10 lis 2015

Z Popiołów cz.9

IX.
Pusty korytarz. Rząd plastikowych, niewygodnych krzesełek. Białe ściany, biała podłoga, białe drzwi. Wszędzie nieskazitelna czystość. Nawet fartuchy starych pielęgniarek były tak anielsko białe. Przez chwilę Ryan zastanawiał się, czy to na pewno ten brudny i zaniedbany szpital, w którym gasnęła ciocia Ellen.
Westchnął. Nie chciał tego wspominać. Postanowił skierować myśli na inny tor. Ale... na jaki? Teraz, gdy za kilka chwil spotka się z cieniem przeszłości, którego mial pozbyć się raz na zawsze i przed którym po raz kolejny się upokorzy, nie wiedział o czym rozważać.
Po spotkaniu z policjantką i po tej całej sytuacji z koncertem nie mógł się pozbierać. Próbował jakoś poukładać sobie wszystko w głowie i postanowił, że odwiedzi wuja w szpitalu. I spróbuje z nim coś wynegocjować. Te dni spędzone w samotności, jako bezdomny, na pewno musiały dać mu do myślenia.
Serce biło mu z każdą chwilą coraz szybciej. Im bliżej chwili spotkania, tym większy strach odczuwał. Co powie? Czy zaatakuje go bluzgami i będzie się awanturował? Czy też będzie uparcie milczał udając, że go nie widzi?
Wuj Joe należał do ludzi nieprzewidywalnych. A alkoholizm jeszcze wzmocnił jego agresję i poczucie winy za śmierć cioci Ellen. Był naszpikowany tymi negatywnymi emocjami od góru do dołu. I pomóc swoim wychowankom uporać się ze stratą zostawił ich samych sobie.
Z sali piętnastej wyszła pulchna pielęgniarka w średnim wieku.
- Do Jonathana Andersa?
Zapytała poirytowanym głosem. Czyżby zły dzień w pracy?
- Tak.
- Droga wolna.
Ryan chciał uciec i już nigdy tu nie wracać, ale wiedział, że musi przemóc strach i stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości. Nie może wiecznie uciekać i chować się po kątach, mając nadzieję, że zło go nie dosięgnie.
Ale czegokolwiek wuj nie powie... nie wybaczy mu. To już postanowione. Zrobił krok w przód i wszedł.
Sala była mala i znów zbytnio sterylna. Na małym łóżku, w kącie pomieszczenia leżał wuj. Wyglądał zupełnie inaczej niż na zdjęciu, które pokazała mu policjantka. Ogolony, czysty, z idealnym spokojem wypisanym na twarzy.
Ryan rozejrzał się. Żadnych kwiatów czy też rzeczy, które mogłyby nadać tej sali przytulności. Z jakiegoś powodu napełniło go to smutkiem.
Usiadł obok łóżka. Nie wiedział, jak zacząć. Czy w ogóle on powinien zaczynać? Bał się. Mimo tego że teraz to on był tym silniejszym, dalej się bał.
- Ryan...
Wycharczał nagle wuj, otwierając oczy. Ryana przeszedł dreszcz.
- To ja.
Powiedział twardo. Głos mu drżał, ale miał nadzieję, że mężczyzna tego nie zauważył.
- Po coś przyszedł? 
Brunet nie chciał się wściekać i zaczynać awantury, ale powoli trafiał go szlag. Stary, obleśny dziad. Nienawiść do wuja znów zaczęła wdzierać się do jego umysłu. O Boże, oby tylko to nie skończyło się źle.
- Słuchaj, pierdolony pijaku. Nie przyszedłem tu na klęczkach przepraszać się za wyjebanie z domu. Chcę z tobą negocjować, bo miałem już przez ciebie problemy. Co zrobisz, gdy wyjdziesz ze szpitala? Gdzie się udasz? Zima już za niedługo, a ty nie masz dachu nad głową.
Wuj milczał i wpatrywał się w ścianę. Im dłużej Ryan na niego patrzył, tym większe obrzydzenie czuł. Nie potrafił pohamować tej żółci. W głowie miał obrazy sprzed kilku dni, tygodni, lat. Każdą sytuację, w której wuj go zawiódł.
Zbierało mu się na płacz z bezsilności.
- Nie mam zamiaru ci pomagać. No chyba, że obiecasz zmianę. Ale to nie mają być tylko takie obiecanki, byleby znowu wpieprzyć się do mieszkania. Będziesz musiał pracować. Przynosić pieniądze. I nie tknąć alkoholu, dopóki będziemy pod jednym dachem.
Nie spodziewał się tego, by wuj podołał tylu zadaniom, ale oczekiwał jego odpowiedzi. Powinien się zgodzić. Przecież wizja zamarznięcia gdzieś w ciemnym zaułku na pewno przyprawiała go o dreszcze. A kto inny chcialby przyjąć go pod swój dach?
- Wypierdalaj stąd szczeniaku w podskokach, ale już.
Wysyczał słabym głosem wuj Joe.
Ryan nie wytrzymał. Oferował mu pomoc. Warunki do życia. A ten kazał mu wypierdalać. O nie, tego było za wiele. Puściły mu nerwy. Nie obchodziła go już moralność.
Sam nie wiedział co robi, gdy chwycił mężczyznę za gardło.
- Posłuchaj mnie, gnoju. Jest tu tyle rzeczy, którymi mógłbym cię zajebać jak psa. Chyba tego nie chcesz?
Wuj milczał. Wyglądal teraz jak obrzydliwa, oślizgła ropucha. Ryan miał ochotę cisnąć mu czymś w łeb. Byleby zakończyć jego nędzny, pozbawiony sensu żywot.
Tak wielka złość w nim siedziała. Gnieździła się tam odkąd po raz pierwszy ujrzał wuja pijanego i wykrzykującego przekleństwa. Z wiekiem rosła i stawała się coraz mocniejsza. To już nie była niechęć ze strony przestraszonego dzieciaka.
To była czysta nienawiść.
- Tak? Więc tak? Nie chcesz pomocy? Łaski bez. Obyś zgnił na tej pierdolonej ulicy.
Powiedział Ryan i puścił mężczyznę, po czym wyszedł bez słowa.
Znów stanął na korytarzu i odetchnął głęboko. Im dalej był od tego skurwysyna, tym szybciej wściekłość z niego uchodziła.
Był przerażony swoimi niedawnymi myślami. Nie czuł, by należały one do niego. Czy to możliwe, że jeszcze kilka sekund temu chciał zabić człowieka?
Ogarnęła go dziwna bezsilność i poczucie winy. O Boże, to wszystko mogło potoczyć się tak dobrze. Mógł mu pomóc. Ale nie zdołał okiełznać tych wszystkich negatywnych emocji.
Było mu cholernie wstyd.
~*~
Wychodził już ze szpitala, gdy nagle wpadł na kogoś. I tym kimś okazał się być Nathan. Gdy Ryan spojrzał kasztanowłosego w oczy, natychmiast poczuł się tak, jak kilka dni temu. To dziwne szczęście i podekscytowanie.
- O kurwa, Ryan! Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam.
Brunet uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Nie widzieli się od dwóch dni. Od wieczoru w którym po raz pierwszy poczuli na sobie, jak bardzo niebezpieczny może być Pierce. Ryan dalej nie mógł uwierzyć w to co się stało. Chyba jeszcze do niego nie doatarło to, że w tej chwili ich kariera stoi pod znakiem zapytania.
- Jak się masz?
Zapytał Ryan, chcąc przerwać tą dziwną ciszę, która zagościła między nimi. Pełną napięcia i dziwnego magnetyzmu.
- U mnie? Świetnie! Zajebiście! Zostałem starszym bratem! Mam siostrę!
Nathan uśmiechnął się szeroko. Błękitne oczy miał roześmiane. Ryan czuł się szczęśliwy, widząc uśmiech kasztanowłosego i jego euforię.
To niezwykłe, że jeszcze niedawno Nathan mówił o nienarodzonym dziecku "ten bachor", a teraz tak cieszy się z jego narodzin.
- Och... rany, nawet nie wiesz, jak się cieszę. Jak ma na imię?
Nathan zaczął bawić sie odstającym kosmykiem swoich włosów.
- Lilian. Lilian Roxanne Hince.  Kurewsko śliczne imiona, prawda?
Trudno się było nie zgodzić. Ryan zastanawiał się, czy siostra Nathana będzie bardzo podobna do Nathana. Gdyby tak miała chociaż połowę jego urody... byłaby wtedy najpiękniejszą dziewczyną, jaką widział świat.
Te dziwne uczucia, które żywił wobec kasztanowłosego nie zniknęły. Powróciły teraz tak samo silne, a może nawet jeszcze silniejsze?
Czyżby tak czuł się człowiek zakochany?
- Dalej... dalej się kurwa nie mogę pogodzić z tym, co się stało. Ten kutasiarz nas uziemił! W obu miejscówkach nie mamy szans, bo jebaniec ich zastraszył... i teraz to on będzie święcił triumfy.
Warknął Nathan. Był naprawdę wściekły. Zresztą nie tylko on. W Ryanie też to siedziało. Nie mógł w to uwierzyć. Jak to się do cholery stało?
- Cóż, przynajmniej grają gównianą muzykę.
Westchnął Ryan. Tu akurat miał rację. Nikogo nie kręciło już rzępolenie z lat pięćdziesiątych. Teraz liczył się hard rock. I tego potrzebował świat. A nie kolejnego gościa, wyglądającego jak podróba Elvisa.
- Dan mówił, że ma jakiś plan... cholera, martwię się o niego. Załamał się i chyba popadł w jakąś paranoję.
Powiedział Nath, spuszczając wzrok. Oczy miał teraz smutne i zamglone. Ciężko było mu się dziwić. Na pewno był z Danem związany. W końcu przez jakiś czas chodzili razem do klasy. Znali się od dawna. Byli kumplami. A Dawkins traktował go jak młodszego brata mimo że często go strofował i dogryzał mu.
- Widziałeś go?
- Ostatni raz wtedy wieczorem. Serio się martwię...
Na chwilę zapadła cisza.
- Słuchaj Ryan, może odwiedzimy go dzisiaj po południu? Chciałbym się upewnić, że nic mu nie jest. On czasami potrzebuje takiej zwykłej troski. 
Najwyraźniej zauważył w podekscytowanych oczach bruneta pytanie "A dlaczego akurat chcesz iść ze mną", bo uśmiechnął się delikatnie i udzielił odpowiedzi na tą niewerbalną prośbę.
- Chcesz iść ze mną? Nie musisz, ale... byłoby mi raźniej. W końcu jesteś moim przyjacielem, co nie?
Serce Ryana zabiło mocniej na dźwięk słowa "przyjaciel". Tak się cieszył. Nath uważał go za przyjaciela. Choć nie rzucił mu się na szyję i nie krzyknął, że go kocha, było i tak dobrze. Nawet bardzo dobrze.
- Co?
- Co "co"?
Nathan roześmiał się.
- Czemu masz taką minę, jakbyś dopiero teraz domyślił się, że jesteśmy przyjaciółmi?
- Bo tak jest?
Kasztanowłosy wywrócił teatralnie oczami i pokręcił głową.
O mój Boże, jaki on był cudowny.
- Ech, Ryan, Ryan... no to co? O piętnastej?
- O piętnastej.
Nathan odwrócił się i ruszył w stronę sali szpitalnych, machając mu jeszcze z daleka. Brunet niepewnie mu odmachał.
A więc o piętnastej u Dawkinsa... ciekawe, co z tego wyniknie.
~*~
Will jeszcze nie wrócił ze szkoły, a Ryan nie mógł znieść tej bezczynności. Gdyby był to normalny szary dzień, to owszem, nie męczyłaby go tak ta nuda. Ale przecież za dwie godziny idą z Nathanem do blondyna.
No właśnie. Z Nathanem. Ryan powoli zaczął akceptować to, jak reagował na obecność kasztanowłosego. Teraz, siedząc tak na łóżku, zaczął układać sobie wszystko w głowie. Choć z początku nie czuł do niego sympatii, to jego głos sprawiał, że stawał mu się bliższy. A potem zachwycił go nie tylko jego głos. Był pięknym chłopakiem. I choć charakter miał uparty i trochę złośliwy, to tolerował każdą jego wadę.
Wiedział już, że to nie zwykła fascynacja, jak sądził wcześniej. Teraz domyślił się już, że to coś głębszego. O wiele bardziej skomplikowanego i złożonego.
Tylko... co?
Spojrzał na gitarę, stojącą obok łóżka. Nie miał ochoty grać, chociaż w jego głowie rozbrzmiewała całkiem ładna, nowa melodia. Ale oprócz tego, w swojej głowie słyszał też... słowa.
A co jakby tak napisał piosenkę?
Podszedł do biurka Willa i znalazł jakiś mały notes. Chwycił za ołówek i starał sobie ułożyć wszystko w głowie.
Nie wiedział tylko... o czym napisać. Miał mętlik w głowie. Słowa wirowały w jego umyśle i nie chciały połączyć się w żadną spójną całość.
Westchnął. Miał zbyt wielką wenę na to, by teraz odpuścić.
Nie minęła chwila, a zapisał kilka następnych stron urywkami różnych zwrotek.
~*~
Otworzyła im Ursula. Tak samo wątła, chuda i skulona jak jej syn. Ubrana w błękitny sweter i dżinsy. W poszarzałej i smutnej twarzy Ryan doszukiwał się dawnej blondowłosej piękności, którą znał ze zdjęć.
Kobieta wyglądała jak półżywa. Była blada, nieco zgarbiona i nigdy się nie uśmiechała. Całe jej ciało pokryte było usłane cienkimi, niebieskimi żyłkami.
- Danny! Koledzy przyszli do ciebie.
Krzyknęła do niego, jakby dalej był tym nadąsanym chłopczykiem, a oni poobdzieranymi dzieciakami z podwórka, chcącymi pograć w piłkę.
Odwróciła się i Ryan dostrzegł w jej oczach łzy. Zawsze gdy zwracała się do syna wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. Brunet przyzwyczaił się do tego i całkowicie zobojętniał. Choć gdyby tylko mógł, złapałby blondyna i pobił do krwi. Za to jak traktował swoją matkę.
Ale nie mógł tego zrobić. Nie chciał się wtrącać w tę sprawę. Znał prawdę o przeszłości matki Dawkinsa. Jemu też pewnie ciężko byłoby pogodzić się z tym, że jego matka była kurwą, a on jest synem przypadkowego menela.
W końcu w drzwiach pojawił się Daniel. Nie odezwał się nic do Ursuli, która szybko usunęła mu się z drogi i zniknęła w salonie.
- Po co przyleźliście?
Zapytał, zamykając za sobą drzwi do swojego pokoju. Wskazał chudą ręką na krzesła przy biurku. Nathan i Ryan usiedli.
- Martwiliśmy się o ciebie, Dan. W ogóle nie dawałeś znaku życia od paru dni.
Powiedział Nathan i zacisnał wargi, tak jakby oczekiwał jakiejś nagany ze strony blondyna. Przebywał z nim już tyle czasu, więc na pewno wiedział, jak cholernie Daniel nie cierpi okazywania uczuć. I wszystkiego co z nimi związane.
- Cieszę się, ale, kurwa mać, po co mnie nachodzicie? 
Nathan wywrócił oczami, odgarniając kosmyk włosów.
- Bo jesteśmy przyjaciółmi i chcieliśmy się dowiedzieć, czy jest w porządku? Halo?
- Poza tym mówiłeś, że masz jakiś plan...
Wtrącił się Ryan po raz pierwszy, odkąd wszedł do tego mieszkania. Dawkins nagle spojrzał się na niego z aprobatą. W oczach miał dziwny błysk.
I to do tego naprawdę niepokojący.
Podszedł do okna i wyjrzał. W ustach miał papierosa. Dym wypełnił cały pokój.
- Trochę poszperałem w różnych środowiskach... wiecie, po Aaronie mam znajomości. No i znalazłem... odpowiednich ludzi... którzy pokazaliby tym jebanym w dupę skurwysynom gdzie ich miejsce.
Wypowiadając ostatnie słowa, zacisnął zęby. Rozdrapał starą ranę. Tą, którą zrobił mu Pierce.
Ryan wrócił pamięcią do tamtych czasów. Minęlo dopiero kilka tygodni, a tamte chwile wydawały mu się być już tak cholernie odległe...
Pierce i Daniel. Na początku dwóch przyjaciół z jednego podwórka. Niezwykle różnych, ale przy tym podobnych do siebie pod wieloma względami.
Kłócili się często. Może nawet zbyt często. Kilka razy dziennie. Ryan nadal miał tą scenę przed oczami. Wyzywają się, drą na siebie, wydawać by się mogło, że jeden zaraz rzuci się na drugiego. Ale nagle Daniel przerywa to wszystko. I pyta się o fajkę. Pierce ze stoickim spokojem wyciąga jedną i podaje blondynowi. Oboje zapalają. Chwila ciszy.
I wracają do darcia kotów. Jak gdyby to wszystko było marnym przedstawieniem.
Być może tamte kłótnie były przedstawieniem. Ale donosicielstwo? Już nie. Ryan pamiętał Daniela dzień po wizycie policji. Niedowierzającego jeszcze w to, co się stało. Z podrapaną twarzą.
Czasami, gdy Daniel był wściekły, znęcał się nad sobą.
Ryan spróbował sobie przypomnieć, jak wyglądał, gdy Pierce przystawiał mu lufę do łba.
Wydawało mu się, że w oczach miał łzy.
- Ale chyba nie masz na myśli...
Jęknął kasztanowłosy, jednak przerwał mu Daniel.
- Och, mój mały Nathaniel. Tak bardzo przerażony na myśl o choćby jednej kropli krwi.
Nathan spojrzał na niego, jak na szaleńca. Ryan również.
Daniel naprawdę wyglądał teraz, jakby był o krok od ataku psychozy.
- Postraszą ich tylko trochę. Nikt nie zginie... a na pewno plan tego nie przewiduje.
_____
Witajcie!
TAK WIEM
JESTEM SPÓŹNIONA O JEDEN DZIEŃ
ALE KOGO TO OBCHODZI XD
A w tym rozdziale dużo Daniela. No bo ja go bardzo lubię. Nie wiem czy to widać, ale tak jest.
Pierce i Daniel przyjaciółmi? Jak to możliwe? :o
Piosenkę Ryana poznacie w następnym rodziale... miała być w tym, wtedy wstawiłabym rozdział duuużo później.
No więc, cóź mogę powiedzieć... miłego czytania!
~Chandelier

1 komentarz:

  1. Wydaje mi się, że w rozmowie Ryana z tym pijakiem zjadłaś wyraz xD ,,I tknąć alkoholu dopóki będziemy pod jednym dachem" powinno być chyba ,,I nie tknąć alkoholu..." znaczy... nie wiem bo sie nie znam ale tak mi sie wydaje XD Yey Nathan został starszym bratem <3 cieszę się , że dzięki temu jego kontakty z pewnymi osobami się poprawią. A co do Daniela, też go lubię i kurde jakoś nie pasuje mi to zachowanie do niego XD bardziej do Gerarda albo Huntera ale nie do Daniela. Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału,bo coś mi się wydaje że między R&N do czegoś dojdzie :D

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.