I.
Wskazówki powoli przesuwały się po tarczy zegara. Dla kogoś, to nigdzie
się nie śpieszył, czas pewnie umykał niezauważalnie. Dla Ryana jednak trwało to
wieczność. Każda sekunda niczym minuta, każda minuta niczym godzina i tak
dalej. Jeszcze tylko kwadrans i będzie wolny. Koniec.
Siedział na małym stołku za ladą, przygarbiony, pustym wzrokiem
wgapiając się w zegarek wiszący nad drzwiami do sklepu. Wokół rozlegał się co
chwilę donośny huk, bowiem Kathy wykładała na półki nowe pasy do gitar. Dla
niego jednak nie istniało nic poza tykaniem zegara.
- Ryan, pojebie, może tak byś mi
pomógł?
Kathy odwróciła się i położyła dłonie na biodrach, patrząc na niego z
wyrzutem. Ryan westchnął. Chyba nie miał wyboru. Zwlekł się ze stołka i ruszył powoli w jej
stronę, jak więzień na skazanie. Rozejrzał się. Na drewnianej podłodze leżało
kilka sztuk pasów. Sięgnął po nie i jednym ruchem wrzucił na półki.
- A poukładać?
Zapytała dziewczyna z lekką irytacją w wysokim głosie. Ryan jednak
wzruszył ramionami.
- Jak komuś będzie zależało, to
sobie poszuka.
Kathy nie mogła już dalej udawać poważnej i zaczęła chichotać.
Szturchnęła chłopaka w ramię, dłonią zakrywając usta.
- Ryan, twój grobowy nastrój
zawsze doprowadza mnie do śmiechu, wiesz o tym, prawda?
Zaćwierkotała. On zaś prychnął i ruchem kogoś będącego ponad sprawami
małego muzycznego sklepiku ruszył za ladę. Po chwili podeszła do niego Kathy.
- Wiesz przecież, że May potrafi
się zamienić w niezłego skurwysyna, kiedy w tym sklepie coś jest nie na swoim
miejscu.
Och tak. Ryan wiedział o tym aż za dobrze. Z ledwością wymusił na nim
dzisiaj zwolnienie do domu dwie godziny przed zakończeniem pracy. Dobrze jednak
rozumiał Maya. Starszy pan w garniturku, nieco posiwiały czterdziestolatek,
niegdyś zapewne fan Beatlesów i Elvisa, a obecnie właściciel sklepiku z
instrumentami muzycznymi bardzo przejmował się sprawami swojego małego
imperium. Prawdę mówiąc miejsce, w którym przyszło pracować Ryanowi było
niewielkie, ale za to jakże urocze. Gitary i bębny wisiały na ścianach niczym trofea,
nagłośnienie walało się po kątach, a statywy wrzucili do jednej skrzynki, bo
nie było już dla nich miejsca na półkach. W powietrzu unosiły się drobinki
kurzu a całe pomieszczenie pachniało drewnem. Ryan uwielbiał tutaj przebywać.
Na szczęście pan May znalazł godnych zaufania pracowników, czyli jego,
Ryana Wilkinsona i Kathy Smith. Oboje tworzyli dość oryginalną parę
sprzedawców. Ryan, ze swoją nieco pobladłą cerą, czarnymi, zakręconymi na
końcach włosami i dżinsowymi koszulami stanowił zupełne przeciwieństwo Kathy,
którą można by raczej porównać do kolorowej papużki. W rozczochranymi włosami w
kolorach tęczy, różnobarwnych koszulkach i krótkich spódnicach prezentowała
się... inaczej.
No w każdym razie plusem było to, że łatwo można było ją poznać na
ulicy.
Cholera, jeszcze pięć minut i będzie wolny. Poczuł ucisk w żołądku. Im
bliżej końca, tym bardziej się stresował. Dziś będzie niezwykły dzień.
Naprawdę.
- Właściwie to czemu idziesz dziś
wcześniej?
Zapytała Kathy, bawiąc się czerwoną kokardą, którą wyciągnęła z burzy swoich włosów.
- Mam próbę.
Odparł lakonicznie Ryan, przy okazji wzruszając ramionami, co
potęgowało efekt obojętności i emocji o nazwie mamwszystkowdupie.
- Wow. Też bym chciała mieć
zespół, żeby wcześniej się zwalniać.
Zaśmiała się i sięgnęła do kieszeni po gumę do żucia.
- A właściwie… to jak Pierce?
Cholera. Ryan wiedział, że o to spyta. A on sam jeszcze nie był pewny,
co z nim będzie. I co mu powiedzą.
- Nie wiem… Dan jest na niego
tak wkurwiony, że już po dwóch dniach znalazł kogoś na jego miejsce.
Odparł, opierając się o ścianę. Kathy nie wyglądała na zdziwioną. To
jak na Dana normalne.
- Dalej chodzi mu o tę sprawę z
trawką?
- Taa…
Mruknął Ryan i niemalże od razu przed oczami stanął mu Pierce. Jego
fryzura na teddy boya, podniszczona skórzana kurtka i uśmieszek typowego
zawadiaki, który po jednym ciosie biegnie co maminego cyca. Nie trawił gościa.
Był z nimi od początku i traktował zespół raczej nie jako pasję, a jako powód,
dla którego dziewczyny miałyby za nim szaleć, tylko dlatego, że „śpiewa,
kochanie”.
- Jebany blagier.
Syknęła Kathy. Ona też go nie cierpiała. Podstawowe pytanie… kto w
ogóle miał ochotę się z nim zadawać? Chyba jedynie Hunter. Ale on był
rudy.
- Widziałeś już tego nowego
wokalistę?
- Nie… dopiero dziś wszyscy go
poznajemy. I wypierdalamy Pierce’a ze składu.
Odruchowo spojrzał na zegarek. Już czas. Zerwał się z miejsca i szybko
założył na siebie dżinsową kurtkę, przy okazji zabierając z półki nowy pas do
gitary.
- Na razie Kathy! Jutro ci
wszystko opowiem.
~*~
Ryan zamknął za sobą furtkę i wszedł na posesję Taylorów. Słońce grzało
cholernie, po drodze musiał zdjąć z siebie kurtę i rozpiąć koszulę praktycznie
do połowy, a i tak było mu gorąco. Na
szczęście rodzice Huntera chętnie częstowali jego i chłopców zimnym piwem
prosto z lodówki.
Rodzice Rudego byli zajebiści. Ba, ogólnie jego chata była zajebista,
jego bracia byli zajebiści, jego siostra była zajebista i zimne piwo z lodówki
też było zajebiste. Hunter jako jedyny z nich wszystkich miał jakieś tam przystępne
warunki egzystencjalne. Mieszkał na samym końcu miasta, w domku jednorodzinnym,
z ładnym ogrodem i – co najważniejsze – pełną rodziną. W porównaniu do Dana,
syna prostytutki, który nie zdał dwóch klas, bliźniaków mieszkających na
najbiedniejszej dzielnicy i niego, Ryana, wychowującego młodszego brata z wujkiem alkoholikiem to były luksusy.
Zapukał do drzwi i niemalże po dwóch sekundach w progu stanął Hunter, w
samej bokserce i szortach, boso. Rude, kręcone włosy stały we wszystkie strony
i wyglądały jak po uderzeniu pioruna.
- Stary, masz pięciominutowe
spóźnienie.
Burknął opierając się o framugę ręką.
Ryan naprawdę nie lubił, kiedy ktoś wytykał mu jakieś niedociągnięcia, więc burknął tylko kilka słów.
Ryan naprawdę nie lubił, kiedy ktoś wytykał mu jakieś niedociągnięcia, więc burknął tylko kilka słów.
- Jebać to. Pierce już jest?
- Niee.
Ryan westchnął i przeszedł obok Huntera. Bywał w tym domu już tyle
razy, że drogę do garażu potrafiłby odnaleźć po omacku. Minął salon, w którym
pani Taylor oglądała telenowele i pokój Mary Rose, słuchającej teraz nowego
singla Cyndi Lauper. Tymczasem Hunter podążył za nim, stawiając ociężałe kroki.
Musiał niedawno wstać, albo być na kacu. Jedno z dwóch. Podeszli do drzwi, a
Ryan nacisnął klamkę i wszedł do garażu.
Garaż Huntera był dla chłopców miejscem wręcz kultowym. To tutaj się
spotykali, tutaj grali, wspólnie pisali piosenki i tu składowali cały sprzęt.
Popołudniami, kiedy każdy z nich był już wolny od rutynowych zajęć,
przychodzili tutaj i napierdalali prawdziwego rocka.
Całe pomieszczenie było wyjątkowo duże i czuć było w nim chłód, a wokół
unosił się zapach smaru. Po kątach stały kartonowe pudła, a w nich cały sprzęt
chłopców. Gitary, basówki, rozłożona perkusja, klawisze, kable, statywy,
wzmacniacze… dużo tego było.
Ryan wszedł i rozejrzał się. Trafił idealnie. Bliźniaki rozkładały
perkusję na małym podeście, Danny palił fajki przy wyjściu, a gdzieś w kącie,
niedaleko kartonowych pudeł stały koleżanki Mary.
Dan, widząc kolegę, rzucił peta na ziemię i zdeptał go czubkiem glana.
Podszedł do Ryana i uścisnął mu po męsku dłoń. Jego czarna ramoneska przesiąkła
zapachem dymu.
- Ta jebana kurwa Pierce znowu
się spóźnia.
Syknął jadowicie Dan i przeczesał dłonią rozczochrane, długie do ramion
blond włosy. Ryan westchnął, to było pewne, że po całej aferze z trawką Danny
będzie robił wszystko, byleby tylko wywalić Pierce’a na zbity pysk. W końcu to
on, blondowłosy Dawkins był tutaj szefem. Najstarszy z całej grupy, najbardziej
doświadczony i wkręcony w to całe rock’n’rollowe gówno. To on przypiął na
korkowej tablicy na stołówce ogłoszenie o poszukiwaniu gitarzysty. A potem
basisty, perkusisty, klawiszowca… i tak oto zebrał chłopców w jedno miejsce,
stawiając przed nimi wspólny cel.
Być jebanymi gwiazdami.
Ryan westchnął i sięgnął do kartonowego pudełka. Wyjął z niego swoją
klasyczną i dłonią przetarł gryf. Na opuszkach palców osiadł się kurz.
- Nowy już jest?
Dawkins prychnął.
- Od dawna. Stoi tam z
dziewczynami.
Ryan odwrócił się nieco obojętnie i zawiesił wzrok na czterech
dziewczynach chichoczących w kącie. Dwie z nich znał, były koleżankami Mary
Rose i często widział je razem, gdy chodziły na wagary do pobliskich kawiarni.
Kolejnych dwóch zaś sobie nie przypominał. Jedna z nich, szczuplutka i ubrana w
białą marynarkę nie pasowała tutaj. Ze swoim klasycznym stylem i niezwykle
poważną twarzą o anielskich rysach wyróżniała się spośród przebywających tutaj
ludzi, noszących podarte ciuchy, typowych rockowców.
Wtedy dopiero spojrzał na ostatnią i trochę się onieśmielił, widząc ją.
Niesamowicie szczupła, ubrana tak jak oni, w nieco znoszoną ramoneskę i
obcisłe, skórzane spodnie. Długie, kasztanowe włosy spływały jedną falą na
plecy. Cholera, przecież to był jego ideał dziewczyny. Bez kitu. Zawsze marzył
o takiej, a jak dotąd spotykał tylko takie kolorowe papużki jak Kathy, albo
snobki przypominające tą w białym garniaku.
Podszedł do nich, a z każdym krokiem serce biło mu troszeczkę szybciej.
Ryan nie należał do ludzi nieśmiałych. Nie bał się innych. Po prostu nie lubił
rozmowy i dlatego często milczał, nie włączając się w dyskusję. Teraz jednak
sytuacja trochę się zmieniła. Przerażała go lekko wizja konfrontacji z tą
dziewczyną.
Jeden zły krok i może zrazić do siebie ten ideał na zawsze.
Zacisnął wargi i stanął obok koleżanek Mary.
- Cześć dziewczyny.
Uśmiechnął się do nich tak przyjaźnie jak tylko mógł, a one
odpowiedziały mu urokliwym chichotem.
- Hej, nie widziałem was jak
dotąd. Jak macie na imię, piękne?
W tym momencie snobka parsknęła śmiechem i zakrywając dłonią usta,
spojrzała na kasztanowłosą, która zacisnęła wargi, czerwieniąc się. Ryan
zupełnie nie wiedział, o co im dwóm chodzi i poczuł, że kompletnie się
zbłaźnił. Kurwa, kurwa, kurwa. Porażka na całej linii. Przegrana. Trzeba
pogodzić się ze stratą. Wycofać.
Tylko o co kurwa chodzi? Co w tym pytaniu było takiego śmiesznego?
- Ja jestem Clarice, a to…
Kasztanowłosa wywróciła oczami z irytacją.
- Zamknij się, kobieto, próbuję
mu nie przyjebać.
Moment.
Co?
Ryan zachłysnął się powietrzem i dopiero wtedy zauważył jak ogromny,
wielki, debilny błąd popełnił. Oblało go gorąco. Kurwa, jak mógł się nie
domyślić? Kasztanowłosa była ich nowym wokalistą. Wokalistą-facetem. Z zupełnie
męskim głosem i mocno zarysowaną szczęką. Ryan w ogóle nie wiedział, co ma
teraz zrobić. Nowy stał zażenowany, mierząc go wściekłym spojrzeniem, Clarice
jeszcze cicho się śmiała, a koleżanki Mary patrzyły na niego jak na całkiem
zabawnego idiotę.
Cholera, żeby tylko Danny, Pete i Gerard tego nie słyszeli.
- Uhm… ja… eh…
Próbował wyrzucić z siebie jakiekolwiek poprawnie złożone zdanie, które
wskazywałoby na to jak bardzo jest mu przykro, ale cholerny wstyd sprawiał, że
plątał mu się język, a nogi wrastały w ziemię.
Nowy machnął ręką, ochłonąc już nieco. Mimo to dalej w jego ciemnych
oczach pozostawał błysk pogardy i wstydu.
Reputacja na minusie.
Już nic tego nie naprawi.
Ryan po raz pierwszy chciał, żeby Pierce już tutaj był.
- Co za oryginalny sposób na
rozpoczęcie nowej znajomości.
Po czym wyciągnął do niego rękę. Szczupłą i wąską. Mało męską.
- Jestem Nathan. Nath. I nie
jestem laską.
Ryan nieśmiało wyciągnął przed siebie dłoń, a Nathan uścisnął ją mocno,
jakby chcąc udowodnić, że drzemią w nim ukryte pokłady testosteronu i
prawdziwej męskości.
Przez chwilę zapadła nieco niezręczna cisza. Clarice zapewne domyśliła
się, jak dla nich obu sytuacja jest krępująca, dlatego uśmiechnęła się lekko i
podjęła temat.
- A więc… Ryan, tak?
Ryan powoli skinął głową.
- Daniel dużo o tobie mówił.
Podobno jesteś głównym gitarzystą i świetnie grasz.
Wtedy Nath prychnął i odgarnął kosmyk włosów z twarzy, uśmiechając się
złośliwie. No świetnie, zapowiada się na kolejnego wokalistę z nadmiernie
pobudzonym ego. Żeby tylko dobrze śpiewał.
- Clara, proszę cię, nawet
pięciolatki są lepsze od Dana. A co dopiero taki rosły i męski samiec alfa jak
Ryan.
W głosie kasztanowłosego aż trudno było nie dosłyszeć uszczypliwości,
soczyście ociekającej ironią i urazą. Ryan wiedział, że tej wpadki Nathan nie
podaruje mu chyba do końca życia. W oczach miał zapalczywość i zadziorność.
Dlatego też potulnie spuścił wzrok, zaciskając zęby.
Clarice odchrząknęła karcąco.
- Nathan, przestań. Powinieneś
być wdzięczny Danielowi, w końcu to dzięki niemu będziesz nareszcie spełniał
marzenia.
Ryan przysłuchiwał się Clarice i pomyślał – cholera, jaka ona musi być
cierpliwa. Od paru chwil jasne stało się, że jest dziewczyną kasztanowłosego,
który zdawał się pochodzić z zupełnie innego świata. On był wychudzonym,
wulgarnym, wrednym i nieuprzejmym chujem, a ona? Śliczna, miła i uprzejma.
Zapewne dziewczyna z dobrego domu, prymuska, przebywająca wśród równie
snobistycznych koleżanek. Zmęczona tym całym światem ludzi wysokich rang i
czynów.
Dziewczyna z wyższych sfer, zakochana w chłopaku z ulicy.
- Taaak, wdzięczny! Że mam grać
w zespole gdzie każdy bierze mnie za babę, po prostu super, odlot, zajebiście!
Warknął w stronę Clarice. Ryan poczuł, że ten kasztanowłosy skurwiel
zaczyna działać mu na nerwy.
- Odwal się w końcu, znam cię
dopiero pięć minut i nie chcę od razu ci przypierdolić, koleś.
Nathan zacisnął pięści i odwrócił się szybko w stronę czarnowłosego.
Przez chwilę obaj mierzyli się wściekłymi spojrzeniami, a atmosfera znów stała
się napięta. Nath oblizał wargi.
- Może wolisz tego waszego
pedziowatego Pierce’a, co?
Ryan wzruszył obojętnie ramionami.
- Szczerze mówiąc, jesteś
niemniej pedziowaty od niego.
Nath tupnął nogą, a Ryan myślał, że zaraz parsknie niekontrolowanym
śmiechem. Serio, to wyglądało jak protest rozwydrzonego dzieciaka, któremu ktoś
nie chce kupić cukierka. Ogólnie Nathan wyglądał troszeczkę jak dzieciak.
- Nie jestem!
- Wiesz, nie każdego faceta tak
łatwo pomylić z kobietą.
Tak, to było wredne. I Ryan świetnie o tym wiedział. Jednak
poczerwieniała od wściekłości twarz drugiego chłopaka niemalże natychmiast
utwierdziła go w tym, że było warto. W sumie ze strony czarnowłosego nie była
to jakaś wielka spina bądź kłótnia. W tej chwili bardziej przynależało to do koleżeńskiego
droczenia się.
- O żesz ty chuju!
Syknął Nathan i już miał się rzucić na Ryana, kiedy do głosu doszła
Clarice.
- Nathaniel…!
Ups, użyła jego pełnego imienia. Chyba będzie kiepsko.
- Nie mogę już tego wytrzymać!
Co u diabła się dzisiaj z tobą dzieje?! W ogóle cię nie poznaję! Od kilku
tygodni zachowujesz się jakbyś miał nieustannie muchy w nosie! Myślisz, że będę
to znosić?
Krzyczała, karcąc swojego chłopaka samym spojrzeniem błękitnych oczu.
Nathan nieco pobladł i tak jakby skulił się w poczuciu winy. Clarice
najwyraźniej jednak nie zamierzała ustąpić. Wyprostowała się, odwróciła na
pięcie i ruszyła w stronę wyjścia krokiem pełnym dumy i urazy.
- Clara! Co ty wyprawiasz?
Nathan rozłożył ręce w geście bezradności. Dziewczyna tymczasem
otworzyła drzwi do domu Taylorów i weszła na stopnie. W progu odwróciła się
jeszcze raz. Gdyby wzrok mógł zabijać, Nathan już wydawałby swoje ostatnie
tchnienia.
- Nie waż mi się pokazywać na
oczy co najmniej do poniedziałku.
Po czym weszła do środka i zatrzasnęła drzwi. Nathan stał w bezruchu,
podobnie jak Ryan i reszta chłopaków. W garażu zapadła cisza. Jedynie słychać
było cichnący dźwięk obcasów obijających się o chodnik.
- Wow… stary…
Syknął cicho Pete, jeden z bliźniaków.
- Dobra dziunia z niej była.
Dodał Gerard, kiwając głową z uznaniem. Nathan nie odpowiedział nic,
wpatrywał się w podłogę pustym wzrokiem. Cisza trwała dalej. Ryan poczuł, jak
przytłacza go poczucie winy. Cholera. To wszystko od początku poszło źle.
Musiało się tak skończyć. Gdyby tylko dało się cofnąć czas…
Wtem ktoś zastukał do drzwi. Całą szóstka szybko obróciła się i po
chwili każdy z nich zapomniał o niedawnej sytuacji. Nawet kasztanowłosy zdawał
się zepchnąć swoją dziewczynę na dalszy plan.
- Cześć chłopcy.
I wtedy do garażu wszedł Pierce. Dan na jego widok mocno przygryzł
wargę, mierząc go wzrokiem, jak wściekły pies mający przed sobą intruza, który właśnie wkroczył na jego teren. Ryan
spojrzał ukradkiem na Nathana. Ten zlustrował przybyłego od góry do dołu i prychnął
cicho, uśmiechając się pogardliwie.
Pierce nigdy do nich nie pasował. Ze swoją fryzurą na Elvisa, pedalskim
płaszczem i butami po dziadku odstawał od wszystkich. Zawsze nienagannie
ubrany, uprzejmy, o twarzy przyozdobionej fałszywym uśmiechem. Teraz stanął
przed chłopcami, dumny, z pogardą w szarych oczach.
- Tak dawno się nie widzieliśmy,
tęskniłem. Danny, chyba przestałeś być już na mnie zły, prawda?
Dan nie odpowiedział nic. Nie spuszczał z niego czujnego wzroku. Pierce
spojrzał na twarze innych. Pete i Gerard również nie wyglądali na zadowolonych,
podobnie jak Hunter. I wtedy jego oczy spotkały się z oczami Natha. Przez
chwilę oboje przypatrywali się sobie, a Pierce nawet wykazał zainteresowanie.
- Kto to? Będzie mi czyścił
buty?
Zapytał pogardliwie Pierce, uśmiechając się z zażenowaniem.
- Jeb się.
Odparł agresywnie Nathan. W tej samej chwili odezwał się Dan,
przerywając pierwsze starcie między dwoma wokalistami.
- Pierce, proszę, nie przychodź
tu już nigdy więcej. Zapomnij o tym, że w ogóle nas znałeś. A my zapomnimy o
tej sprawie, okej? Okej?
Blondowłosy powiedział to aż do przesady przymilnie, co natychmiast
rozbudziło czujność drugiego chłopaka. W szarych oczach pojawiło się
zaskoczenie. Pierce przyjrzał mu się ze zdziwieniem i nagle parsknął śmiechem.
- Żartujesz sobie, prawda?
Danny? Chłopaki, powiedzcie mi, że on żartuje!
Brak odpowiedzi.
- Hunt? Gerard? Pete? Ryan? O co
chodzi?
Znów zero odzewu.
- O kurwa… chyba nie chcecie
powiedzieć, że…? No błagam was, po tym wszystkim co dla was zrobiłem, śpiewałem
z wami, grałem z wami… jesteśmy z jednego podwórka, ludzie!
Dan wywrócił oczami, wyraźnie już zirytowany zachowaniem Pierce’a.
- Tak, wylatujesz. Koniec. Tutaj
się rozstajemy. Wypierdalasz. Wyjebaliśmy cię. Jesteś eks-członkiem. Nie ma cię
tu już. Nie zaśpiewasz. Nic. Jesteś
zerem.
Pierce najwyraźniej rzeczywiście się tego nie spodziewał, bo wlepił w
chłopców pusty wzrok, zapewne łącząc wątki i próbując ocucić się z tego
dziwnego szoku.
- A teraz spierdalaj!
Syknął Danny i już miał popchnąć eks-wokalistę do tyłu, gdy ten zwinnie
złapał go za rękę i odrzucił ją.
- Moment! Ale za co?!
Hunter spojrzał na niego jak na wariata.
- Serio? Jeszcze się nie
domyśliłeś?
Pierce wlepił w niego wściekły wzrok.
- Zamknij się rudy!
Nie wyglądało to dobrze. Z początku zaskoczony i oniemiały Pierce
zdawał się nie sprawiać żadnych problemów. Przez chwilę nawet Ryan myślał, że
wypierdolenie go ze składu będzie wyjątkowo łatwe i bezbolesne. Teraz jednak…
chłopak poczerwieniał cały na twarzy, a w oczach miał czystą złość. Był tak
wkurwiony, że nawet nie zapytał o nowego wokalistę czy o coś podobnego. Ryan
modlił się w myślach, żeby tylko teraz nie doszło do jakiejś bójki.
- Wy kurwy! Jebane kurwy! Tak?!
Wypierdalacie mnie?! Świetnie! Jeszcze tu wrócę, wy gnojki! I będziecie
chcieli, żebym was przyjął do swojego zespołu! Słyszycie?! Słyszycie to kurwa?!
Krzyczał, zaciskając pięści we wściekłości. Dan przyglądał mu się z
czujnością, podobnie jak reszta. W tej chwili Pierce odwrócił się na pięcie i
szybko wyszedł z garażu, odgrażając się jeszcze. Trzasnął drzwiami i znów
zapadła cisza.
Pete odetchnął z ulgą.
- Nareszcie koniec.
Hunter i Danny pokiwali głowami z aprobatą. Napięcie uszło z nich jak
za odjęciem ręki, a atmosfera niesamowicie szybko stała się luźna. Nathan
zdawał się w ogóle nie pamiętać o Clarze i razem z bliźniakami śmiał się z
cipowatości Pierce’a.
- Wiecie co… wywaliliście go, a
w ogóle nie wiecie nawet jak ja śpiewam.
Podsunął ostrożnie Nath. Danny w odpowiedzi machnął na niego ręką.
- Zajebiście śpiewasz. Koniec.
Kasztanowłosy spojrzał na niego z politowaniem w oczach.
- Dałbyś mi się chociaż wykazać
chuju. Słyszałeś mnie przecież tylko ty, a oni znają mnie zaledwie od godziny.
Daniel westchnął głęboko i z poirytowaniem, tak jakby oczekując, że
Nathan zrezygnuje z tego pomysłu. Ten jednak poderwał się i ruszył w stronę
prowizorycznej sceny, łapiąc za mikrofon i włączając go. Skinął ręką na Ryana.
- Graj And I Love Her.
Ryan chwycił swoją klasyczną i przechodząc obok drugiego chłopaka,
rzucił jeszcze szeptem.
- Jakoś mało się to wpasowuje w
nasze klimaty.
- W twoje klimaty wpasowuje się
podrywanie chłopaków, co nie?
Odszczeknął Nathan, w odpowiedzi dumnie się prostując. Ryan zamilkł pod
wpływem tych argumentów. Usiadł na stołku Gerarda, przy pianinie i spojrzał na
struny.
Przymknął oczy i pozwolił dłoniom przebiec po przetartych szlakach na
strunach. Dobrze pamiętał tą melodię. Grał ją pewnej dziewczynie ze szkoły
przez kilka lat. Znał tę piosenkę na pamięć. Delikatnie szarpnął strunami i
pozwolił sobie odpłynąć. Nie interesowało go już nic. Tylko dźwięki i
rozlegająca się wokół muzyka.
W pewnym momencie coś wkroczyło w jego świat. Głos. Mocny, niski.
Zupełnie inny niż ten śpiewany przez McCartneya. Śpiew Beatlesa, delikatny,
smutny i nieco melancholijny. Góry pięknie komponujące się z dźwiękami
gitarami. Głos Nathana zaś brzmiał tajemniczo, brudno. W jego wersji piosenka
zdawała się być obleczona cierpieniem i tęsknotą. Nie brzmiała jak miłosna
ballada dla ślicznej dziewczyny, za którą chciałoby się skoczyć w ogień.
Wokal miał niezwykle mocny i czysty, góry i doły bardziej zachrypnięte,
ale wciąż niezwykłe. Oddawał inne emocje niż pierwotny wykonawca. Stworzył
swoją interpretację. I im bardziej Ryan myślał o tym głosie i tym tekście
dochodził do wniosku, że bardziej przypomina to piosenkę dla byłej. Dla kogoś,
kogo się straciło, ale dalej kocha.
Ryan grał i w myślach stwierdził, że współpraca z Nathanem przebiega mu
gładko i inaczej. Zdawał się słuchać tego, co wyrażał dźwiękami Ryan. I
dopasować się do tego, jednocześnie nie tracąc magii swojego głosu. Podczas gdy
Pierce kompletnie ignorował instrumenty i skupiał całą uwagę na sobie, Nathan
tworzył z gitarą jedno. Brzmiał ciężko i melancholijnie, powoli. Tak samo jak
brzmiała gitara Ryana.
Ryan z trudem powstrzymywał się od śpiewania razem z Nathem. Ale
spokojnie. To już koniec. Kasztanowłosy umilkł a on zagrał ostatnie dźwięki i
odłożył gitarę. Podniósł wzrok na resztę.
Pete i Gerard siedzieli obok siebie z podziwem w oczach i zarazem
pewnym onieśmieleniem. Hunter miał podobną minę i całą trójką wpatrywali się w
Nathana jak w boga. Daniel stał z tyłu za nimi i z dumą wypisaną na twarzy
opierał się o szarą ścianę. Wiedział, jakie wrażenie zrobi na nich Nathan.
Ich wokalista, wcześniej nieco spięty, teraz czuł się już zupełnie
pewnie. Rozluźniony, widząc te nieme pochwały na twarzach przyszłych kolegów z
grupy, wyprostował się dumnie. Ryan też mu się przyglądał. Był cudowny, bez
dwóch zdań. Tajemniczy i intrygujący.
- O kurwa stary, to było
zajebiste.
- Odlot.
Na bladych policzkach kasztanowłosego pojawiła się delikatna mgiełka
czerwieni. Danny tymczasem wstał i stanął na podeście obok Nathana, jak ojciec
zadowolony z syna.
- To co chłopaki? Zostaje?
- Zostaje!
Wykrzyknęli ze śmiechem.
~*~
Ryan biegł w deszczu mokrym chodnikiem, starając się nie poślizgnąć i
skręcić przy okazji sobie karku. Nie miał na sobie nic oprócz dżinsowej kurtki, która
przemokła już doszczętnie. Po ciele spływały mu krople zimnego deszczu. Jeszcze
tylko kawałek i będzie w swojej kamienicy.
Niebo rozdarła jasna błyskawica i rozległ się niesamowicie głośny huk.
Czarnowłosy zaklął pod nosem i przyśpieszył kroku. Po jezdni strumieniami
spływała woda, a drzewka na skwerkach kołysały się wściekle w rytm porywistego
wiatru. Na szczęście w ciemności rozpoznał znajome budynki. Był już blisko.
Jeszcze tylko skręt w prawo i będzie na miejscu.
Wreszcie. Podbiegł do drzwi kamienicy i wyjął z przemokniętej kieszeni
klucze. Z ledwością trafił do zamka. Wszedł na zimną klatkę schodową i
odetchnął z ulgą. Pachniało tu nieco stęchlizną, ale było tu o wiele
przyjemniej niż na zewnątrz, gdzie szalała wichura.
Ociężale powlókł się w górę po schodach, zostawiając za sobą kałuże
brudnej wody. Stanął na półpiętrze i oparł się mokrą ręką o ścianę. Ten bieg
cholernie go zmęczył. Nigdy więcej wracania po dwudziestej drugiej.
Stanął przed drzwiami do swojego mieszkania i otworzył je
bezceremonialnie, nawet nie wycierając zabłoconych trampek o wyliniałą
wycieraczkę. Wszedł do środka i znów poczuł tą przyjemną, domową atmosferę.
W przedpokoju, a jednocześnie salonie , na kanapie leżał wuj. Jak
zwykle nieco podpity, wciąż jednak nieszkodliwy. Gapił się bezmyślnym wzrokiem
w ekran telewizora, w jednej ręce mocno ściskając butelkę whisky, w drugiej
pilot. Jak zwykle.
- Wróciłem.
Rzucił przez ramię Ryan, wchodząc do rozjaśnionej białym światłem
łazienki. Natychmiast zrzucił z siebie wszystkie mokre ubrania i niedbale
wrzucił je do wanny. Wytarł ręcznikiem zmarznięte ciało i oklapnięte, czarne
włosy. Był cholernie zmęczony i marzył jedynie o śnie.
Wyszedł z łazienki i zatrzymał się na chwilę w przedpokoju. Cholera,
będzie musiał zacząć zbierać na remont. Ze ściany odchodziła tapeta w kolorze
zgniłej zieleni, a płytki na podłodze były już mocno podniszczone. Do tego te
stare meble, kanapa nakryta zieloną narzutą, fotele i mały stolik. Wszystko
trzeba będzie wymienić. Widząc jedynak bezmyślną minę wujka postanowił na razie
nic nie mówić.
Minął telewizor i otworzył drzwi do pokoju swojego i jego młodszego
brata. Ledwie je uchylił nagle oberwał prosto w twarz poduszką. Z głośnym
westchnięciem schylił się i podniósł ją.
- Niezła próba, Will.
Powiedział jak zwykle monotonnym głosem i usiadł na swoim łóżku,
zwracając się twarzą do młodszego brata.
- Śnił mi się dzisiaj taki
niebieski kosmita z wyłupiastymi oczami, powiedział, że jutro zdarzy się coś
dobrego.
Will wyskoczył spod kołdry i usiadł na pościeli, kuląc się. Nic
dziwnego, w mieszkaniu było cholernie zimno.
- Tak?
Młodszy pokiwał głową z podekscytowaniem, trzepiąc jasnymi włosami na
wszystkie strony. Ryan przyjrzał mu się i znów doszedł do wniosku, że nie
wygląda w ogóle jak jego brat. Nie byli do siebie ani trochę podobni. Will miał
jasne włosy, był chudziutki i niski, a oczy miał jasne. Jak matka. Zupełne przeciwieństwo
Ryana, czarnowłosego, dobrze zbudowanego, ciemnookiego chłopaka.
- Byłeś dzisiaj na próbie?
Zapytał wesoło Will, podskakując trochę na łóżku, które zaskrzypiało
ponuro pod jego ciężarem.
- Tak.
Blondynek wydął usta.
- Obiecałeś, że kiedyś mnie
zabierzesz…
Ryan westchnął i poczochrał rozwiane włosy młodszego brata. Imponował
Willowi. Małolat za wszelką cenę starał się upodobnić do starszego brata,
pozami, gestami, zachowaniem i charakterem. Chciał, by zabierał go na próby i
grał piosenki. Też pragnął kiedyś zostać muzykiem.
Na razie był jednak tak mały,
że nie potrafił utrzymać w rękach gitary.
- Kiedyś cię jeszcze zabiorę.
Will ziewnął przeciągle i przymknął oczy.
- Idź spać mały potworze.
Ryan wstał, przeciągnął się i ruszył w stronę drzwi. Był cholernie
zmęczony. Mimo tego że wytarł ciało ręcznikiem i tak czuł, jak bardzo jest ono
lepkie od potu. Wilgotne włosy przylegały mu do czoła.
- Ryan?
Will wskoczył pod kołdrę i otulił się nią. Oczy miał znużone, ale dalej
wielkie jak spodki.
- Myślisz, że jutro będzie dobry
dzień?
Czarnowłosy nie za bardzo miał ochoto tę odpowiadać na to pytanie.
Wzruszył ramionami i zgasił światło.
- Może. Kto wie.
Po czym wyszedł.Post wstawiła Himana ponieważ Chandelier nie ma obecnie w domu. Pozdrawiam ;)
Zainteresowało, nawet bardzo :3 Ciekawy styl pisania, dobrze przedstawione postaci i równomiernie tocząca się akcja.
OdpowiedzUsuńZauważyłam tylko błąd w tym zdaniu : "Kto w ogóle miał ochotę zadawać się z nim zadawać?"
"Ale on był rudy." Ten tekst wygrał wszystko po prostu! Uwielbiam!
Gdy dziewczyna użyła pełnego imienia to znaczy, że jest źle? Święta prawda, haha.
Lecę czytać kolejny rozdział <3
W końcu blog w miarę estetycznie wyglądający, bez odtwarzającej się automatycznie piosenki i ładnie napisany. :D Tak już ze mną jest, że jak wizualnie mi coś się nie spodoba, to czytać nie będę. Tutaj zaczęłam i tekst czyta się naprawdę gładko. Czuć nieco podświadomą lub świadomą inspirację opowiadanie Kyoux o Marcinie i Nivanie, ale rozumiem, że to opowiadanie raczej będzie mieć inny tor. Tak, obecnie przeczytałam dopiero ten rozdział i zamierzam przeczytać kolejne.
OdpowiedzUsuń"Na razie miał jednak tak mały, że nie potrafił utrzymać w rękach gitary." tutaj jest błąd, ale idzie się domyślić o co chodzi :D
Muszę Ci powiedzieć, że nie inspirowałam się żadnymi opowiadaniami. Ale nie jestem mistrzem oryginalności i ten pomysł na pewno gdzieś się pojawił, więc nie ma co się spinać, wszystko już kiedyś było. XD
UsuńCo do błędu... zaraz go poprawię, często piszę rozdziały wieczorami i wtedy wkradają się takie głupie pomyłki. ;-;
Dziękuję za miły komentarz. To naprawdę inspiruje i pomaga w dalszym pisaniu. C:
Nie oskarżam o zżynanie i fakt, tego typu pomysły się już na pewno pojawiały, stąd wspomniałam o podświadomej inspiracji :D Mnie się w każdym razie podoba. Co do błędów to wiadome, zdarzają się każdemu, sama piszę je często wieczorami i wychodzi co wychodzi xD
UsuńNie ma za co, rozdziały, póki co, zasługują na pozytywne komentarze :D Weny życzę, obyś jak najszybciej napisała kolejny c:
Zajebiście się zaczyna (nadal czekam na szósty rozdział) :D
OdpowiedzUsuń