?
Zapytał lekko poirytowany już Ryan. Naprawdę bardzo intrygowało go, co też sprawiło, że w jego drzwiach stanął funkcjonariusz policji. Tymczasem blondynka oglądała całe mieszkanie z ciekawością w oczach, jakby przyszła do koleżanki na popułudniową herbatkę.
- Wie pan, już jest jesień, zaczyna robić się coraz zimniej... ludzie bezdomni w lato nie mają problemów z tym, żeby spać pod gołym niebem, ale... przymrozki, deszcze, a czasami nawet śnieg... ślad po nich ginie, albo trafiają do szpitali, przemarznięci do szpiku kości.
Okej, fajnie. Ale dlaczego mówi akurat o tym? Przecież brunet miał mieszkanie w którym właśnie ją ugościł. Nie musiał się martwić takimi sprawami. I nie wyczuwał tu też tej delikatnej sprawy, o jakiej wcześniej wspominała.
Wtem policjantka wyjęła z kieszeni munduru zdjęcie.
- Sprawdzamy każdego bezdomnego, który trafia do szpitala. Pod kątem tożsamości, najbliższej rodziny... i właśnie z tym do pana przychodzę.
Bruneta zmroziło. O nie. O nie, tylko nie to. Już chyba wiedział, o czym mówi blondynka. I przerażała go myśl, że to może być prawdą.
Błagał tylko, by jego przeczucie tym razem się myliło.
- Jeden z takich bezdomnych stwierdził, że jest pan siostrzeńcem jego zmarłej żony. I że wyrzucił go pan bezprawnie z domu. Przedstawił się jako Jonathan Anders.
Po czym wyciągnęła w jego stronę zdjęcie.
- Poznaje go pan?
Tak, to zdecydowanie był wuj Joe, chociaż czas spędzony na ulicy niezaprzeczalnie go zmienił. Na pewno schudł i zarósł. Oczy miał mętne i szkliste, skórę zniszczoną już do reszty. Na zdjęciu ubrany był w szpitalny szlafrok, ale Ryan wyobraził sobie jak musiały wyglądać ciuchy, w których go znaleźli. Zarzygane, zasrane i zaszczane. Jak zwykle zresztą.
Serce bruneta biło jak szalone. Stara nienawiść i złość powróciły. Znów wspomnienia przeszłości przysłoniły mu wszystko. Och, cholernie chciał dopaść tego starego dziada i zakończyć jego nędzny żywot.
Przed oczami znów stanął mu on i Will. Poczuł zapach moczu, który jeszcze niedawno był nieodłączną częścią tego mieszkania. Rany na policzku zaczęły piec.
Rany po butelce kiedyś się zabliźnią, ale te na sercu... nigdy.
- Tak. Tak, to mój wuj.
Powiedział odważnie. Musiał mieć groźny wyraz twarzy, bo policjantka tak jakby skuliła się. Ale po chwili strach ustąpił zdziwieniu.
- No i... nic pan w związku z tym nie zrobi? Przecież to pana krewny. On cierpi. Czy najzupełniej w świecie pana to nie obchodzi?
W Ryanie zaczęła wzrastać irytacja. I wściekłość. Cholera, typowa wiejska baba. A do tego blondynka. Ona nie zrozumie. Nie wie, co tu się działo.
Nie mógł tak po prostu pozwolić jej na to, by wpłynęła na jego decyzję. Noga Jonathana Andersa już tu nie postanie. On już nie był dłużej dla niego wujem. Tylko uciążliwym, mrocznym wspomnieniem...
- Proszę pani, gdyby go pani znała... na pewno by pani tak nie mówiła. Jestem tego cholernie pewien.
Policjantka wzruszyła ramionami, najwyraźniej uznając to za wymówkę.
- Każdy z nas ma jakieś wady. I to nie upoważnia pana do tego, by traktować swojego wuja jak zwierzę!
Ryan nie wytrzymał. Z całej siły uderzył pięściami w stół. Panna White podskoczyła.
- Tak, to prawda. Ale nie każdy z nas, do cholery, dusi każde pieniądze na alkohol! Nie każdy z nas wraca zaszczany i zarzygany do domu, nie robiąc kompletnie nic i wymigując się żałobą! Nie każdy z nas ma ochotę zabić... zabić niewinnego dzieciaka, członka rodziny, kiedy nie chce lub zwyczajnie nie może mu dać pieniędzy na browara! Kurwa mać, rozumie to pani?
Blondynka odchrząknęła. Wyglądała na zbulwersowaną.
- Proszę nie krzyczeć.
Brunet prychnął z pogardą. Cholera jasna. Właśnie wyjawił jej dlaczego nie może przyjąć tego człowieka do swojego własnego mieszkania, a ona upomniała go jedynie, żeby nie krzyczał.
- To tyle? Tyle ma mi pani do powiedzenia?
Pani White najwyraźniej poczuła się urażona, bo wyprostowała się dumnie i spojrzała na niego już bez śladu sympatii.
- Oczywiście jako funkcjonariusz policji musiałabym najpierw zweryfikować pana zeznania. Ma pan świadków? Kogoś kto widział agresywne zachownaia pana Andersa? Pana słowa, niepotwierdzone, są dla mnie teraz jedynie pustą wymówką, nacechowaną negatywnymi emocjami. Powinien się pan opanować.
Ryan nie miał już siły, by wbijać jej do głowy jej głupotę. W myślach próbował odnaleźć kogoś, kto mógłby potwierdzić jego słowa. Przerzucal różnymi nazwiskami przez umysł, aż w końcu w zakamarkach pamięci znalazł odpowiednią osobę.
- Pan Powell. Mieszka nade mną. Potwierdzi to, co mówię.
Na dźwięk nazwiska emerytowanego policjanta, funkcjonariusz tak jakby zmieszała się i lekko zaczerwieniła.
- Pan Powell... tak, wiem o kogo chodzi. Znam go...
Milczała, przyglądając się swoim dłoniom. Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Jej usta lekko się uśmiechały, a oczy zaszkliły. Niesamowite, jak kobieta w jednej chwili z bezdusznej suki potrafi zmienić się w pełną słodyczy istotę.
- Czy to wszystko?
Zapytał Ryan.
- Tak... tak, pójdę już. Przesłuchamy pana Powella.
Wstała i podała mu swoją drobną rękę. Brunet uścisnął ją niepewnie i spojrzał w oczy blondynki. Nie widział w nich już jednak złości.
Gdy stała w progu, odwróciła się jeszcze na chwilę.
- Niech pan odwiedzi wuja w szpitalu. Bardzo pana proszę... na pewno jest jakiś sposób
Po czym skinęła mu głową i wyszła, zostawiając Ryana w stanie poburzowej ciszy.
~*~
Drugi koncert. Och, jak cholernie Ryan nie mógl się doczekać!
Dwa dni temu po próbie stwierdzili, że idzie im świetnie i tym razem na pewno pobiją swój poprzedni rekord popularności. Specjalnie na tą okazję Ryan poprosił swojego szefa by udostępnił im na jedną noc swój sprzęt. May na początku nie chciał się zgodzić, ale po tym, jak brunet obiecał, że zapłaci połowę ceny za każdy instrument, zwęszył nadprogramowy zarobek i pozwolił mu nawet na wzięcie towaru od najlepszych.
Wszyscy byli podekscytowani. Nathan denerwował się i co chwilę odgarniał niesforny kosmyk włosów na zmianę z ogryzaniem paznokci. Daniel palił papierosa i jak zwykle mial wszystko w dupie. Pete uspokajal Gerarda, który jak zwykle dokuczał Rudemu.
Stali z tyłu sceny i czekali, kiedy stary dziadek w typie Elvisa zakończy swoje biadolenie. Jeszcze pół godziny...
Przyszła do nich Kathy. Przywitała się ze wszystkimi, a Ryana nawet obdarzyła przyjacielskim uściskiem. Podeszła do Gerarda i... ku zdziwieniu wszystkich, wpiła się mocno w jego usta, zaciskając ręce na jego koszuli.
- Najebana czy naćpana?
Zapytał Nathan, specjalnie tak głośno, by wszyscy go usłyszeli. Brunet wzruszył ramionami, chociaż był niemniej zaskoczony. Ale jeszcze większy szok przeszedł, gdy Gery oddał pocałunek i objął dziewczynę w pasie.
- Idźcie się pieprzyć gdzie indziej.
Warknął Dan i cisnął w Gerarda wypalonym petem.
- A ty co, Dawkins? Zazdrosny? Żałujesz, bo ciebie ruchał tylko Pierce?
Wydawać by się mogło, że właśnie rozpoczyna się walka na śmierć i życie. Ale wtedy wtrąciła się Kathy.
- Kotuś, przestań. Nie lubię, jak tak się zachowujesz.
Gerard przepraszająco pocałował ją w czoło. Papużka w tym momencie odeszła od niego i wskazała na grupkę znajomych, machających do niej.
- Muszę iść już. Ale powodzenia. Papa, skarbie!
Posłała Gerardowi całusa, a on chwycił go w powietrzu i przyłożył dłoń do ust.
"Szybko sobie znalazła pocieszenie po mnie" pomyślał Ryan i przyszło mu do głowy, że może robiła to tylko na pokaz, aby zobaczył, co stracił.
- Ło, stary, ty teraz kręcisz z Kathy?
Zapytał z uznaniem Hunter, któremu sprawy miłosne były tak bliskie jak fizyka kwantowa. Starszy bliźniak pokiwał głową i zwrócił się do Ryana.
- Kurwa, bracie, ty nawet nie wiesz co straciłeś. Jakie ona rzeczy potrafi robić ze swoim ciałem... mówię ci, odlot.
Cholera jasna, czy teraz do Ryana zawsze będzie przypięta łatka "nie chciałem ruchać Papużki"? Kiedy on się tego pozbędzie... chciał uciąć ten temat i nawet nie mysleć o tamtych wydarzeniach. Najważniejsze dla niego było
Miał już coś powiedzieć, gdy w słowo wszedł mu poirytowany Nathan.
- Gerard, chuja nas obchodzą wasze perwersje. Skończ waść, wstydu oszczędź.
Gerard odpowiedział mu tym swoim złośliwym wyszczerzem. O Boże, brunet miał ochotę zapaść się pod ziemię...
- Ty też zazdrościsz, bo Clarice jest taką cnotką, że pewnie nigdy ci dupy nie dała.
Kasztanowłosy poczerwieniał na twarzy.
- Kurwa mać, nie wszystko opiera się na seksie, jebany cwelu! Jakbym ci zajebał w tą pryszczatą mordę, to by się skończyło seryjne wyrywanie lasek!
- Jedyne czego ci możemy zazdrościć, to tak anielsko wychowanego brata. Ja to się czasami dziwię, jakim cudem rodzice cię jeszcze nie zamknęli w klatce i nie wysłali do cyrku.
Wtrącił się Daniel.
- Chłopaki, przestańce się napierdalać. To nic nie da. Mamy się skupić na grze.
Jęknął Ryan, zmęczony już tą całą "kłótnią". Co za obrzydliwa nagonka... a wszystko przez tęczowowłosą.
~*~
Już mieli wchodzić na scenę. Naprawdę, to miała być ta chwila, w której znów poczują, jak to jest być uwielbianym i kochanym przez całą młodzież z miasta. Jak to jest być na fali.
Pożal się Boże Elvis zszedł już ze sceny. To oni mieli rozkładać sprzęt. Ale nagle zderzyli się z inną grupą.
I wtedy okazało się, że mają do czynienia z grupą Pierce'a.
Na początku wpatrywali się w Pierce'a z szokiem w oczach. Pierwszy otrząsnął się Dan.
- Co ty tu robisz?
Teddy boy prychnął, przeczesując dłonią wlosy, w ten swój irytujący, nacechowany samouwielbieniem sposób.
- Miłe powitanie, Dawkins.
- Nie obchodzi mnie to czy było kurwa miłe czy nie! Pytam się - co ty tu u diabła robisz?!
Warknął Daniel, niemalże rzucając się ze wściekłością na rywala. Nathan zatrzymał go, zaciskając mu dłoń na ramieniu, choć pewnie sam rozszarpałby Pierce'a na strzępy.
- Nie pamiętasz, jak mówiłem, że was zniszczę? Znając ciebie, pewnie nie.  Ale mniejsza... tak więc w końcu wcielam w życie swój plan.
Wyszczerzył się złośliwie i zawiesił wzrok na Ryanie i Nathanie.
- Pewnie bym o was zapomniał, ale możesz podziękować Gburowi i tej rudej dziwce. Przypomnieli mi o tym, że istnieją jeszcze takie szmaty jak wy.
- Ty kutasiarzu...
Syknął Nathan.
Dawkins wyszarpnął się i prawie rzucił się na Pierce'a, ale w tym momencie ten wyciągnął z kieszeni broń. I zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Coś, o co nie podejrzewał go nikt. Czyn, który ostatecznie od Przyłożył lufę do czoła blondyna. Wszyscy zamarli.
- Uważaj, Dawkins. Jeden ruch, a odstrzelę ci ten pełen gówna łeb.
Ryan zupełnie nie wiedział co się dzieje. Powinien się bać i srać pod siebie, ale czuł dziwną pustkę. Tak jakby nie dotarło jeszcze do niego, z kim mają do czynienia. I co ten ktoś zamierza zrobić.
Niemniej jednak zorientował się, że są w niebezpieczeństwie. Natychmiast zwrócił się w stronę Nathana.
Kasztanowłosy miał dzikie, wręcz zwierzęce przerażenie w oczach. Jak zahipnotyzowany wpatrywal się w broń. Ryan chciał podejść do niego, ale wiedział, że gdyby ruszył się teraz, najpewniej kulka znalazłaby się w jego głowie. Nie chciał umrzeć.
Obiecał sobie w duchu, że jeśli tylko coś stanie się teraz Nathanowi, to nie ujdzie to Pierce'owi na sucho.
- Ty głupi chuju! Zaraz twój ojciec dowie się, co wyprawiasz! Ukradłeś mu pistolet, co? Pierdolony maminsynku. 
Pierce nie odpowiedział krzyczącemu Gerardowi. Lekko się uśmiechnął i wskazał dwóm ze swoich chłopców stojącego nieco na uboczu, przestraszonego Pete'a, oni zaś rzucili się na czarnowłosego i wykręcili mu rękę, unieruchamiając go.
- Chyba nie chcesz, żeby coś stało się twojemu kochanemu braciszkowi, Gery... przecież obiecaleś matce, że zawsze będziesz go chronić... co by powiedziała, gdyby okazalo się, że przez twój niewyparzony język Pete "przez przypadek" coś sobie zrobił... i nie dałoby się go odratować.
Gerard zacisnął zęby, powstrzymując łzy. Ryan nie wiedział zupełnie co zrobić. Chciałby wyrwać Pete'a z rąk osiłków, odsunąć Daniela od lufy pistoletu, ale przede wszystkim pragnął gorąco, by nic nie stało się Nathanowi i to pragnienie zdawało się zagłuszać strach o młodszego bliźniaka.
- Puśćcie go.
Wysyczał Gerard. Pierce wywrócił oczami i skinął głową na znak, by spełnić wolę chłopaka. Jeden z trzymających Pete'a goryli przyłożył mu z całej siły w twarz i znokautował go na dłuższy czas. Czemu? Chyba tylko po to, by nadać całej sytuacji jeszcze większego dramatyzmu i bardziej przerazić chłopców.
Pierce odsunął pistolet na bok i uśmiechnął się.
- A teraz spierdalajcie stąd. W podskokach.
~*~
Wściekli i dalej jeszcze nieco przerażeni, udali się do właściciela lokalu. Serce Ryana wciąż jeszcze mocno biło. Tkwiło w nim poczucie winy. Gdyby on i Nathan nie narazili się wtedy Pierce'owi pewnie nie byłoby tej całej sytuacji. Zapomniałby o swojej zemście i dał im w spokoju żyć.
Ale z drugiej strony nie mogli pozwolić na to, żeby ten gnojek skrzywidził niewinną dziewczynę. Jej koleżanki uciekły w popłochu. Do czego mógłby się dopuścić, gdyby Mary została sama?
Brunet kątem oka spojrzał na Nathana. Chyba czuł się tak samo, bo miał na twarzy wymalowane coś w rodzaju wstydu.
Daniel wściekły wpadł do biura właściciela i złapał niskiego faceta za koszulę.
- Proszę pana! Co pan do cholery robi?!
Krzyknął mężczyzna, a Dan w odpowiedzi potrząsnął nim, cały przepełniony goryczą i złością.
- Niech mi pan lepiej kurwa powie, dlaczego te jebane lalusie roszczą sobie prawa do sceny, kiedy to my mieliśmy grać?!
Przerażony mężczyzna próbował się jakoś wymigać, widać było po nim, że był już obsrany ze strachu.
- Nastąpiła zmiana planów... mała zmiana planów. Niech mnie pan do diabła puści!
Blondyn jednak zignorował jego prośbę.
- Mała zmiana planów? To miał być nasz pierdolony występ! Zajebisty występ! A poza tym ten gnojek prawie zastrzelił Dana!
Wtrącił się Nathan, również wzburzony.
- I pobił mojego brata!
Syknął Gerard wskazując na poobijanego Pete'a, którzy rzeczywiście nie wyglądał dobrze. Rękę miał obolałą, a oko zapuchnięte. Chłopcy bali się, czy po tym uderzeniu w głowę nie uszkodził się jakoś poważnie, ponieważ zachowywał się, jakby jedną nogą był już na tamtym świecie.
- Nie tylko wam przystawili lufę do głowy... nie mogłem im odmówić.
Powiedział facet i wyszarpał się z uścisku Dana. Odwrócił się i westchnął
- Sami widzicie, do czego są zdolni... nie mogę was już tutaj przyjąć. Przepraszam, ale boję się o mój bar. O swoje i moich klientów życie również... idźcie już. Do widzenia.
Po czym wyprosił ich z biura i zamknął za nimi drzwi.
~*~
Co czuł Ryan?
Na pewno wściekłość. W końcu raczej nie jest się spokojnym, gdy kilka minut temu życie twoje i twoich kumpli wisiało na włosku. Nie mógł opanować tej dziwnej żądzy, która kazała mu wrócić tam i skopać Pierce'owi dupę. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że zanim by zdążył wymierzyć mu jakiś porządny cios, dostałby kulkę w łeb i byłoby po nim.
Poczucie winy. To jego wina. Gdyby nie wtrącił się wtedy... mógł nie robić nic. Ale nie potrafił nie zareagować, widząc przypartą do muru Mary. Gdyby zostawił tą sprawę... kto wie, co ten popierdoleniec by jej zrobił.
Smutek. To miał być ich drugi koncert. Bardziej dopracowany. Lepszy. Ryan nie mógł się go doczekać. Wszyscy byli tak podekscytowani na myśl o tym, że znów pokocha ich całe miasto. Że będą o krok bliżej sławy.
Czuł gorycz, rozżalenie i pustkę. Wszystko zaczynało się walić. I to przez tego jebanego Pierce'a, który postanowił pobawić się w wielkiego mściciela.. Och, jak brunet chciał teraz całym sercem by zdechł. W męczarniach. Wcześniej nie rozumiał nienawiści Dana do niego, nie lubił go, ale nie nienawidził. A teraz?
- Spokojnie, chłopcy. Mam plan.
Powiedzial Dawkins, zaciągając się papierosowym dymem.
_____
Witajcie!
Wiem, że mało w tym rozdziale o relacji między Nathanem i Ryanem. Ale dawno nie było solidnej akcji, więc... oto i jest! Szkoda tylko, że kosztem czegoś innego...
Jutro czeka was niespodzianka związana z opowiadaniem! Tylko nie przegapcie. C:
Komentujcie, komentujcie i jeszcze raz komentujcie! Nawet nie wiecie, jak bardzo motywuje mnie to do dalszej pracy.
Dobranoc♥
~Chandelier

1 komentarz:

  1. No, akcja się rzeczywiście fajnie rozwinęła :D Ale wciąż nie mogę się doczekać więcej na temat relacji między Nathem a Ryanem. C:

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.