9 sie 2015

Z Popiołów cz.2

II.
Ten dzień zaczął się dla Ryana wyjątkowo dobrze. Gdy był wczesnym rankiem na zakupach w sklepie spożywczym odkrył, że zostało zostało mu z ostatniej pensji więcej pieniędzy niż zwykle. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie kupić w końcu kostki do gitary, ale machnął na to ręką. Will od dawna mówił mu, że chciałby dostać coś słodkiego. Tak też Ryan poszperał między półkami i wybrał paczkę landrynek. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie radość jego młodszego brata.
Powietrze stało się lekkie i unosił się w im zapach deszczu. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur. Ryan w drodze do pracy oddychał pełną piersią.
Dzisiaj Kathy miała wolne i brunet pracował sam. Mimo tego że naprawdę ją lubił, cieszył się, że spędzi te kilka godzin w ciszy i spokoju. Osobowość Papużki wyjątkowo gryzła się z jego charakterem. On był małomówny, a ona potrafiła gadać godzinami bez przerwy. Nigdy nie kończyły jej się tematy. A to opowiadała mu o swoich koleżankach, o rodzicach, nowych ciuchach, szkole...
Usiadł za ladą i przymknął oczy. Zaczął myśleć o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Sprawa ze skrętem, nowy wokalista, wpadka, groźby Pierce'a... mimo wszystko Ryan cieszył się, że są od niego wolni. Poczuł, jak jego umysł powoli otula nieświadomość, a dźwięki ulicy przestają mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Mała drzemka w pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Wtem cały błogi nastrój zamroczenia przerwał krzykliwy głos dzwonka. Dla Ryana było to zaledwie kilka chwil, ale gdy obejrzał się i spojrzał na zegar, zorientował się, że spał nieco ponad pół godziny. Przeciągnął się niedbale.
- W czym mogę pomóc? - zapytał stojącego niepewnie w jego stronę klienta.
Nagle Ryan, jeszcze nieco skołowany dostrzegł, że zna stojącego przed nim chłopaka. Wytężył zamglony wzrok. Tak... przecież to Nathan! Ich nowy wokalista. Którego wczoraj pomylił z babką... ucisk w żołądku z powodu wstydu nie pomagał w tej niezręcznej sytuacji.
- Cześć... - powiedział nieśmiało kasztanowłosy.
Brunet gapił się na niego jeszcze przez chwilę jak kompletny idiota, ale po chwili wstał i oparł się o blat lady.
- Cześć. Chcesz coś kupić?
Zabrzmiało to debilnie i Ryan skarcił się za to w myślach, ale Nathan raczej nie zwrócił na to uwagi, Odchrząknął.
- Nie. Przyszedłem cię przeprosić.
Ryan uniósł brwi w zdziwieniu.
Nathan? Przeprosiny? Te dwa słowa zupełnie do siebie nie pasowały, a przynajmniej tak się wydawało Ryanowi, gdy widział jego wykrzywioną w grymasie urazy mordę i ciskające piorunujące spojrzenia, błękitnoszare oczy. Teraz wyglądał zupełnie inaczej, światło porannego słońca zdawało się łagodzić ostre rysy jego twarzy.
Ryan przyjrzał mu się. Miał niezwykle dziwną jak na chłopaka urodę. I w sumie po czasie nie dziwił się już, że pomylił go z dziewczyną. Był wyjątkowo chudy, chociaż nie drobny. Obcisłe spodnie i trochę za duże buty potęgowały wrażenie niemalże anorektycznej chudości.
- Ehh... serio?
Nathan westchnął i oparł się o ścianę.
- Ta... wiem, zachowałem się jak dupek. Ale tak już mam i raczej się to nie zmieni. Jestem atencyjną kurwą i nie miej mi tego za złe, to był trochę taki popis... zazwyczaj nie przepraszam, ale to było po prostu chujowe.
Brunet zdziwił się. Jeszcze nie słyszał kogoś, kto tak szczerze i bez upiększania mówił o sobie, że jest dupkiem. Każdy zazwyczaj się usprawiedliwia, a Nathan tego nie robił. Kasztanowłosy, zapewne dostrzegając zdumioną minę Ryana, kontynuował.
- Jestem po prostu szczery. Po co mam kłamać, że już będę grzeczny i potulny, znając mnie, niejeden raz jeszcze się pogryziemy.
Ryan uśmiechnął się.
- Okej... przyjmuję przeprosiny.
Spodziewał się, że Nath pożegna się i wyjdzie. On jednak rozejrzał się po sklepie i po chwili namysłu podszedł do półki, na której Kathy wczoraj poukładała gitary. Przyglądał się im, szczerze zaciekawiony. Po chwili wyciągnął rękę i przejechał dłonią po pudle rezonansowym, ścierając z niego delikatną warstwę kurzu. Stojąc tak w milczeniu, zupełnie nie przypominał wczorajszego wrednego rudzielca.
- Oh, a tak w ogóle to muszę ci powiedzieć, że świetnie grasz na gitarze. Naprawdę świetnie.
Nath usiadł na drewnianej podłodze i przeciągnął się. Najwyraźniej miał zamiar jeszcze chwilę tu posiedzieć.
- Dan kiedyś mi o tobie opowiadał. Jak jeszcze byliśmy przyjaciółmi. Lubi cię.
Ryan nigdy jakoś tego specjalnie nie odczuł. Dawkins był wiecznie z czegoś niezadowolony, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu i czasami zachowywał się jak paranoik. Większość ludzi olewał. Bruneta jakoś niespecjalnie zdziwiło, że przyjaźnił się z Nathanem. Byli do siebie całkiem podobni.
- Tak? Jakoś tego nie zauważyłem.
Nathan wzruszył ramionami.
- To wariat. Całkiem popierdolony. A nawet bardzo. 
Przez chwilę Nath zastanawiał się, tak jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymywał się.
- Umm... wiesz, mam taką prośbę.
W końcu się odezwał i teraz wyglądał jak zbity szczeniak, który wstydzi się tego, co zrobił.
- Okej, dawaj.
- Możesz mnie trochę wprowadzić w cały ten wasz zespół czy coś? Chodzi mi o to... nie znam tych ludzi. Wiem tylko, że próby są w mieszkaniu tego rudego, jeden z bliźniaków jest klawiszowcem a Pierce to donosiciel i kurwa. I tyle. Nic kurwa więcej.
Ryan nie za bardzo wiedział co powiedzieć. Odchrząknął i zebrał myśli. Spróbował skupić się na Hunterze albo bliźniakach, ale za każdym razem, kiedy układał sobie w głowię krótką notkę na temat każdego z chłopców, spoglądał na Nathana i wszystko ulatywało mu z umysłu jak za odjęciem ręki.
Nie wiedział za bardzo dlaczego. Nath dziwnie na niego działał.
- No więc... Hunter to ten rudy, ma nadzianych rodziców, starszych braci, młodszą siostrę i gra u nas na perkusji... ee... to taki trochę no wiesz, jest zawsze wyluzowany i się nie obraża... eheh.
Zaśmiał się nerwowo, a kasztanowłosy skinął głową, słuchając.
- Gerard i Pete... no niezbytnio im się powodzi, mieszkają na najbiedniejszej ulicy, sprzęt mają po ojcu, Pete to klawiszowiec, a Gerard to basista, dorabiają sobie jako kelnerzy czy coś... ciągle się śmieją i najchętniej tylko podrywaliby jakieś laski.
Nastała chwila ciszy.
- O Danielu pewnie już wszystko wiesz, skoro się przyjaźniliście?
- Można tak powiedzieć, ale nie wiem nic o tobie.
Ryan zacisnął usta. Nie miał za dużo do opowiadania. Co miał mu niby powiedzieć? Że zarabia gówniane pieniądze, wujek Joe całymi dniami żłopie piwo "w żałobie" po cioci Ellen i mieszka w rozsypującym się mieszkaniu?
- Jestem po prostu sobą.
Nathan uśmiechnął się blado, ale po chwili ten wyszczerz zniknął mu z twarzy. Spuścił wzrok. Brunet przeczuwał, że musiał o tym wiedzieć. Znał Dana, niemożliwe, żeby mu nie powiedział. Czyli już wszystko wie.
- Dan... Danny mówił, że nie masz rodziców.
Wydusił to z siebie jak mroczny sekret. Ryan przyzwyczaił się do tego, jak ludzie reagowali na informację o jego rodzicach. Niektóre matki rozwodzą się z ojcami, niektóre umierają, tak samo ojcowie... ale taka jest już kolej rzeczy. Nienawidził tego, gdy musiał mówić innym, że tak naprawdę jego rodzice żyją i prawdopodobnie mają się dobrze. Tylko go zostawili. I jego brata też.
Ryan pamiętał ten dzień. Ciocia trzymała na rękach jego młodszego brata, a on biegł za odjeżdżającym autem. Wuj złapał go i nim szarpnął.
Nigdy więcej nie widział swoich rodziców.
I mimo tego że byli skurwielami, to tak naprawdę tęsknił za domem i za czymś, co się nazywa "rodziną". Prawdę mówiąc nigdy nie czuł, jak to jest mieć rodzinę. Ciocia Ellen starała się stworzyć domową atmosferę i podarować im własny kąt.
Ale potem umarła.
- Ja... wiem, że oni żyją. Danny mi o tym opowiadał. To skurwysyńskie, że mogli cię tak potraktować.
Ryan nie odpowiedział. Milczał. Nie cierpiał rozmawiać na ten temat.
Po prostu nie cierpiał.
To było jak rozdrapywanie starych ran, które zdążyły się zagoić. Przestał o tym myśleć już dawno temu, praktycznie wymazał z pamięci sceny z dzieciństwa. Ale teraz poczuł, jak to na nowo wraca
- Nie wiem, czy to ci jakoś pomoże, ale... trochę wiem jak to jest.
Ryan podniósł wzrok.
- Mój ojciec umarł jakoś ze dwa lata temu. Matka najwyraźniej niespecjalnie go kochała, bo parę tygodni później wprowadził się do nas jej nowy facet. I teraz ma mnie kompletnie w dupie. Serio. Mógłbym nawet zrobić zamach na jakiegoś polityka, a ją i tak by to nie obchodziło. A do tego jest w ciąży...
Nathan serio był niesamowicie szczery. Brunet znał dużo różnych ludzi. Ale raczej żaden z nich nie powiedziałby drugiemu chłopakowi, którego dopiero co poznał, o tak... niewygodnych sekretach swojego życia. Gdyby Ryan miał matkę raczej nie mówiłby każdemu nowemu znajomemu o tym, że jego rodzicielka wychujała ojca i teraz buja się ze swoim facetem.
Ryan nie lubił o tym rozmawiać. Naprawdę. To był zbyt duży ból.
- Jak z Clarice?
Postanowił zmienić temat.
Nathan prychnął i ze złością obkręcił sobie kasztanowy kosmyk włosów wokół palca.
- Jeżeli ona mówi, że mam się do niej nie odzywać do poniedziałku, to nie odzywam się do poniedziałku. Proste.
- Trochę do siebie... nie pasujecie.
Nath westchnął i wzruszył ramionami.
- Wiem. Ona jest taka śliczna i mądra, a ja jestem marginesem społecznym z niespełnionymi marzeniami. Czasami myślę, że ona po prostu używa mnie do tego, żeby się pochwalić przed koleżankami. Bo ona ma chłopaka rockowca, wiesz. On będzie sławny i w ogóle... gówno prawda.
Ryan westchnął i lekko się uśmiechnął.
- A może będziemy sławni?
- Będziemy, jak wprowadzi się kilka zmian...
Brunet dostrzegł, że zaczyna czuć trochę sympatii wobec tego chłopaka. Był dupkiem, to prawda. Ale z jakiegoś powodu Ryan, mimo że miał mu za złe tamten wyczyn, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że był nieco uroczy w tym co robił.
Nie mógł tego określić. Dziwne uczucie napełniło go od środka i rozpalało.
- Zostałbym dłużej, ale mam parę spraw do załatwienia na mieście, także ten...
Kasztanowłosy wstał z ziemi i otrzepał ciemne spodnie z kurzu. Złapał Ryana za rękę i potrząsnął nią serdecznie.
- Do zobaczenia jutro na próbie, Ryan.
Po czym uśmiechnął się i wyszedł, pogwizdując. Brunet widział jeszcze przez okno jak staje na krawędzi chodnika i przechodzi na drugą stronę ulicy, po czym znika w tłumie przechodniów.
Ryan naprawdę czuł się dziwnie. Chciał już być w domu i odpocząć przed jutrzejszym dniem. Usiadł na krześle i oparł się o ladę.
Nathan zamierzał wprowadzić zmiany. Czyli to on teraz będzie tu rządzić. W sumie to dobrze, że ktoś w końcu zmotywuje ich do działania.
Poczuł, że znowu zasypia.
~*~
- Czy ja dobrze rozumiem?! Graliście tylko na DWÓCH imprezach?!
Dan skulił się pod wpływem krzyku Nathana. Minę miał pozornie zirytowaną, ale w oczach poczucie winy i strach. Ryan w sumie świetnie rozumiał, dlaczego Nath tak się w tej chwili wydziera. To oczywiste, że chełpliwy Dawkins musiał mu naopowiadać wiele naciąganych rzeczy na temat ich kapeli. Na pewno mówił o szalejącym tłumie, wynagrodzeniach i piszczących laskach.
Tylko, że niestety, ale tak nie było.
Mogliby zrobić naprawdę wiele nawet z Piercem. W końcu w tym mieście było dużo amatorskich zespołów. A w większości z nich wokaliści wyli jak zażynane koty. Ale właściwie to główną przeszkodą był Daniel i jego zbytnio pobudzone ego, które kazało mu nie występować na malutkich zabawach.
Blondyn ogólnie zawsze miał wysokie mniemanie o sobie i o tym co robi. Zawsze uważał się za najlepszego, za gwiazdę. I wszystkich traktował z góry. Pod pewnym względem był podobny do Natha, dumnego z siebie chama.
Ryan wiedział, że z dwoma chełpliwymi dupkami będzie naprawdę trudno.
- Daniel, mówiłeś, że jesteście świetni.
Gerard, siedzący obok uśmiechnął się szeroko.
- Pierwsza zasada - nigdy nie wierz w to co mówi Dawkins.
Blondyn wywrócił oczami, zirytowany całą tą nagonką na niego.
- Morda.
Nathan odwrócił się od nich i westchnął, krzyżując ręce na piersi. Nie wyglądał na zadowolonego. Ryan nie dziwił mu się. Zapewne spodziewał się profesjonalizmu, nagród, pochwał od innych ludzi, super sprzętu i własnych kompozycji. A oni nie mieli niczego.
- Okej, okej. To wszystko da się naprawić.
Chłopcy przyjrzeli się lekko pobudzonemu kasztanowłosemu z dystansem. Wyrwał kartkę ze swojego notesu i zaczął coś zapisywać długopisem. Momentalnie każdy wstał i zaczął zaglądać mu przez ramię.
-  Dobra. Zacznijmy od podstaw... nazwa i logo. Symbol. Wiecie. Jak się nazywa zespół?
Nikt nie odpowiedział. Wszyscy milczeli. Właściwie nie pomyśleli o tym. Nawet przez chwilę nie przeszło im na myśl, by jakoś się nazwać. Czemu? Trudno powiedzieć.
- Kurwa, jesteście debilami. Wszyscy.
Burknął Nathan, a Ryanowi zrobiło się wstyd. Za swoją i chłopaków głupotę.
- Jakieś sugestie?
- Może the Kitties? No wiecie, tak przyjaźnie i edukacyjnie, naszymi pseudonimami byłyby rasy sierściuchów, czyli Hunter mógłby być Persian, bo jest gruby i ciągle wypadają mu kłaki.
Wszyscy zachichotali, a Hunter uśmiechnął się głupawo.
- Pete i Gerard mogliby być Syjamami, no bo od braci syjamskich, a ja mógłbym być dachowcem, bo chodzę swoimi ścieżkami i jestem lubiany.
Wtrącił dumnie Daniel, rozciagając się. Nathan wywrócił oczami, podirytowany "kreatywnością" kolegów.
- Pedalskie. Naprawdę. Może byśmy jeszcze zakładali na scenę kocie uszka i ogonki? Kurewsko pedalskie.
Dawkins prychnął, a kasztanowłosy oparł się o blat stołu z narzędziami i zaczął myśleć. Wpatrywał się pustym wzrokiem w nicość, tak jakby poszukiwał w niej inspiracji. Światło odbijało się i tonęło w jego niebieskich oczach.
- A co wy na... From Ashes?
Gerard uniósł brwi w lekkim zdziwieniu.
- Z Popiołów? Czemu akurat tak?
Nathan wstał i zaczął krążyć po garażu, przesuwając się po nim płynnie i szurając po betonie obdartymi podeszwami trampek. Poruszał się jak w tańcu, lekko i zgrabnie.
- Popiół, jest tym co pozostaje po ogniu, ale przecież z popiołów można się odrodzić, prawda? No więc... moglibyśmy być symbolem nowego życia, powstania i narodzenia się na nowo. Takie trochę motywacyjne, co nie?
Chyba domyślił się, że mówi zbyt wyniośle i poetycko, dlatego odchrząknął i przystanął w miejscu.
- A poza tym... fajnie brzmi. "Koncert Ashów", "Ashe". Nasi fani mogliby być Feniksami.
Przez chwilę jeszcze panowała cisza. Ryan uznał, że to świetna nazwa. Gdy słyszał o odradzaniu... odniósł do trochę do samego siebie. Dotąd żył jak w amoku, byleby skończyć szkołę, znaleźć pracę, wrócić do domu, kupić coś... teraz miał ochotę na dozę szaleństwa. Na życie chwilą.
Chciał zerwać z popiołem dawnego życia i znów stać się płomieniem.
- Ja jestem za.
Powiedział brunet i podniósł rękę. Widząc to, Hunter również ochoczo podniósł swoją, a po chwili także bliźniaki. Dan, z ociąganiem, ale jednak, kiwnął głową na znak, że zię zgadza.
Na twarzy kasztanowłosego pojawił się szeroki uśmiech.
- Dobra. To mamy załatwione. Jutro też się tu spotkamy i niech każdy przyniesie jakiś tekst, kawałek melodii czy coś. Musimy zacząć tworzyć coś własnego.
Nathan biegał po garażu i zapisywał coś, przyczepiał do tablicy korkowej, wyjmował jakieś rzeczy z biurka. Czuł się już praktycznie jak u siebie w domu.
Hunter odchrząknął.
- Ja bym chciał powiedzieć, że nie idzie mi pisanie piosenek.
Nath wzruszył ramionami.
- To zrób logo czy coś. 
W chłopcach na nowo odrodził się zapał sprzed kilku miesięcy. Ochoczo zaczęli sprzątać garaż Taylorów i nawet nieco ponury Daniel się rozchmurzył. Po chwili wszędzie było czysto, na tablicy korkowej przy drzwiach przyczepiono kartki o tym, co będzie im potrzebne w najbliższym czasie i kto ma co załatwić.
Kupno nowych klawiszy powierzono oczywiście Ryanowi, a znalezienie jakichś dobrych imprez w najbliższym miesiącu Danielowi.
Hunter stanął na środku pomieszczenia i odetchnął z ulgą, przeczesując palcami rudą czuprynę.
- To co chłopaki? Idziemy na pizzę? Ja stawiam!
Ryan spojrzał na zegarek. Ściemni się dopiero za dwie godziny, ma jeszcze dużo czasu.
Po chwili ruszyli na miasto.
~*~
Podczas jedzenia pizzy czas mija dużo szybciej.
Gdy Daniel jako ostatni przełknął swój kawałek, na dworze już od jakiegoś czasu było ciemno. Jednak nawet Ryan przestał się tak spinać i co chwilę zerkać na zegarek. Chłopcy rozmawiali i żartowali przy papierosach oraz piwie w dobrze znanym sobie lokalu, słuchając ostatnich hitów. Co jakiś czas przychodziła do nich kelnerka, a wtedy rozpoczynała się rywalizacja między bliźniakami a Danem o to, kto pierwszy ją poderwie. Ona jedynie chichotała i uciekała do swoich koleżanek do kuchni.
Ryan dopijał swoje piwo i czasami rzucał w stronę Natha krótkie spojrzenia. Siedział tuż obok niego na kanapie i żartował z chłopakami nie zdając sobie sprawy z tego, że brunet mu się przypatruje. Ryan nie mógł powstrzymać tego silnego uczucia i sam przed sobą musiał przyznać, że kasztanowłosy (mimo faktu bycia mężczyzną), dalej wygląda jak dziewczyna z jego marzeń.
Brunet nie mógł się napatrzeć na jego idealnie podkreśloną linię szczęki, lekko okrągły nos i niesforny kosmyk kasztanowych włosów, który Nath cały czas zakładał za ucho, a on i tak się wyślizgiwał. Ryan zdążył też zauważyć, że Nathan ma piega na powiece, małą szramę na policzku i nieco dziwny płatek uszu, na górze trochę zwężony.
Ryana z rozmyślań wyrwało głośne trzaśnięcie drzwiami pizzeri. Chłopcy spojrzeli w tamtą stronę i natychmiast zamarli.
Do pizzeri wszedł Pierce, ale nie sam. Przy sobie miał dwóch chłopaków, wyglądając trochę jak jego kopie. Uśmiech miał taki jak zawsze. Zadziorny i pewien siebie.
Ryan był pewien, że ich zauważy.
I tak się stało. Pierce podszedł do ich stolika sprężystym krokiem, szczerząc się jak idiota. Tamci dwaj szli krok w krok za nim.
Po chwili teddy boy pochylił się nad Danem.
- Witajcie misiaczki. Jak wam mija wieczór?
Roześmiał się pogardliwie, a na twarzach jego przydupasów również pojawił się złośliwy uśmiech. Blondyn poczerwieniał ze złości i skierował rozwścieczony wzrok na Pierce'a. Chłopcy zamarli. Ryan był pewien, że zaraz wybuchnie i pobije gnojka.
- Czego chcesz Pierce?
Zapytał zaskakująco spokojnym i miłym głosem Daniel.
- Po prostu chciałem spotkać się ze starymi kumplami...
Chłopak osunął się na krzesło obok Dana i obrzucił resztę bandy pogardliwym wzrokiem. Zatrzymał się na Nathanie.
- A ten wasz nowy pedał? Jak się spisuje? 
Kasztanowłosy przygryzł wargę.
- Nie jestem pedałem.
Wycedził przez zęby. Pierce najwyraźniej to nie ruszyło. Wzruszył obojętnie ramionami, wpatrując się w błękitne oczy Natha z nieukrywanym lekceważeniem.
- Wyglądasz na pedała.
- A ty na jebanego lachociąga. Wypierdalaj.
Wtrącił się Dan. Pierce spojrzał na niego z uśmiechem pełnym pewności siebie, po raz kolejny zlustrował dawnych kolegów i wstał.
- Nic wam się  nie uda. Osobiście tego dopilnuję. Będzie skończeni. Słyszycie kurwa? Skończeni.
Po czym ruszył w stronę drzwi, a za nim jego dwóch przydupasów, śmiejąc się po cichu. Dan już zdążył zblednąć, kiedy teddy boy jeszcze odwrócił się w drzwiach.
- Aha, Hunter! Jeszcze jedno! Możesz powiedzieć siostrze, że dobrze mi dziś ssała pałę!
Wtedy cała trójka wybuchnęła histerycznym śmiechem i wybiegli na zewnątrz. Ich chichot odbijał się od ścian. Kelnerki zaciekawione wyjrzały ze swojego kącika.
Wszystkie spojrzenia powędrowały w stronę Huntera, który siedział sztywno na swoim miejscu, ze zdziwieniem we wzroku i rumieńcem na twarzy.
- O czym mówił ten pojebaniec? Twoja siostra? 
Mruknął Pete w stronę rudzielca, który wzruszył ramionami na znak, że nie wie kompletnie o co chodzi.
Ryan znał Mary Rose. Była śliczna, młodą dziewczyną, o uroczej, piegowatej buzi i niezwykle apetycznej figurze. Chociaż nie można było jej odmówić urody, Ryan nigdy nie czuł do niej pociągu fizycznego. Czasami jednak widział, jak się w niego wpatruje.
Obawiał się, że się w nim zakochała.
Chłopcy siedzieli w ciszy, zdezorientowani tym wszystkim. Dan mruczał pod nosem przezwiska
- Muszę znaleźć Mary.
Powiedział cicho Hunter.
~*~
Szli ulicą już od dłuższego czasu i jak na razie nie natknęli się na żadną żywą duszę. Byli już niedaleko domu Taylorów, a siostry Rudzielca ani śladu Hunter dzwonił już do domu. Nie było jej. Matka zaczęła się niepokoić, podobnie jak reszta towarzystwa, ale Hunt uspokajał ich. Był pewien, że po prostu zagadała się z koleżankami.
Prawie całą drogę szli w milczeniu. Rudy obiecał nie ciągać ich zbyt długo po mieście, ale widzieli, że się martwi. Na twarzy miał wypisany smutek i determinację. Mary Rose była jego ukochaną młodszą siostrą, oczkiem w głowie. Nie mógł pozwolić, by coś jej się stało.
 Mijając dawną szkołę Dana, Gerard wskazał palcem na dwa kształty majaczące w oddali.
- Ktoś tam jest.
Chłopcy zaczęli po cichu się skradać i wtedy, w złotawym świetle latarni dostrzegli dwa splątane ze sobą ciała, mężczyznę i kobietę. Hunter niemal natychmiast zidentyfikował jedno z nich.
- O kurwa...
Wydusił z siebie. Po chwili Ryan też dostrzegł, w czym problem.
Przy latarni stary menel w przydługim płaszczu, obściskiwał się z młodą dziewczyną. Jej włosy były rude i związane czerwonymi kokardkami w dwa kucyki, kołyszące się za każdym razem, gdy mężczyzna nią szarpnął. Od razu rozpoznał Mary, chociaż wyglądała... inaczej.
Hunter skamieniał, gdy zobaczył jak ten facet zaczyna dotykać ud jego siostry, a następnie impulsywnym ruchem wkłada ręce pod jej szorty i zaczyna dotykać jej tyłka. Chłopcy przyglądali się temu w szoku.
- Mary!
Krzyknął nagle Hunter i zaczął biec w stronę latarni. Pete nie zdążył złapać go za kurtkę. Menel i dziewczyna odkleili się od siebie. Ryan był na tyle blisko, że widział przerażenie w oczach Mary. Hunt złapał ją za ramię i szarpnął, uwalniając ją z uścisku brudnego faceta.
- Ej kurwa! Co z moją kasą?!
Wybełkotał mężczyzna, ale chłopak, czerwony ze złości, pokazał mu fucka i pociągnął siostrę za sobą. Zawlókł ją w stronę kumpli i postawił przed nimi, jak kukłę. Menel zniknął gdzieś w ciemnościach.
Mary płakała, a oni zupełnie nie wiedzieli, co mają powiedzieć.
- O ja pierdolę.
Syknął Nath.
Ryan przyjrzał jej się. Nie przypominała dawnej Mary, którą pamiętał z obsesyjnego słuchania Cyndi Lauper. Miała na twarzy mocny, jaskrawy makijaż, który teraz zaczął spływać przez łzy i pobrudził wyjątkową obcisłą, bordową koszulkę, niemalże całkowicie odsłaniającą jej duże piersi. Na nogach miała bardzo krótkie i opięte dżinsowe szorty, a do tego jeszcze pończochy w siateczkę. Chwiała się na czarnych szpilkach. Jej jaskrawa biżuteria połyskiwała w świetle lamp.
- Co ty kurwa odpierdalasz?!
Wykrzyknął chyba niemalże na całą ulicę Hunter. Nathan uciszył go, ale to nie ostudziło zapału ich perkusisty. Po policzkach dziewczyny dalej spływały łzy, przeraźliwie szlochała.
- Całowałaś się z jakimś obszczymurem... on cię dotykał... kurwa, Mary! Odpowiedz mi w końcu! Co ty robisz?! Co się z tobą dzieje?!
Złapał ją za ramiona i potrząsnął nią, a Mary natychmiast odtrąciła jego rękę i ukryła twarz w dłoniach. Hunter stał przez chwilę w milczeniu, a kiedy już się trochę uspokoił, znów się odezwał.
- Mary, teraz masz kurwa problem. Ten gościu mówił o pieniądzach... czy ty... czy ty się sprzedajesz?
- Cały czas trzymacie mnie pod kloszem! A może ja też mam ochotę na trochę wolności, co?! Nick i Dennis jeżdżą sobie po całej Europie, ty masz własny zespół, a ja dalej siedzę nad książkami!
Wykrzyknęła płaczliwie dziewczyna, zaciskając pięści. Dan parsknął lekceważąco.
- Jeżeli "wolność" to dla ciebie synonim "ruchania się z brudnym menelem", to spoko.
Mary rzuciła mu spojrzenie pełne jadu, ale w tym samym momencie Hunter przypomniał sobie o czymś.
- Moment. Pierce mówił, że mu obciągnęłaś!
Dziewczyna zacisnęła usta i znów zaczęła płakać, tak jakby miało to ją uchronić przed odpowiedzią.
- Dał mi trzydzieści dolarów...
Jęknęła cicho.
- Mój honor jest warty dla ciebie trzydzieści dolarów?!
- Nic nie rozumiesz! Zawsze myślisz tylko o sobie! A może miło było mu obciągać?!
Znów zaczęli się na siebie wydzierać i przekrzykiwać. W budynku obok zapaliło się światło. Zainteresowanie hałasami rosło.
- Słuchajcie, to nie jest chyba czas i miejsce na takie kłótnie...
Powiedział Ryan, wskazując na kilku ludzi w oknach. Hunter odchrząknął i podał rękę chłopakom.
- No to zobaczymy się jutro. Na razie.
Po czym złapał siostrę za ramię i zaczęli iść w stronę domu. Bliźniaki i Daniel również poszli w swoje strony. Zostali jedynie Ryan i Nathan.
- Gdzie mieszkasz?
Zapytał Nath, naciągając na ramiona skórzaną kurtkę. Ochłodziło się, a wiatr zaczął poruszać liśćmi parkowych drzew.
- Na Water Street.
- Ja jakieś parę bloków dalej, na Lincolna. 
Zapadła trochę niezręczna cisza.
- To co, idziemy?
Do Water Street prowadziły puste uliczki. Mijając sklepiki i osiedla Ryan już dawno doszedł do wniosku, że im dalej od centrum, tym wszystko było bardziej szare i zgnite, niezadbane. Nikt nie przycinał krzaków w ogródkach, które wiły się po płotach i siatkach i w których najczęściej nocowali bezdomni. Nikomu nie chciało się naprawić dziur w chodnikach albo pozbyć się bezpańskich psów, wałęsających się w zaułkach. Zagłębiali się oboje z Nathem w tą zapuszczoną część miasta.
- Myślisz, że Mary serio się sprzedaje?
Zapytał Nathan, wyciągając papierosa. Zaczął szperać po kieszeniach, w poszukiwaniu zapalniczki. Po chwili Ryan dał mu swoją i przypadkiem zawiesił wzrok jego dłoni.
Kasztanowłosy miał wyjątkowo zadbaną rękę. Palce były smukłe i długie, paznokcie połyskujące, przegub wąski, a przy każdym zaciśnięciu ręki widać było pracujące mięśnie i ścięgna.
Ryan sam nie wiedział, czemu tak bardzo podobały mu się dłonie wokalisty. W towarzystwie Nathana czuł się wyjątkowo dziwnie. Miał w sobie ten wyraz i tą osobowość, której brakowało Pierce'owi. Jego skurwysyństwo i wysoka samoocena były denerwujące, ale nie tak jak apodyktyczność i brak samokrytyki Pierce'a. Był tak przebojowy i energiczny, że Ryan mógłby się całymi dniami przyglądać, jak pracuje.
- Sam nie wiem... to trochę do niej niepodobne. Wiesz, ona nigdy nie była wyjątkowo pilna, ale zawsze miała to co chciała.
Ryan przywołał w pamięci obraz rozkosznej rudej dziewczynki o perlistym uśmiechu. Jego samego zastanawiało, co tak naprawdę czuje i myśli Mary. Zawsze wypowiadała się o ich byłym wokaliście negatywnie, a teraz nagle mu obciągała za kilkadziesiąt dolarów.
Brunet dostrzegł, że Nath mu się przygląda.
- Co? Coś nie tak?
Kasztanowłosy stanął w miejscu. Najbliższa latarnia była jakieś pięć metrów od nich, więc Ryan ledwo widział jego twarz.
- Mówisz o tym tak obojętnie, jakby to w ogóle cię nie obchodziło. Wiem, że to nie twoja siostra... ale ona obciągnęła jebanemu Pierce'owi. Największemu wrogowi swojego brata. Kurwa, naszemu wrogowi. Chyba to powinno cię chociaż trochę zmartwić...
Ryan nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie chciał się tłumaczyć, nie chciał wyjaśniać tego, co działo się w jego głowie. Pragnął nie pamiętać tamtych chwil. A zapomnienie równało się zasznurowaniu ust, milczeniu, wyobcowaniu. Gdy otwierał usta, przed oczami pojawiały mu się obrazy sprzed lat i wydawało mu się, że czuje zapach wymiocin.
- Martwię się tym.
- Cholera, czy ty kiedykolwiek okazujesz jakieś emocje?!
Brunet spróbował się uśmiechnąć. Nathan nic nie odpowiedział. Milczeli oboje.
- Jesteśmy na Water Street.
Powiedział Nath wskazując na kompleks bloków obok nich. Ryan ociągał się z odpowiedzią nawet na to.
Nie wiedział, czy Nathan jest taki tylko dlatego, że jest wściekły na jego obojętność, czy też po prostu uważa, że skoro on jest szczery, to wszyscy powinni tacy być. A może jedno i drugie.
- Tam jest mój blok.
- No to... do zobaczenia.
Nathan odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem. Ryan stał tam jeszcze chwilę bez ruchu, a potem przeszedł na drugą stronę ulicy.
Wiedział już, że dziś w nocy nie będzie spał dobrze.

4 komentarze:

  1. "I w sumie po czasie nie dziwił się już, że pomylił go z chłopakiem." - Chyba chodziło dziewczynę, prawda?
    Opisy miejsc i przeżyć są naprawdę dobre. Rozdział sam w sobie jest w ogóle świetny :3
    Podobają mi się dialogi, bo są takie proste i szczere. Wulgaryzmów jest tyle, ile powinno.
    Klimat na wysokim poziomie. Czekam na kolejne rozdziały i weny życzę :*
    /kuroko-no-basuke-yaoi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JEJKU dziękuję Ci bardzo za ten komentarz, ostatnio nie miałam zbytnio chęci na pisanie, ale dzięki Tobie na nowo ją odzyskałam i chyba się uwinę w jeden wieczór. ♥
      Wiem, robię głupie przejęzyczenia, ale najczęściej piszę rozdziały wieczorami i jestem zmęczona i nieco rozkojarzona.
      Obiecuję, że kiedy będę miała chwilę wpadnę na Twój blog i odwdzięczę się za komentarz.
      Jeszcze raz bardzo dziękuję. ♥

      Usuń
    2. Cieszę się, że mogłam pomóc c: <3

      Usuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.