18 sie 2015

Z Popiołów cz.3

III.
W barze pachniało papierosowym dymem i alkoholikami.
Ryan czuł na sobie spojrzenia tych obleśnych typów spoglądających na niego znad kuflów z piwem. Przyglądali mu się z nieufnością, ale i zaciekawieniem. Z obrzydzeniem przyglądał się zaschniętym żółtym plamom na ich ubraniach.
Było ich za dużo. Zbyt wiele. Wszyscy wyglądali zupełnie tak jak wuj leżący w tej chwili na kanapie w zarzyganej bokserce i z piwem w łapie. Ryan poczuł jak gorąco zalewa go od środka. Serce przyśpieszyło.
Wuj Joe w oczach bruneta był życiowym nieudacznikiem. Alkoholikiem tłumaczącym się depresją. Chłopak nienawidził go. Za tą bezczynność i marnowanie pieniędzy na chlanie. Za to, że on i Will nic go nie obchodzili i traktował ich po prostu jak meble. Ryan nie przypominał sobie, by ostatnio choć na niego spojrzał.
Tęsknił za ciocią Ellen. I to bardzo. Za jej głosem, słodkim jak robione przez nią bułeczki maślane i ciepłem jej ciała. Tylko ona rozumiała jak on się czuje i co przeżywa.
- Ryan!
Głos Gerarda wyrwał go z łap otchłani wspomnień, która zaczęła wciągać go jak bagno.
- Uhm, już idę.
Od początku wiedział, że to nie był dobry pomysł. Nienawidził starych pijaków. A malutki bar na Kings Street musiał być ich pełen. Zapierał się rękami i nogami, ale ostatecznie chłopcy uprosili go, żeby poszedł z nimi. Nie chciał iść na oględziny sceny. Nie chciał widzieć tego miejsca bez potrzeby. Nie chciał patrzeć się na ludzi, powoli staczających się na dno.
- Tutaj jest scena. 
Niski facet z dorodnym wąsem przedstawił się jako właściciel i doprowadził ich do sceny, a właściwie to małego podestu, na którym aktualnie występował mężczyzna ustylizowany na Elvisa. Jego ponury i monotonny śpiew nadawał temu miejscu dziwnej, grobowej atmosfery, chociaż mogło się wydawać, że pijaczki tętniły życiem.
- Rozejrzyjcie się, śmiało, a ja pójdę zapisać w terminarzu wasz występ.
Właściciel uśmiechnął się sztucznie i odwrócił się na pięcie, znikając między stolikami.
Dan przyglądał się scenie sceptycznie. Przygryzł wargę widząc śpiewającego gościa.
- Jeżeli tu jest taka nuda, to nie wiem czy chcę tu występować.
Pokręcił głową.
- Kurwa, Dan, dlaczego ty zawsze musisz wszystko utrudniać.
Westchnął Nathan, wyraźnie zirytowany zachowaniem blondyna. Ryan nie mógł się z nim nie zgodzić. Dawkins zawsze miał coś przeciwko. Nigdy nic mu nie pasowało, zawsze coś było źle.
Cholera, dostał szansę od losu, w końcu ktoś zgodził się zapłacić im za występ. Co prawda miejscówka była okropna, a zapłata nie należała do najwyższych. Jednak to zawsze było coś!
Ryan nie mógł w to uwierzyć. Ich pierwszy koncert. Już za tydzień. Tak niedaleko. Czuł delikatną nutę ekscytacji i lekki zastrzyk energii. Nie mogli tego zawalić. Muszą się wybić, już teraz!
Ale Dan jak zwykle musiał być niezadowolony.
- Co ja na to poradzę, że mi się tu nie podoba?!
Blondyn wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni spodni papierosa.
- Ale Dan, to jest nasza szansa, przecież trzeba zacząć od zera, nie będziemy od razu najlepsi!
Wtrącił się Hunter, jednak Dawkins zbył go pogardliwym spojrzeniem czekoladowych oczu. Rudy cofnął się i dyskretnie ukrył za bliźniakami.
- No i to właśnie robisz Dan. Jebany cwelu. Nie pozwalasz innym dojść do głosu.
- Jeb się, to nie ty tu rządzisz, Nath.
- Kurwa, tu nie ma jebanych liderów. 
- Pierdol się.
Ryan nie mógł już tego wytrzymać.
- Zamknąć się!
Nathan odwrócił się w jego stronę i ich spojrzenia spotkały się. Przez chwilę brunetowi wydawało się, że czas stanął na chwilę w miejscu. Dziwnie stracił pewność siebie.
- Zamiast się kłócić lepiej chodźcie tworzyć jakiś materiał. Występ mamy już za tydzień, a nie mamy ani jednego własnego tekstu.
Daniel prychnął i uśmiechnął się wyniośle.
- I tak przecież będziemy grać w większości repertuar innych zespołów.
Cholera, jemu nigdy nic nie przemówi do rozsądku.
- Nieważne. Musimy coś napisać.
Wszyscy przytaknęli i Ryan poczuł ulgę, gdy wychodził przez nieco podniszczone drzwi, wydostając się z zasięgu wzroku śmierdzących pijaczyn.
~*~
Brunet czuł się dziwnie, kiedy razem z chłopakami siadali na schodach prowadzących do domu handlowego i przyglądali się dziewczynom wychodzącym ze szkoły, leżącej na wprost nich. Dan i bliźniaki przychodzili tu, licząc na poderwanie jakiejś ślicznej małolaty, która poleciałaby na ich urok osobisty oraz fakt, że mają swój własny zespół. Hunter i Ryan przesiadywali tu dla towarzystwa i zasady, że muszą trzymać się razem.
Nathan był to z nimi po raz pierwszy i niepewnie zawieszał wzrok na przechadzających się po placu przed szkołą dziewczynom. Nieco spięty, rozglądał się na boki, tak jakby w każdej chwili zza rogu mogła wyłonić się postać Clarice i przyłapać go na podziwianiu wdzięków innych kobiet.
Ryan znów przyłapał się na obserwowaniu Nathana. To już nie miało sensu. Czy ta lekka dziewczęcość chłopaka sprawiała, że wydawał się być czarnowłosemu wyjątkowo atrakcyjny?
- Patrzcie, kto idzie.
Rzucił Dan, wypuszczając z ust kłąb papierosowego dymu.
- Niby kto?
Zapytał Hunter z lekką irytacją w głosie. Od jakiegoś czasu chodził nieco przybity i często denerwował się o błahostki. Nikt nie wspominał o Mary Rose. Wszyscy podejrzewali, że chodzi o nią.
Dan wskazał ruchem głowy powoli zmierzające w ich stronę trzy dziewczyny. Ryan natychmiast rozpoznał w nich Kathy i jej dwie koleżanki; Patricię i Jane. Cała trójka wyglądała jak bliźniaczki w swoich nieco kiczowato dobranych ciuchach i kolorowych fryzurach.
- Z tej twojej Kathy to całkiem niezła sztuka jest, Ryan.
Wtrącił Pete, uśmiechając się szeroko.
Miał rację, koleżanka Ryana była naprawdę śliczną dziewczyną, choć jej ciuchy we wszystkich odcieniach tęczy trochę odwracały uwagę od jej zgrabnego ciała. Ruszała się wyjątkowo ponętnie i na wielu chłopców jej obecność działała podniecająco.
Jednak mimo to że Ryan uznawał ją za ładną, nigdy nie poczuł do niej niczego więcej. Ale czy powinien? Była tylko jego koleżanką z pracy. Życie nie jest filmem, w którym zawsze musisz się zakochać w swoim przyjacielu.
- Ona nie jest moja.
- Nie myślałeś nigdy, żeby ją... no wiesz?
Do rozmowy przyłączył się drugi bliźniak, zupełnie ignorując wypowiedź bruneta.
- Dajcie spokój.
Dwójka chłopaków zachichotała, ale umilkli, gdy tylko obok nich stanęła Kathy z koleżankami. Patricia i Jane od razu z piskiem rzuciły się na bliźniaków, siadając im na kolanach i obejmując. Ryan przyglądał im się z lekkim zażenowaniem, choć najpewniej nie było tego widać.
Tak, zdecydowanie Pete i Gerard mieli powodzenie u dziewczyn.
- Hejka.
Powiedziała Kathy i po kolei przywitała się z całym zespołem przyjacielskim przybiciem piątki.
- Organizuję imprezę w piątek wieczorem, może przyjdziecie?
Daniel obrzucił bliźniaków i tulące się do nich dziewczyny lekceważącym spojrzeniem (chociaż może też trochę zazdrosnym) i pokręcił głową.
- Sorry Kathy, ale ja nie mogę. Muszę być wypoczęty, w sobotę mamy występ.
Kathy spojrzała na niego zszokowana. Nastąpiła lekko niezręczna cisza, a Kathy wpatrywała się w Dana swoimi wielkimi, błękitnymi oczami z podziwem.
Po chwili zamroczenia zaczęła krzyczeć ze szczęścia.
- O Boże! O kurwa! Wiedziałam, że wam się uda!
Patricia i Jane przerwały obściskiwanie się z bliźniakami, tylko po to by przelotnie spojrzeć na rozradowaną koleżankę, a następnie stracić nią zainteresowanie.
- Gdzie będziecie występować?
- Bar u Jimmy'ego na Kings Street.
Wtrącił Nath, mówiąc coś po raz pierwszy od dobrych kilkunastu minut.
- Świetnie, na pewno tam będę!
W tym momencie jednak radość zeszła z jej twarzy i dziewczyna lekko posmutniała.
- Czyli... nikt z was do mnie nie przyjdzie?
Dan przygryzł wargę z lekkim zakłopotaniem i nieśmiało pokręcił głową. Hunter również spuścił z zakłopotaniem wzrok. Gerard i Pete zapewne nie wiedzieli nawet o czym mowa, tak bardzo zajęci byli migdaleniem się z koleżankami Kathy.
- Szkoda... bez moich chłopców to już nie będzie taki zajebisty ubaw.
Uśmiechnęła się lekko, ale Ryan dostrzegał cień żalu w jej oczach. Poczuł, jak robi mu się jej autentycznie szkoda. Była jego dobrą koleżanką, może nie przyjaciółką, ale jednak już kimś ważniejszym, niż zwykły znajomy. Brunet nie znosił smutku na twarzach ludzi, na których mu zależało.
- Ja mogę przyjść.
Kathy rzuciła mu uradowane spojrzenie.
- Naprawdę? O raju, świetnie Ryan, świetnie! Nie mogę się doczekać!
Dawkins prychnął lekceważąco.
- Rób co chcesz. Ale spróbuj tylko kurwa nawalić potem na koncercie.
Ryan nie odpowiedział nic. To będzie trudne, ale spróbuje.
Po chwili Kathy oznajmiła, że musi już wracać do domu, pożegnała się ze wszystkimi, jeszcze raz dziękując Ryanowi za wszystko. Patricia i Jane podążyły za nią w stronę domu, uśmiechając się jeszcze zalotnie do dwóch czarnowłosych.
- Ktoś się tu zakochał.
Zaśmiał się Gerard, popychając Ryana, mając na celu sprowokowanie go.
- Zostaw go w spokoju, Gery.
Mruknął pod nosem Nathan. Brunet spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem. W sumie nie spodziewał się, że go obroni. Byli pogodzeni, to prawda. Ale szczerze mówiąc... będąc Nathanem, Ryan dalej byłby na niego wściekły za pomylenie go z dziewczyną.
Gdy tylko o tym pomyślał, zaczerwienił się ze wstydu.
- A ty co, zazdrośniku? Znudziły ci się już dziewczyny, Nath?
Gerard zawsze zaczynał ze wszystkimi. Taki już był. Lubił się droczyć i zaczepiać. Bawiło go prowokowanie i uwielbiał obserwować reakcję wkurzonych ludzi. Pete był do niego podobny, ale nigdy nie starał się aż tak bardzo uprzykrzać innym osobom życia.
- Spierdalaj.
Odparł krótko Nath i przyłożył fajkę do ust.
~*~
- Okej, dobra, skoro nikt nic kurwa nie ma, to ja wam przedstawię mój tekst! Czy do was nic do cholery nie dociera?! Nie tylko ja mam tutaj tyrać, idioci!
Nathan wpadł do garażu Huntera z notesem pełnym kreśleń i bazgrołów. Ryan starał się rozczytać zapiski kasztanowłosego, ale nie potrafił. Pismo chłopaka było wprost nie do odczytania. Zakręcone i nierówne.
Ryan czuł się źle z tym, że nie zrobił kompletnie nic. Przez te dwa dni siedział w sklepie i przyjmował klientów niczym robot, mówiąc zawsze to samo, powtarzając wszystko jak regułkę. Nie uśmiechał się do ludzi. Nigdy tego nie robił.
Nie napisał nawet głupiej melodii. Ściskał w ręce gitarę i czuł jak pocą mu się ręce. Nie miał czasu. Musiał pracować. Musiał
Nathan podszedł do mikrofonu, ignorując tłumaczenia reszty chłopaków i ich przeprosin. Wyprostował się i założył wyłażący kosmyk włosów za ucho. Ryan dostrzegł lekką czerwień na jego policzkach.
Przymknął oczy i zaczął śpiewać.
 -  I will hold you high
    I will spread your wings
    I will make you shine
    Like a flaming phoenix.
Miał niski, mocny głos i to właśnie Ryana zawsze dziwiło. Gdy go słuchał, jego śpiew odbijał się mu w głowie zostawiając po sobie echo. Był przesiąknięty emocjami. Mimo że pełen dziwnej ciemności i w pewnym sensie brudny, był szczery. Słowa płynęły prosto z serca.
Ryan w pewnej chwili uwierzył w to. Że będzie trzymał ich wysoko, rozłoży ich skrzydła i sprawi, że będą lśnić. Lśnić między innymi zespołami. Staną się sławni dzięki niemu. Nathan był ich skarbem. Cudownym. Niczym rzadki diament.
Mimo że Nathan zaśpiewał to a cappella, brunet czuł, że utwór stanie się hitem.
Chłopak skończył i nastała cisza.
- Wow, nieźle kurwa, naprawdę. No wiecie, adekwatnie do tytułu i tak dalej...
Powiedział Dan sprawiając, że na twarzy Nathana pojawił się rumieniec.
- Więc pomoże mi ktoś napisać zwrotki? Lub melodię?
Serce Ryana zabiło mocniej z pewnego powodu.
- Ja mogę.
Nathan spojrzał na niego błękitnymi oczami i uśmiechnął się. Dla bruneta wszystko to działo się jak w zwolnionym tempie. Nath odwrócił powoli głowę. Przez ułamek sekundy widział tego uroczego piega na jego powiecie, gdy mrugnął. Niesforny kosmyk kasztanowych włosów znów wymknął się spod kontroli. Nathan szybko założył go za ucho.
- Jasne. Przyjdź do mnie po południu. Czekaj, zapiszę ci adres...
Ryan był pewien, że go nie odczyta, ale nie chciał się wtrącać.
~*~
Nieco się ochłodziło. Po tych kilku ciepłych dniach nastąpił spadek temperatury. Na niebie pojawiły się szare chmury. Wszędzie mgła. Ani śladu deszczu. Tylko zimno.
Ryan trafił na Lincolna i spojrzał na kilka bloków położonych przy małym skwerku. Podobnie jak u niego. Niezadbane, zarośnięte, wszystko szarobure, tak jak dzisiejsze niebo. Gdzie się nie obejrzał, widział brud. Trafił tam, gdzie porządni obywatele nie mieli zamiaru się zapuszczać.
Czuł jak zaczynają mu marznąć dłonie. Ukrył je w kieszeniach skórzanej kurtki i ruszył popękanym chodnikiem w stronę bloku numer trzy. Koniec października, a wszędzie tak cholernie zimno.
Dużo myślał o tym, co się ostatnio z nim dzieje i doszedł do wniosku, że nie jest to nic dobrego. Te wszystkie reakcje jego organizmu na obecność Nathana. To jak jego myśli błądziły w jego kierunku, nawet teraz. Cholera, czym ten zapatrzony w siebie chłopak tak go zauroczył?
Nathaniel, Nathan, Nath. Gdy tylko o nim pomyślał, robiło mu się cieplej na duszy. Przecież tego nie chciał. Nie chciał być innym. Być odmieńcem.
Ale wszystko wskazywało na to, że nim jest.
Blok numer trzy. Nie zorientował się, kiedy pokonał tą trasę. Podszedł do przejścia dla pieszych, ale w tym samym momencie dostrzegł coś dziwnego.
Przed drzwiami stała dwójka ludzi. Chłopak i dziewczyna, Ryan niemalże natychmiast rozpoznał Nathana, ale chwilę mu zajęło zidentyfikowanie Clarice. Widział ją przecież tylko raz.
Kłócili się. Słyszał podniesiony głos Clary i zirytowany głos kasztanowłosego. Brunet stanął jak idiota i przyglądał się. Miał cichą nadzieję, że go nie zauważą.
O co mogło im chodzić? To znaczy, z tego co się dowiedział, dość często się kłócili i byli raczej niezbyt zgodną parą. Jednak zastanawiał się, o co im teraz poszło. Był po prostu ciekawy, czy to kontynuacja poprzedniej kłótni, czy jednak coś nowego?
Ryan przeszedł przez pasy i podszedł bliżej. Jak gdyby nigdy nic usiadł na ławce. Zaczął nasłuchiwać.
- ...teksty w twoim... czy ty kogoś...?!
Krzyczała już niemalże Clarice. Wyglądała jak wścieła kotka, nastroszona i gotowa do ataku. Ryan widział z daleka jak drżą jej zaciśnięte w pięści dłonie.
- Przecież... do kurwy nędzy... nie... cię! Kurwa!
- Wiesz co?!
W tym samym momencie zdarzyło się coś, czego Ryan się nie spodziewał. To była dosłownie chwila, ręka dziewczyny wykonała szybki ruch, a ona odwróciła się na pięcie i przyśpieszonym krokiem odeszła.
Uderzyła go w policzek i uciekła. Brunet szybko spuścił głowę. Słyszał dźwięk jej obcasów. Przeszła obok niego szybko, cicho pojękując i zniknęła we mgle. Kątem oka widział, że Nathan dalej stał tam, zdezorientowany.
Ryan wstał i zachowywał się tak, jakby nie zauważył kompletnie nic. Szedł powoli w stronę kasztanowłosego, pogwizdując i rozglądając się z udawanym zaciekawieniem.
- O, cześć Ryan.
Brunet powitał go skinięciem głowy i jak gdyby nigdy nic, zapytał:
- Hej, właśnie mijałem Clarice... nie wyglądała na szczęśliwą. 
Kasztanowłosy przygryzł wargę i przez chwilę Ryan wpatrywał się w niego, nie wiedząc za bardzo, co chciał powiedzieć.
- Czy... coś się stało? Nath?
Nath lekko się speszył i pokręcił głową. Miał zamglone oczy, ich błękit zmienił się w coś na kształt szarości. Tak samo smutnej jak dzisiejsze niebo.
- Nie, nic. Jak zwykle kurwa. Wszystko bierze szlag, gdy tylko mnie zaczyna się układać.
Westchnął ciężko, jakby odreagowując sytuację sprzed kilku chwil. Ryan poczuł, jak autentycznie robi mu się go żal.
- Um... w takim razie chodź.
Kasztanowłosy uśmiechnął się i odwrócił, prowadząc kolegę na klatkę schodową.
Ryan dostrzegł czerwony ślad na jego policzku.
________
Hejka, z tej strony Chandelier, przepraszam, że rozdział jest taki krótki, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Dla pocieszenia dodam, że następny rozdział pojawi się wcześniej. Byłam u rodziny i nie miałam za bardzo czasu na pisanie, a teraz nie mogłam się wyrobić. Mam nadzieję, że dałam wam wystarczającą dawkę akcji.
Do napisania! C:
~Chandelier

3 komentarze:

  1. No nieee, w takim momencie. Ciekawe co się stanie między nimi <3 Czekam c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, ze względu na długość tego rozdziału, następny pojawi się trochę szybciej. C:

      Usuń

Zostaw komentarz każdy dla nas bardzo wiele znaczy i mobilizuje do dalszej pracy.