24 sie 2015

Z Popiołów cz.4

IV.
Gdy tylko Ryan przestąpił próg mieszkania Nathana, w jednej chwili dopadł go nostalgiczny nastrój.
Ściany miały morski kolor, choć może nieco wyblakły. Deski skrzypiały pod nogami bruneta i tak jakby lekko się pod nim uginały. Na meblach z ciemnego drewna osiadła się cieniutka warstwa ledwo widocznego kurzu. Pachniało zupełnie tak jak u niego w domu. Lekką stęchlizną.
Nathan poprowadził go przez wąski przedpokój do pomieszczenia, wyglądającego jak połączenie salonu z sypialnią. Na środku pokoju stał mały stolik, a przy nim dwa fotele w kolorze zgniłej zieleni. W zacienionym kącie Ryan dostrzegł sofę, niedbale nakrytą ciemną narzutą. W oczy rzucił mu się też regał z kilkoma książkami  obok niego pianino, jedyny czysty mebel w całym pomieszczeniu.a
Te rzeczy nie wyglądały na stare. Wręcz przeciwnie, niemal na pewno były nowe. Tylko brudne i w pewnym sensie niezadbane.
- Rozgość się.
Powiedział Nath i skręcił zapewne w stronę kuchni.
Ryan stanął obok regału i zaczął czytać szeptem tytuły książek. Kilka romansideł i encyklopedie. Jednak jego uwagę najbardziej zwróciło czarno białe zdjęcie przedstawiające dwójkę dorosłych i chłopca na tle piaszczystej plaży. W dzieciaku rozpoznał małego Natha.
Na zdjęciu widniał napis "Christopher, Charlotte i Nathaniel, Kalifornia".
Przyjrzał się rodzicom chłopaka. Charlotte miała piękny, szeroki uśmiech i ubrana była w zwiewną sukienkę w kwiecisty wzór. Christopher nosił pokaźnego wąsa i otaczał ramieniem małego Nathana. Matka zdawała się być nieco oddaloną od męża i syna. Jej uśmiech miał barwę wręcz anielskiej bieli.
Wyglądało to tak, jakby chciała przyćmić swoją rodzinę.
Obok zdjęcia stała mała, biała pozytywka. Ciekawe, jaką melodię grała.
Do pokoju wszedł Nathan, niosąc na tacy butelkę soku i dwie szklanki.
- Sorry, aktualnie chujowo u nas z piwem.
Czerwony ślad na jego policzku dalej wyglądał trochę paskudnie.
- Spoko, nie żłopię tyle co Dan.
Kasztanowłosy roześmiał się i postawił tacę na malutkim stoliku. Miał głośny i lekko perlisty śmiech. Brunet jeszcze długo słyszał, jak obija się w jego głowie.
Ryan dotknął dłonią pianina i przejechał palcami po gładkim drewnie.
- Grasz?
Nath pokiwał głową, przytakując.
- Od dziecka. Ojciec zawsze chciał zrobić ze mnie muzyka.
Brunet widział lekkie przygnębienie Nathana. Na pewno było mu cholernie smutno. Może dlatego tak bardzo zależy mu na zespole? Żeby spełnić marzenie nieżyjącego ojca.
Zapadła chwila nieco niezręcznej ciszy.
- To co? Do roboty. Nie możemy się lenić.
~*~
- O kurwa, nieźle. Mamy już pierwszą zwrotkę.
Ryan musiał przyznać, że akurat nie popisał się na tym polu. To Nathan w większości wymyślał tekst i czasami tylko pytał bruneta o zdanie. Z reguły milczący Ryan jedynie przytakiwał lub zaprzeczał ruchami głowy.
- To może zaczniemy już coś kombinować z melodią? Wtedy łatwiej nam będzie pisać, co?
Brunet pokiwał głową i podniósł gitarę. W sumie będąc w domu myślał trochę nad tym, jak powinna brzmieć piosenka. Powtarzał sobie w myślach słowa refrenu, a teraz zwrotki.
Gdy o nich myślał, wyobrażał sobie gasnące już palenisko, które nagle niespodziewanie wybucha pięknym, jasnym płomieniem. Czy taka powinna być ta piosenka? Z początku spokojna, która nagle wybucha z całą mocą i ponownie gaśnie, by znów się odrodzić?
Ciekawe, czy pisząc ten tekst, Nathan myślał o kimś.
- Ryan, ty tu grasz, teraz twoja kolej.
Brunet przejechał dłonią po strunach i zaczął grać. Przed oczami dalej miał palenisko. Wyszuszone drewno. Malutki płomyczek między gałęziami. Już powoli gasnący. Ledwo widoczny.
- You've burned your own skin... and turned yourself to ash...
W jego mały świat, w którym jak dotąd istniał tylko Ryan i gitara znów wtargnął się melancholijny głos Nathana. Zazwyczaj mocny, teraz jakby lekko podłamany, cichszy. Zupełnie jak płomyk w wyobraźni Ryana.
- It doesn't really mean to me... that you want to end your life.
Nathaniel. Nathan. Nath. Gdy tylko on śpiewał, a Ryan grał, wydawali się być jedną duszą. Idealnie siebie rozumieli. Tak jakby kasztanowłosy dokładnie wiedział, co zagra Ryan, jakby znał jego myśli.
- You're sitting here in darkness... praying for a death embrace...
Zdawali się być teraz w zupełnie innym świecie. W ich małej, intymnej przestrzeni, do której wkraczali tylko dzięki muzyce. Nie musieli ze sobą rozmawiać, nawet się sobie nie przyglądali. Lekka melodia piosenki wyrażała wszystko.
Płomyk wciąż gasł.
- I'm here to you right now... but you don't really seem to care...'cause you're here wihout a light... 'cause you're here without...
Nath nagle urwał. Caly nastrój prysł. Ryan poczuł, że znów jest w tym samym, szarym świecie, pełnym problemów.
- Uhm... jest dobrze. Jutro wpadniemy do Dana, niech on też ma w to swój wkład, bo inaczej będzie się boczyć.
- Jasne.
Znów cisza. Nathan wyglądał na naprawdę przybitego. Ryan czuł w powietrzu napięcie. Unosiło się między czterema brudnymi ścianami tego pokoju.
Skoro był taki szczery, dlaczego nie powie mu prosto z mostu co się stało?
- Gdzie twoja matka?
Nathan westchnął i wzruszył ramionami.
- Na wakacjach z chujem Victorem, a gdzie mogłaby być?
Victor. Zapewne ten nowy kochaś, o którym opowiadał mu kilka dni temu. Ryan był strasznie ciekawy tego, jak wygląda i czym się zajmuje. Podejrzewał, że raczej czymś niekonwencjonalnym, choć zapewne przynoszącym zyski, skoro pojechali sobie na wakacje. Ale z drugiej strony... czy wtedy mieszkanie nie powinno wyglądać inaczej?
- Nie wzięli cię?
Kasztanowłosy przygryzł wargę i pokręcił głową.
- Nie. Nie lubię tego nadętego popierdoleńca. Z wzajemnością. Przeszkadzam matce, bo niby ciągle gdzieś się koło nich pałętam i "Victorek" nie może się w spokoju oddać "delikatnej rozkoszy".
Prychnął, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Ciekawe, jakie były w dotyku jego włosy. Ryan miał niemal całkowitą pewność, że z takim połyskiem nie mogły nie być miękkie i delikatne niczym satyna.
Tylko właściwie to dlaczego on o tym myślał?
- I jeszcze zrobił jej bachora. Jebany kutasiarz. Ten dzieciak będzie miał przesrane z takim ojcem i matką.
Gdy tylko pomyślał o nienarodzonym dziecku matki Nathana na myśl przyszedł mu Will. I o swoich rodzicach. Nie chciał tego pamiętać, ale mimowolnie wszystko do niego wracało.
- Moja matka to pojebana szmata. Śmie mi jeszcze mówić, że od teraz nazywa się Charlotte Kowalsky. Już nie Charlotte Hince. Tak jakby dla niej ojciec nie istniał.
W Ryanie coś drgnęło.
- Nath...
- Pewnie myślisz, że nie powinno się mówić tak o matce, co?
Nie śmiał zaprzeczyć. Jego usta milczały, ale jednak Nathan wyczytał wszystko z jego oczu.
- Wiesz... zapewne zastanawiasz się, dlaczego ci to mówię... nie znamy się za dobrze, ani nic... ale... ty wiesz jak to jest.
- Wiem... jak to jest?
- Ty też miałeś rodziców, prawda? Ale oni cię porzucili. Moi... w pewnym sensie też. Wypadek był z winy ojca. Zginął tylko i wyłącznie przez pośpiech. Kurwa... matka też mnie zostawiła, dla swojego Victora i uroczej wpadki... wiem, że mnie zrozumiesz. Zapewne myślisz, że mógłbym o tym pogadać z Danem. Tyle, że on nigdy nie miał taty, nie wie jak to jest go stracić. Kiedy się przeżywało te wszystkie cudowne chwile i wie się, że to już tylko wspomnienie, zajebiście bolesne wspomnienie. Że już nigdy nie usłyszysz jego głosu. Nie przytuli cię, nie odprowadzi cię do jebanej szkoły, nie powie ci, że jest z ciebie cholernie dumny... kurwa, kurwa, kurwa...!
Ryan nie miał serca powiedzieć mu, że on też właściwie nigdy nie miał ojca.
Czuł, że Nath zaraz się złamie i zacznie płakać. Widział, jak mocno zaciskał usta i oczy. Głos miał chwiejny. Wyglądał jak ostatnie nieszczęście. Zwiesił głowę i stało się. Zaczął cicho szlochać.
Brunet podszedł i przytulił go.
Gdy był jeszcze małym chłopcem i potrzebował ukojenia, zawsze znajdował je w ramionach cioci Ellen. Zawsze potrafiła go pocieszyć i sprawić, że zapomniał o smutkach. Jednak z każdym rokiem stawała się coraz słabsza.
A potem zniknęła w karetce. Nie wróciła do domu. Widział ją już tylko w trumnie, ubraną w jej ukochaną białą sukienkę.
Nathan wtulił głowę się w niego i starał się stłumić płacz. Ryan miał przed oczami jego kasztanowe włosy. Tak prześlicznie lśniły. Pokusa była silna. Chciał ich dotknąć. Ale powstrzymał się.
Chłopak był taki ciepły.
Cholera, czym on tak zawrócił mu w głowie?
- Nath... spokojnie.
Po chwili ciszy kasztanowłosy wstał i westchnął ciężko. Oczy miał mocno zaczerwienione a na policzkach dalej widniały połyskujące strużki łez. Jednak mimo to uśmiechnął się do Ryana.
- Cóż, przynajmniej wyszło na to, że jednak potrafisz okazać jakieś uczucia.
Brunet też chciał się uśmiechnąć, ale zamiast tego na jego twarzy pojawił się kwaśny, nieokreślony grymas.
- Ryan... nie mam już na nic więcej dzisiaj siły. Sam rozumiesz, ta kłótnia z Clarice... muszę sobie wszystko przemyśleć.
Ryan skinął głową. Rozumiał go.
Szczerze mówiąc? On też chciał już być w domu. Miał ochotę pobyć przez chwilę sam. Porozmyślać. Zapewne tego samego pragnął Nathan.
- Jasne.
- Tak więc... do zobaczenia na próbie?
Uścisnęli sobie ręce. Dotyk kasztanowłosego był tak cudownie elektryzujący. Ryan już wychodził, gdy usłyszał jeszcze głos chłopaka.
- Dzięki Ryan. Jesteś... dobra, nieważne, idź już, narka.
~*~
Już od początku wiedział, że dzieje się coś złego.
Zazwyczaj, kiedy stawał pod drzwiami swojego mieszkania, nie słyszał nic. Żadnego dźwięku. Tylko głęboką, smutną ciszę.
Teraz jednak za ścianą ktoś mówił. Serce Ryana zabiło mocno. Znał ten głos. Nie słyszał go już dawno, ale go pamiętał. A należał on do życiowej spierdoliny leżącej na jego kanapie.
Usłyszał trzask stłuczonego naczynia, a krew zaczęła się w nim gotować. Szybko otworzył drzwi i wpadł do środka.
Najpierw rzucił mu się w oczy brak wuja na kanapie. I po chwili dostrzegł go, jak stał nad czymś, rzucając złowrogi cień na ścianę. W ręce miał butelkę po piwie.
A wtedy dostrzegł Willa. Jego brata. Jedynego brata. Skulonego przy ścianie, zanoszącego się płaczem. Gdy zauważył Ryana, wydał z siebie głośny jęk, przypominający skowyt zażynanego zwierzęcia.
Ryan nie wiedział o co poszło. Co się stało. Dlaczego wuj stoi nad Willem i ewidentnie zamierzał go uderzyć. Ale poczuł, jak żółć, która narastała w nim od śmierci cioci Ellen, zaczyna mieć na niego wpływ.
- Ty skurwysynu!
Już miał pobiec do niego i odepchnąć go od Willa, gdy usłyszał świst w powietrzu. Nim się zorientował, butelka rozbiła się na ścianie tuż przy nim. Zdążył w porę zacisnąć powieki.
I wtedy poczuł jak szło rozdziera skórę na jego policzku i zagłębia się w ranie.
Co czuł? Chyba jedynie wściekłość. I chęć zemsty. Zemsty na tym popierdolonym człowieku.
Podbiegł i przewrócił go. Teraz nie miał już broni. Wciąż był jednak sporo większy i wydawać by się mogło, że silniejszy od niego. Alkohol dodawał mu odwagi, ale znacznie też go spowalniał.
Wuj podniósł się i złapał szyję Ryana. Zacisnął palce. Brunet zląkł się. Przez myśl przeszło mu, że może go autentycznie udusić.
Nie mógł na to pozwolić.
Wymierzył na oślep mocnego kopniaka. Joe poluzował uścisk, wydając z siebie głuchy jęk. Kątem oka Ryan dostrzegł, jak Will ucieka do łazienki.
Widział wuja leżącego na podłodze, zaciskającego nogi. Trafił celnie. Pijak jęczał i dyszał niczym konający już potwór. Był teraz całkowicie zdany na łaskę Ryana. Jeden cios i załatwi starego dziada na zawsze.
Ale... co by było, jeśli trafiłby do więzienia na dożywocie? Co stałoby się z Willem? Nie mieli innej rodziny. Ojciec i matka? Wykluczone, że przyjęliby go do siebie.
Zaciskał pięści. Chciał go dobić i zemścić się na nim. Ale... czy warto?
Pochylił się nad wujem. Staruch spojrzał na niego przekrwionymi, zamglonymi przez łzy oczyma. Ryan ani przez chwilę nie poczuł smutku lub żalu. Zamachnął się i uderzył go w twarz. Skutecznie go unieszkodliwił.
Powoli emocje opadły a adrenalina zaczęła się ulatniać. Westchnął i poszedł do łazienki, dla bezpieczeństwa ciągle się za siebie oglądając. Jednak gdy tylko znalazł się w pomieszczeniu, usłyszał powolne kroki i dyszenie. A po chwili trzask zamykanych drzwi.
No cóż, przynajmniej miał spokój na jakiś czas.
Will siedział skulony w kącie pokoju i płakał. Ryan poczuł, jak serce mu pęka.
- Co za sukinsyn...
Mruknął i podszedł do młodszego brata.
- Hej... hej Will.
Zero odzewu.
- Will... nie martw się. Już poszedł. Nie ma go...
Will podniósł głowę. Całą twarz miał zaczerwienioną a jedno oko lekko spuchnięte.
- Uderzył cię?
- Powiedział... chciał, żebym dał mu drobniaki... ale ja powiedziałem, że nie mam... nazwał mnie gówniarzem i przebrzydłym szczeniakiem, krzyczał, że kłamię... ja naprawdę nie miałem tych pieniędzy! Przecież ja nie mam żadnych drobniaków...
W brunecie znów zaczęła rosnąć wściekłość. Oszczędności cioci Ellen się skończyły. Już nie miał za co kupić piwska. Zacisnął pięści.
Jego noga już tu nie postanie.
- Nie martw się. Wierzę ci. Bardzo cię boli? Zaraz zrobię ci okład...
Will pokręcił głową.
- Popatrz na swój policzek.
Ryan podniósł się i podszedł do lustra. Rzeczywiście, nie wyglądało to za dobrze. Trzy krwawiące szramy, w jednej jeszcze zostało szkło. Westchnął ciężko. Dopiero teraz poczuł ból.
Na szczęście nie tak dawno temu kupił bandaże i wodę utlenioną.
Powoli wyjął odłamek z rany i przemył ją. Piekło. Cholernie. W międzyczasie Will siedział jeszcze w kącie i płakał. Brunet nasączył jedną ze ścierek zimną wodą i przyłożył do ją do oka młodszego brata.
- Nie bój się Will... poradzimy sobie.
Młodszy uśmiechnął się smutno.
~*~
Po dokładnym wyliczeniu wszystkiego wyszło na to, że Ryan musiałby zmniejszyć o połowę racje żywnościowe, by zaoszczędzić na remont.
Zważając jednak na to, że wuj Joe został w dość brutalny sposób wyeksmitowany z tego mieszkania, nie stanowiło to zbyt dużego problemu, gdyż wystarczyłoby odjąć od ogólnego zapotrzebowania jego porcje.
Wtedy w ciągu dwóch miesięcy zyskałby pieniądze potrzebne na pomalowanie ścian i wymianę podłóg. Plus pieniądze za występ. Dzięki nim może udałoby mu się kupić coś jeszcze.
Brunet mimo wszystko cieszył się. Nie obchodziło go już to, co działo się z wujem Joe. Dla Ryana mógł nawet umrzeć. Nie wzruszyłoby go to ani trochę. Już snuł plany na temat tego mieszkania. Zrobienie kuchni, łazienki, salonu i pokoju... dałoby się załatwić w jeden rok.
A jeśli zostaną sławni to może kupią sobie nowe mieszkanie?
Wszystko zapisał na kartce i schował ją w szufladzie komody. Cały wieczór spędził na sprzątaniu mieszkania, nucąc pod nosem melodię nowej piosenki Nathana.
Doszedł do wniosku, że właściwie to miejsce nie jest takie złe. Tylko po prostu niezadbane.
Will siedział w swoim pokoju i odrabiał lekcje. A może płakał? Za każdym razem gdy Ryan do niego pukał szybko doprowadzał biurko do porządku i udawał, że się uczy. Musiał naprawdę mocno to przeżyć.
Szczęście bruneta jednak nie trwało długo. Kilka minut po dziesiątej zaczęło się dobijanie do drzwi. Ryan nie musiał zgadywać. Wiedział już, kto to.
- Otwieraj pierdolony szczeniaku!
Krzyczał za drzwiami wuj Joe.
- Daj sobie już spokój, pijaczyno. Nie mieszkasz tutaj.
Odparł ze stoickim spokojem Ryan, choć krew się w nim gotowała.
- Jak to tu kurwa nie mieszkam?! Co ty wygadujesz gówniarzu! Otwieraj te drzwi, bo pójdę na policję!
- Na pewno uwierzą staremu alkoholikowi. Jak zaraz stąd nie spierdolisz, to ja zadzwonię po policję i będziesz skończony.
Wujowi najwyraźniej skończyły się argumenty, bo zaczął się dobijać i wrzeszczeć nie mając już nic sensownego do powiedzenia.
- Ty głupi szczylu! Pierdolona patologio! Zjebany muzaku z jebanej ulicy! Otwieraj!
Trwało to jeszcze chwilę, gdy nagle ktoś zbiegł po schodach z góry. Na korytarzu wybiegła jakaś kłótnia i po chwili głos wuja Joe'go znacznie ucichł. Musiał wyjść z bloku.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi i na pewno nie był to stary alkoholik.
- Dobry wieczór Ryan... jakieś problemy z wujem?
Pan Powell. Emerytowany policjant. On chyba jako jedyny wiedział dokładnie co się dzieje z wujem Joem. I bynajmniej nie dlatego, że Ryan mu o tym powiedział.
- Dobry wieczór panie Powell... tym razem stało się coś znacznie gorszego. Wie pan... rzucił się na Willa. Wiem, że to nieludzkie, ale nie chcę, żeby mieszkał ze mną pod jednym dachem, będąc w takim stanie. Boję się o Willa. Może kilka nocy na ulicy da mu trochę do myślenia.
Pan Powell westchnął z ojcowską wręcz troskliwością i pokiwał głową. Ryan dobrze wiedział, co teraz powie.
- Powinieneś iść z tym na policję, synku.
Właściwie brunet pomyślał... dlaczego tego jeszcze nie zrobił? Ale za każdym razem gdy o tym pomyślał, wyobrażał sobie skruchę wuja. Co on pocznie, kiedy się stamtąd wydostanie? Będzie miał jeszcze bardziej zjebane życie niż teraz. Czy to było dobre? Raczej nie. Jak na razie niszczył swoje życie tylko i wyłącznie z własnej woli.
Zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć. Był zmęczony. Chciał się już położyć.
- Pomyślę nad tym... naprawdę. Pomyślę. Dziękuję, że go pan odgonił.
Staruszek roześmiał się.
- Nie pojawi się tu jak na razie, założę się o to! Uciekał jak pies z podkulonym ogonem! Haha, dobranoc synku!
- Dobranoc.
~*~
- No i co myślicie?
Daniel przeglądał notatki Nathana i mruczał z zadowoleniem pod nosem.
- Świetnie, naprawdę świetnie... podoba mi się. Piosenka też jest dobra. Idealna na nasz pierwszy hit.
Wtedy zwrócił wzrok na Ryana i uśmiechnął się szeroko.
- Brawa dla ciebie, Ryan. No kurwa, wiedziałem, że świetnie grasz, ale że masz taki talent kompozytorski... hah.
Dzisiejsza próba była tą, na którą Ryan czekał od dawna. Tyle zmian na raz. W jednej chwili. Stworzyli razem z Nathanem jedną piosenkę, a przy okazji kasztanowłosy przywlókł ze sobą jeszcze kilka tekstów. Wspólnie z chłopakami wybrali dwa i dopasowali je do melodii, które skomponował Daniel. Potem Hunter zaprezentował logo, które w wielkim bólu udało mu się stworzyć, oczywiście przy pomocy niezawodnej pani Taylor. A potem już tylko granie, dopasowanie rytmu, basu i klawiszy do całokształtu.
Brunet cieszył się i całe spotkanie spędził z delikatnym uśmiechem na ustach. Naprawdę poszło im dobrze. Byli przygotowani na zbliżający się nieuchronnie koncert. Przecież już tylko kilka dni dzieliło ich od wydarzenia, które na pewno zmieni ich dotychczasowe życie.
Zachowali się jak prawdziwi profesjonaliści. Zrobili listę utworów, które mieli do zagrania, przy okazji też zapisując kto kiedy gra.
The Ashes. Już niedługo tą nazwę będzie miało na ustach całe miasto. A kto wie, wkrótce może i nawet cały świat.
~*~
Ryan zapukał do drzwi. Spóźnił się nieco i już z daleka słyszał głośno grającą muzykę rockową.
Impreza u Kathy. Dalej nie był pewny, czy powinien tu być. Jutro koncert, reszta zespołu wysypia się i trenuje, a on będzie się świetnie bawił do białego rana. Ciekawy był, czy w ogóle da radę jutro wystąpić.
Ale cóż, nie mógł już odmówić. Obiecał Kathy, że przyjdzie i musiał dotrzymać obietnicy. Najwyżej urwie się wcześniej. Nie mógł zawieść przyjaciółki.
Otworzyła mu Papużka we własnej osobie.
- Siema Ryan! Dobrze, że jesteś!
Przytuliła go a on poczuł, że już pachnie alkoholem i papierosami.
W środku było niemalże ciemno, świeciło się jedynie kilka lampek. Ryan naliczył dość dużo osób. Większość tańczyła do rockowej muzyki, widział kilka osób pijących whisky i parkę, całującą się w nieco zacienionym kącie.
Kathy poprowadziła go do stołu, na którym stały orzeszki i słone paluszki. Siedziały tam już jej dwie przyjaciółki, Jane i Patricia, oraz dwóch chłopaków, których kojarzył ze szkoły.
- Ludziska, to jest Ryan. Tak, tak, Jane i Patricia już go znają, ale nie wiem, Matt kojarzysz go? Damien?
Chłopcy odpowiedzieli zdawkowo, pijąc piwo. Brunet szybko przedstawił się znajomym Kathy i po chwili już siedział między Mattem a Patricią.
Jakość rozmowy rosła wprost proporcjonalnie do ilości wypitego trunku. Po chwili szampański nastrój udzielił się też Ryanowi, choć w znacznie mniejszej części niż innym gościom Kathy. Trochę potańczył, pogadał z chłopakami i dziewczynami, pochwalił się zespołem i zyskał małe grono fanek w postaci kilku dziewczyn, które zdeklarowały się, że pójdą na koncert The Ashes.
I mimo że Ryan nie bawił się źle, nie czuł się tutaj dobrze. Nie lubił zbytnio takiej atmosfery rozwiązłości, jaka panowała tutaj. Mimo że bardzo dużo osób po prostu tańczyło, skakało i krzyczało słowa piosenki, on wyłapywał wzrokiem coraz więcej parek. Chłopcy ściskali tyłki dziewczyn, a one dawały ze sobą robić wszystko.
Chyba nie chciał tu już przebywać.
Zobaczył, że Kathy wchodzi do swojego pokoju, chcąc poprawić makijaż, który zmył jej się, po tym jak ktoś chlusnął jej w twarz drinkiem. Poszedł za nią. Musiał jej powiedzieć, że się zmywa.
Ledwo wszedł do pokoju i zamknął drzwi, usłyszał jej głos tuż obok siebie.
- Czekałam na ciebie, Ryan.
I poczuł jej usta na swoich.
_____
Ohh, w końcu to skończyłam... dodałabym wczoraj, gdyby nie to, że akurat w mojej miejscowości wykitował prąd. Ale ha! Zdążyłam!
~Chandelier

4 komentarze:

  1. "Wiem, że to nieludzie, ale nie chcę, żeby mieszkał ze mną pod jednym dachem[...] " nieludzkie* chyba miałaś na myśli :D
    "Brunet cieszył się i całe spotkanie spędził w delikatnym uśmiechem na ustach. " z delikatnym* chyba

    To takie błędy, które mi się w oczy rzuciły. Co do samego rozdziału -> ciekawi mnie reakcja Ryana na ten pocałunek. Sam Ryan to ciekawa postać. Nawet jeśli okazuje mało emocji, to jako bohater opowiadania wydaje się być dość "żywy" czy też realny. Nie wiem czy dobrze ujęłam to, co mam na myśli, na kacu zawsze trochę ciężej to przychodzi.

    Nie pozostaje mi nic, jak czekać na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, znowu błędy, no ale kurde, gdyby nie ta głupia awaria prądu, nie musiałabym znowu pisać rozdziału o tak pogańskich godzinach... zaraz wszystko poprawię. C:
      Cieszę się, że tak oceniasz postać Ryana. Właśnie taki był mój zamiar, zrobić z niego kogoś powierzchownie chłodnego, lecz w głębi serca uczuciowego. :3
      Dziękują za komentarze, bardzo motywują do działania. :D

      Usuń
  2. Nath jest bardzo uczuciowy, aż się zdziwiłam. Ale świetnie, że przed Ryan'em się otwiera :3 No i zaradność Ryan'a w sytuacji z wujkiem i Willem, naprawdę godna podziwu! Punktuje chłopak.
    Na ostatnie zdanie moja reakcja była dość typowa xd "COOOO" na całe mieszkanie xd
    Czekam na kolejny ~~

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię tego wuja, zimny chuj z niego :) nie chcesz może go zamordować ? :D albo przynajmniej uszkodzić poważnie? Uwielbiam to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.